BLOG.DEAD
Michał Górzyna
6 maja
Śmiechy, wrzaski, strzępy rozmów i muzyki, syk otwieranych
puszek, brzęk butelek - istna kakofonia dźwięków! A wszystko
to na tle rozbawionego tłumu, który rozlewał się po alejkach
i trawnikach studenckiego miasteczka. Dym z grillów zasnuwał
okolicę nie gorzej niż niejedna mgła. Po prostu - Juwenalia
w pełni! Tymczasem nasza frustracja narastała
proporcjonalnie do zmniejszającego się żelaznego zapasu
piwa. Dlaczego? A to dlatego, iż okazało się, że fundusze,
którymi dysponujemy (ja, Kazek i Tomek) pozwalają nam na
zakup dwóch piw, a była to dawka, delikatnie mówiąc NIE
WYSTARCZAJĄCA. Kamil, powiedział, że nie ma kasy, a poza tym
i tak nie będzie dziś już z nami pił, bo ma jutro kolosa z
czegoś tam... Wstrętny kujon! Trzeba będzie go wykopać z
ekipy! Kazek podsunął pomysł, żeby obsępić ludzi
imprezujących na miasteczku. Niestety solidarność
międzystudencka gdzieś wyparowała i wstrętne egoistyczne
dusigrosze niezbyt chętnie nas wspierały. Tomek stwierdził,
że - zamiast browarów, bardziej ekonomicznie wyjdzie kupić
jabole. Jakąś nową markę rzucili - Paw Sołtysa się
nazywa i podobno nieźle ryje beret.
Tak było kilka godzin temu. Przed chwilą slalomem, którego
nie powstydziłby się niejeden wytrawny tropiciel węży, po
nieco dłuższej niż zwykle chwili, udało nam się dotrzeć do
mieszkania. Wynajmuję chatę z Kazkiem. Tomek mieszka piętro
wyżej z Kaśką. Dobra, starczy na dziś tego mentalnego
ekshilibicjonizmu!
7 maja
Wiem, że dziwnie zabrzmi to, co za chwilę napiszę, ale
zabiłem dzisiaj Kazka. Nie, nie jestem jakimś psychopatą,
czy też innym zwyrolem. Zrobiłem to niechcąco… to znaczy,
nie chciałem tego zrobić, ale musiałem. Zacznę może od
początku. Wczoraj po zrobieniu wpisu, gryząc kiszone
ogóreczki, które otrzymałem w spadku po babci obczajałem
różniaste filmiki na youtube.W pewnym momencie trafiłem na
link do kreskówki "Przygód kilka wróbla Ćwirka". A że była
to moja ulubiona bajeczka z dzieciństwa, odpaliłem filmik.
Czołówka kreskówki w połączeniu ze smakiem ogórka wywołała u
mnie gwałtowny atak nostalgii. Zalała mnie fala wspomnień z
lat dziecinnych. Napiszę bez ściemy: zacząłem głośno
szlochać, tuląc do piersi resztkę ogórka i chyba jakoś wtedy
urwał mi się film.
Kilka godzin później zostałem brutalnie wyrwany ze stanu
błogiej nieświadomości. Leżałem na podłodze, blokując swoim
ciałem drzwi, na które ktoś brutalnie napierał, próbując się
dostać do mojego pokoju.
– Co jest do cholery?- warknąłem rozeźlony.
W odpowiedzi usłyszałem przytłumiony bulgo-warkot. Odsunąłem
się od drzwi i w tym momencie do pokoju wpadł Kazek
(???!!!). Jego twarz wykrzywiał potworny grymas, mocno
przekrwione, wyłażące z orbit oczy wpatrywały się we mnie
dziko. Kumpel rzucił się w moim kierunku, warcząc jak dzikie
zwierzę.
–Kazek wyluzuj, nie poznajesz mnie? To ja, Mareczek!-
wrzasnąłem. Kazek, zamiast się ogarnąć, próbował mnie
ugryźć. Spanikowany, wymacałem ręką leżącego na podłodze
ogórka i w desperacji wbiłem go w oko kolegi. Kazek
znieruchomiał. Wyczołgałem się spod niego. Stojąc na
trzęsących się nogach, kompletnie nie wiedziałem, co dalej
począć… W końcu złapałem za komórkę i zadzwoniłem do Kamila.
Wychlipałem do słuchawki, że Kazek dostał jakiejś delirki i
chciał mnie zagryźć, więc go niechcąco zaciukałem w
samoobronie.
Od Kamila dowiedziałem się, że przypadków podobnych do
Kazkowej deliry było znacznie więcej i że są one efektem
ataku terrorystycznego, do którego przyznała się jakaś
nieznana dotąd grupa pacyfistyczna - Tęczowy Krokus.
Chcąc wzniecić miłosną rewolucję, wprowadzili do partii wina
Paw Sołtysa substancję, która miała powodować erupcję
miłości… znaczy się, żeby każdy z każdym się kochał -
dosłownie i w przenośni. Niestety, ich chemikowi coś się
pomyrdało i substancja spowodowała to, że odmóżdżeni
konsumenci zamiast się kochać, zaczęli się nawzajem wyżynać.
