DZIEŃ, W
KTÓRYM UMARŁAM - Belen Martinez Sanchez
RECENZJA I Diletta
Mair od zawsze była inna niż reszta jej rówieśników. Nie
tylko ze względu na heterochromię, wadę genetyczną
wywołującą różnobarwność tęczówek, ale głównie z powodu
pewnego daru - choć ona uznaje go za przekleństwo. Od
dziecka jest wrażliwa na obecność bytów niematerialnych. Nie
tylko je widzi, ale również czuje i słyszy. Na co dzień
zmuszona jest się pilnować, aby niczym nie zdradzić się
przed bliskimi jej osobami, a także samymi duchami, które
stają się dość nieprzyjemne, jeśli zauważą, iż żywa osoba
potrafi je dostrzec. Do tej pory świetnie jej się to
udawało, ale pewnego dnia wydarzyło się coś, co
zapoczątkowało lawinę zdarzeń prowadzących do zaskakującego
finału. Diletta umiera, lecz zamiast zaznać obiecanego
wiecznego spoczynku, trafia do Panteonu będącego siedzibą
demonów jako jedna z nich. Odtąd nic nie jest takie, jakie
być powinno. Anioły, te cudowne, nieskalane istoty mające
chronić ludzkość przed zakusami Szatana, okazują się być
bezlitosne i brutalne, a spotkanie z nimi niechybnie kończy
się śmiercią, tą ostateczną, prowadzącą do tego, że jedyne,
co czeka człowieka w "niebie" to nicość, niebyt... Tymczasem
Diabeł i jego dziatwa nie są takie straszne jak je malują.
Tu przynajmniej można liczyć na drugą szansę, kolejne życie
- jakie by ono nie było. Tylko czy Diletta odnajdzie się w
tym nowym, jakże obcym dla niej świecie?
"Dzień, w którym umarłam" to debiut literacki Belen Martinez
Sanchez, młodziutkiej hiszpańskiej pisarki, laureatki
konkursu literackiego na najlepszą powieść młodzieżową. Jej
głównymi bohaterami są wspomniana już Diletta oraz Alois
Petersen, kolega z jej klasy, którego dziewczyna niezbyt
lubi. Jest on bowiem arogancki, złośliwy, impertynencki,
egoistyczny, bufonowaty, uważający siebie za lepszego od
innych. Jednak przy wszystkich jego wadach nie da się
zaprzeczyć, iż odznacza się prawdziwym geniuszem
niespotykanym u większości ludzi. To właśnie losy tych
dwojga śledzimy w powieści. Przewrotny los doprowadził do
tego, że tych dwoje, zupełnie wbrew sobie, zostało ze sobą
związanych. Jak łatwo można się domyślić, gdyż jest to
typowy motyw współczesnych młodzieżówek, pomiędzy nimi
powoli zaczyna kiełkować cieplejsze uczucie. Oboje jednak
zupełnie nie rozumieją, co się z nimi dzieje (co dla mnie
osobiście było zupełnie niezrozumiałe, wręcz absurdalne).
Nie potrafią, wręcz nie chcą, ani nazwać, ani też przyznać
się do targających nimi emocji (przez co niejednokrotnie ich
zachowanie bardzo mnie irytowało). Ów wątek miłosny stanowi
podwalinę dla całej historii opowiedzianej przez autorkę
Drugim motywem powieści jest odwieczna walka pomiędzy
Aniołami i demonami, które tutaj noszą miano Lilim - od
imienia pierwszej żony Adama, Lilith. Muszę przyznać, że
spodobało mi się to odwrócenie ról. Anioły jako te złe, a
demony... choć dobrymi bym ich może nie nazwała, to z
pewnością są o wiele lepsze od ptaszydeł, jak zwą swych
anielskich przeciwników. W pewien sposób było to dla mnie
nowe doświadczenie. Do tej pory czytałam zaledwie kilka
powieści, w których bohaterami były anioły i demony. Łatwo
można się domyśleć, że za każdym razem ich role były
standardowe - ci pierwsi stanowili wcielenie piękna,
czystości i dobra, drudzy zaś byli ich lustrzanym odbiciem,
istotami rodem z sennych koszmarów. Konflikt tych dwóch
stron ukazany został przez autorkę całkiem ciekawie i
przekonująco. Miłym zaskoczeniem było dla mnie pojawienie
się pewnego, jakby to nazwać, elementu, który jeszcze
bardziej namieszał w i tak już zaognionych relacjach
pomiędzy aniołami i demonami. To coś sprawiło, że z jeszcze
większym zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów
zastanawiając się, jak to wszystko się zakończy, w obliczu
TAKICH rewelacji.
