O swojej słabości do skandynawskich kryminałów przypominać
raczej nie muszę. Czytam je dosłownie na kilogramy, ale
powoli skłaniam się do opinii, że wiele z nich jest do
siebie łudząco podobnych i znalezienie czegoś oryginalnego
zaczyna graniczyć z cudem. Z tego powodu Anders de la Motte
odznacza się podwójnie. Jego historia pełna jest rozmachu, a
charyzmatyczny bohater, stale wprawia nas w osłupienie swoją
bezczelnością. Usiądźcie więc wygodnie i zapnijcie pasy:
rozpoczynamy Grę w Alternatywną Rzeczywistość.
Dokładnie rok temu Henrik Pettersson stał się posiadaczem
telefonu, który wprowadził go do świata wirtualnych
rozgrywek, przyniósł mu sławę i ogromną fortunę. Kiedy
jednak HP z lidera stał się ofiarą prowadzonej zabawy,
zwinął manatki i po cichu ulotnił się za granicę.
Do tej pory ucieczka przed Grą szła mu całkiem nieźle.
Uzbrojony w pokaźną sumę pieniędzy, spędzał długie wakacje
na Bliskim Wschodzie, jednak przyzwyczajony do
systematycznych dawek adrenaliny, zaczął się powoli nudzić
takim sposobem życia. Szukając dodatkowych uciech nawet nie
podejrzewa, że znowu trafi na celownik przywódców Gry.
Pojmany i uwięziony w ponurym lochu w okolicach pustyni,
zostaje nagle oskarżony o zamordowanie wpływowej kobiety o
imieniu Anna Argos.
Kluczem do sukcesu zarówno Geimu (pierwszej części
serii), jak i Buzza jest bez wątpienia spora ilość
zamieszania oraz szereg pytań, które temu towarzyszą. W
książce nie ma miejsca na malownicze krajobrazy ani senną
atmosferę. De la Motte serwuje nam fantastyczny pomysł,
opisy i całe mnóstwo brawurowej akcji, która trwa do
ostatniej strony. Nawet wulgaryzmy i ograniczone słownictwo
nie są dla mnie minusem. Na początku Buzza wszystko
jest "zajebiste"do entej potęgi, ale wydaje mi się że nie
jest to ubogość w języku autora, tylko postaci. HP to dla
mnie klasyczny cwaniak, co ma lewe rączki do roboty i
wszystko chce załatwić sposobem - stąd plus dla Motte za
konsekwencję w kreacji.
Czyta się to na jednym wdechu i z pełną świadomością mogę
powiedzieć, że pisarz ma bardzo duży potencjał, którym
pewnie jeszcze nie raz mnie zaskoczy.
Varia