TWITTER BLOGGER SKULLATOR PLIKI COOKIES KANAŁ YOU TUBE KOSTNICA FACEBOOK | |||
UPIORY
SPACERUJĄ NAD WARTĄ - Ryszard Ćwirlej
(o
Upiorach spacerujących nad Wartą) (o
Ręcznej robocie) (o
Mocnym uderzeniu) Czasy PRL-u pamiętam tylko z opowiadań mamy. O wiecznych kolejkach po wszystko, kartkach na żywność i ubranka dla dzieci. O PEWEX-ach, gdzie za zieloną walutę można było nabyć namiastkę Zachodu. Reszty dowiedziałam się z kultowych już filmów Barei, który pokazywał socjalistyczną rzeczywistość w zarazem śmieszny, jak i prawdziwy sposób. Aby uzupełnić ów obraz powinnam jeszcze poczytać komiksy o Kapitanie Żbiku. Jednakże zamiast wspomnianych bestsellerowych „kolorowych zeszytów”, w moje ręce wpadła książka Ryszarda Ćwirleja, zatytułowana „Upiory spacerują nad Wartą”, której fabuła rozgrywa się w niezbyt kolorowej peerelowskiej codzienności.
Poznań 1985 roku. Dwóch wędkarzy znajduje w Warcie bezgłowe zwłoki młodej kobiety z tatuażem na prawym ramieniu. Kilka godzin później grupa milicjantów, w Ostrowie Tumskim, znajduje w rzece odciętą głowę. Wkrótce okazuje się, że nie należy ona do denatki... Po Poznaniu zaczyna rozchodzić się plotka o pojawieniu się Łowcy Głów. Kim jest sprawca i co nim kieruje? Dlaczego w tak brutalny sposób morduje on młode dziewczyny? Przed takim oto problemem, nieznanym dotychczas w PRL-owskiej rzeczywistości, staje grupa dochodzeniowa Milicji Obywatelskiej, którą kieruje kapitan Alfred Marcinkowski. Czas gra na niekorzyść śledczych, bowiem nie wiadomo gdzie i kiedy morderca zaatakuje ponownie, a mimo iż zbrodni dokonano w pobliżu gęsto zaludnionego Osiedla Młodych, nikt nic nie widział i nie słyszał...
– Kto zamawiał ruskie? – krzyknęła w stronę sali konsumpcyjnej bufetowa, (...). – Nikt, sami przyleźli – odpowiedział cichutko Brodziak i obaj milicjanci zaśmiali się głośno z udanego dowcipu.
„Upiory spacerują nad Wartą” to pierwszy tom serii powieści kryminalnych autorstwa Ryszarda Ćwirleja, osadzonych w czasach PRL-u. Lecz nie jest to typowy, poważny kryminał, bowiem mnóstwo w nim humoru. Autor raz po raz raczy czytelnika absurdalnymi przykładami życia codziennego, które dla współczesnego czytelnika, który nie zna ówczesnych realiów, są po prostu nie do pomyślenia. Reglamentacja wszystkiego, co tylko możliwe, kartki na żywność, których realizacja była okupiona wielogodzinnym staniem w kolejkach. Handel zagraniczną walutą. Prohibicja trwająca do godziny trzynastej oraz obowiązkowy zestaw seta i galareta w restauracjach. Luksus posiadania poloneza, na którego z zazdrością patrzyli właściciele „mydelniczek”. Są też i inne, drobne, ale za to ciekawe smaczki, które pokazują mity PRL-u, jak ten dotyczący piwa w zielonych butelkach, które rzekomo psuło się szybciej od tego w brązowym szkle. Muszę jednak przyznać, że autorowi udało się zachować równowagę pomiędzy wątkiem kryminalnym a komediowym, dzięki czemu powieść nie przekształciła się w farsę. – Specjalnością naszego zakładu jest kotlet kasztelański po staropolsku – wytłumaczyła mu tę prostą prawdę, o której mógłby się dowiedzieć, gdyby sięgnął do karty dań. (...) – Rozumiem. – Pokiwał głową. – Po staropolsku, czyli jak? – Normalnie, jak schabowy, tylko z frytkami zamiast pyrów i z zestawem surówek, a nie z kiszoną kapustą. Autor w ciekawy sposób przedstawił bohaterów swojej powieści, milicjantów z Poznania. W głębi serca każdy z nich chce być Kapitanem Żbikiem, idolem lat dziecięcych, lecz koniec końców żadnemu to nie wyszło. Nie powiedziałabym, że są nieudacznikami, co to, to nie. Bohaterowie powieści Ćwirleja są po prostu... taka, jak czasy, w których przyszło im żyć. W pewien sposób przerysowana, lecz zarazem sympatyczna. I choć każdy z nich pełni niezwykle istotną funkcję w zespole, odgrywając swoją rolę w trakcie prowadzonego śledztwa, to ich działania są skoordynowane, żaden nie wkracza w kompetencje drugiego, wzajemnie się uzupełniają. Kapitan Marcinkowski to intelektualista, znający się na swojej pracy, lecz nie mający czasu dla swojej młodej żony. Porucznik Brodziak to człowiek, który wie z kim pogadać oraz gdzie co można załatwić, mający przy tym wygląd cinkciarza. Chorąży Olkiewicz to facet od żmudnej roboty, zajmujący się prostymi, niewymagającymi wysiłku intelektualnego sprawami, ale przede wszystkim w pamięci pozostaje jako leń i pijak jakich mało. Szeregowy Blaszkowski to z kolei postać jakby przeniesiona z przyszłości. Młody ZOMOwiec, którego zachowanie i dobre maniery w ogóle nie pasują do ówczesnej władzy. Niemniej jednak znakomicie nadaje się do pracy w milicji ze swoim zmysłem policjanta. Trzeba przyznać, że postacie autorowi się wyjątkowo udały, są wyraziste i żywe oraz budzące sympatię – w większości.
