KOSTNICA TV FILMY I FILMIKIGALERIANOWOŚCI KSIAŻKOWEFRAGMENTYKINO - ZAPOWIEDZI, PREMIERY          nasz serwis EOPINIER.PL

patronaty.jpg (2614 bytes)
FILMLITERATURATEORIAGRYFORUMLINKI
-kontakt- kostnica1@kostnica.com.pl

KONKURS HALLOWEENKONKURS HALLOWEEN 2011

nadesłane opowiadania

opowiadanie bez korekty

 

 

HALLOWEEN

 

         Obudziłam się na środku ulicy. Dosłownie. Obolała, zziębnięta, z rozdartymi ubraniami oraz zakrwawionymi rękoma. Świat wokół spowijała wszechogarniająca, nienaturalna cisza... Przepadł gdzieś zgiełk ruchu ulicznego, ujadanie psów, gwar ludzkich rozmów, całodobowy harmider. Czułam się jak w hermetycznie zamkniętym opakowaniu, do którego nie ma prawa dotrzeć najmniejszy szmer. Nie rozumiałam, co się stało, ani gdzie podziali się inni.

-         Halo! Jest tu kto? - zadałam pytanie, lecz kiedy odpowiedziała mi jedynie cisza, ponowiłam je - tym razem głośniej.

         Na próżno. Nawet echo milczało.

         Zachodziłam w głowę, co się stało. Świat zdawał się być martwy, gorzej - nierealny. Było więcej niż pewnym, iż pozostając w miejscu, nie rozwiążę nurtującej umysł zagadki, toteż ruszyłam przed siebie.

         Odgłos kroków oraz mój oddech były jedynymi towarzyszami. Nie było co liczyć na ptasi świergot, czy szelest jesiennych liści. Powietrze jakby nie istniało. Wokół tchnęło pustką - nie było samochodów, ludzi, ani zwierząt.

         Maszerowałam dobrą godzinę, nic jednak nie odkryłam Miałam wrażenie, że kręcę się w kółko, bez celu, jak ślepiec pogrążony w wiecznych ciemnościach. Minęło kolejne pół godziny, niebo zaczęło przybierać różowo-fioletowy odcień, a ja wciąż pozostawałam w punkcie wyjścia.

-         Dobry Boże, wskaż mi drogę - westchnęłam ze wzrokiem skierowanym w stronę nieboskłonu, gdzie jakby w odpowiedzi zabłysła pierwsza gwiazda.   Postanowiłam  pójść za jej śladem i do dziś zastanawiam się, czy dobrą wówczas podjęłam decyzję.

         Niedługo trwało, nim znalazłam się w dzielnicy domków jednorodzinnych. Podobnie jak wszędzie indziej, tak i tutaj, zionęło przerażającą pustką. Jednak nigdzie wcześniej nie natknęłam się na halloweenowe dekoracje, tymczasem przed domami i w oknach, szczerzyły się wydrążone, jaśniejące blaskiem świec, dynie. Wsparte o miotły stały kukły czarownic, zza rogów wychylały się upozowane sylwetki zombie, wampirów oraz innych przerażających postaci. W tym pozbawionym dzieci otoczeniu, które wykrzykiwałyby magiczne zaklęcie "Psikus czy cukierek?", obraz ten był naprawdę złowieszczy - ciarki przebiegły mi po plecach. Uzmysłowiłam sobie, iż do tej pory nie wiedziałam nie tylko, co się stało, lecz również, który mamy dzień.

         Noc otuliła świat sobą, a ja maszerowałam dalej. Ciemność rozświetlały mi pomarańczowe twarze, ciszę starał się rozproszyć własny głos nucący jakieś melodie, które nie bardzo podnosiły na duchu. Zastanawiałam się, jak poradzę sobie z samotnością, jeśli okaże się, że w promieniu najbliższych kilometrów jestem sama. A co, jeśli jestem jedynym człowiekiem na ziemi? Sądziłam, że nie może być gorzej, jakże się jednak myliłam! Nie wiedzieć kiedy dynie zastąpiły wykrzywione w grymasie bólu oraz przerażenia, podświetlone od wewnątrz niczym halloweenowe lampiony ludzkie twarze z poharatanymi obliczami, ustami otwartymi w ostatnim za życia krzyku, którego jedyną fonią było teraz bzyczenie roju much ulokowanego w gąbczastych rozkładających się mózgach. Setki upiornie podświetlonych oczu łypało na mnie w środku całkowicie wyludnionego miasta. Nie był to jednak koniec atrakcji. Wkrótce potem kukły czarownic zastąpiły ponabijane na pale oraz zwieszające się z ulicznych latarni ludzkie bezgłowe zwłoki. Spora ich część miała rozszarpane wnętrzności, jak gdyby jakieś bestialskie stworzenie uczyniło sobie z nich późną kolację. Wokół unosił się odór rozkładu, metalicznej krwi i czegoś jeszcze przenikającego mnie na wskroś...W życiu tak się nie bałam. W ciszy, która panowała, pisk przelatującego obok stworzenia wydał się istnym alarmem. Był  on pierwszym żywym organizmem, jaki napotkałam, nie ucieszyło mnie to jednak. Wszak od dzieciństwa bałam się nietoperzy! Te wszystkie bajki o małych wampirach wplątujących się we włosy zawsze przyprawiały mnie o dreszcz zgrozy, kiedy więc kolejny przeleciał mi tuż nad głową, krzyknęłam przerażona, biorąc równocześnie nogi za pas.

