WIECZNIE ŻYWY - Isaac Marion Wydawać by się mogło, że w świecie, w którym umarli powstają z grobów, a słowa „życie” i „śmierć” tracą swoje znaczenie, nie ma już miejsca na miłość. Martwy R nie pamięta swojej przeszłości. Jest zombie i działa instynktownie, dopóki nie spotka na swej drodze wyjątkowej dziewczyny z krwi i kości. Julie staje się promykiem światła w szarym krajobrazie R. I choć serce chłopaka od dawna nie bije, w jego wnętrzu zaczyna rozkwitać… życie. Na styku dwóch wrogich światów, żywych i martwych, rodzi się miłość, jak u najsłynniejszych kochanków wszech czasów... RECENZJA I
Zdawać by się mogło, że w temacie zombie nie można już stworzyć nic dobrego, że wszystko już było i po co się powtarzać. Nic bardziej mylnego. Isaac Marion w swej debiutanckiej powieści połączył to, co w gatunku najlepsze: flaki, nastrój oraz przewrotność akcji, czyli dobra zabawa gwarantowana. R nie pamięta skąd się wziął, ile ma lat, ani jak tak naprawdę się nazywa. Jego najlepszym przyjacielem jest M, z którym wspólnie polują, jęczą, a w zasadzie głównie stoją i wpatrują się w horyzont. Wszystko to jednak ulega zmianie, gdy pewnego dnia R poznaję Julie, wyjątkową dziewczynę z krwi i kości. Mimo, że ciało R nadal ulega rozkładowi, zaczyna budzić się w nim nowe, niespodziewane życie, a następstwa tego stanu są naprawdę niewyobrażalne. Za najlepszą rekomendację książki niech posłuży fakt, że dostałam ją poniedziałek po południu, a we wtorek o tej samej porze byłam już po lekturze i w trakcie pisania recenzji. Wiecznie żywy czyta się praktycznie sam i nie ma w nim słabych momentów. Jedyną rzeczą jaką mogę mu zarzucić, to niepotrzebne nawiązania do Shakespeare’owskiego dramatu, ale prócz sceny balkonowej oraz imion bohaterów niż szczególnie nie razi. Wręcz przeciwnie, siedzi się jak na szpilkach czekając co będzie dalej i dopinguje się R, by w końcu udało mu się zrealizować swoje plany. Niestety mam wrażenie, że wydawnictwo „strzeliło sobie w kolano” reklamując powieść nazwiskiem Stephanie Meyer. Znając życie więcej osób zrezygnuje przez to z książki niż po nią sięgnie, a szkoda, bo Marion odwalił kawał dobrej roboty. Jego historia jest żwawa, nie ma w niej ckliwości, ani biadolenia o pięknych oczach. Jest za to krew, urywanie głów i nierówna walka z zarazą. Na dniach planuje zobaczyć ekranizację Wiecznie żywego ( który tak prawdę pierwszy raz w druku ukazał się po tytułem Ciepłe ciała ) i po zwiastunie mam wrażenie, że tu również się nie zawiodę. Jest akcja. Są zęby. Niech żyje zombie! RECENZJA II
"Rrrrrr.
i Julia, czyli o tym, że zombie to też człowiek" Isaac
Marion to młody i obiecujący pisarz, który z pewnością zasłynie z książki
"Ciepłe ciała", która we wrześniu tego roku ukazała się na polskim rynku.
Muszę przyznać, że dawno nie miałam w swoich rękach dzieła, które wciągnęło by
mnie tak bardzo, że ledwo zaczęłam czytać a już kończyłam. Tej powieści to się
jednak udało. "Ciepłe
ciała" to przede wszystkim opowieść o. życiu. R jest zombie, nie wie jak doszło
do tego, że stał się tym kim jest, wie tylko, że jest Martwy ale nie nieżywy. Mieszka
z podobnymi sobie, na terenie starego lotniska. Dni mijają, zombie co i rusz wyruszają
na polowania. Muszą polować, żeby istnieć, żeby poczuć choć na chwilę ten
pierwiastek, który sprawia, że ludzie żyją, w każdym tego słowa znaczeniu. Jednak R
jest inny, nawet "trzyma się" stosunkowo dobrze jak na Martwego. Na jednym z
polowań, atakuje młodego chłopaka, smakuje jego mózgu i coś się zmienia w
"życiu" R. Kierowany dawno zapomnianym instynktem, ratuje dziewczynę - Julię
i tak rozpoczyna się przygoda, która odmieni nie tylko bohatera ale także cały świat. R jest postacią nietuzinkową, pomijając fakt, że jest zombie. Podoba mi się w nim to, że daleko mu do ideału, nie jest pociągający, tajemniczy i nieprawdopodobnie piękny (choć jest przystojny). R stoi raczej na szarym końcu romantycznych dziwadeł, którym nadal przewodzi Edward Cullen - bohater sagi "Zmierzch". Jednak nie przeszkadza mu to w dążeniu do realizowania pragnień. A jeśli już o pragnieniach mowa, to uważam, że nie można pomijać tak ważnej dla tej historii postaci, jaką jest Perry Kelvin. R był po prostu dobrą glebą dla ziarenka życia, które przekazał mu Perry. Nasz zombie jest więc symbiotyczną postacią, co samo w sobie stanowi dosyć ciekawy zabieg. Jednak ja najbardziej polubiłam M - jedynego zombie z poczuciem humoru. Powieść
"Ciepłe ciała", nie jest jakby się mogło wydawać książką błahą. Nie
przedstawia prostej fabuły. Targają nią namiętności, zagubione ideały i stracone
marzenia ale też nadzieja. Książka napisana dosyć lekkim językiem, powiedziałabym
wręcz, nawet subtelnym, zabiera nas w post-apokaliptyczny świat, gdzie będziemy musieli
odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie kończy się i zaczyna człowieczeństwo.
