KLUCZ DO
OBŁĘDU
Dzień 1
Trafiłem do ośrodka psychiatrycznego, który znajduje się
około 80 km od mojego miasta, kiedy otrząsałem się z amoku
narkotycznego uświadomiłem sobie, że trafiłem do miejsca
gorszego niż mogłem sobie wyobrazić.
Budynek był trzy- piętrowy z wielką żelazną bramą i napisem
na górze
Każdy jest wariatem chociaż nie wie o tym. "Szpital dla
umysłowo chorych".
Korytarz wydawał się jakby był z jakiegoś kiepskiego
horroru, który opowiadał
o świrniętych doktorkach robiących eksperymenty na
pacjentach.
W oddali usłyszałem jakieś krzyki, jęki, zapewne pacjenci
buntowali się na tutejszą kuchnię mając nadzieję, że nie
będę tak protestował. Nasuwa mi się jedno, ale jakże istotne
pytanie, dlaczego tu trafiłem, cóż uczyniłem, że cały czas
byłem pod mocnym wpływem psychotropów.
Minęła godzina czternasta, kiedy wszyscy się zebrali w kółku
i zaczęli o czymś gadać, nagle facet prowadzący tą klepanine
różańcową, spytał mnie dlaczego to zrobiłem.
Odparłem ze śmiechem:
- Ale może najpierw, Ty mi powiesz, cóż takiego zrobiłem i
czemu tu trafiłem?
Gostek prowadzący spojrzał w akta zapewne moje, po czym ze
smętną miną zapytał kolejnego uczestnika. Poczułem, że coś
tu nie gra, że ta zabawa prowadzi do większego szaleństwa
niż jest.
Minęła szesnasta, kiedy to wreszcie ujrzałem własny pokój,
mały z odklejająca się
z jednej strony tapetą, światło mrugało wnerwiając, czyżby
chcieli bym zwariował bardziej ?
Po około 10 min przywieźli mojego współziomka. Gościu niezłe
miał nawalone w czuprynie, bo od razu go związali bredząc
coś, że nie dostaną jego duszy, ale zaraz pielęgniarka z
wyglądu niczym Helga ze starych filmów wbiła mu porządne
20ml czegoś mocnego, bo od razu odpłynął w świat dragów.
Leżałem sobie na łóżku rozmyślając i próbując sobie
przypomnieć czemu tu trafiłem, godziny mijały niczym speedy
Gonzales na emeryturze. Kolo dwudziestej była pora na odlot,
czyli wizyta w zabiegówce, z pokoju do zabiegówki miałem
około 3 min, z czego musiałem przejść przez dwie sale, oraz
kibel który po zapachu nigdy nie był sprzątany. Ten korytarz
przerażał tym, że będąc na nim sam stawał się twoim
najdziwniejszym strachem, który wywoływał przerażenie,
zapewne przez kolor biały z różem oraz przeklęte, migające
światło, które wkurzało a elektrownia już dawno zapomniała o
tym ośrodku, gdyż pan elektryk był tu pewnie ostatnio przed
II wojna światową.
Mrok ogarnął moje ciało, zacząłem biec, czułem milion oczu
wokół siebie,
lecz kiedy odwracałem się, nikogo nie było.
- Czyżbym naprawdę był szalony?
Jakoś udało się dojść do zabiegówki, cóż powiedzieć obskurna
z kratami
w drzwiach, tylko rękę można było włożyć do specjalnego
otworu by odebrać lek,
- Następny: słyszę głos dobiegający z zabiegówki.
Podszedłem, wyjąłem prawą dłoń i przysunąłem się do otworu w
kratach,
po czym odebrałem przydział i usiadłem przy stoliku, za
oknem było już ciemno, drzewa waliły łodygami przez wiatr
,nagle zorientowałem się , że ktoś siada koło mnie, była to
młoda dziewczyna, która zapewne zawiniła tym, że chłopak ją
rzucił, więc postanowiła skorzystać z pomocy Gillette i
zakończyć rozdział.
Zapytałem:
- Za co Cię tu wsadzili
Niestety nic nie odpowiadała , tylko tępo patrzała w ścianę
za mną,
ale jej nadgarstki dały mi potwierdzenie na moją hipotezę.
20.30
Nadal siedzę na świetlicy, zapewne zaraz ktoś włączy cud
technologii, czyli telewizor z lat 80, aby obejrzeć jakiś
bezsensowny program. Czym dziś zachwyci nas telewizja?
Zapewne za chwilę się dowiem, siostra z zabiegówki wyjęła
pilot i oczywiście wybrała sobie swój ulubiony serial czyli
M jak miłość, a otępiałe zombie nic nie miały przeciwko
temu, niestety ja jako jedyny oglądałem to z przymusu i tak
o to dowiedziałem się, że bracia mroczek są jak jedna wołowa
dupa podzielona na dwa.
21:30
Cud się stał i wreszcie zakończyli emisje na dziś tego,
jakże ciekawego serialu, pora iść do sali.
Czułem się zagubiony, widząc wszędzie te tępe od
psychotropów twarze, znów musiałem przejść przez ten
korytarz sam!
Idę ciągłe czując obecność kogoś, znów wariuje, boje się
tego wieczoru pod koniec wędrówki . Po ów dla mnie strasznym
korytarzu , spotkałem woźnego, który jeszcze domywał resztki
rzygowin przed pójściem do domu, spojrzał na mnie,
uśmiechnął się szyderczo i zaczął dalej myć posadzkę.
Otworzyłem drzwi od mojej izby, światło było zgaszone,
oświeciłem je, mój kompan nadal był związany, lecz już
przytomny.
- Hej gościu, czemu Cie związali? Zapytałem.
Spojrzał na mnie metalicznym wzrokiem i krzyknął:
- Oczy widzę wszędzie, wokół oczy, oni śledzą mnie!
Echh pomyślałem, że przywieźli tu jakiegoś agenta, któremu
zrobili później pranie mózgu, lecz w nocy usłyszałem coś
dziwnego, była godzina 1.45.
Dzień 2
Była godzina 1.45, kiedy usłyszałem dziwny krzyk z sali 9,
zapaliłem światło, odkryłem, że mój współtowarzysz zniknął,
pomyślałem sobie, zapewne poszedł do kibla, sam też
musiałem, bo natura wołała bym wylał z siebie co nie co.
