CZEŚĆ
TATO...
Miałam marzenia i spokojne
sny, nadzieję, że moje życie będzie lepsze.
Miałam, a on mi je zabrał i regularnie sprawdzał
czy ich nie odzyskałam...
Dziś znowu mi to zrobił. Jak co
sobotę, kiedy mama była w pracy. Jakby ustawił cholerne przypomnienie w komórce.
"Tatuś
zaczyna weekend"-usłyszałam kiedy wchodził do pokoju...
12.XII.09r.
Stecki jak każdego dnia z pracy
wrócił pijany. Nie zrobił awantury, nie miał komu. Żona zmarła przed dwoma
miesiącami, pasierbica powiesiła się miesiąc wcześniej. Został sam. Nieprzytomnym
wzrokiem spojrzał na lodówkę, zastanawiając się, czy jest w niej piwo, czy może już
wszystko wypił. Podszedłszy do niej, popatrzył na kalendarz wiszący tuż obok -
Piątek, dziewiętnasty marca.- nie bez trudu odcyfrował datę i oczy mu się
rozszerzyły - O kurwa! Żanetko, wszystkiego najlepszego z okazji piętnastych urodzin!
Szkoda tylko, że nie żyjesz. Tatuś zrobił by Ci jutro prezencik, oj zrobił by... -
Wyjął z lodówki czteropak i poszedł do pokoju oglądać tv. Mecz zaczynał się
dopiero za pół godziny. Otworzył pierwsze piwo i przerzucając z kanału na kanał
szukał pornosów, jedynej rzeczy, która potrafiła umilić mu czekanie na mecze.
Pociągnął kilka porządnych łyków, świat powoli zaczynał wirować mu przed oczami i
czuł, że jest coraz bardziej senny, a może mu się tylko wydawało, może już spał...
-Tatusiu, tatusiu obudź się!
Dziś są moje urodziny, chyba nie zapomniałeś?
-Co, coo...-powoli otworzył
oczy, leżał na łóżku- Skąd Ty... Jak, przecież...
-Tato, nie denerwuj się.
Przecież chciałeś mi dać ten prezent, prawda?
Nie wiedział co ma powiedzieć,
ani co zrobić. Mógł tylko patrzeć. Jego pasierbica siedziała na Nim okrakiem, powoli kołysząc biodrami. Była
naga. Czuł, że w Niej jest, patrzył na młode jędrne piersi i chciał ich dotknąć.
-Podoba mi się ten prezent tato,
rozpakuję go powoli, bardzo powoli...
Obudził się w środku nocy,
nawet nie bardzo przestraszony. Dla Niego ten sen był nawet przyjemny. Do czasu.
Telewizor wciąż działał, choć emisja programu dobiegła końca. Już chciał go
wyłączyć, kiedy zobaczył, że na stoliku przed odbiornikiem coś leży. Wziął
przedmiot do ręki i nie mógł uwierzyć własnym oczom- Przecież to spaliłem, to nie
ma prawa tu być! Nie ma... -w ręku trzymał pamiętnik pasierbicy, ten sam, który spalił
niszcząc tym samym dowody własnego okrucieństwa. Pamiętał ostatni wpis...
Zrobiłam test, wynik mnie
przeraził. Boże, co ja teraz zrobię...
Jeżeli
on się dowie, że jestem w ciąży... On mnie
przecież zabije...
17.XII.09r.
Pamiętał też, co mówili na
komendzie. Nie mieli nic, ani listu pożegnalnego, ani pamiętnika.
Sąd
, na podstawie sekcji, która wykazała iż zmarła była w siódmym tygodniu ciąży,
uznał, że powodem samobójstwa była niechciana ciąża i umorzył sprawę. Po części
sąd miał rację...
Tej nocy nawet alkohol nie
przyniósł upragnionego snu. Stecki leżał półprzytomny na łóżku i zastanawiał
się nad kolejnym piwem. Już miał wstać i pójść po nie do lodówki, kiedy usłyszał
płacz,- Dziecko?- pytanie przeleciało mu przez myśl. Kiedy płacz się powtórzył
Stecki zrozumiał, że ten dźwięk dochodzi sprzed domu, że to coś płacze pod Jego
oknem. Wstał i podszedł do niego, było otwarte...
