Nie wiedzieć czemu, podskórnie czułem, że nie będę z lektury tej książki
zadowolony. I miałem rację, niestety. Nie lubię lektury, z której nie jestem
kontent, która nie daje mi satysfakcji, a Endymion Spring choć
całkiem zgrabnie napisany jest niesamowicie miałki, banalny i co najgorsze –
nużący. Przy tym, niewiarygodnie wręcz przewidywany. Wypada wyjaśnić
dlaczego.
Oś fabularna powieści Matthew Skeltona rozciąga się wzdłuż historii
dotyczącej tajemniczej, mistycznej księgi, tytułowego Endymiona. Historia
prowadzona jest symultanicznie splatając losy XV-wiecznego, niemieckiego
młodzieńca, który odkrywa tajemnicę księgi jako jeden z pierwszych, a także
młodego chłopca, który natrafia na nią w XX-wiecznym Oxfordzie. Obu grozi
wielkie niebezpieczeństwo, bo jak się okazuje są i inni zainteresowani. Ci
jednak nie cofną się przed niczym, by zdobyć upragniony inkunabuł.
Zapytacie dlaczego jestem na nie… Z całą pewnością brak tu pomysłu na
realizację całkiem intrygującego, choć oklepanego pomysłu. Sam mit Endymiona
stanowi jednak ciekawy, przemyślany wątek, który sprawnie poprowadzono lecz
za grosz tu oryginalności i polotu. Nie ma tu tego czegoś o sprawia, że
przygodowa, młodzieżowa literatura fantasy staje się portalem do innego
świata. A szkoda.
Oczywistym jest, że pewne wątki zawsze będą stanowić element wtórny wobec
tradycji literackiej, że pojawią się schematyczne postaci i sytuacje.
Literatura fantastyczna w każdej swej odnodze powiedziała już niemal
wszystko, a przynajmniej takie można odnieść wrażenie. Eragon
Paoliniego na ten przykład stanowi – według mnie – pół-plagiat cyklu
Shannary T. Brooksa. Jednak jest w nim pierwiastek oryginalności, który
czyni te defekty mniej drażniącymi. U Skeltona tego nie czuć, co bardzo
obniża poziom tej literatury.
Akcja rozwija się niezwykle szybko, nawet za szybko można by rzec. Postaci
są sztuczne, sztampowe, wymuszone i niemal od razu wiemy kto zagra rolę
głównego Szwarccharakteru. Dialogi przypominają raczej drugo- i
trzeciorzędne scenariusze niskobudżetowych filmów brazylijskich.
Jeśli mam być szczery w kwestii „plusów dodatnich” wyżej opisywanej
powieści, to o ile pierwsza jej połowa może wciągnąć i zainteresować, o tyle
druga opiera się na znanym schemacie fabularnym ujawnienia się oponentów
głównego bohatera i nieuniknionej dla nich konfrontacji.
Przeraża banalność ujęcia tych scen, ich oczywistość i wiercąca w dołku
przewidywalność. Nie trzeba czytać ostatnich pięćdziesięciu stron by znać
zakończenie historii, która z widocznym gołym okiem trudem przelała się z
umysłu autora na karty papieru.
Literatura popularna ma to do siebie – o czym już nie raz wspominałem – że
nie jest produktem dla wymagającego czytelnika. Nie ma w tym nic złego, to
kwestia preferencji. Z drugiej strony ma ona większościowy udział w
światowym obrocie słowa drukowanego. To sprawia, że staje się różnorodna,
obejmuje swym zasięgiem zarówno prostackie powiastki niewyżytych grafomanów
jak i prawdziwe literackie talenty. Nikt mi nie powie, że Kroniki Jakuba
Wędrowycza są klasyką literatury światowej, że prezentują tą wyższą
półkę. Nie, ale zawierają taki ładunek odniesień intertekstualnych,
kontekstów politycznych i społeczno-obyczajowych, że statystyczny polski
„Kowalski” nie zrozumie w pełni przekazu autorskiego.
Skeleton – chyba, że aż tak dobrze to ukrył – stanowi punkt przeciwny.
Stworzył, albo lepiej nawet – popełnił (to dziś modne) proste czytadło,
które nie podejmuje czytelnikiem niemal żadnego, poważnego dialogu. I choć
bez tego da się to czytać, to dorzucając do tego banał fabularny i brak
charyzmy językowej, dostajemy kilkaset stron nudnej, epigońskiej paplaniny.
Nie polecam.
Tytuł: Endymion Spring. Przeszłość to groźna bestia
Autor: Skelton Matthew
Tłumaczenie: Kozak Jolanta
Wydawca: Egmont Polska Sp. z o.o.
Premiera: Świat 2006, Polska 2007
Stron: 448
Gatunek: Fantasy, przygodowy
Ocena: 1/10
Mormegil