Na korytarzu światło świeciło się tylko jedno, aby pacjenci
mieli pewny, ciemny sen, a w razie jakiegoś wypadku, lekarze
nie pozabijali się biegnąc do nagłego świra. Otworzyłem
drzwi od WC, widok był straszny, dawno nie widziałem czegoś
tak okropnego, przebiła nawet to wizytę w kiblu na dworcu,
który będąc płatnym, dawał w zamian śmierdzące doznanie
szoku, ale mniejsza z tym, włączyłem światło, oślepiło mnie,
ktoś musiał przywalić na złość 150V by ludzie zainteresowali
się światłem niżeli zapachem.
-Jest tu ktoś?- Zapytałem
Nic nie usłyszałem, kabiny były wszystkie zamknięte, dwa
mocne uderzenia nie pomogły w rozwiązaniu problemu, całe
szczęście, że trochę wspinaczek się znało, wiec wspiąłem się
na szczyt toalety i doznałem szoku, ciało, a raczej to co z
niego pozostało, leżało oparte o muszle klozetową. Nie
mogłem wypowiedzieć słowa, szybko zeskoczyłem i pobiegłem do
umywalki, stanąłem przed lustrem, przemyłem twarz i
spojrzałem w nie zadając sobie pytanie.
-Co się Kur stało?
Czy to sen, czy może psychotropy z 19:30 ,a może naprawdę
tam leży trup, muszę to sprawdzić, jeszcze raz rzucę okiem
na to.
Wspiąłem się ponownie, mój wzrok skierowany był na kafelki
na ścianie, by ponownie ujrzeć czyjąś zmasakrowaną twarz jak
i całe ciało.
-Co robić? Czy wezwać kogoś? Czy ktoś uwierzy mi?
Nie, muszę jednak powiadomić pielęgniarkę. Wyszedłem szybko
stamtąd.
Atmosfera nie dawała mi tam długo siedzieć, pobiegłem do
zabiegówki, która była oczywiście zamknięta, koło drzwi
znajdował się jedynie dzwonek, by wzywać pielęgniarkę jak
coś się wydarzy.
Zacząłem dzwonić i krzyczeć.
- Tam ktoś leży! Weźcie coś zróbcie!
Po chwili pielęgniarka o imieniu, które wyczytałem z
plakietki Marianna, wyszła dosyć zaspana.
- Co się stało? Zamknij ten ryj i idź spać, bo zawołam
pielęgniarza, a on już wie jak się zająć takimi , co po
nocach spać nie dają.
- Niech pani idzie ze mną, coś pani pokaże. Kiedy wszedłem
do WC, natknąłem się na coś przerażającego!
Spojrzała na mnie głupim spojrzeniem, jakby sobie w głębi
serca
mówiła, że jak to będzie podpucha to będę miał przesrane,
idąc tak zauważyłem, że sala numer 9 jest otwarta na oścież,
a w głębi sali leżał ktoś skulony, zaś drugiej osoby nie
dostrzegłem.
Spojrzałem na zegar na korytarzu, który wskazywał równą 2.00
nad ranem, pora wydawać by się mogła już do snu, ale
niektórzy nie mogli usnąć, nie byli
w stanie, krzyczeli, płakali, pewnie oni dziś oszukiwali
zabiegówkę i dragów nie wzięli, ale cóż mnie to obchodzi.
Po chwili doszliśmy do WC, odór znów mnie odrzucił, zaś
panią Marianne, wogóle, spojrzałem na nią i pomyślałem, że
albo jest przyzwyczajona już do tego albo pochodzi z jakieś
rodziny komandosów.
- Niech pani otworzy te drzwi, to tam ,tam ktoś leży.
Pielęgniarka wyjęła szereg kluczy niczym klawisz więzienny
przebierając je, po chwili wyjęła odpowiedni, otworzyła a
tam cała muszla była zakrwawiona lecz ciała nie było.
Spojrzała na mnie
- Coś ci się w główce po-losowało, to tylko keczup, ktoś
pewnie zrobił sobie jaja z dzisiejszego obiadu, bo do obiadu
był podany keczup.
- Nie, ja tu widziałem trupa, niech pani zobaczy, krata
wentylacyjna jest otwarta, to pewnie tam ktoś ukrył zwłoki.
Pielęgniarka z zniesmaczeniem spojrzała na mnie, po czym
wyjęła
krótkofalówkę i zadzwoniła po swojego goryla- pielęgniarza.
Szybko przybiegł
-Adam wejdź na krzesło i sprawdź coś dla mnie na górze w
klatce wentylacyjnej. ---- Zawołała pielęgniarka w drzwiach.
Adam wszedł na krzesło i zapalił zapalniczkę, by mieć lepsze
światło i zaczął się rozglądać, wewnątrz klatki
wentylacyjnej jednak nic nie było. Adam zszedł
z krzesła, coś szepnął pielęgniarce po czym zaczął się
zbliżać do mnie.
Stałem niczym słup soli nie mogąc nic powiedzieć, nie mogłem
sobie wyobrazić jakim cudem trup, którego widziałem nagle
zginał.
Po chwili Adam mnie chwycił za ramię i wbił mi coś w rękę.
Poczułem, że moje ciało staje się coraz bardziej flakowate a
wszystko wokół mnie wirowało. Po chwili zemdlałem.
Rano obudziłem się w swoim pokoju, niestety znów irytowało
mnie pytanie
skąd się tu wziąłem?
Spojrzałem na łóżko, obok nikogo nie było. Wstałem,
wyszedłem, spojrzałem na pokój za mną, czyli na 9 gdzie
nikogo w nim nie było.
Ósma rano. Zawołali mnie do zabiegówki, by nafaszerować mnie
lekami.
Po wzięciu lekarstw poszedłem na śniadanie, moje pierwsze w
tym ośrodku. Stołówka znajdowała się za zabiegówką, kilka
kroków za długim korytarzem.