No to teraz kompletnie nie wiedziałem jak wytłumaczyć sobie
fakt, że ja, który przecież też nie wylewałem jabcoka za
kołnierz, nie zostałem odmóżdżony??? Kamil – wiadomo, wina
nie pił, bo poszedł się kujonić, więc nie został
zainfekowany – ale dlaczego ja też nie???
8 maja
Znaleźliśmy Tomka. Rzucił się na nas i gdyby nie pomoc
sąsiada - pana Gienka, który rozwalił mu głowę łomem, byłoby
z nami krucho. W mieszkaniu była też dziewczyna Tomka. Ten
pogryzł ją najwidoczniej, ale oprócz śladów zębów wszystko z
nią wydawało się być w porządku - póki co nie rzucała się na
nas. Podjęliśmy próbę ratowania dziewczyny.
I oto wtedy zajarzyłem, że po sobotniej popijawie wcinałem
babcine ogóry! Może to w nich ukryta jest moc chroniąca
przed odmóżdżeniem po konsumpcji Pawia S…?!!? Daliśmy
dziewczynie ogóry do jedzenia a jako napitkę wódkę (sami
sobie wódzi też nie żałujemy, hehe), którą pan Gienek
zachomikował po niedawnym weselu córki. Czekamy na efekty.
9 maja
Niestety Kaśka się odmóżdżyła i zanim pan Gienek ukręcił jej
głowę, zdążyła go ukąsić. Teraz próbujemy ratować pana
Gienka. Dzielny z niego gość, sam przykuł się do kaloryfera
kajdankami ze swojej, jak sam podkreślił, erotycznej
kolekcji. Puszczamy mu bajkę o Wróblu Ćwirku – to kolejny
motyw moich wspomnień wieczoru z Pawiem… Oglądałem
Ćwirka zanim urwał mi się film.
Kończy się nam wódka i jedzenie.
10 maja
Ćwirek nie zadziałał… Musieliśmy zlikwidować pana Gienka.
Było ciężko - sąsiad miał prawie 2 metry wzrostu i ważył
chyba ze 100 kilo. Żeby go obezwładnić musieliśmy mu odciąć
kończyny pilarką tarczową. Dopiero wtedy udało nam się do
niego podejść. Trzeba przyznać, że miał twardy łeb,
okładaliśmy go po głowie łomem i metalową miednicą z dobre
dziesięć minut, zanim przestał się ruszać. Niestety do
mieszkania przyplątała się jego mama (zamieszkał u niej, jak
rozwiódł się z żoną) zaniepokojona przedłużająca się
nieobecnością syna. Staruszka dostała histerii i za nic nie
chciała sobie dać wytłumaczyć, że to, co zabiliśmy, nie było
już jej synem, tylko potworem.
Zatrzymaliśmy ją siłą na mieszkaniu, próbując uspokoić. Po
namyśle, postanowiliśmy ją napoić Pawiem Sołtysa i
wykorzystać do dalszych eksperymentów. Wiem, że brzmi to
bardzo okrutnie, ale naprawdę nie mieliśmy innego wyjścia.
Zaraza rozprzestrzeniała się błyskawicznie, a my być może
mieliśmy klucz do jej rozwiązania. Cóż znaczy życie jednej
staruszki, wobec możliwości uratowania milionów ludzkich
istnień?
11 maja
UDAŁO SIĘ! Zaaplikowaliśmy jej ogórki w połączeniu z seansem
Wróbla Ćwirka
i BABCIA SIĘ NIE PRZEMIENIŁA! Niestety padły wszystkie
środki łączności, a że jest noc, więc poczekamy do rana i
wtedy spróbujemy odnaleźć kogoś kumatego w temacie.
Postanowiliśmy opić sukces. Niestety już przedwczoraj
skończył się nam alkohol i Kamil postanowił wydobyć jakąś
wódkę i coś do żarcia z pobliskiego marketu. W takich
dramatycznych okolicznościach, to przecież nie kradzież.
12 maja
Kamil nie wrócił. Pewnie go dopadli inni odmóżdżeńcy. W
słoiku zostały dwa ogórki. Muszę je przekazać odpowiednim
służbom. Znalazłem kluczyki do trabanta pana Gienka i
zamierzam przedrzeć się do szpitala. Mam nadzieję, że znajdę
tam kogoś z kim będę się mógł podzielić swoimi informacjami.
Staruszkę zabieram ze sobą, jako żywy dowód skuteczności
mojej metody.
13 majjjj??/rsd,e'
Dopadli nas t,tmtml skończył dslddw si paliwo bbacie
zagryzli jaa elgpldbebe ogórki
perDCLMC,;l,a,cklkmmcms przepadły
kjoekrgha,bgk''E,E,BMKJBMB,TNALTJIVMEVM
eeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeewesrjdtkylu/
|