Lecz mimo iż wspomniany zespół badający sprawę Łowcy Głów jest w pewien sposób dobrze zorganizowany i skuteczny, to Ćwirlej przedstawił milicję taką, jak widziała ją większość obywateli: banda niewykształconych, tępych pijaków, którzy wiedzą tylko jak machać pałką. Jeśli nie pracują, to tylko szukają okazji by wypić po kieliszku, albo dwa, ewentualnie siedem. Jak już rozjaśnią umysł, to mogą przystępować do swoich obowiązków, bez tego ani rusz. – To znaczy, że wasz obiekt podczas próby zatrzymania zaczął do was strzelać? – No, niezupełnie. Obiekt jest zatrzymany i siedzi w naszym aucie. – To kto to jest ten, kto strzelał? – A chuj go wie. – No jak, nie wiecie, kto do was strzelał? – No, niestety, nie przedstawił się, tylko bezczelnie uciekł. Wątek kryminalny powieści jest ciekawy, głównie z powodu tego, że do samego końca nie wiedziałam kim jest zabójca. Miałam swoje typy, lecz raz po raz okazywały się one fałszywe. Intryga, którą zaserwował czytelnikowi Ćwirlej jest ciekawa i przemyślana. Mnóstwo w niej fałszywych poszlak, które zwiodą niejednego miłośnika kryminalnych zagadek. „Upiory spacerują nad Wartą” to rewelacyjna powieść. Obrazowa, z ciekawie nakreślonymi postaciami, wartką akcją, która bardzo przykuwa uwagę i niezwykle ciętym językiem. Wydaje mi się, że osadzenie akcji książki w czasach PRL-u było strzałem w dziesiątkę, bo na dobrą sprawę pierwszy tom cyklu „Milicjanci z Poznania” można przeczytać tylko dla samych wspomnień o absurdalnym „socjalizmie z ludzką twarzą”. Innym dużym plusem historii jest użycie przez autora wielkopolskiej gwary, która nie tylko urozmaica lekturę, ale i dodaje jej specyficznego „smaczku”. Osoby, które nie miały wcześniej styczności z gwarą poznaniaków, mogą z początku problemy sprawiać wyrazy jak „szkieł”, „pener” czy „wiara”, ale przyswojenie tych terminów przychodzi bardzo łatwo.
(...) To co? – ciągnął działacz partyjny – Mogę już
zawiadamiać Warszawę, że sprawa „Łowcy głów” jest
rozwiązana? Swoją drogą, to niezły kryptonim wymyśliliście
dla tej sprawy. A skąd żeście go wzięli? Na uwagę zasługuje również okładka powieści, zaprojektowana w starym, dobrym komiksowym stylu. Nie wiem jak się ma sprawa w przypadku innych czytelników, ale mi bardzo się ona spodobała, chociaż na samym początku – zanim dostałam egzemplarz książki – myślałam, że mam do czynienia z komiksem właśnie. „Upiory spacerują nad Wartą” to powieść, która z miejsca mnie pochłonęła i z którą spędziłam kilka przyjemnych godzin. A przygodę z autorem jeszcze powtórzę i to z miłą chęcią, tym bardziej że na mojej półce czekają jeszcze dwa tomy przygód „Milicjantów z Poznania”. *wszystkie cytaty pochodzą z recenzowanej powieści
Anka „Wiedźma” Chramęga 08.07.2014
|
|
||
|