Było to jedyne miejsce, które nie posiadało oświetlenia,
idąc tą drogą światło próbowało się przebijać przez
zabrudzone stare okna, lecz ciężko im było. Nie szliśmy
sami, kierowała nami opiekunka, która trzymała w ręce swój
mały przycisk do wzywania pielęgniarzy, by w razie czego
umieli się nami dobrze zaopiekować. Drzwi do stołówki były
drewniane, duże, pomalowane na żółty kolor ,o dziwnym
zapachu jakby zepsutym mięsem. Nasz cały oddział został
skierowany do krzeseł obok okna, które miało panoramę na
tutejszy ogród. Szczerze mówiąc, jak na czerwiec mało tu
było kwiatów jak i drzew, lecz zauważyłem coś w miarę
ciekawego, w tym nudnym widoku. Dwie ławki skierowane były
naprzeciwko siebie, pomalowane na czarno.
Kucharka wydała nam przydział jedzeniowy. Dziś dostaliśmy na
śniadanie gotowany zraz, pięć kromek chleba oraz surówkę
warzywną, pomyślałem sobie ze chyba to jakiś
sniadanio-obiad, bo dosyć dużo nam dali na talerze.
Po śniadaniu, czyli około 9, zaczynała wracać mi pamięć z
wczorajszego dnia.
Mój umysł stał się niczym pokaz, skrót wczorajszego dnia.
Niestety zabrakło w nim szczegółów takich jak, dlaczego tu
trafiłem, po co poszedłem do pielęgniarki i dlaczego byłem
tak przerażony. Nie było mi dane wyjść na dwór przez to, że
byłem ich pacjentem . Po drodze do sali spotkałem doktora,
lecz pytając go czemu tu siedzę, spojrzał identycznie, jak
ów terapeuta, który mi patrzał w oczy mi ze złością i
strachem.
Postanowiłem, że muszę stąd jakoś uciec, nie mogłem tu
zostać minuty dłużej, lecz kraty w oknach i drzwi pod
kluczem mocno dawały do myślenia, że ciężko będzie zwiać .
12.00
Pora na terapie.
Dziś będzie terapia na dworze, oczywiście musieli się zabrać
za to, żeby sie nie rozbiegali jak małe dzieci, więc
założyli nam na kostki specjalny nadajnik, który wył i
pieścił prądem jak się przekroczyło 150 metrów.
Adam zapiął mi na kostce nadajnik, poczułem się wówczas jak
więzień w jakimś filmie S-F .
Pora iść korytarzem do wyjścia. Dziś pierwszy raz ujrzę
słońce , bardziej z bliska i nie przez brudne okna.
Nasza opiekunka Katrin, była młodą, widać chyba niedawno
przyjętą, bo często popełniała błędy z tego co słyszałem, od
ludzi inaczej mądrych. Doszliśmy do drzwi które prowadziły
do wyjścia na zewnątrz. Były to wielkie metalowo-drewniane
drzwi, które wyglądem przypominały drzwi z jakiegoś
zamczyska. Z kieszeni wyjęła plik kluczy, oczywiście
największy pasował do wyjścia. Przyjrzałem się dokładnie
temu kluczowi, by jak tylko nadarzy się okazja, ukraść i
uciekać jak najdalej.
Kiedy Katrin otworzyła drzwi, oślepiła mnie jasność i świeże
powietrze zaczęło mnie dusić. Po wykrztuszeniu, przyszła
pora by wejść po schodach na zewnątrz.
Po 20 schodach i przepuszczeniu masy zombiaków, posłusznych
jak pieski, pora była na mnie. Ujrzałem wtedy postać, która
nagle pojawiła się w drzwiach. Kiedy podszedłem do niej, ona
zbliżyła się do mnie i szepnęła mi w ucho.
-Wróć!!!
Po czym zniknęła. Ja przestraszony na maxa, poszedłem do
parku, gdzie wszystkie ławeczki były zajęte.
Stanąłem oparty o budynek i zacząłem się relaksować świeżym
powietrzem. Zaczął padać deszcz z nieba, jednakże nie było
na niebie żadnej chmurki.
Postanowiłem, że ucieknę przedtem, rozwalając nadajnik
kamieniem, których aż się roiło wokół ławek. Wziąłem kamień.
Deszcz skapywał na mnie niczym łzy, dwa uderzenia i nadajnik
zaczął brzęczeć. Po czym poczułem około 200V, które nie
chciały z moją kostką współpracować. Szybko moje ciało
zostało unieruchomione, a z moich ust zaczęła się wydobywać
ślina jak skazańcowi na krześle elektrycznym. Nagle
zauważyłem dziwne obrazy, jakaś kobietę całująca mnie,
jakieś dzieci tulące się do mnie i coś dziwnego, jednak
zamazania były zbyt duże. Nie mogłem wykrzyknąć słowa
pomocy, jednak Adam zauważył mnie i szybko odłączył
nadajnik. Teraz miałem okazje uciec, niestety po tylu
wstrząsach nie mogłem się ruszyć. Poczułem się przez chwile
jak warzywo, które zaczęło się przypalać. Zaprowadzili mnie
do izolatki, leżałem tam pokopany od głowy do nóg. Pełen
paraliż, chociaż nie długotrwały, niczym placek na łóżku
piekielnie zimnym, jakby zapomnieli włączyć ogrzewanie,
chociaż głęboko w ciele czułem żar. Zapewne efekt uboczny
prądu. Mijały godziny, powoli zacząłem wracać do
rzeczywistości, prąd nie tylko spowodował u mnie dziesięcio-
godzinny paraliż, ale zaczął ukazywać dziwne obrazy,
niestety zamazane i ciężko było mi skojarzyć
co to mogło być.
22:00
Pielęgniarka przyszła do mnie, spytać jak się czuje.
Odpowiedziałem, że po takim kopie jaki dziś miałem, czuje
się dosyć dobrze. Odpowiedziała mi, że zostanę tu trzy dni,
bo złamałem zakaz. Przestraszyłem się trochę tych trzech
dni. Sam,
z nikim pogadać, brak słońca, czułem, że te dni mogą mnie
zmienić niewyobrażalnie, jednakże pielęgniarka nawet nie
zareagowała jak przepraszałem ze tamto zdarzenie. Zamknęła
za sobą drzwi i zgasiła światło. Teraz pozostałem sam sobie.
Poczułem się dziwnie, jakby coś we mnie powoli umierało,
pustka ścian wypełnionych pianką, bym sobie krzywdy nie
zrobił. Brak okien i kaftan na ręce powodowały, że musiałem
się ograniczyć tylko do siedzenia i patrzenia w punkt.
