"Halloween
i mrówki"
Akt
II, scena I
Park
miejski. Plac zabaw. Opustoszałe huśtawki, zbiera się na burzę. Na samym środku
fontanna (architekt był durniem, poza tym fontanna nie działa), na fontannie siedzi ONA
odziana w powłóczystą białą tunikę i różowe trampki. W ręce ma ułamaną
(nielegalnie) gałąź pokrytą białym kwieciem. On stoi kawałek dalej, ma na sobie
obcisłe skórzane spodnie. Długie włosy opadają mu na muskularne ramiona. Toczy wokół
oszalałym wzrokiem.
ONA
(wachlując się gałęzią): Będzie padać. Te czarne, burzowe chmury wróżą
wyraźnie
deszcz.
ON:
Przestań, Kret mówił, że ma być słonecznie!
ONA:
To już słyszałam. Wczoraj. Wielokrotnie. Zamarznę. Szlag mnie trafi. Na dodatek
zmoknę... To nie są buty z goreteksem! Po jakie licho w ogóle mnie tu ściągnąłeś?
ON:
Chciałem Ci pokazać najnowszy gatunek mrówek wprost z Afganistanu.
ONA
(gapiąc się na sznurówki): Tak, tak, tak, oczywiście, na pewno uwierzę, w
elfy, wilkołaki, wampiry, nietoperze... A, przepraszam, nietoperze to zwyczajne ssaki,
więc w wampiry, elfy, eeeeeeeeeee i wilkołaki.
ON:
Ale mi chodzi o mrówki, dziewczyno!!
ONA
(ze złością): Wiem, że się powtarzam! Ty też się powtarzasz!
ON: Oj tam, oj tam.
ONA
(opędzając się gałęzią od komarów): Stary, wyjaśnijmy to sobie raz, a
porządnie. Łazisz ze mną ubrany w same tylko spodnie. Gadasz trzy po trzy, rzeczy nie
do wiary, a mnie tyłek marznie i gryzą mnie komary. Ta dyskusja nie ma sensu.
ON:
Ale widziałaś, kiedyś tak piękna afgańska mrówkę?
ONA
(dalej tłukąc komary): Nie!
ON:
Zobacz jak ona ładnie przebiera nóżkami.
ONA
(wciąż tłukąc komary): NIE!
ON:
Masz potrzymaj.
ONA:
Patrz, patrz, jeden mnie udziabał!
ON:
Dobra, wy kobiety to jesteście jakieś drętwe, żeby mrówki was nie interesowały pfff.
ONA
(podrywa się nagle i rzuca gałąź): O mamo, to, co mówisz, to prawda zaiste, głucha
byłam jak pień na te oczywiste sprawy! Podejdź do mnie, mój luby, mój miły, nie
chcę stracić chociażby jednej tylko chwili zaprzeczając...
ON:
O i to lubię, jak się panna wczuwa w temat.
ONA
(opędzając się od komarów, idzie w jego stronę): Bez sensu, bez sensu, ale
sensu właśnie, nie szukam, nie znajdę... Kiedy słońce zgaśnie, ja i ty, tylko my we
dwoje, otworzymy zaświatów bramy. Kochany!
ON:
A mrówki?
(Słychać
szelest pobliskich krzaków, wchodzi strażnik miejski i wybałusza oczy.)
Strażnik:
Hej, to jest plac zabaw dla dzieci, a nie miejsce na rozbierane randki!
ON:
My tylko oglądamy nowy gatunek afgańskich mrówek.
Strażnik:
Jasne, jasne, a ja jestem wydawcą książek dla młodzieży! Spadajcie stąd, albo
wlepię wam mandat!
ONA:
Świat nigdy nie zrozumie, co czują wybrani...
ON:
A wiedziałaś, że mrówki pracują 24 godziny na dobę?
ONA
(rzuca mu się na szyję): Kochany! Chodźmy stąd, nim wreszcie rozpęta się
burza. Gromy słyszę. Świat w mroku się nurza... Tyś jasnością moją w tej
bezmiernej nocy...
(Strażnik
przytupuje wymownie, wskazując wzrokiem bramę do parku)
ON:
Może zabierzemy kilka mrówek do domu?
ONA:
Nie!
ON:
Chcesz mi kupić mrówkojada?
ONA:
Tak!
Strażnik:
Cierpliwość mi się kończy. Załóż pan koszulę albo dwie stówy za zakłócanie porządku!
ONA
(dramatycznym gestem zrzucając trampki): Nie pojmie miłości, wychowany w
świecie, który...
ON:
. nie kocha mrówek.
(Obydwoje,
trzymając się za ręce, ruszają w stronę bramy, zaczyna padać. Strażnik odprowadza
ich wzrokiem, potem zwraca uwagę na porzucone trampki.)
Strażnik:
Oryginalne Conversy... Ta dzisiejsza młodzież. (Odwraca się w kierunku bramy i
krzyczy) Hej, wy, zapomnieliście butów! |