Stephen King - Dallas '63 FRAGMENT
Kiedy
wbiegłem w łuk, usłyszałem głos dziecka:
- Kto
ty jesteś? Dlaczego mama krzyczy? Przyszedł tata?
Odwróciłem
głowę i zobaczyłem dziesięcioletniego Harry'ego Dunninga. Stał w drzwiach
małej ubikacji w przeciwległym kącie kuchni. Był w stroju trapera,
w jednej ręce trzymał wiatrówkę. Drugą zasuwał rozporek. I wtedy Doris
Dunning wrzasnęła znowu. Pozostali dwaj chłopcy coś krzyczeli. Głuchy łomot
- ciężki, obrzydliwy dźwięk - i wrzask się urwał.
- Nie,
tato, nie, nie, robisz jej krzyyywdę! - piszczała Ellen.
Przebiegłem
przez łuk i zamarłem z rozdziawionymi ustami. Na podstawie wypracowania
Harry'ego sądziłem, że będę musiał powstrzymać człowieka wymachującego
takim młotkiem, jakie majsterkowicze trzymają w skrzynkach z narzędziami. Nic
bardziej mylnego. Dunning dzierżył wielki dwuręczny młot i wywijał nim jak
zabawką. Miał zakasane rękawy i widziałem naprężone muskuły wyrzeźbione przez
dwadzieścia lat krojenia mięsa i dźwigania tusz zwierzęcych. Doris leżała
na dywanie. Złamał jej już rękę - kość sterczała z rozdartego
rękawa sukienki - i chyba zmiażdżył bark. Blada, oszołomiona, czołgała
się przed telewizorem, włosy opadały jej na twarz. Dunning zamachnął się
młotem. Tym razem miał trafić ją w głowę, zachlapać poduszki kanapy jej
mózgiem.
Ellen,
w swym kostiumie jak mały derwisz, usiłowała wypchnąć ojca za drzwi.
- Przestań,
tato, przestań!
Złapał
ją za włosy i odrzucił w bok. Zatoczyła się, pióra wyleciały
z jej pióropusza. Wpadła na fotel bujany i przewróciła go.
- Dunning!
- krzyknąłem. - Przestań!
Spojrzał
na mnie czerwonymi, mokrymi od łez oczami. Był pijany. Płakał. Gluty
zwisały z jego nozdrzy, ślina błyszczała na podbródku. Jego twarz była
skurczona wściekłością, rozpaczą i zdumieniem.
- Ty,
kurwa, kto? - spytał i rzucił się na mnie, nie czekając
na odpowiedź.
Pociągnąłem
za spust kolta, myśląc: Tym razem nie zadziała, to broń z Derry
i nie zadziała.
Ale
wystrzeliła. Kula trafiła go w bark. Czerwona róża rozkwitła na białej
koszuli. Siła uderzenia obróciła go w bok, lecz się wyprostował i znów
ruszył ku mnie. Wzniósł młot. Kwiat na jego koszuli się powiększał, on
jednak zdawał się tego nie czuć.
Ponownie
nacisnąłem cyngiel, ale w tej samej chwili ktoś mnie potrącił i kula
przeszła górą. To był Harry.
- Przestań,
tato! - wrzasnął przenikliwie. - Przestań, bo cię zastrzelę!
Arthur
Tugga Dunning czołgał się ku mnie, w kierunku kuchni. W chwili kiedy
Harry wypalił z wiatrówki - pa-pafff! - Dunning uderzył młotem.
Twarz Tuggi zmieniła się w krwawą miazgę. Kawałki kości i pęki włosów
wzleciały wysoko w powietrze; kropelki krwi bryznęły na sufit. Ellen
i pani Dunning wrzeszczały i wrzeszczały.
Złapałem
równowagę i strzeliłem trzeci raz. Ta kula oderwała Dunningowi policzek aż
do ucha, ale go nie powstrzymała. To nie człowiek, pomyślałem wtedy
i to samo myślę teraz. W jego ociekających oczach i zgrzytających
zębami ustach - zdawał się przeżuwać powietrze, zamiast nim oddychać
- widziałem tylko coś w rodzaju bełkotliwej pustki.
- Ty,
kurwa, kto? - powtórzył, po czym: - To jest najście.
Zamachnął
się i młot ze świstem zatoczył poziomy łuk. Ugiąłem kolana
i schyliłem się, i choć miałem wrażenie, że dziesięciokilogramowy
obuch chybił - nie poczułem bólu, nie wtedy - fala gorąca przeszyła
czubek mojej głowy. Kolt wyleciał mi z ręki, uderzył w ścianę
i wylądował w kącie. Coś ciepłego ściekało po moim policzku. Czy
zdawałem sobie sprawę, że drasnął mnie na tyle, by rozciąć skórę
głowy na długości piętnastu centymetrów? Że naprawdę niewiele brakowało,
by mnie znokautował, a może od razu zabił? Nie potrafię tego
powiedzieć. Wszystko trwało niecałą minutę; może nawet pół. Życie zmienia się
w mgnieniu oka.
- Uciekaj!
- krzyknąłem na Troya. - Bierz siostrę i uciekajcie! Wezwij
pomoc! Krzycz.
Dunning
wziął zamach. Odskoczyłem do tyłu i obuch zagłębił się w ścianę,
roztrzaskując listwy i wzbijając kłąb tynku, który zlał się w jedno
z dymem wystrzałów. Telewizor wciąż grał. Wciąż skrzypce, wciąż muzyka
morderstwa.
Kiedy
Dunning usiłował wyrwać młot ze ściany, coś przeleciało obok mnie.
To była wiatrówka - Harry nią rzucił i lufą trafił ojca
w rozharatany policzek. Frank Dunning wrzasnął z bólu.
- Ty gnojku!
Zabiję cię za to!
Troy
niósł Ellen w stronę drzwi. Czyli nie jest najgorzej, pomyślałem. Przynajmniej
to udało mi się zmienić.
Zanim
jednak zdołali się wydostać na zewnątrz, ktoś stanął w drzwiach
i zataczając się, wpadł do środka, przewracając oboje na podłogę.
Ledwo zdążyłem to zauważyć, bo w tym samym momencie Frank wyswobodził
młot i ruszył w moją stronę. Zacząłem się cofać, jedną ręką
wpychając Harry'ego do kuchni.
- Wyjdź
tylnymi drzwiami, synu. Szybko. Zatrzymam go, dopóki nie.
Frank
Dunning wrzasnął i zesztywniał. Coś wysunęło się z jego piersi.
To było jak sztuczka magiczna. To coś było tak uwalane krwią,
że minęła sekunda, zanim poznałem - ostrze bagnetu.
- To za moją
siostrę, skurwysynu - wycharczał Bill Turcotte. - Za Clarę.
|