- Cicho, zbyt cicho, co mam robić? Czemu tu do jasnej
cholery jestem?
Co musiałem wtedy uczynić?
Sen mnie zwoływał do swojej krainy. Usnąłem. Nic początkowo
mi się nie śniło,
a może nie pamiętam tych pierwszych snów, jednakże
zapamiętałem dwoje dzieci, które uśmiechały się do mnie.
Dziwne to było uczucie, poczułem się jak w filmie Lśnienie.
Widziałem te dwie bliźniaczki w strugach krwi. Ale te dzieci
były inne. Pełne ciepła. Poczułem się jakoś inaczej, jakby
one były tu, nie chcąc mnie wystraszyć. Mój sen stał się od
tej chwili, jakby tym, co nie mogłem tu odnaleźć
Dzień 3
Była chyba godzina ósma, kiedy przynieśli mi jedzenie i
jakiś zastrzyk uspakajający. Najpierw wstrzyknęli mi ,
poczym rozwiązali mnie co bardzo mnie zdziwiło, że im o mało
nie zeszłem przez zeskwarkowanie przy udziale prądu, a oni
po moim krótkotrwałym lecz dosyć uciążliwym paraliżu, chcą
sprawdzić czy ucieknę jak mnie rozwiążą. Na śniadanie
dostałem jajecznice i trzy kromki chleba razowego, chyba
wczorajszego bo dosyć już był twardy. Zjadałem śniadanie i
zacząłem chodzić po izolatce. Pokój był dosyć mały, wszędzie
ogarniała mnie pustka i przeklęte zabezpieczenia ścian, by
nie zrobić sobie jakiejś krzywdy. Doprowadzało mnie to do
szału. Po około godzinie zjawiła się moja opiekunka Katrin i
zaproponowała mi mały układ. Jeżeli już nie będę próbował
uciekać, postara się mnie dzisiaj stąd wypuścić i umieścić w
normalnej sali jak wcześniej. Musiałem się na to zgodzić,
lecz ona patrząc w moje oczy wiedziała, że znów spróbuje
prędzej czy później uciec. Zawołała Adama który przyniósł
kaftan, oczywiście pasował na mnie jak ulał, zapiął mnie i
doprowadził do pokoju, bym w czasie tej krótkiej przechadzki
nie robił jakiś głupstw. Niby nic, ale jednak chcieli mieć
pewność, że tym razem nie zwieje. Idąc korytarzem wraz z
moim gorylem, spojrzałem na czas. Była już godzina 9:30.
Doszliśmy do pokoju, po czym rzucił mnie na łóżko i
rozwiązał kaftan mówiąc:
- Mały nie próbuj tego więcej, wiesz o tym że to nas boli.
Spojrzałem na niego wtedy jak na idiotę. Pomyślałem sobie,
co ten głupi pielęgniarz wygaduje. Łóżko obok mnie nadal
było puste. Zapytałem, co sie stało z tym pacjentem obok
mnie?
Adam odpowiedział:
- Został wyleczony i wrócił do domu.
Uwierzyłem w jego słowa i położyłem się. Poczułem się trochę
lepiej niż w izolatce.
Koło czternastej była pora obiadu. Przechodząc znów przez
ten straszny korytarz dziwnie się czułem. Ciągle mnie
przerażał, mimo tylu psychotropów nadal czułem się
niepewnie. Czułem się jakbym spadał do wody, której wir
ciągnie mnie na samo dno. Szybko przebiegłem przez korytarz,
by jak najmniej czasu tam być. Na stołówce serwowali dziś
rosół. Pomyślałem wówczas, że dziś musi być niedziela gdyż
pamiętałem, że zawsze w domu jadałem wtedy rosołek. Jednak
pytając się kucharki jaki dziś dzień, odpowiedziała, że
środa.
Jadłem rosół spoglądając na park.
Po obiedzie udałem się do swojego pokoju. Spojrzałem jeszcze
do sali 9, niestety już nikogo tam nie było. Powoli sale
stawały się opustoszałe, jakby nagle ich choroba przestawała
zagrażać ich życiu.
Godzina dziewiętnasta.
Zaczęła się burza. Światło migotało bardziej niż wcześniej.
Zrobiło się pochmurnie na niebie, pioruny uderzały w
generator, co spowodowało utratę dopływu energii. Cały
oddział został odcięty od prądu.
Pomyślałem wówczas, że jeżeli ucieknę, nikt mnie nie
znajdzie i znajdę swoje akta. Może wreszcie się dowiem,
czemu tu siedzę. Postanowiłem, że odnajdę pokój lekarski i
znajdę swoją teczkę. Po ciemku, było mi trochę trudno iść.
Wszedłem do WC, gdzie niedawno był sprzątacz. Być może on
zostawił latarkę. Miałem szczęście, gdyż latarka była
położona na umywalce. Była dobra do użycia na małej
przestrzeni. Chwyciłem tą jakże mała latarkę, która okazała
się bezużyteczna , gdyż dawała nikłe światło. Położyłem ją z
powrotem i wyszedłem po omacku. Idąc tak trzymając się
ściany, ujrzałem znów tą samą postać, co na schodach przed
wyjściem. Postać zbliżała się do mnie. Nie mogłem zbytnio
odróżnić czy to była kobieta czy mężczyzna. Znów dziwnie się
poczułem, ale tym razem sie nie bałem. Tak jakbym czekał na
to coś, aż podejdzie do mnie. Jednak postać stanęła
nieruchomo, dlatego postanowiłem podejść do niej.
- Kim jesteś lub czym? i czego chcesz ode mnie?
Postać spojrzała na mnie swym mrożącym krew w żyłach
wzrokiem i powiedziała:
-Nie odchodź! Nie teraz!
Po czym zniknęła. Chwilę później, znów światło zaczęło się
palić, więc zacząłem biec do pokoju lekarskiego, póki
wszyscy jeszcze byli zajęci sprawami elektryki. Doszedłem do
pokoju. Drzwi były chyba najładniejsze ze wszystkich, które
do tej pory widziałem w tym ośrodku. Najpierw zapukałem,
żeby mieć pewność, że nikogo w nim nie ma. Po chwili, kiedy
nic nie usłyszałem, próbowałem otworzyć drzwi. Niestety były
zamknięte na klucz. Brak klucza sugerował, że jeśli się
włamię, mogą łatwo odkryć, że to ja. Jedyną osoba, która
miała wszystkie klucze, była Katrin, która chyba mnie
w pewny sposób polubiła. Postanowiłem, że muszę zdobyć ten
klucz, a ona mi w tym pomoże.