Książka "Dzień, w którym umarłam" to całkiem niezły debiut
literacki Sanchez. Gdyby autorka bardziej się postarała i
dopracowała głównych bohaterów, zwłaszcza ich wzajemne
relacje, mogłabym ją nazwać nawet bardzo dobrą lekturą dla
młodzieży. Mamy tu opowiedzianą całkiem ciekawą historię,
choć z oklepanym tematem. Niemniej jednak całość jako taka
ma ręce i nogi, nie ma chaosu, który przytrafia się wielu
debiutującym pisarzom. Sanchez pisze lekko, zrozumiale,
prosto - językiem typowym dla nastoletnich czytelników, bez
zbędnych udziwnień, dłużyzn, rozwlekłych opisów i
rozbudowanych dialogów. Od razu zaznaczę, iż jeśli szukacie
czegoś ambitnego czy na długo zapadającego w pamięci, to
niestety nie pod tym adresem. Dzieło Sanchez to taka typowa
książka na jeden, może dwa wieczory, idealna, aby się
rozerwać i odprężyć. I w tym kontekście wypełni swe zadanie.
W każdym innym niestety polegnie. Niemniej jednak spędziłam
przy niej miło czas. Nie żałuję, że zdecydowałam się na jej
lekturę. Komu mogę ją polecić? Z pewnością osobom lubującym
się w gatunku, jakim jest paranormal romance, oraz wszystkim
tym, którzy mają słabość do aniołów i demonów. A że i ja do
nich zdecydowanie należę, dlatego też sięgnęłam po "Dzień, w
którym umarłam".
Sylwia Węgielewska, ocena: 4/6, 06.10.2014
RECENZJA I
Czy istnieje życie po śmierci? Jeśli tak, to jak wygląda
niebo i piekło? Czy anioły rzeczywiście są dobre, a demony
złe do szpiku kości? A może to tylko nasze wyimaginowane
wyobrażenia? Belén Martínez Sánchez w swojej książce
''Dzień, w którym umarłam'' pokazuje, że nic nie jest takie,
jakim się wydaje.
Siedemnastoletnia Diletta Mair jest na pozór zwyczajną
dziewczyną, jakich wiele. Ale pod fasadą normalności skrywa
pewien sekret- widzi i słyszy duchy, choć skutecznie je
ignoruje. Wraz z rozpoczęciem nowego roku szkolnego coś się
nagle zmienia, kiedy przez przypadek zostaje zraniona
floretem (rodzaj broni) przez kolegę z klasy Aloisa
Petersena. Od tego incydentu zjawy nie dają jej spokoju, co
kończy się tragicznym wypadkiem. Drugiego października dwa
tysiące trzeciego roku świat przestaje dla niej istnieć.
Tego dnia Diletta umiera i przenosi się do Panteonu, czyli
piekła, gdzie zostaje demonem zwanym Lilim. Jakby tego było
mało, spotyka tam Aliosa. Kim tak naprawdę jest uczeń z jej
klasy i jakie plany mają wobec niej mieszkańcy piekła?
Jestem bardzo miło zaskoczona niniejszym debiutem
młodziutkiej hiszpańskiej pisarki, Belen Martinez Sanchez,
laureatki Konkursu Literackiego na najlepszą powieść
młodzieżową. Książka podbiła serca nastolatków w Hiszpanii,
a teraz próbuje przypaść do gustu polskim czytelnikom. Moją
sympatię już zaskarbiła. Początkowo byłam przekonana, że mam
do czynienia z tematyką wampirów, a nie ze skrzydlatymi
istotami. Niemniej lekkie rozczarowanie rozpłynęło się we
mgle, kiedy tylko zagłębiłam się w fabułę, która wprawdzie
jest nieco schematyczna, jednak zawiera ewidentny powiew
świeżości. Poznajmy nastoletnią Dilettę, a także jej
przyjaciół i najbliższe otoczenie. Dziewczyna mieszka sama z
mamą, gdyż ojciec zostawił je wiele lat temu. W jej życiu
nie dzieje się nic zaskakującego, poza tym, że widzi duchy.
