TWITTER BLOGGER SKULLATOR PLIKI COOKIES KANAŁ YOU TUBE KOSTNICA FACEBOOK | |||
TRZYNASTY
DZIEŃ TYGODNIA - Ryszard Ćwirlej Poznań, 13 grudnia 1981 roku. W środku mroźnej nocy komunistyczne władze rozpoczynają operację wymierzoną w "Solidarność" i całe społeczeństwo. Milkną telefony, stacje radiowe przestają nadawać. Na ulice Poznania, tak jak w całym kraju, wyjeżdżają czołgi i transportery opancerzone. Również milicja zostaje postawiona w stan pełnej gotowości. Rozpoczyna się w Polsce stan wojenny. Grupa funkcjonariuszy wysłana na jedno z poznańskich osiedli, by aresztować działacza "Solidarności", niespodziewanie znajduje w sąsiednim mieszkaniu ciało zastrzelonego mężczyzny. Tej samej nocy w innej części miasta dochodzi do zaskakująco podobnego morderstwa. Oba mieszkania zostały splądrowane i najwyraźniej ktoś zabrał z nich duże sumy marek niemieckich. W pobliżu obu miejsc zbrodni świadkowie widzieli milicyjną nysę z mundurowym i cywilem. Na poszukiwania morderców rusza grupa śledczych z Komendy Wojewódzkiej MO kierowana przez porucznika Marcinkowskiego. Muszą działać szybko, bo tym samym tropem podąża też Służba Bezpieczeństwa. Ryszard Ćwirlej, rocznik 1964, pochodzi z Piły, mieszka obecnie na wsi niedaleko Poznania. Z wykształcenia malarz i socjolog. Tuż po ukończeniu studiów na Uniwersytecie Śląskim rozpoczął pracę reporterską w ośrodku TVP w Katowicach, a później w TVP Poznań. Od 2010 roku jest szefem programowym poznańskiego Radia Merkury. Dotąd wydał cztery powieści kryminalne, których akcja rozgrywa się w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku w realiach schyłkowego PRL-u. Bohaterami książek Upiory spacerują nad Wartą, Trzynasty dzień tygodnia, Ręczna robota i Mocne uderzenie są poznańscy milicjanci, nic więc dziwnego, że autor uważany jest przez krytyków za twórcę gatunku literackiego, nazywanego "powieścią neomilicyjną". Śmiertelnie poważna sprawa, piąta powieść Ryszarda Ćwirleja, jest kontynuacją przygód bohaterów, których czytelnicy mieli już okazję poznać we wcześniejszych książkach. RECENZJA Kilkanaście dni temu skończyłam czytać pierwszy tom cyklu „Milicjanci z Poznania”, powieści kryminalnych, których akcja osadzona została w Polsce okresu PRL-u. styl pisania autora, Ryszarda Ćwirleja, bardzo mi się spodobał; kiedy trzeba jest ironiczny i zabawny, a przy tym bardzo ciekawie opisuje czasy dość nieciekawe pod względem politycznym i gospodarczym. Niemniej jednak ówczesne realia dawały wielu Polakom szansę na rozwinięcie swoich zdolności, wśród których przeważały spryt i kombinowanie. Tym razem, w tomie zatytułowanym „Trzynasty dzień tygodnia”, autor przenosi swoich czytelników do Polski w okresie stanu wojennego. Noc z 12 na 13 grudnia 1981 roku. Milkną telefony, przestaje nadawać telewizja i rozgłośnie radiowe, a na ulicach pogrążonych we śnie miast pojawiają się policyjne nyski oraz wojskowe SKOT-y i czołgi. Cele milicyjnych aresztów zapełniają się czołowymi działaczami nielegalnej już „Solidarności”. Rano, zamiast „Teleranka”, dzieci zobaczą w ekranach telewizorów ponurą twarz obywatela generała Jaruzelskiego ogłaszającego wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Jednakże pierwsze ofiary tej „wojny” padły już w tę właśnie noc, z 12 na 13 grudnia. W dwu mieszkaniach w różnych częściach miasta zostaje zabitych dwóch mężczyzn, działaczy „Solidarności”, a ich mieszkania są splądrowane. W trakcie dochodzenia wychodzi na jaw, że denaci mieli przy sobie znaczne ilość niemieckich marek, a w pobliżu obu miejsc zbrodni nieliczni świadkowie widzieli policyjny samochód. Sprawą morderstw zajmuje się porucznik Marcinkowski, który wraz ze swoją nowo skompletowaną grupą śledczych, stara się działać jak najszybciej, tym bardziej że tym samym tropem podąża Służba Bezpieczeństwa, gotowa zrobić wszystko, byleby odnaleźć skradzione dewizy.
