TWITTER BLOGGER SKULLATOR PLIKI COOKIES KANAŁ YOU TUBE KOSTNICA FACEBOOK | |||
DETEKTYW Z
BANGKOKU - John Burdett
26.XI,2013 RECENZJA
Papier ma to do siebie, że przyjmie absolutnie wszystko. Nawet najbardziej wymyślne, pokręcone fabuły mogą się na nim znaleźć, nawet najbardziej kuriozalni bohaterowie mają szansę zaistnieć, nawet najbardziej osobliwe tematy mogą się połączyć. „Detektyw z Bangkoku” to taka właśnie powieść. Jest w niej tak wiele różnych kwestii, że aż sama nie wiem, od czego zacząć. Sonchai Jitpleecheep jest oficerem śledczym Królewskiej Policji Tajskiej w Bangkoku, niedawno mianowanym przez swojego szefa consigliere (sic!). Syn prostytutki, półkrwi Taj, półkrwi Amerykanin, zostaje zaangażowany w sprawę morderstwa faranga, białego hollywoodzkiego filmowca, Franka Charlesa. Morderstwo przypomina coś, co każdy wielbiciel thrillerów zna aż za dobrze… a mianowicie pewien obiad, który przygotował dla siebie Hannibal Lecter. O rytualnym charakterze mordu świadczy nie tylko rozkrojona i wyjedzona czaszka nieboszczyka, ale i cała, sceniczna oprawa miejsca zbrodni. Mądre książki jakoś nie pasują do faceta, który za życia był zachłannym hedonistą, uzależnionym od towarzystwa tajskich prostytutek. Ta sprawa zmusi Sonchai’a do przeanalizowania własnego życia. Bo, widzicie, Sonchai to nie tylko jakiś tam glina. To praktykujący, wręcz ortodoksyjny buddysta, któremu często zdarza się jednak – mimo dobrych chęci – odsuwać od narzuconego przez samego siebie i tybetańskiego mistrza reżimu, byłego mnicha Tietsina. Guru Tietsin, który obok nauczania prawideł rządzących tą najbardziej spokojną wiarą, macza paluszki też w międzynarodowym handlu narkotykami. Tak. To wszystko i znacznie więcej. Bo Sonchai, na przykład, jest przekonany, że jego syn to tak naprawdę reinkarnacja zmarłego w czasie akcji kumpla-policjanta. A obecny partner naszego buddyjskiego detektywa jest katojem, czyli transseksualistą, który jeszcze nie przeszedł pełnej transformacji płci. Jakby tego było mało, szef policji, skorumpowany glina, wplącze właśnie swojego consigliere w mafijną aferę. A guru Tietsin, wspomniany tybetańsko-nepalski mistrz, okaże się być główną postacią w tej niesamowicie pokręconej grze. Uf. Muszę odetchnąć. Nie powiedziałam Wam wszystkiego, ale wierzcie mi – książka Burdetta to totalny, egzotyczny miszmasz. Człowiek Zachodu jednak rzeczywiście nigdy nie zrozumie człowieka Wschodu. Dla mnie było tego wszystkiego za wiele. Książkę czyta się nieźle, o ile czytelnik potrafi przyjąć opisane rewelacje z kamienną twarzą. Zagadka jest niesamowicie skomplikowana, a opisany koloryt Bangkoku, jego orientalna i totalnie pokręcona rzeczywistość, w której miłość można sobie kupić, tak jak i właściwie każdy jeden narkotyk znany na Ziemi, potrafi nieco przytłoczyć. Przypomina mi się scena z filmu „Dziennik Bridget Jones. W pogoni za rozumem”, kiedy to Bridget za nieumyślne szmuglowanie hery została wtrącona do tajskiego więzienia. Wedle Burdetta, opisana scena niezbyt wiele ma wspólnego z rzeczywistością, choć pewne kwestie są zgodne. Jeśli chcesz zostać mułem i przenosić na teren Tajlandii marzenie o bogactwie w wypełnionym heroiną kondomie ukrytym w odbycie, to lepiej zastanów się jeszcze raz.
„Detektyw z Bangkoku” to z pewnością… niekonwencjonalna, ciekawa rzecz, zupełnie inna od wszystkich kryminałów, które dotąd poznałam. Przenika się tutaj mnóstwo wątków, począwszy od głównego – dziwne morderstwo – przez buddyzm, mafię, przemytników narkotyków, uroki stolicy Tajlandii i osobistą tragedię głównego bohatera, która właściwie spina całość. Nie powiem, że mnie ta książka szczególnie zafascynowała. Główny bohater wydał mi się po prostu zbyt pokręcony, co by nie powiedzieć: zagubiony. Mam wrażenie, że autor pomyślał sobie „a, wymyślę bohatera, a potem dodam mu tak dużo przywar, ile jestem w stanie wymyślić”. Bo, serio? Skorumpowany buddysta walczący z mafią dla Królewskiej Policji wierzący całym sercem w reinkarnację i tłumaczący każdy występek karmą? Nie kupuję tego. Autor chyba nieco za bardzo hołduje zasadzie: „Go with the flow”. Papier przyjmie wszystko. Nawet przesadę. Książkę polecam najbardziej zainteresowanym, którzy chcą… pośmiać się, posmakować egzotyki i po prostu rozerwać. Nie jest to w żadnym wypadku dzieło wybitne, choć z pewnością jest… osobliwe.
Paulina Król
|
|
||
|