-         Boże, gdzie ja trafiłam?!

         Biegłam dotąd, póki nie zabrakło mi sił, nie patrząc, dokąd zmierzam. Liczyło się tylko, aby czym prędzej pozostawić upiorne osiedle za sobą. Gdy pierwsze zamroczenie spowodowane długim biegiem wreszcie minęło, rozejrzałam się wokół i omal nie zemdlałam. Znajdowałam się bowiem na środku... cmentarza.

         Idealny ład i spokój zniknęły. Przede mną rozciągał się obraz nędzy i rozpaczy. Stałam pośród zniszczonych pomników, rozkopanych grobów oraz całkowicie ogołoconych drzew. Przestała istnieć zieleń, za to wszystko zdawało się być pokryte pyłem wulkanicznym. Gdzieniegdzie paliło się kilka zniczy. Nie działała ani jedna uliczna latarnia. Jedynym źródłem światła był idealnie okrągły księżyc, który zamiast dodawać mi otuchy, wzmagał niepokój, zwłaszcza iż cały czas odnosiłam wrażenie, że jestem śledzona. Nie dostrzegłam jednak nikogo.

         Stałam oniemiała ze zgrozy. Który to rok? Czy to wojna? Dopiero teraz zadałam sobie pytanie, gdzie mogli podziać się najbliżsi. Dlaczego w ogóle obudziłam się na ulicy, sama w dodatku?

-         Booożeee!

         Ten pełen żalu czyjś okrzyk sięgnął mnie niczym bat. Nie wiedziałam, czy cieszyć się, że wreszcie odnalazłam kogoś, w dodatku żywego, czy bać się tego, co zastanę za rogiem. Z drżeniem serca zaczęłam biec w kierunku, z którego doleciał głos, w połowie drogi zatrzymałam się jednak, by spojrzeć za siebie, światło rzucane przez srebrną tarczę stało się bowiem jakieś dziwne. To, co zobaczyłam... po prostu brak słów. Księżyc krwawił, zalewając świat wokół szkarłatną barwą! Przerażona do szpiku kości, pobiegłam czym prędzej w kierunku częściowo zrujnowanego kościoła.

         Tego, co zastałam na miejscu, nie sposób opisać. Wewnątrz tłoczyli się ludzie - szczęśliwi, załamani, ranni, konający, martwi. Wokół walały się ubrania, koce, leki, zwłoki, ludzkie szczątki. Okrzyki radości tych, którym udało się odnaleźć rodzinę, mieszały się z płaczem żałobników. W jednym kącie mąż próbował zatamować śmiertelne krwawienie żony, wsuwając jej jelita na miejsce, podczas gdy w drugim matka rozpaczała nad pogrążonym w wiecznym śnie synku:

-         Kubusiu... Kubusiu, słoneczko moje... - Reszta tonęła w drobnym ciele chłopca, do którego przywarły matczyne usta w ostatniej, nadaremnej, próbie wskrzeszenia.

         Tuż obok radośnie świętowało rodzeństwo, które zdołało się odnaleźć.

-         Boże... - Bardziej usłyszałam, niż byłam świadoma jęku rozpaczy wyrywającego się z moich ust.

         Świat, który znałam, stanął na głowie. Poczucie bezpieczeństwa rozprysło się niczym lustro wyrzucone z jedenastego piętra.

-         Za co? Za co? - lamentowała gdzieś inna kobieta nad ciałem ukochanego wstrząsanym ostatnimi drgawkami.

         Drgawki te jednak były jakieś dziwne. Odniosłam wrażenie, iż mężczyzna wcale nie umiera, a raczej... przeistacza się w kogoś, czy może raczej w coś, złego. Widziałam, jak pod cienkim materiałem jego mięśnie prężą się, a z ust toczy się piana. Białka oczu miał zwrócone w górę, powieki trzepotały. Z ust dobywały się gardłowe jęki. Czy ta kobieta była świadoma przemiany ukochanego? Gdzie szukać ratunku, skoro nawet kościół zdawał się być mało bezpiecznym miejscem?

