O autorce:
Podwrocławianka z zameldowania,
wrocławianka z urodzenia i zamiłowania, rocznik 1982.
Przez większość czasu udaje, że robi coś konstruktywnego,
czyli niewiele z niej pożytku.
Przebrzydła polonistka, beznadziejnie
zakochana w romantyzmie i twórczości Juliusza Słowackiego,
który wielkim poetą był. Zwierzę odludne, występuje przede
wszystkim w środowisku domowym, rzadko wyłaniając się na
światło dzienne. Zadebiutowała opowiadaniem Rozmowa
dyskwalifikacyjna („Fahrenheit” nr 53/2006). Być może
uwierzyłaby w zjawiska nadprzyrodzone, gdyby się o jakieś
potknęła, co wcale nie zmienia faktu, że fantastykę czyta
namiętnie, a nawet i pisuje. Żadnym tematem nie wzgardzi,
począwszy od aniołów w bamboszach (Dożywocie, antologia
Kochali się, że strach, Fabryka Słów 2007), przez trupy
(Przeżycie Stanisława Kozika, „Science Fiction, Fantasy i
Horror” nr 44/2009) aż po nawiedzone zamtuzy (Nawiedziny,
antologia Nawiedziny, Fabryka Słów 2009) i insze paskudztwa.
Ot, żelazna konsekwencja…
Wyrok marzeń
„Dożywocie” to zbiór pięciu opowiadań
lekkich, zabawnych i dość oryginalnych. Tytułowy tekst
opublikowany został w antologii „Kochali się, że strach” i
to właśnie on zachęcił mnie do poznania tej szalonej
książki. Co tu dużo pisać, nie brałem się za czytanie w
ciemno.
Autorka napisała sobie Romańczuka, Konrada
Romańczuka i dała mu spadek – Lichotkę z bandą dożywotników
maści wszelakiej i na dodatek nie z tego świata. Się chłopak
„ucieszył” – „skakał ze szczęścia”, że mało butów nie
pogubił... a autorka, zwana dalej złośliwą Siłą Wyższą
miała z niego radochę, niemal czterysta stron radochy!
„Dożywocie”, jakie opisała Siła Wyższa, to
wyrok marzeń. W domu na odludziu mieszkają anioł, który się
...piluje; przerośnięta ośmiornica z zacięciem kulinarnym;
nieszczęsny i upierdliwy miłośnik spacerów po polu kapusty,
czyli panicz Szczęsny; a nawet prywatna Zmora nowego
właściciela i to wszystko razem generuje taką porcję
pierwszorzędnego humoru, że z książki dosłownie wycieka na
półkę. Szczególnie zabawne są relacje Konrada z nieszczęsnym
Szczęsnym, ale...
Nie tylko humorem i niecodziennymi
bohaterami „Dożywocie” przykuwa uwagę, ma ono bowiem i
drugie dno. Konrad Romańczuk to tak naprawdę duży chłopiec,
który usiłuje odnaleźć się w życiu i, który musi się jeszcze
wiele nauczyć. Z każdym następnym opowiadaniem, w miarę jak
zmniejsza się (minimalnie) porcja humoru, pojawia się więcej
chwil zadumy i refleksji, a główny bohater z niedojrzałego
emocjonalnie „starego” kawalera zamienia się w
odpowiedzialną i troskliwą głowę rodziny. Nietypowej, ale
jednak rodziny.
Sile Wyższej było mało, więc swą opowieść
zabawną (chwilami też zatrważającą i wzruszającą) spisała
tak oto dobierając słowa: „Z gracją baletnicy dręczonej
przez podagrę Marianna zeskoczyła z siodełka i demonstrując
pełnowymiarowość swej sylwetki(...)”, oraz „Pomysł zapuścił
korzenie sięgające co najmniej jądra Ziemi i wziął się żwawo
za wypuszczanie pąków.” i „Natura nie zwykła wybrzydzać.
Przygarniała na swe łono każdego jak leci, nie przebierając
w kandydatach bez względu na ich płeć, wiek czy status
społeczny, jak również z pobłażaniem podchodząc do mniej lub
bardziej niewinnych form aktywności fizycznej uprawianych w
zaroślach.” Czytając opisy można zejść z tego świata na
atak niepohamowanego śmiechu.
„Dożywocie” to zbiór opowiadań, które
bawią, zaskakują, ale też dają do myślenia nie męcząc przy
tym pustymi frazesami; to prawdziwe życie przeniesione w
świat fantasy, świat stworzony w polskich realiach, żeby
było zabawniej... Otwarte zakończenie aż się prosi o ciąg
dalszy i mam nadzieje, że się go kiedyś doczekam, ponieważ w
świat „Dożywocia” wejść naprawdę warto.
Marek Syndyka