Oczywiście, autor zaostrza atmosferę książki, dorzucając gdzieniegdzie jakieś
soczyste przekleństwo - nie chciałabym, żebyście uznali tę powieść za ckliwą
historyjkę o zombie, który chce być człowiekiem. Tu chodzi o coś więcej. Dawno,
żadna powieść nie sprawiła, że poczułam to podniecające mrowienie na karku. I
wybaczcie, że tak mało wspominam o wątku romantycznym, który bezwątpienia jest
motorem napędowym całej tej historii, ale chciałam zwrócić waszą uwagę na inne
aspekty zawarte w "Ciepłych ciałach". Pamiętacie historię Pięknej i Bestii?
Tu jest tak samo. Tyle, że globalnie patrząc, Bestią są wszyscy ludzie - zrozumiecie o
czym mówię, kiedy przeczytacie tę powieść. Zachęcam! ! Moim
skromnym życzeniem jest, aby sięgnęli po nią nawet Ci, którzy nie lubują się w
paranormalnych romansach. Mam nadzieje, iż udało mi się pokazać, że ta piękna i
wyjątkowa powieść jest wielowymiarowa. Moja
ocena: 6/6 Data
wydania: 12.09.2011 RECENZJA III O
tej powieści słyszałem dużo dobrego. Że przełom, że rewolucyjne spojrzenie na temat
zombi. Z niecierpliwością zabrałem się za lekturę. I się niestety zawiodłem. Już
Wam mówię dlaczego... O historii opisanej w "Ciepłych ciałach" na pewno
wiecie - oto R. R jest żywym trupem. We wstępie powieści mamy opisane
"społeczeństwo" zombi, z hierarchią, zachowaniami, odczuciami - jeśli o
odczuciach można tu mówić. R. jest jednak nietypowy wsród swych współbraci -
zachowany "w miarę świeżo", frustruje się niemożnością przypomnienia
sobie przeszłości. Jedyne wspomnienia to te które uzyskuje na chwilę zjadając mózg
żywego człowieka. To założenie - że wraz z mózgiem człowieka można przeżyć jego
wspomnienia jest jak dla mnie bardzo karkołomne. Ale idźmy dalej. Oto podczas jednego z
polowan R., wiedziony niezrozumiałym nawet dla niego, impulsem ocala z rzezi młoda
kobietę. Prowadzi ją ze sobą na stare opuszczone lotnisko, będące teraz siedzibą
zombie. Wkrótce między Julią - ocaloną dziewczyną - a R. nawiązuje się nić
porozumienia i sympatii. I tutaj moim zdaniem fabuła się zaczyna sypać. W ogóle -
kiedy skończyłem powieść - miałem wrażenie wielkiej, ale niewykorzystanej, szansy na
ożywienie nieco przykurzonego już tematu żywych trupach. Niestety - dostałem tutaj
umoralniającą opowiastkę o sile uczucia i szukaniu człowieczeństwa. Żeby jeszcze to
przesłanie nie rozmyło się w zupełnie naiwnym i cukierkowym zakończeniu... Niestety -
właśnie finał "Ciepłych ciał" i próba wyjaśnienia skąd się wzięła
plaga "żywej śmierci" wypada najbardziej blado. Spodziewałem się naprawdę
mocnej i nowatorskiej historii, a dostałem koktajl przyrządzony dla nastolatek.
Oczywiście - są tutaj bardzo fajne fragmenty, opisy sytuacji. Są momenty w których
zastanawiałem się kto jest w tej powieści negatywnym bohaterem - zombie czy ludzie...