-Cześć tato. Chciałam Ci Go
pokazać, to przecież Twój syn.- przed domem stała Żaneta, była prawie naga. Na
rękach trzymała pokaźnych rozmiarów zawiniątko, jednak nie było widać ani twarzy,
ani rączek dziecka. Dało się za to słyszeć płacz, dochodził zewsząd i znikąd
jednocześnie.
-To niemożliwe, to niemożliwe!
On nie jest mój! Wynoś się! Ty nie żyjesz...
...Ty nie żyjesz, Ty nie
żyjesz! Ty...- obudził się zlany potem, z krzykiem, który uwiązł mu w gardle.
Wstał
i na drżących nogach poszedł do kuchni, w lodówce stało lekarstwo na wszystko.
Spojrzał
na kalendarz, był trzydziesty pierwszy lipca,- Siódmy tydzień - coś podpowiadało mu
w głowie,
-Siódmy
tydzień, siódmy...- Nogi mu się ugięły. Już wiedział, czemu przyszła właśnie
dziś...
Stecki siedział w fotelu przed
telewizorem, w Halloween zawsze było dużo filmów do wyboru. On oglądał wszystko jak
leci, byle by tylko nie usnąć. Bał się swoich snów, tego jak dokładnie je pamięta.
Demoniczne
niemowlęta, które spełzają wokół niego, wykrzywiające usta w szyderczym uśmiechu
identycznym u wszystkich. Ich główki przekręcające się tak bardzo, że w
nienaturalnie długich szyjach coś chrupało. Wydawały dziwne pomruki, kiedy o tym
myślał zdawało mu się, że słyszy je nawet teraz...
-O Boże...- jęknął- Proszę,
nie!-zdał sobie sprawę z tego, że pomruki ze snów słyszy tu i teraz. Że dochodzą z
kuchni i z przedpokoju. Że coś właśnie stanęło za fotelem, na którym siedzi.
Sparaliżowany
strachem modlił się do Boga, w którego nigdy nie wierzył.
Drgnął, gdy coś musnęło jego
dłoń.
Przy
fotelu stało stworzenie przypominające niemowlę, jego zdeformowane ciało kołysało
się lekko na boki. Inne podobne jemu stwory powoli wypełniały cały pokój, raczkując
bez celu odbijały się od siebie nawzajem. Tylko to jedno stało i
patrzyło.-Tato!-wycharczało nieludzkim głosem, z ust ciekła mu piana.-Tato, tato
tato...-bełkot pozostałych istot zlewał się w jego głowie w jeden przerażający
jęk.
-Tak tato, czekamy na Ciebie! Ja
i Twój synek, którego począłeś rok temu. Za długo już na Ciebie czekamy!-naga
człekokształtna istota wyłaniała się z cienia sunąc wprost na Steckiego, pchana
jakąś niewidzialną siłą. Z pomiędzy nienaturalnie rozstawionych nóg wystawała
ręka, która próbowała się czegoś chwycić. Łono szkarady powoli wypluwało z siebie
stworzenie, które nie przypominało niczego co żyje na świecie. Płód wisiał głową
w dół, do połowy pozostając w ciele matki.
Stecki poczuł tylko jak pętla
zaciska mu się wokół szyi i coś go ciągnie. To stwór, którego sam stworzył, powoli
wybierał linę ciągnąc go do siebie. Truchła niemowląt przywarły do Steckiego, zbite
ciasno jedno przy drugim napierały, jakby pomagały jego demonicznemu dziecku.
-Chodź do Nas tato!-ryczał płód
wbijając szpony w jego szyję. Czaszka ustąpiła pod naporem ostrych kłów. Stecki nie
krzyczał, nie wyrywał się, na wszystko było już za późno.
To
co kiedyś było Żanetą, stało i spokojnie patrzyło jak płód wciąga w nią,
jej niegdysiejszego oprawcę.
-Nie smuć się tato, -powiedziała-
przecież zawsze lubiłeś tam być...
Marek
Syndyka
|