Muszę przyznać, że byłam zaskoczona, kiedy na początku lektury przeczytałam, że akcja została osadzona w 1981 roku. Głównym powodem mojego zdziwienia było to, że wydarzenia z pierwszego tomu cyklu rozgrywały się w 1985 roku, czyli cztery lata później. Nie powiem jednak by owo przesunięcie w czasie działało na niekorzyść książki czy utrudniało lekturę. Nic takiego nie ma miejsca, bowiem „Trzynasty dzień tygodnia” można traktować w takim przypadku jako swoistą retrospekcję, tym bardziej że pojawiają się w niej postaci, które poznało się w pierwszym tomie. W tej części dopiero się ze sobą zapoznają i uczą razem współpracować, co oczywiście celebrowane jest rzeką wódki i bimbru. Wszystko dzięki Teosiowi, chorążemu SB, który został przydzielony do śledztwa porucznika Marcinkiewicza jako kontakt między Milicją Obywatelską a Służbą Bezpieczeństwa. Przez prawie trzy tygodnie w trzydziestolitrowej butli ustawionej koło kuchennego kaloryfera bulgotał zacier, przyrządzony według najlepszej, wielokrotnie sprawdzonej w polskich domach receptury Grunwald 1410, czyli jeden kilogram cukru na cztery litry wody z dodatkiem dziesięciu deko drożdży. Jak już wspomniałam, akcja powieści została osadzona w pierwszych dniach stanu wojennego w Polsce, co autor skwapliwie wykorzystał, szeroko i dokładnie opisując panujące ówcześnie wśród społeczeństwa nastroje. Naród, nie tylko robotnicy, ale też osoby piastujące wyższe stanowiska, był całym sercem za „Solidarnością”, która z dnia na dzień została zdelegalizowana, a jej najważniejsi członkowie aresztowani. Działalność zeszła do podziemia, co czyniło ją jeszcze bardziej ryzykowną. W „Trzynastym dniu tygodnia” przeczytać można wiele wypowiedzi pogardliwie traktujące Jaruzelskiego i WRON oraz działania MO i wojska. I w tym momencie, w bałaganie, jaki nastąpił po wprowadzeniu stanu wojennego, dochodzi do morderstw dwóch szeregowych działaczy „Solidarności”. Już na samym początku dochodzenia grupa śledcza dowiaduje się, że były to osoby odpowiedzialne za przechowanie gotówki, którą poznański oddział „Solidarności” otrzymał na prowadzenie działalności w tzw. podziemiu. Pieniędzy w niebotycznej kwocie dziesięć tysięcy marek u każdej z ofiar nie znaleziono. Wychodzi też na jaw, że była jeszcze jedna osoba, jeszcze jeden działacz, który miał u siebie przechować znacznie wyższą kwotę, trzydziestu tysięcy marek niemieckich. Lecz okazuje się, że mężczyzna uciekł z domu. MO chce do niego dotrzeć, by znaleźć powiązania między nim, dwiema ofiarami a mordercą, zaś SB pragnie go dostać tylko ze względu na gotówkę, którą ma pod swoją opieką. Jak łatwo jest się domyślić, oba resorty będą robiły wszystko, byleby ten drugi został w tyle z prowadzonym przez siebie śledztwem. – Tak to właśnie jest, panie kapral, jak się dzieciaki biorą za gorzołę – wyjaśnił mu Teofil. – Wódka nie jest szkodliwa, trzeba tylko wiedzieć, jak ją wtaczać do organizmu. Najważniejsze to pić tak, żeby nie stracić kontaktu z rzeczywistością. Ale tego się człowiek uczy dopiero po latach picia. A taki szczon chciałby dorównać zawodowcom i kończy się później na straszeniu kibla. W fabule wyróżniają się zasadniczo trzy główne wątki: morderstwo działaczy „Solidarności”, poszukiwania bankiera, którego nie dopadł zabójca oraz sprawa Kazimierza Markowskiego, działacza, który