Zdecydowałem się wrócić do pokoju, gdyż Katrin skończyła na
dziś robotę i zabiera ze sobą klucze. Nie miałem szans na
powodzenie.
22.00
Leże na łóżku rozmyślając nad wszystkim. Czy jeśli odkryje
prawdę, to czy nadal będę tym samym człowiekiem? Czy jednak
załamie się na tyle, że prędko stąd nie wyjdę? A może kogoś
zabiłem nieświadomie? Myśli dręczyły mnie. Nie mogłem zasnąć
cały czas. Wyobrażałem sobie moje akta, jak musiały być
porąbane, że nikt mi nie chce powiedzieć, co się ze mną
dzieje. Czy warto odkrywać prawdę, czy może żyć w
nieświadomości?
23:30
Usłyszałem ogromny płacz, który dobiegał z korytarza.
Zapaliłem światło i postanowiłem, że pocieszę tą osobę, by
nie płakała tak głośno. Wyszedłem na korytarz. Światło jak
zawsze słabo świeciło. Płacz rozlegał się na korytarzu. Nie
mogłem dostrzec osoby, która tak przenikliwie płakała. Płacz
zaczął się zewsząd rozchodzić, najpierw słabo, a po chwili
coraz intensywniej. Pomyślałem, że to pewnie jaja
pielęgniarki, by pacjenci nie mogli spać, a wtedy ona da im
jakieś środki na sen. Jednak po chwili zorientowałem się, że
albo ja jestem pod wpływem tego płaczu albo wszyscy inni
pacjenci dostali dziś na kolacje podwójna porcję leków na
sen, bo nikt nie wyszedł na korytarz zobaczyć, co się stało
tylko ja. Płacz nagle ustał, wtedy zaczął działać strach.
Wyobrażenie, że ktoś lub coś mnie nawiedza nie dawało mi
spokoju. Postanowiłem pójść z powrotem do sali. Położyłem
się, a płacz znów zaczął się rozlegać tym razem w moim
pokoju. Zamknąłem oczy i mówiłem sobie, to nie jest prawda.
To tylko moja wyobraźnia, napewno to tylko sen, zaraz się
obudzę. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem kolejny raz tą
samą postać. Tym razem płakała i wołała do mnie przenikliwym
głosem.
- Wróć!!! Błagam Cie !!!
Przeraziło mnie to tak bardzo, że po chwili zemdlałem.
Dzień 4
Ocknąłem się koło drugiej nad ranem. Za oknem panowała
paskudna pogoda, deszcz lał i nie miał zamiaru przestawać, w
oddali dostrzegłem dozorcę, który próbował zabezpieczyć
budynek przed nagła powodzią. Leżąc tak na łóżku, zacząłem
rozmyślać, co tak naprawdę mi jest. Z dnia na dzień
przekonywałem się, że jestem chory psychicznie, ciągłe wizje
wywoływały u mnie coraz większą panikę. Ale czy biorąc leki
powinienem mieć omamy ? Chyba nie?! Cóż, może to jakiś tok
terapii abym mógł sobie przypomnieć co zrobiłem, oraz abym
mógł zacząć normalnie żyć. Wiatr zaczął wiać niewyobrażalnie
silnie, wyrwawszy ławki co uniosło je w powietrze. Po czym
opadły, roztrzaskawszy się o wodnistą ziemie. Położyłem się
spać. Nie chciałem więcej o niczym myśleć. Chciałem usnąć.
Chciałem się znaleźć przez chwile gdzieś indziej. Dziś też
nie odwiedziły mnie te dzieci. Może to był tylko jakiś sen,
który przypomniał mi o filmie? Śpię, śni mi sie jakiś dom w
którym chyba mieszkam. Widzę tą sama kobietę co wcześniej.
Tym razem coś mi szepcze do ucha, uśmiechając się. Nie
mogłem wpłynąć na to co się działo, byłem tylko oczami
widza, który widzi samego siebie z oddali. Poszedłem do
kuchni. Światło było zapalone. Podszedłem, by spojrzeć
samemu sobie prosto w oczy. Moje oczy były inne, szczęśliwe
na swój sposób, jakby ona zmieniła moje życie na lepsze. Po
chwili, stoję przy schodach. Ona wychodzi .Jest nieziemsko
piękna. W sukience czerwonej, wyglądała jakby nie była
człowiekiem ,tylko aniołem. Twarz była pozbawiona pudru, ale
i tak wyglądała bez niego oszałamiająco. Zaczęła schodzić po
schodach. Poczułem się wtedy jakby ktoś kopnął mnie prosto w
twarz. Spojrzała na mnie, po czym szepnęła do uszów,
niestety już nie tak słodko jak wcześniej. Chwile później,
obudziłem się. Była godzina czwarta nad ranem. Postanowiłem
odwiedzić toaletę, bo dawno nie korzystałem z niej.
Wyszedłem na korytarz. Znów owiało mnie dziwnym zimnem.
Czułem po raz kolejny kogoś obecność, po kilku minutach
doszedłem do czekającego na mnie WC-eta. Otworzyłem drzwi.
Zapaliłem światło, po czym poszedłem na kibel. Po około
pięciu minutach, kiedy chciałem już wyjść z ubikacji,
dostrzegłem znów tą zjawę. Siedziała na krześle, którego
wcześniej nie było i płakała. Po chwili spojrzała na mnie i
zaczęła biec w moim kierunku. Nie myśląc dużo, wybiegłem
stamtąd jakby się coś paliło. Biegłem jak tylko umiałem do
swojej sali i czekałem czy przyjdzie. Po tylu emocjach
postanowiłem udać się znów spać. Obudziłem się przed siódmą.
Nie byłem zbytnio wyspany, spojrzałem na sąsiadujące łóżko,
gdzie nie było nikogo. Wyszedłem trochę na korytarz, by się
przewietrzyć. Po około pięciu minutach, wróciłem. Na łóżku
leżała kartka z zeszytu: "Wszystkiego najlepszego tato".
