KOSTNICA TV FILMY I FILMIKIGALERIANOWOŚCI KSIAŻKOWEFRAGMENTYKINO - ZAPOWIEDZI, PREMIERY          nasz serwis EOPINIER.PL

patronaty.jpg (2614 bytes)
FILMLITERATURATEORIAGRYFORUMLINKI
RECENZJE FILMOWERECENZJE KSIĄŻEKWSPOŁPRACAOPOWIADANIAPUBLICYSTYKANAPISZ DO NASPROSTO Z PIECAZŁOTY KOŚCIEJ

KONKURS HALLOWEENKONKURS HALLOWEEN 2011

nadesłane opowiadania

opowiadanie bez korekty

 

 

Rozpoczął się kolejny szary dzień. Odys leniwie wstał i wyjrzał przez okno. Samochody poruszały się w stały, uporządkowany sposób, mijając kolejne domy. Dziś było ich więcej niż zwykle. O wiele więcej, niż być powinno. Chwycił swą drewnianą laskę, z uchwytem w kształcie rozpościerającego swe skrzydła nietoperza i wolnym krokiem ruszył przed siebie Schodził powoli na dół po skrzypiących schodach, myśląc o wydarzeniach które mają nastąpić dzisiejszego dnia.

         Cytrynowa herbata smakowała gorzej niż zazwyczaj. Niezrażony tym faktem, sączył powoli napój oglądając świat za oknem. Choć było to rzadkością w tym okresie, śnieg okrywał pobliskie otoczenie nadając mu świąteczny nastrój.

-Uwielbiam śnieg - mruknął pod nosem Odys, zbierając się do wyjścia ze swej posiadłości.

         Choć temperatura oscylowała w graniach zaledwie dwóch stopni poniżej zera, mężczyzna opieszale zakładał na siebie kolejne części swej zimowej garderoby. Nie rozstał się także z dziwną czapką, zakrywającą nie tylko włosy, lecz także cały tył jego głowy. Takie nakrycie głowy z pewnością mogłoby dziwić postronnego przechodnia, lecz mieszkańcy Bloraven przywykli do ekscentrycznego dziwaka mieszkającego na wzgórzu.

-Niech ma swój świat - mówili - póki nie wyrządzą nam szkody.

         Wysoki dziwak opierając się wciąż o swą laskę, zaczął powoli zmierzać po starej kamiennej drodze w stronę miasteczka, leżącego u stóp jego domostwa. Kilkusetletnie drzewa w jego ogródku szumiały złowrogo, co jakiś czas odzywając się głosem kruków, które postanowiły na nich zamieszkać.

         Halloween  już dawno nie było tak wesołe, jak tamtego poranka. Odkąd siedem lat temu zakończyła się wojna, nic już nie było takie same. Choć wciąż dla bezpieczeństwa panowała wieczorem godzina policyjna, na ulicach było już znacznie spokojniej. Rany powoli się goiły, a nadzieja znów wracała do Bloraven. Biegające i rozanielone dzieci, poprzebierane w kostiumy rodem z horrorów, napawały serca mieszkańców błogim spokojem.

         Zasapany Odys dotarł na koniec ścieżki prowadzącej ze swojej posiadłości. Czerwone litery na czarnym tle, umieszczone na metalowej tablicy, informowały go, iż wszedł na teren miasteczka. Choć widział tą tablicę już setki razy, nigdy nie mógł odmówić sobie przyjemności by po raz kolejny przeczytać napis na niej umieszczony. Pozwalało to choć na chwilę zając błahostką umysł, który nie nawykł do odpoczynku.

         Mężczyzna szedł spokojnie ulicą, licząc każdy swój krok. Skręcał w kolejne uliczki, doskonale znając drogę do swego celu. Od czasu do czasu odpowiadał na powitania miejscowych. Uśmiechał się do rozochoconych dzieci, żądających cukierków, bądź też grożących psikusem. Nie mogąc powstrzymać śmiechu, każde z nich otrzymywało lizaka, których miał przy sobie całą torbę. Zdawał sobie sprawę, że bez przekupienia dzieci, nie uda mu się spokojnie przejść przez miasteczko. Nie był jednak zgryźliwym tetrykiem, którego by to męczyło, wprost przeciwnie, cieszył się z towarzystwa ludzi, choćby i tak młodych

         Gdy dotarł wreszcie do starego, wysokiego drewnianego budynku zatrzymał się przed nim na chwilę. Choć był już w podeszłym wieku, jego wzrok wciąż był znakomity. Dostrzegł przez okno rodzinę, która uśmiechnięta spożywała wspólnie posiłek. Radośni rodzice i dzieci, których halloweenowe stroje czekały na założenie. Przyjazne i pełne miłości głosy roztopiły by każde serce, niczym słońce, które jeszcze tego samego dnia miało stopić anielski puch. W niebieskim oku Odysa zakręciła się łezka, natomiast te blado czerwone, zmieniło swą barwę na krwistą, Mężczyzna odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę, z której przybył. Drewniany dom stanął w płomieniach.