ucieka w trakcie transportowania go do Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej. Jako że był on sąsiadem jednego z zamordowanych bankierów, skupiają się na nim podejrzenia zarówno ze strony MO, jak i SB, które jak wiadomo, chcą dopaść mężczyznę z całkiem różnych powodów. Muszę przyznać, że z tego powodu, tj. wielowątkowej fabuły, lektura „Trzynastego dnia tygodnia” jest ciekawsza niż w przypadku pierwszego tomu cyklu „Milicjanci z Poznania”. Dzieje się więcej, w trakcie śledztwa pojawia się więcej hipotez, tym bardziej że jest ono prowadzone przez dwa odrębnie działające organy śledcze, które zamiast ze sobą współpracować, starają sobie nawzajem szkodzić, mniej lub bardziej dyskretnie. W poprzednim tomie akcja skupiała się na jednym tylko, głównym wątku, od czasu do czasu przechodząc na praktycznie nieistotne elementy poboczne. W „Trzynastym dniu...” Ćwirlej rozbudował historię do tego stopnia, że po prostu nie ma czasu i miejsca na pisanie o mniej istotnych dla głównego motywu sprawach. Dzięki temu powieść jeszcze bardziej wciąga i angażuje czytelnika.
– To kto to był ten Wirski, co nie był Wirki? – To był, panie sierżancie, nieznany nam, groźny przestępca – wyjaśnił Brodziak. – Jezus Maria – jęknął Makula i szybko się przeżegnał. – Groźny przestępca, a ja z nim gadałem, jak z normalnym człowiekiem. Przecież on mógł mnie zabić! Podobnie jak w poprzedniej części, „Upiory spacerują nad Wartą” autor przedstawił realia życia w PRL-owskiej Polsce, gdzie rosły jak grzyby po deszcz komitety kolejkowe, a czarny rynek był często jedyną możliwością na w miarę normalne życie. Tam bowiem można było kupić potrzebne produkty, drożej niż w obrocie kartkowym, ale jednak były one pewne, nie odchodziło się z „kwitkiem”. Drugą różnicą, dość widoczną przy porównaniu obu powieści, jest znacznie mniejsza ilość humoru. Owszem „Trzynasty dzień tygodnia” również jest napisany ciętym, ironicznym językiem, lecz znacznie mniej w nim wesołości, która towarzyszyła w trakcie lektury „Upiorów...”. Myślę, że było to spowodowane osadzeniem akcji powieści w grudniu 1981 roku, kiedy to nikomu, ani obywatelom, ani służbom nie było do śmiechu. Sytuacja polityczna była bardzo napięta, co przekładało się na nastroje obywateli. Są jednak w powieści anegdotki na temat życia codziennego, dotyczące zaopatrywania się w artykuły spożywcze czy przemysłowe, bądź Polaków sposoby na radzenie sobie z prohibicją, która nastała wraz z ogłoszeniem stanu wojennego. Podsumowując, „Trzynasty dzień tygodnia” to powieść, którą warto przeczytać. Jeśli ktoś lubi mieć zachowany porządek chronologiczny czytanych przez siebie książek, może spokojnie zacząć swoją przygodę z Ćwirlejem od tego właśnie tomu. Można też je czytać po kolei. Nieważne którą opcję się wybierze, nie straci się niczego ważnego. Autor pisze bardzo dobrze, interesująco, urozmaicając swoją prozę solidną dawką ironii, procentów i wielkopolskiej gwary. Powieść wciąga i zmusza do myślenia, a nawet kombinowania, bo warto się zastanowić jak działały w ówczesnym czasie organy ścigania, kiedy nie było dostępu do technologii, znacznie ułatwiającej pracę ekipie dochodzeniowej. Przede mną jeszcze jedna książka z serii „Milicjanci z Poznania”. Możecie być pewni, że już niedługo przeczytacie jej recenzję.
Anka „Wiedźma” Chramęga
|
|
||
|