Grimm Fairy
Tales #04: Rumpelsztyk – Ralph Tedesco, Joe Tyler i H. G.
Young
POCIESZENIE W BAŚNI
Czwarty i jak na razie ostatni zeszyt „Grimm Fiary Tales” na
naszym rynku (spokojnie, kolejny jest już zapowiedziany), to
przy okazji najlepsza z dotychczasowych części opowieść.
Przyznam szczerze, że zastanawiałem się czym twórcy mogą
zaskoczyć mnie w przypadku bajki o Rumpelsztyku, a jednak
udało im się to. I to w jak dobrym stylu!
„Nie dokonam aborcji. To moje ostatnie słowo”, tak zaczyna
się kolejna zdemitologizowana baśń w wykonaniu duetu
scenarzystów Tyler/Tadesco. W noc imprezy u Joego sprawy
zaszły za daleko i teraz Milly jest w ciąży. Eric, ojciec
dziecka, nie zamierza jednak marnować sobie swojego
dwudziestoletniego zaledwie życia jakimś bachorem, dlatego
kiedy jego dziewczyna nie chce zabić płodu, wpada na
rozwiązanie idealne – jeśli sprzedadzą potomka, będą mieli
problem z głowy, a ich budżet zaliczy zastrzyk gotówki.
Milly nie zamierza się na to godzić, dochodzi do kłótni…
Rozmowę słyszy siedząca niedaleko kobieta, która postanawia
pocieszyć ciężarną znaną wszystkim baśnią, ale opowiedzianą
we właściwej, mniej popularnej wersji…
Dawno, dawano temu żył sobie stary młynarz, który słuchając
w karczmie przechwalań mężczyzn o ich pociechach, postanowił
zaimponować wszystkim i opowiedział, iż jego córka potrafi
prząść ze słomy czyste złoto. Gdy słowa te dotarły do
władcy, decyzja była prosta – albo dziewczę udowodni swoje
zmyślone zdolności, albo ją i ojca czeka śmierć. Zamknięta w
celi córka młynarza była załamana, ale z pomocą przybył jej
dziwny karzeł. Jak jednak wiadomo, nie ma nic za darmo, a
każda pomoc ma swoją cenę…
I cenę tą oraz to, jak toczy się dalej cała opowieść znamy
wszyscy. Ale to złudzenie. Autorzy tego komiksu znaleźli
sposób na przełamanie schematu podążając w dość
nieoczekiwanym kierunku. Na dodatek fabuła, która w
poprzednich zeszytach celowała w stricte nastoletnich
odbiorców, a w szczególności chłopców (wydekoltowane, skąpo
ubrane bohaterki w wyzywających pozach i estetyka grozy),
stała się poważniejsza i dojrzalsza. Zniknęła łagodna
erotyka, na scenę weszły poważniejsze tematy, a całość
nabrała większej zręczności fabularnej. Żonglowanie
baśniowymi motywami także stało się ciekawsze i jeszcze
bardziej wciągające.
Zmianie na lepsze uległa także warstwa graficzna. Znany z
„Sins of the Fallen” H. G. Young rysuje bardzo przyjemnie,
łącząc w sobie style amerykański i europejski z mangowymi
wpływami. To, plus znakomity kolor, dają komiks, który
przyciągnie młodych odbiorców i wszystkich tych, którzy
lubią dobrą, mainstreamową robotę. Dlatego też polecam go
Waszej uwadze.
Michał Lipka, 13.09.2016
|
|