Grimm Fairy
Tales #03: Jaś i Małgosia – Ralph Tedesco, Joe Tyler,
Alexandre Benhossi
JA SIĘ Z MAŁGOSIĄ WIEDŹMY NIE BOJĘ
W trzeci zeszyci „Grimm Fairy Tales” twórcy serii biorą na
warsztat kolejną legendarną baśń, którą odzierają z tego, co
niewinne i dziecięce, zastępując grozą, fantastyką i
współczesnymi ramami spajającymi całość. Tym razem do
naszych rąk trafia przeredagowana według tego schematu
wersja „Jasia i Małgosi”, ale co ważniejsze seria wreszcie
otrzymuje wspólne dla ogółu elementy, które łączą
poszczególne zeszyty w większą całość.
Małgosia nosi szpilki, mini i kabaretki? Jaś z długimi
włosami ubrany w koszulkę z trupią buźką? Wiedźma pożerająca
na żywca swoje ofiary?
Siedemnastoletnia Gina dość ma ograniczeń, jakie nakładają
na nią rodzice. Czarę goryczy przelewa wieczór, kiedy nie
wypuszczają jej z domu skąpo ubranej, a na dodatek dają jej
szlaban. Wściekła dziewczyna postanawia uciec z domu, a jej
brat Hank decyduje się towarzyszyć siostrze. Wędrówka przez
odludną okolicę nie należy jednak do najprzyjemniejszych. Na
szczęście wkrótce zatrzymuje im się kobieta, która proponuje
podwiezienie. W trakcie jazdy wspomina, że prowadzi kursy na
uniwersytecie poświęcone baśniom i zaczyna opowiadać im
pierwotną właściwą wersję „Jasia i Małgosi”, w której to
niechętna do wykonywania obowiązków dziewczyna opuszcza nocą
rodzinny dom. Dołącza do niej brat, nie chcąc żeby wędrowała
sama i wkrótce oboje natrafiają na chatkę, nieświadomi co
tam na nich czeka.
Ale czy na Ginę i Hanka nie czeka czasami coś podobnego?
Ten zeszyt „Grimm Fiary Tales” jest ostrzejszy od
poprzednich – zarówno pod względami językowymi, jak i ilości
wydekoltowanych bohaterek o dużych biustach, przyjmujących
często jakże wyzywające pozy. Nie zabrakło także krwi i
grozy. Ale doszło także coś jeszcze, co już wspomniałem przy
okazji wstępu. Przy lekturze tomu drugiego miałem nadzieję,
że w serii pojawi się jakiś element wspólny dla całej
opowieści i moment ten właśnie nastał. Na dodatek takich
elementów jest więcej. Wprawdzie sama księga z baśniami,
która trafia w ręce bohaterów, jak i pojawiające się w
trakcie akcji kruki można by uznać za rzeczy symboliczne,
ale trudno już zignorować postać Seli Mathers, wykładowcy
specjalizującej się w tematyce baśni, jako nośniku
rzeczywistości. Dzięki niej „Grimm…” przenosi się na nieco
inny wymiar, pobudzając wyobraźnię i rodząc pytania, na
które – mam taką nadzieję – poznamy wkrótce odpowiedzi.
Nie oznacza to oczywiście, że nagle stała się konieczna
znajomość poprzednich części. Seria nadal stanowi zbiór
samodzielnych opowieści, które czytać można niezależnie. I
dobrze się przy tym bawić. Czyta się to lekko i przyjemnie,
miło też patrzy (zmiana rysownika na znanego z „1001 Arabian
Nights” Alexandre Benhossiego nie wpłynęła zbytnio na odbiór
całości) i chce więcej. Nic tylko polecić tym, którzy lubią
podobne komiksy.
Michał Lipka, 13.09.2016
|
|