Na szczęście nikt nie zna jej sekretu, aż do momentu
niefortunnego epizodu z Aloisem. Chłopak odkrywa jej dar,
sam również ma swoje tajemnice. Autorka zapewniła nam nie
lada atrakcje. Od pierwszych chwil czuć wszechobecne
napięcie i złowieszczy nastrój grozy. Okazuje się, że anioły
i demony podjęły walkę o duszę dziewczyny, co w konsekwencji
przyczyniło się do jej śmierci. Teraz w czeluściach piekieł
zaczyna swoją pośmiertną egzystencje. Spodobała mi się zgoła
odmienna wizja pisarki dotycząca piekła i nieba. Człowiek po
śmierci może sam dokonać wyboru, po której stronie mocy
pragnie stanąć. Ciekawa perspektywa. Na dodatek, nie ma tu
klasycznego podziału na nieskazitelnie dobrych aniołów i
odrażających diabłów. Pokazane są także różne odcienie
szarości.
Największym atutem tej książki są jej bohaterowie:
naturalna, pewna siebie, zadziorna, pyskata, ale też
wrażliwa, dobroduszna i bojaźliwa w obliczu zagrożenia,
Diletta oraz ''… okrutny, zarozumiały, wyniosły,
arogancki, zimny, dumny, bezwzględny, porywczy, bezduszny,
nieczuły, powierzchowny, pyszny, egocentryczny?'' Alois,
demon z wyższym niż Mount Everest ego. Ale za tą fasadą zła
kryje się jednak zalążek dobra, który za sprawą Diletty
zdaje się ewoluować. Między nimi iskrzy aż miło. Nie myślcie
jednak, że dostaniecie słodki niczym miód wątek miłosny.
Przeciwnie. Ich relacje są oparte na wzajemnych docinkach,
uszczypliwościach czy sarkastycznych wypowiedziach. Rozrywka
gwarantowana.
Powieściopisarka ma lekkie, proste pióro, pisze ciekawie,
dynamicznie i bardzo obrazowo. Pierwszoosobowa narracja
prowadzona jest z punktu widzenia Diletty i Aloisa. Dzięki
temu bez trudu można przeniknąć do ich myśli, uczuć i lepiej
zrozumieć ich zachowanie i emocje, które nimi targają. Tempo
akcji całkiem żwawe, wydarzenia gonią wydarzenia, wśród nich
kryją się m.in.: zdrady, spiski, ataki wrogów, krwawe bitwy,
tajemnicze morderstwa, ucieczki, itp. W wielu sytuacjach
bohaterowie będę musieli wykazać się nie lada męstwem,
sprytem, odwagą oraz pomysłowością. Często będą podejmować
wybory, nie zawsze zgodne z tym co czyni tłum. Ale dzięki
temu stają się bardziej wiarygodni dla czytelnika. Nie brak
też sporej dawki czarnego humoru. Minus daje jedynie za
drugoplanowe postacie, które w moim mniemaniu są za mało
wyraziste i charakterne. Mimo to w ogólnym rozrachunku jest
to pozycja frapująca i godna uwagi.
Nie żałuję czasu spędzonego przy tej lekturze, dlatego
polecam ją wszystkim wielbicielom gatunku i nie tylko.
Znajdziecie tu przyjaźń, miłość, zdrady, wzajemne
nieporozumienia, konflikty, niechęci, urazy, walkę z własnym
losem, z własnymi przekonaniami i spojrzeniem na
rzeczywistość oraz widowiskowe konfrontacje między aniołami
a demonami itp. Zapraszam do czytania.
Cyrysia, ocena: 5/6, 14.10.2014
|
|
Tytuł
oryginalny: Lilim 2.10.2003
Tłumaczenie: Dorota Twardo
Wydawnictwo: Mira/Harlequin
Rok wydania: 2014
Oprawa: miękka
Liczba stron: 384
ISBN: 978-83-276-0909-0
|
|