Odliczanie właśnie się zaczęło…
Tajemnicza książka, tajemniczy autor. Czyżby? A i owszem. „Kakrachan”
to nic innego jak debiut literacki autora, który posługuje
się nie własnym imieniem i nazwiskiem, a pseudonimem. Sam
pomysł zrodził się z fascynacji do archeologii, który z
nadmiaru wiedzy przerodził się w obszerną powieść rodem z
Atlantydy.
Powieść opowiada o losach siedemnastoletniej Dalemy.
Dowiadując się o zdumiewających przedmiotach, czy budowlach,
których istnienia nikt nie potrafi jej wyjaśnić, czuje się
zagubiona. Otoczona z jednej strony mędrcami, z drugiej
spiskowcami, nie wie czy chce poznać prawdę. Na dodatek
dochodzi jeszcze silne uczucie do jednego chłopaka…, Co jest
wtedy ważniejsze? Prawda? Władza? A może miłość?
Gdyby zacząć ocenę od okładki, to przyznaję, że zbytnio nie
zachęcała mnie do zgłębienia treści. Ponura, przygnębiająca,
żeby nie powiedzieć, nie na miejscu. Nijak nie pasuje mi do
treści. Jako, że moja wyobraźnia całość widziała zupełnie
inaczej, toteż w inny sposób wyobrażam sobie oprawę tejże
powieści. Mimo trudnych początków z grafiką, zabrałam się do
samej treści zarówno z wielkimi nadziejami, jak i odrobiną
ciekawości, co też może się w niej takiego skrywać. Czy się
zawiodłam? I tak i nie. Otóż, książka jest ciekawa,
naprawdę. Ma swoją fabułę. Całość zachowana w logicznym
ładzie i porządku. Ale mimo to, nijak mi nie pasują
określenia używane przez autora. Dom Praw? Plac Kar? Pani
Matka? Pan Ojciec? Czy chociażby Widzący Prawdę. Wszystko
było tutaj takie strasznie… nierealne. Fantastyczne? Być
może. Bardziej by jednak pasowało wyrażenie - mityczne. Tak
czy siak, brnęło mi się przez powieść o wiele ciężej, niż
zakładałam, że będzie na początku. Poza tym nie potrafiłam
się wczuć w jej klimat, już nie mówiąc o upodobaniu sobie
jakichkolwiek bohaterów. Mimo wszystko fabuła jest dość
niekonwencjonalna, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie –
nowatorska, za co należą się pochwały. Wiadomo, że w
dzisiejszych czasach trudno jest stworzyć coś całkiem
nowego, co by się nie opierało na milionach innych
powieściach. Dodatkowo, dzięki pojawiającym się zagadkom,
czytało mi się chwilami o wiele lepiej, bo wiedziałam, że
całość nabiera sensownego tempa i podpada pod moje gusta.
Spodobał mi się również wątek miłosny, który nie jest ani
niedopracowany, ani przesycony. Jak dla mnie w sam raz.
Przyznaję, że w trakcie czytania miałam chwile lepsze i
gorsze, co też może wynikać ze stylu autora. Język, jak już
wspominałam jest dość urozmaicony stwierdzeniami, czy też
nazwami, które nie do końca mnie zachwyciły. Mimo wszystko
nie należę do osób, któryby takowa powieść spisały na stary,
ponieważ uważam, że w samym autorze drzemie spory potencjał,
który być może nabierze szaleńczego tempa i da popis w
kolejnych tomach Atlantów. Sama chyba najbardziej liczę na
to, by powieści Olisa Nariego Langa nie traciły na wartości
z tomu, na tom, a wręcz przeciwnie. By z każdą kolejną
częścią stawały się coraz to barwniejsze, ciekawsze i
porywające.
Lilien