TWITTER BLOGGER SKULLATOR PLIKI COOKIES KANAŁ YOU TUBE | ||
CZERWONY
SMOK - Thomas Harris
O książce: Zachęcony „Milczeniem owiec”, postanowiłem cofnąć się nieco w czasie i zapoznać z początkami „kariery” Hannibala Lectera – postaci tak wyrazistej, że potrafi na stałe wyryć się w pamięci i nie pozostawać bez wpływu na osobowość czytelnika!... „Czerwony smok” trzyma praktycznie równe dość powolne tempo od samego początku i przyśpiesza dopiero w finale. Mało tego, już od pierwszych stron znana jest – choć tylko czytającemu – tożsamość zwyrodnialca, który dopuścił się dwóch przerażających zbrodni. Wydawać by się mogło, że opowieść zbudowana w taki sposób, by nie zanudzić nie powinna przekroczyć ram opowiadania, względnie mikro powieści i, że nawet częsta obecność Lectera nic nie pomoże. Żeby było śmieszniej, Hannibala jest w tej książce jak na lekarstwo, a fragmenty z nim są bardzo krótkie. Niemal czterysta pięćdziesiąt stron okazuje się być zapisem walki i odkrywaniem tajemnic – tak Graham, jak i Dolarhyde muszą stoczyć walkę przede wszystkim ze swoją przeszłością, która ich ukształtowała i trzyma w szponach. Harris nie poprzestaje na opisywaniu bieżących wydarzeń, lecz cofa się do momentu, w którym przyszedł na świat Francis Dolarhyde i opisuje jego dzieciństwo ze szczegółami, które, gdyby były autentyczną historią żyjącego współcześnie dziecka, niejednego skłoniły by do jego adopcji. Ta dość obszerna podróż do przeszłości psychopatycznego mordercy, oraz rozdziały poświecone jego aktualnym poczynaniom (w których narrator prześwietla również myśli Francisa) to najbardziej dopracowane, oraz najciekawsze fragmenty powieści i choćby z ich powodu warto się z nią zapoznać.
Will Graham niestety nieco blado wypadł, jako główny bohater. Jego zachowanie, począwszy od miotania się między poszlakami i liczenia bardziej na szczęście, niż złożenie układanki skutkujące schwytaniem przestępcy, a skończywszy na niestabilności emocjonalnej, objawiającej się czasami nawet w postaci strzelenia czegoś w rodzaju focha, delikatnie mówiąc irytuje. Facet aż się prosi, żeby ktoś włożył rękę między kartki i poczęstował go otrzeźwiająco-motywującym pacnięciem w potylicę... Autor wprowadził do powieści również kilka postaci drugoplanowych (o licznych trzecioplanowych nie wspominając), które wpasował wręcz idealnie, jak również dokładnie przedstawił. Szczególnie dwoje z nich – dziennikarz i znajoma z pracy D – odegrają dużą rolę w rozwoju fabuły, jednak nie każdemu uda się wyjść z tego cało. Kończąc ten „psalm” pochwalny wspomnę jeszcze, że omawiana powolnie rozwijająca się historia, paradoksalnie bardzo szybko i, co ważniejsze, przyjemnie się czyta. Harris ujmuje głęboką kreacją osobowości bohaterów, ale też nastrojowymi opisami miejsc i proporcjami, w jakich wspomniane łączy, oraz zaskakuje finałem... po finale. A może to Dolarhyde zaskoczył swojego stwórcę?
Marek Syndyka |
|
|
|