Zdziwiłem się, bo przecież nikt nie wchodził do sali jak
mnie nie było. Wziąłem kartkę i wywaliłem do kosza. Ktoś
sobie jaja robił, lecz pomylił sale. Jednak myśl, jak ktoś
wszedł i podrzucił list, była tak duża, że myślenie o tym
powodowało szukanie. Jak ktoś mógł podrzucić ten list?
Zacząłem przeszukiwać pokój. Najpierw odsunąłem szafkę, by
przekonać się czy nie ma jakiegoś przejścia, ów przejścia
jednak nie było, tak samo gdy przeszukiwałem ściany. O ósmej
zapowiadane było śniadanie, a po nim spotkanie. Wtedy też
miałem szanse ukraść klucz, by wreszcie się dowiedzieć, po
co ja tu siedzę i dlaczego wszyscy milczą kiedy ich się o to
pytam.
10.00
Spotkanie z naszą opiekunką, która próbowała jakoś dotrzeć
do większości, by zrozumieć czemu akurat taką drogą
podążają. Nasza grupa składała się z pięciu osób. Ja,
głupek, który ciągle widział jakieś mrówki na rękach. Ćpun
co wszystko wciągał nosem, nawet ziemię. Robert, który miał
autyzm, wiec ciężko z nim było pogadać normalnie. Frank,
geniusz filmowy, nawijał że kręcił największe hity, ale
później go wyrolowali i wysłali tu by, nie zagrażał
produkcji. Adam, który pilnował nas, oraz ta co będzie
nawijała, czyli Katrin. Rozpoczęła sesję. Całą godzinę
gadaliśmy, jakie to nasze dzieciństwo musiało być kiepskie.
Na pierwszy ogień poszedł głupek, który nie chciał
współpracować i zaczął wariować. Najpierw poszło krzesło, a
później to już tylko obezwładnienie i wysłanie głupka do
sali. Teraz miałem okazje chyba największą, gdyż Adam
odnosił nakręconego kolesia. Inni z grupy nie byli mi w
stanie przeszkodzić, byli porostu zbyt tępi, by zawołać
ochronę lub pobiec po nią. Katrin wstała
i podeszła do okna. Spojrzała na połamane ławki i
powiedziała do siebie:
-Pora coś zmienić.
Wtedy wkroczyłem, chwyciłem ją za twarz, nie za mocno, lecz
tak by nie wołała o pomoc. Wsadziłem rękę do jej kieszeni w
której znajdowały się klucze.
- Cicho bądź, nic ci nie zrobię, chce tylko znać swoją
przeszłość, której niestety nie pamiętam. Nie miałem wyboru.
Musiałem ją czymś ogłuszyć, by nie wezwała alarmu. Wziąłem
szklankę i uderzyłem ja w głowę. Szklanka uległa rozbiciu,
po czym lekarka z zakrwawionym czołem zemdlała. Leżącą
lekarkę, ułożyłem na krześle, po czym wyszedłem z pokoju i
wyjąłem plik klucz. Musiałem ich zamknąć, by mieć czas na
przeszukanie pokoju lekarskiego, by odnaleźć swoje akta oraz
na ucieczkę. Zamknąłem pokój i zacząłem iść do gabinetu
lekarskiego, gdzie były trzymane karty pacjentów.
W tym momencie, nie przejmowałem się korytarzem, który
okropnie wpływał na moją psychikę. Teraz miałem tylko jeden
cel , który po kilku minutach został spełniony. Tak, o to
przede mną ,stały drzwi do gabinetu ,więc wyjąłem ponownie
wszystkie klucze i zacząłem systematycznie sprawdzać który
pasuje.
- Bingo, krzyknął odnajdując właściwy. W tym momencie, serce
zaczęło bić mi mocniej. Dzieliło mnie kilka kroków i chwile
szperania w aktach od prawdy. Wszedłem do środka . Pokój
pachniał zapachem sosny , a na biurku były porozrzucane
papiery oraz włączony komputer . Nie interesował mnie,
ponieważ szukałem akt . Szuflada z aktami była zamknięta ,a
jednak z taką ilością kluczy, miałem 80% pewności , że
natrafię na ten właściwy. W końcu się udało. Pociągnąłem
szufladę pełną akt i zacząłem szukać własnego imienia oraz
nazwiska. Przeszukiwałem i przeszukiwałem, niestety nic nie
mogłem znaleźć. Usiadłem przy biurku i zacząłem przeglądać
jego zawartość , myśląc, że ostatnio moje akta były czytane
, niestety tam tez ich nie znalazłem. Nagle poczułem się
dosyć dziwnie, jakby coś mnie obserwowało ,ale odnalezienie
akt w tej chwili było priorytetem ,wiec zacząłem szukać.
Mijały minuty i nadal nic. Na dworze nagle zaczęło się
chmurzyć. Po chwili deszcz już zaczął kapać, zachmurzenie
już było tak duże, że w pokoju zrobiło się zbyt ciemno, by
coś dojrzeć . Musiałem więc zapalić światło. Tak intensywne
zachmurzenie o tej porze wydawało mi się bardzo dziwne, cóż
matka natura jest zawsze nieprzewidywalna. Wiatr zaczął
szaleć za oknem. Po włączeniu światła, powróciłem do
szukania, lecz po chwili oświetlenie samo się wyłączyło.
Cóż, nie zdziwiło mnie to, gdyż trakcja mogła zostać
zerwana, przy czym moja ciekawość była dalej niezaspokojona.
Pomyślałem, czy będzie mi kiedyś dane dowiedzieć się prawdy?
Wychodząc z biura, wszystkie światła były pogaszone
,ciemność była ogromna, mimo że był to dzień. Wyszedłem na
korytarz. Zawołałem:
-Halo , jest tu ktoś?
Niestety, odpowiedzi nie usłyszałem. Po omacku próbowałem
się dostać do świetlicy, gdzie mogłem wziąć latarkę. Moja
psychika pod wpływem takich ciemności zaczynała szaleć,
czułem sapanie ,jakby zaraz ktoś miał skoczyć na mnie i
wygryźć mi umysł, lub coś więcej. Zacząłem się bać.
