FIGHT
CLUB - Chuck Palahniuk
„Nie jesteście
pięknymi i niepowtarzalnymi płatkami śniegu. Jesteście taką
samą gnijącą materią organiczną jak wszyscy inni i my
wszyscy jesteśmy częścią tej samej kupy kompostowej. Nasza
kultura uczyniła nas wszystkich jednakowymi. Nikt nie jest
już naprawdę biały, ani czarny, ani bogaty. Wszyscy chcemy
tego samego. Pojedynczo jesteśmy niczym.”
Ciężko mi pisać tę recenzję, gdyż jestem ogromną fanką filmu
nakręconego na kanwie tej powieści. "Fight club" Davida
Finchera jest dla mnie kultowy, z epickimi rolami Brada
Pitta i Edwarda Nortona znajduje się w ścisłej czołówce
najlepszych filmów, jakie kiedykolwiek widziałam. I to mi
bardzo przeszkadzało w lekturze, gdyż - znając wiele
dialogów filmowych na pamięć - ciągle porównywałam książkę
do filmu. Dlatego moja opinia jest co najmniej
nieobiektywna.
Sądzę, że dla osoby, która filmu nie widziała, ta powieść
będzie mordęgą. Jest tu strasznie dużo chaosu, dialogi są
porozrzucane, Palahniuk skacze z wątku na wątek w jakimś
dziwacznym porządku, a całość istotnie przypomina gotowy
scenariusz filmu, którego - jeśli go nie widziałeś - trudno
będzie Ci go sobie wyobrazić. Film jest bardzo książce
wierny, jest kilka różnic, które jednak łatwo wytłumaczyć -
jak choćby moment poznania bohatera z Tylerem Durdenem. Nie
przeszkadzało mi to jednak w czytaniu, wręcz przeciwnie -
fajne było wyszukiwanie różnic. Ale szczerze mówiąc, sporo
tekstów z powieści zostało - jota w jotę - użytych w filmie.
Ciekawa jestem, czy Chuck Palahniuk we wszystkich swoich
powieściach stosuje podobny styl, jeśli tak, to jego proza z
pewnością nie może należeć do łatwych.
„Kupujesz meble. Mówisz sobie, to jest ostatnia kanapa,
jakiej będę potrzebował w życiu. Kupujesz kanapę, potem
przez parę lat jesteś zadowolony, że cokolwiek będzie się
działo złego, masz przynajmniej rozwiązaną sprawę kanapy.
Potem idealne łóżko. Zasłony. Dywan. A potem jesteś
uwięziony w swoim uroczym gniazdku i stajesz się własnością
rzeczy, które kiedyś były twoją własnością.”
"Podziemny krąg" porusza bardzo wiele trudnych życiowych
tematów, obnażając naszą konsumpcyjną - jako społeczeństwo -
naturę, pościg za kasą i dobrobytem, a przy tym izolację i
samotność. Palahniuk rozlicza amerykańską warstwę średnią z
materializmu, nadmieniając jednocześnie o dobroczynnym
wpływie terapii, ukazując pustkę ludzi mocno dotkniętych
przez los, łaknących zrozumienia i ciepła. Przeciwstawia
sobie dwie idee - ideę wolności i ideę spętania komercją,
przedmiotami; kpi ze złożenia życia w ofierze korporacjom i
owczego pędu, którym jest nomen omen pogoń za bogactwem.
Tyler stanowi odzwierciedlenie idei wolności, anarchii i
chaosu, przy czym udowadnia, że gdy nie masz nic, nie możesz
też niczego stracić. Zaś narrator to owoc dzisiejszych
czasów, pionek w machinie, uczestnik wyścigu szczurów, który
gdzieś po drodze zaprzepaścił swoje marzenia i na poczet
marnej egzystencji pozbawił sam siebie wolności.
„Rzeczy, które posiadasz w końcu zaczynają posiadać ciebie.”
Powieść jest napakowana złotymi myślami, które nie
przypominają ckliwych aforyzmów rodem ze zbiorków
afirmacyjnych, miast tego stanowią bolesne wręcz i brutalnie
obnażenie istoty społeczeństwa, które zapomniało jak dotrzeć
do drugiego człowieka. Marla stanowi tu niejako symbol
upadku, pogrążenia się w nicości, którą sama reprezentuje;
degeneracja człowieczeństwa obrazowana zostaje historią
człowieka cierpiącego na bezsenność, który w kółko wykonuje
te same zadania, zmieniając jedynie miejsce pobytu.
Mężczyzna zaczyna chodzić na spotkania terapeutyczne ludzi z
rakiem jąder, gdzie wreszcie znajduje ukojenie w płaczu, i
nareszcie może zasnąć. Chodzi na spotkania osób dotkniętych
chorobami pasożytniczymi, białaczką, rakiem mózgu - i tu
poznaje Marlę Singer, palącą papierosy kwintesencję złotego
środka między wolnością a niewolą. I ona stanowi punkt, od
którego nie ma odwrotu, to od niej wszystko się zaczyna.
Narrator pozna Tylera Durdena, faceta zajmującego się
przełączaniem szpulek z filmami w kinie, do którego
zadzwoni, gdy jego mieszkanie wyleci w powietrze, wraz z
meblami z IKEI, ręcznie robioną zastawą i kompletem dziwnych
musztard w lodówce. I to z Tylerem Durdenem założą Fight
Club.
"Pierwsza zasada klubu walki to nie rozmawiać o klubie
walki"
Miejsce, w którym mężczyźni mogą wyżyć swoje frustracje.
Księgowy z podbitym okiem, kelner z przestawionym nosem,
każdy z tych facetów na co dzień jest kimś innym, zaś
podczas spotkań Fight Clubu stają się bogami, herosami.
Obijają sobie mordy na poczet lepszego snu, większej
wydajności, poprawy samooceny i jakości życia. To właśnie
Fight Club sprowadzi na narratora lawinę wydarzeń, które w
pewnym momencie ukażą go jako człowieka zupełnie nagiego w
sensie metaforycznym, pozbawionego złudzeń, zwierzę w swoim
żywiole. Da mu wyzwolenie, a narzędziem ku temu będzie
anarchia.
„To była wolność. Utrata całej nadziei była wolnością.”
Tym razem film wyprzedził książkę. Dlaczego więc tak wysoka
nota? Z sentymentu, gdyż nieźle się bawiłam podczas
czytania, mając przed oczami poszczególne sceny z filmu. A
także - gdyby nie książka, nie byłoby filmu. Kojarzy mi się
to z wężem zjadającym własny ogon: Znasz film? Przeczytaj
książkę. Przeczytałeś książkę? Obejrzyj film. I jedno i
drugie wywoła w Tobie uczucia, o które się nie
podejrzewałeś, a zakończenie zaszokuje. Określiłabym tę
powieść jako spisaną wersję epickiego filmu, gdyby nie to,
że to powieść trzyma palmę pierwszeństwa. Nie pozostaje mi
nic innego, jak tylko ukłonić się w stronę jednego z moich
najkochańszych reżyserów - stworzył na kanwie tej powieści
istne arcydzieło. Niemniej warto poznać literacki pierwowzór
- zwłaszcza, jeśli jesteś fanem obrazu Finchera.
Paulina Król |
|