Ale to tylko fragmenty - tym bardziej szkoda zmarnowanej szansy na mroczną, krwistą
powieść w duchu filmów G. Romero. Z drugiej strony - książkę czyta się lekko,
potrafi zaciekawić, a opisy i zdarzenia są na tyle ciekawe, iż wydaje się, że
planowana ekranizacja powieści będzie hitem kinowym. Tak więc - nie skreślam
całkowicie "Ciepłych ciał". Ale nie spodziewajcie się żadnej rewolucji czy
głębokich przeżyć estetycznych. Ot, dobra powieść... i nic więcej. RECENZJA IV
Kiedy
przeczytałam informacje, że jest to powieść o zombie przed oczami stanęły mi sceny z
filmu George'a
A. Romero "Noc żywych trupów"( 1968). Powstałe z grobów, żywiące się
ludzkim mięsem upiorne monstra. Fabuła filmu niezbyt skomplikowana. Zombie gonią -
ludzie uciekają lub walczą z nimi. Na ekranie wiele brutalnych i krwawych scen, trup
ściele się gęsto. I powiem szczerze, że tego wszystkiego spodziewałam się po
książce Isaaca Mariona "Ciepłe ciała". Z taką wizją powieści usiadłam do
lektury. Och jakże bardzo się myliłam.
Głównym bohaterem "Ciepłych ciał" jest
zombie. Co o nim wiemy? Tak naprawdę niewiele. Pozbawiony pamięci nie wie, kim był za
życia, gdzie pracował, czy miał rodzinę, w jakich okolicznościach zmarł, ba on nawet
nie wie jak miał na imię. Jego stan rozkładu ciała może świadczyć, że zgon
nastąpił niedawno, staranny ubiór wskazuje na biznesmena. I zdaje mu się, że jego
imię zaczynało się na literę "R" i tak
każe na siebie mówić. I to by było na tyle. Żadnych wspomnień, przebłysków
świadomości. Teraz wiedzie żywot zombie. Poluje na ludzi, żywi się ich mięsem i
organami. Rozkoszuje się smakiem ludzkiego mózgu, ponieważ daje on możliwość
przeżywania wspomnień ofiary. Pewnego dnia nasz bohater ratuje młodą kobietę imieniem
Julie. Zabiera ją na opuszczone lotnisko. Między kobietą i zombie rodzi się nić
sympatii. Rozpoczyna się seria zdarzeń, których finał na pewno Was zaskoczy.
"Ciepłe
ciała", to powieść, która budzi we mnie sprzeczne uczucia i tak naprawdę nie bardzo
wiem, w jakich kategoriach ją rozpatrywać. Czy jest to innowacyjne, budzące
stereotypowe i zakorzenione w kulturze spojrzenie na zombie, czy może kolejny miałki
romans dla niedowartościowanych, czekających na księcia z bajki pannic? A może jest to
powieść, w której każdy znajdzie coś dla siebie?
Niewątpliwie
Isaac Marion miał pomysł na książkę. Przedstawił swoją wizję zombie. Jakże jest
ona różna od tej, którą znamy z kart powieści i filmów. R to nie bezduszny upiór,
który znajduje rozkosz w zabijaniu. Bohater posiada świadomość. Targają nim sprzeczne
emocje i uczucia. Poznaje Julie i jego istnienie nabiera sensu, pragnie się nią
opiekować, chronić. Opowiadana z perspektywy R historia bawi, wzrusza, dzięki
pierwszoosobowej narracji bohater staje się nam bliski, ludzki.
Z
drugiej jednak strony w "Ciepłych ciałach" mamy do czynienia z klasycznym romansem,
jakże bardzo przypominający ten, który znajdziemy na kartach powieści "Zmierzch" S. Meyer. On monstrum, ona kobieta,
on dla niej jest gotów przeciwstawić się innym zombie, zrezygnować ze zjadania
ludzkiego mięsa, ona, rozbudza w nim ludzkie uczucia, ocala
Banalna opowiastka dla kobiet, które pragną oderwać się od szarej
rzeczywistości. Które marzą o wielkim, płomiennym romansie, które wierzą, że pod
wpływem uczucia można się zmienić, że miłość pokona wszelkie przeciwności losu.
I
gdyby przyszło mi rozpatrywać powieść "Ciepłe ciała" tylko w tych dwóch
kategoriach, to moja ocena byłaby negatywna. Nie jestem fanką tanich romansów a wątek
relacji między R i Julie w pewnym momencie wysuwa się na plan pierwszy opowiadanej
historii. Takie potraktowanie powieści jest jednak daleko krzywdzące. W moim odczuciu
"Ciepłe ciała", to przede wszystkim opowieść o człowieczeństwie. Autor snuje
wizje zdegradowanego świata, świata, w którym zaniku uległy wszelkie wartości, w którym
obok siebie żyją ludzie i zombie, którzy walczą ze sobą, ale tak naprawdę nie
wiadomo, po której stronie stoi dobro, kto w tym świecie jest potworem. Powieść
traktuje także o odmienności, o wzajemnym szacunku i zrozumieniu, o tolerancji i strachu
przed tym, co inne, nieznane.
"Ciepłe
ciała", to książka, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Wielbiciele zombie i
krwawych scen w literaturze z wypiekami na twarzy będą czytać o walce ludzi i zombie,
fani romansów rozczulą się nad wątkiem R i Julie, ja zaś w powieści odnalazłam
gorzką prawdę o współczesnym świecie.
Polecam.
|
|
|
|