         Poczułam, że dłużej tego nie zniosę. Tyle cierpienia, tyle bólu i łez. Jak musieli czuć się ci, którzy właśnie stracili kogoś ukochanego, podczas gdy obok inni świętowali? Strach. Niepewność. To było jak jeden wielki młyn. Armagedon, który widziałam na własne oczy, był niczym w porównaniu z tym, o czym czytało się w najgorszych horrorach. Mimowolnie moje oczy wypełniły się łzami.

-         Mogę ci jakoś pomóc? - usłyszałam nagle.

         Przede mną stała starsza, lekko przygarbiona kobieta, w krótkich kręconych włosach.

-         Moja rodzina... - wyjąkałam.

-         Żyją?

-         Nie... nie wiem. Nie wiem, gdzie ich szukać.

-         Na tablicy. - Kobieta wskazała gestem dłoni na coś, co przypominało telebim. - Co jakiś czas ukazują się na niej nowe nazwiska: ocalonych i tych, którzy nie przeżyli. Powodzenia. - Uścisnęła moją dłoń, uśmiechnęła się i odeszła.

         Stałam, wpatrując się tępo w tablicę, na której przewijały się coraz to nowe twarze. Jednocześnie gdzieś w głowie kołatała dziwna myśl, a raczej przeczucie na temat kobiety, która zdążyła całkowicie zniknąć mi z pola widzenia, a którego nie potrafiłam sprecyzować. Osunęłam się na podłogę i tak trwałam kolejną godzinę, bez ustanku wpatrując się w ekran. Czekałam wytrwale, pomimo zdrętwiałych całkowicie nóg oraz pleców. Kiedy wreszcie ukazały się nazwiska oraz zdjęcia, na które tyle czekałam, mój świat do reszty legł w gruzach. Poczułam, jak chłód i mrok z zewnątrz wstępują w moje serce. A później zabiło ono po raz ostatni, po czym zamieniło się w skamielinę twardszą niż beton. Umarłam za życia. Pogrzebano mnie żywcem w Halloween...

         Obudziłam się pośród skłębionej pościeli. Rozgrzana, przerażona, z mokrymi od łez policzkami. Tuż obok czułam kojący ciężar mężowskiego ciała.

-         Już... To tylko sen - uspokajałam siebie, zaczerpując raz po raz głębokich oddechów.

          Trwało dobrych kilka minut, nim wreszcie zdołałam się uspokoić. Miałam w życiu wiele złych snów, jednak ten koszmar... Instynktownie otrząsnęłam się. Idiotka! Jak można tak bardzo przeżywać wytwór własnej, chorej, wyobraźni? Całe szczęście nie obudziłam się wrzaskiem, pomyślałam, przekręcając się na drugi bok, w stronę ukochanego. Cóż dodaje otuchy bardziej niż dotyk silnego męskiego ciała?

         Kiedy jednak zwróciłam się w jego stronę, zaczęłam wrzeszczeć. Do utraty tchu. Rozpaczliwie. Poczułam, jak łóżko pode mną obraca się w proch. Spałam bowiem nie z mężczyzną życia, a jego truchłem, otoczonym przez białe oślizgłe larwy, wynurzające się z wszelkich możliwych otworów ciała. Wokół unosił się smród zgniłego mięsa. Najgorszy z możliwych horrorów, stał się w jakiś sposób rzeczywistością, która przyprawiła mnie o skręt jelit. Wciąż krzyczałam, gdy nagle jego usta otworzyły się, zalewając łóżko kolejną porcją robactwa.

-         Kochanie, nawet nie wiesz, jak bardzo tęskniłem - wypowiedział trup, uśmiechając się przy tym upiornie.

         Siny ochłap skóry imitujący powiekę opadł, jak gdyby zamrugało do mnie jego lewe oko, zaś zielonkawa dłoń złapała mnie za przedramię w groteskowym dotyku miłości. Z czarnego otworu nazywanego niegdyś "dzióbkiem" wystawał na wpół zgniły teraz język, kreślący przede mną dziwne kształty, jak gdyby w zaproszeniu do francuskiego pocałunku.

         - Kochanie, nie przywitasz się? - zapytał, zionąc wprost na mnie odorem padliny.

         A ja? No cóż...

         Niczego więcej nie pamiętam.

 

 

13.10.2011.

g. 21:35

 

Monika Staszewska