Z odległej ciemności zaczęło bić małe światełko. Pomyślałem,
że może to latarka. Nie myślałem już o ucieczce ,wiedziałem
też, że jak wszystko się wyjaśni, wrócę do izolatki na
dłużej. Zacząłem biec do tej świecącej rzeczy, niestety im
bliżej byłem, tym oddalała się bardziej, jakby ruszała się
sama.
Nie mogłem dostrzec co to może być, więc zawołałem jak głupi
:
- Zaczekaj na mnie !!!
Światło w kierunku którego szedłem, zatrzymało się. W tej
chwili byłem pewny ,ze coś tu jest nie tak. Światło zaczęło
zbliżać się do mnie z wielka prędkością, po czym uderzyło
mnie . Upadłem, moje oczy były cale we krwi. Zamiast
ciemności, zaczynałem dostrzegać przeszłość . Wizje wróciły.
Kobieta i ja ubraliśmy się ,po chwili zawołałem dzieci.
Razem wyszliśmy z domu i wsiadliśmy do samochodu.
Wspomnienia znów się przerwały, jakby były podzielone na
jakieś segmenty. Leżałem, trzymając się za oczy. Czyżbym
zabił ich a oni są moja rodzina? Znów milion pytań na które
nie mogę sobie odpowiedzieć. Po wizjach powróciło światło ,
a niebo znów było jasne. Ciemność, jak gdyby nigdy nic sama
zniknęła .Zrozumiałem, że wszystko co się tu dzieje jest
albo jakimś nawiedzeniem albo faszerują mnie jakimiś
eksperymentalnymi lekami ,które wywołują ciągle halucynacje.
Zaczęło się, myśli pogłębiały mnie w coraz większym strachu
,niby zdrowy tu trafiłem ,a to miejsce z dnia na dzień
powoduje ,ze prawda jest gdzieś w głębokim wnętrzu
szaleństwa ,które chce wyraźnie pozbawić mnie ludzkich
odruchów i zamienić je w ciągły strach. Zanim zorientowałem
się ,że ktoś idzie, leżałem przygnieciony czując na sobie
ciężką rękę Adama. Bez żadnego problemu rozłożył mnie na
deski. Może gdybym tak bardzo nie pochłaniał się tymi
świrniętymi wizjami ,miałbym sposobność by gdzieś się ukryć,
jednak nie było takiej możliwości. A może po prostu nie
chciałem wcale uciekać? Już sam nie wiem czego tak naprawdę
chcę i czy chce odkrywać dalej prawdę. Leżę i czekam ,aż
siostra przyjdzie i zaaplikuje mi jakiś porządny odmóżdżacz.
Minęła chwilka, kiedy poczułem ukłucie. Świadomość zaczynała
odpływać zaś widoczność rozmazywała się .Wszystko wokół
zaczęło wirować, oczy mi się zamknęły. Ocknąłem się. Jestem
gdzieś w wodzie. Swobodnie spadam , nie duszę się ,
a może jestem martwy? Czy moje ciało poddaje się wodzie? Nie
mogę krzyczeć. Czuję strach, lecz także wewnętrzne ukojenie
,bo przez chwilę nie muszę myśleć o ucieczce z tego
wariatkowa. Woda po chwili zamienia sie w krew ,która
wchłania się we mnie. Chcę uciec, lecz wszędzie jest woda.
Sama zmienia barwę i ciągnie na samo dno ,gdzie ukazuje
przede mną krwawe ręce ,które zaczęły zbliżać się do mnie.
Kiedy spojrzałem na moje , były cale we krwi. Krew zaś wokół
zniknęła i nagle pojawiłem się gdzieś na polu na którym
klęczałem i płakałem.
Dzień 5
Otworzyłem oczy. Musieli mi dosyć dużo dać czegoś nasennego,
bo spałem prawie dwadzieścia godzin. Była już godzina ósma
rano, bo ktoś w zabiegówce zaczął krzyczeć, że śniadanie
jest marne, niestety siedząc w izolatce, znów byłem związany
kaftanem całkowicie. Pozbawiony czasu. Minuta zaczęła się
wydłużać niczym godzina. Wstałem, podszedłem do drzwi
prosząc o wypuszczenie. Nikt nie przychodził. Usiadłem
samotnie wiedząc, że im dłużej tu jestem tym gorzej dla
mnie. Nie miałem się do kogo odezwać. Teraz zostało mi tylko
siedzenie i oczekiwanie aż ktoś się zjawi.
14:00
Ktoś otwiera drzwi. Jestem niezwykle ucieszony. Brakowało mi
jakiejkolwiek twarzy. Drzwi lekko się otworzyły, po chwili
otwarły się na oścież, wstałem z kaftanem i zapytałem:
-Kto tam?
Niestety nikt się nie odezwał. Wyjrzałem przez drzwi ale
nikogo nie było, tak jakby ktoś otworzył te drzwi
specjalnie, bym mógł uciec. Wyszedłem. Musiałem jakoś
uwolnić się i uciekać z ośrodka. Moja przeszłość nie
interesowała już mnie. Chciałem tylko zwiać. Poszedłem do
zabiegówki, na całe szczęście nikogo tam nie było. Rozbiłem
szybę, szybkim ruchem by jakoś zdjąć ten przeklęty kaftan.
Rozbite szkło ułożyło się tak, abym mógł się uwolnić.
Położyłem się i zacząłem piłować kawałkiem szkła, które
wbiło się w drewnianą podłogę. Chwile czasu i wszystko
zakończyło się sukcesem. Teraz byłem wolny i jednocześnie
ścigany. Jedyną bezpieczną drogą, jaką mogłem łatwo uciec,
była kapliczka, gdzie w zachrystii był ukryty właz
prowadzący do kanałów. Wszystko mogłoby się wydawać łatwe,
gdyby można było dotrzeć tam bez problemu. Najpierw
musiałbym przemierzyć świetlice, którą niezwykle dobrze znam
i wiedziałem, że koło siedemnastej będzie pusta, a gdyby
nawet nie była, to czy grupka wariatów by mnie wsypała?
Raczej nie, więc miałem okazje ale musiałem tymczasowo
zaczekać, więc schowałem się niedaleko wejścia do świetlicy
i czekałem, aż zegar na ścianie pokaże siedemnastą.
17:00
Doktorzy wyszli ze świetlicy. Skończyli swoje terapie na
dziś. Dlatego teraz miałem okazję przedrzeć się przez ten
dziki tłum. Wszedłem. Szybkie rozpoznanie, ale okazało się,
że nikogo z personelu nie ma. Teraz szybko do kaplic. Nie
zwracałem uwagi na zaczepki świrów. Miałem tylko jeden cel
i musiałem dotrzeć tam jak najszybciej. Przed moimi oczami
ukazały się schody na dół, prowadzące do kapliczki. Teraz to
już było z górki. Czułem, że jeśli zejdę to się wszystko uda
i wreszcie uwolnię się z tego koszmaru. Schodziłem powoli,
by nikt mnie nie usłyszał. Schodek po schodku, co
przybliżało mnie bliżej celu. Coraz bardziej napawała mnie
chęć wolności. Dochodząc do drzwi zobaczyłem napis: "Pan na
Ciebie patrzy, więc i Ty spójrz na niego".
Nie byłem przekonany do tego sloganu, ale cóż, wejść
musiałem. Drzwi były drewniane, trochę skrzypiące, więc
każde lekkie pociągniecie powodowało okropne skrzypienie.
Jakoś udało się wejść do środka bez wywoływania alarmu. W
środku znajdowało się dziesięć ławek a po środku nich stał
ogromny krzyż z Jezusem. Wokół nikogo nie było. Ksiądz
gdzieś poszedł, pewnie miał odwiedziny
u chorych. Postanowiłem poświęcić chwile czasu i się
pomodlić. Usiadłem w ławce i spojrzałem na Jezusa wiszącego
na krzyżu po czym spytałem:
-Czemu tu jestem?
Po chwili zobaczyłem, że coś się dzieje z krzyżem. Zaczyna
się dziwnie poruszać, przy okazji pękać
a postać Chrystusa zaczęła schodzić cała zakrwawiona.
Momentalnie mnie zamurował, wiedziałem że nie może być to
prawda, lecz jakoś dziwnie strach sparaliżował mnie.
Chrystus cały kipiący krwią
w momencie zejścia powiedział:
-Wróć!!!
Po czym opadł na moje ramiona. Kiedy spojrzałem na niego,
ujrzałem twarz kobiety, która miała zakrwawioną twarz, a ja
znalazłem sie gdzieś na pustkowiu. Za mną stał rozwalony w
drobny mak samochód. Po chwili widzę siebie podchodzącego do
auta, gdzie zauważam doszczętnie spalone dwa ciała. Wale z
żalu dłońmi o ziemie, po czym krzyczę i wzywam Boga,
dlaczego mi to uczynił. Pogotowie przyjeżdża jednak dla mnie
t i tak za późno, bo nie mam dla kogo żyć. Biorę kawałek
szkła, które roztrysnęło się wokół. Chciałem umierać powoli,
a może chciałem żeby mnie odratowali,
a więc położyłem się i zacząłem wspominać. Chwyciłem kawałek
szkła i zacząłem robić sobie rany na nadgarstku, krew
zaczynała powoli spływać, kropla za kroplą przybliżając mnie
do rodziny. Nagle wizja przerzuca mnie do momentu, gdzie
widzę znów ten sam dom, tą samą kobietę i wiem już, że to
moja żona. W czasie tego, zauważam dwójkę moich dzieci, po
czym wszyscy razem wsiadamy do samochodu, którym mieliśmy
udać się do babci. Jednak słowa, które wypowiedziała wtedy,
zniszczyły mnie.
-To już koniec, właśnie złożyłam wniosek o rozwód.
Te słowa wstrząsnęły mną tak bardzo, że samochód
nadjeżdżający z naprzeciwka spowodował, że zaburzył moją
szybką reakcje. Niestety drzewo stanęło mi na drodze i
rozpoczął się początek końca. Wizja zniknęła. Znalazłem sie
znów we własnym pokoju, a koło mnie leżał ten dziwny
towarzysz. Trochę mnie to zdziwiło, bo przed chwilą byłem w
kapliczce. Nie mogłem sobie przypomnieć, jakim cudem
znalazłem się w sali, czyżby znów doprowadził mnie Adam ? A
jeśli tak, to dlaczego akurat do sali?
Wstałem z łóżka i podszedłem do współlokatora
-Gdzie byłeś tyle czasu? Zapytałem.
-Wróć, odparł współlokator.
Po czym wyjął noż i kilkoma mocnymi, zręcznymi, chwytami
spowodował, że moje gardło stało się całe czerwone od krwi a
ja sam znów leżałem na ziemi. Krew wylewała się ze mnie
potokami , próbowałem zatamować krwotok dłonią, ale niestety
nic to nie dawało. Ciosy nożem były tak mocne, że nie mogłem
pobiec po pomoc, bo świat zaczynał wirować wokół mnie.
Zaczynam zasypiać, usnąłem.
-Wróć !!!
Znów słysząc te słowa, budzę się otwierając oczy. Ktoś
spojrzał na mnie. Jacyś doktorzy mówią, że wreszcie się
udało ,a obok nich stała ona.
-Dzięki Bogu wróciłeś do nas, tak się martwiliśmy o Ciebie.
Wtedy sobie uświadomiłem, że wszystko co przeżyłem w
ostatnich dniach było snem. Jednak wypadek był prawdziwy z
drobnym szczegółem, że ona nie zginęła, a trup w łazience to
byłem ja. Wszystko powoli docierało do mnie. Wiedziałem, że
ona odchodzi i zostanę sam. Znów sam.
W rzeczywistości nie było wcale lepiej, serce zaczęło walić
tak mocno , że zacząłem się dusić. Lekarze podbiegli i
zaczęli coś mi podawać. Światło zaczęło się rozjaśniać,
zrobiło się wszędzie biało. Poczułem się jak nowonarodzony.
Wstałem z łóżka. Nie było nikogo na sali, wszyscy doktorzy
gdzieś zniknęli. Wtedy pojawiły się ponownie dzieci. Czy to
był sen czy może rzeczywistość? Mało to mnie interesowało.
Chciałem być z nimi, chwyciłem je za ręce i udaliśmy się do
wyjścia.
Koniec
Arkadiusz Nowakowski |