         Ogromny żar, dym unoszący się nad domem oraz krzyki jego mieszkańców w ciągu kilku chwil postawiły na nogi całe miasteczko. Wszyscy dorośli mieszkańcy rzucili się na pomoc uwięzionej w ognistej pułapce rodzinie. Wiadra z lodowato zimną wodą wędrowały z rąk do rąk, by w końcu z łoskotem zostać wylane na płonący budynek. Najbliższa straż pożarna znajdowała się wiele kilometrów stąd, zresztą nikt nie zaryzykowałby takiej podróży bez obstawy. Choć władze zapewniały, iż poza miastami jest znów bezpiecznie, samochody wciąż służyły jedynie do transportu wewnętrznego. Całe zaopatrzenie potrzebne dla miasta przybywało w opancerzonych konwojach, raz w ciągu miesiąca. Jedyne czego nie brakowało mieszkańcom Bloraven była ta cholerna ropa. Ropa o którą to wszystko poszło, a której teraz po znacznej depopulacji mieszkańców Ziemi nikomu nie brakowało.

         Wszystkie dzieci nie przybywające w domach, na sygnał alarmu usłyszanego z miejscowego ratusza, zebrały się zgodnie z wielokrotnie powtarzanymi ćwiczeniami, na szkolnym boisku. Przebywała z nimi Pani Clark, na którą to właśnie wypadł dyżur w ten słoneczny sobotni dzień.

         Nie zaczepiany przez nikogo mężczyzna wspierający się o lasce, skierował swe kroki na zachód. Widział zebrane na szkolnym boisku dzieci, które trwożnie zebrały się przy nauczycielce. Choć wydawać by się mogło, iż będą rozrabiać i grymasić, były one nad wyraz spokojne. Wiedziały, że nie przestrzeganie zasad to śmierć. Zbyt wiele osób nie wróciło ze swych wypadów poza miasto, zbyt wiele cierpienia dotknęło mieszkańców, by nie zdawać sobie sprawy, że przestrzeganie zasad oznacza życie.

         -Witaj Sabino! - niemal krzyknął mężczyzna, choć stał zaledwie parę metrów od kobiety opiekującej się dziećmi - Czy wiesz co się stało? Stary już jestem i słuch mi nie domaga!

         Kobieta podeszła do starszego mężczyzny najbliżej i starając się by nie usłyszały jej dzieci odpowiedziała:

        - Straszne rzeczy padnie Odysie! - Dom Gibsów się pali! Wyraźnie stąd widać dym, czy nie. - nie zdążyła dokończyć zdania, gdy srebrny sztylet wbił się prosto w serce, zadając jej szybką i czystą śmierć.

         Mężczyzna chwycił kobietę w pół i delikatnie ułożył na trawie. Dzieci zajęte przyglądaniem się czarnemu dymowi pędzącemu coraz wyżej ku niebu, nie zwróciły uwagi na dramat, które miał miejsce zaraz obok nich.

         -Drogie dzieci! Pani Clark źle się poczuła! - rozpoczął swą wypowiedź mężczyzna. - Chodźcie szybko ze mną, zanim pożar się rozprzestrzeni. Wasza nauczycielka poprosiła mnie bym zaprowadził was do swojego domu na wzgórzu, gdzie za chwilę do nas dołączy!

         Dzieci nie namyślając się długo, podążyły w swej dziecięcej naiwności za Odysem,  nie podejrzewając, iż cokolwiek mogłoby im się tam stać. Zajęte rozmowami o swych kostiumach, słodyczach które udało im się zdobyć, a także pożarze który trawił drewniane domostwo, nie zwróciły uwagi na leżącą na boku nauczycielkę, której gorąca krew wsiąkała w spragnioną ziemię.

         Odys szedł niezwykle energicznym jak na jego wiek krokiem, nie potrzebując już swej laski. Miał niewiele czasu, ludzie w miasteczku niedługo zorientują co się stało, szczególnie, dzięki trupowi którego zostawił na środku boiska.

         Nie trzeba być szczególnie inteligentnym - pomyślał - żeby połączyć zniknięcie dzieci z miejscowym dziwakiem. Zawsze winni są wtedy dziwacy.   Jednakże wkrótce nie będzie to miało już żadnego znaczenia.

         Gdy w końcu dotarli na miejsce, kazał dzieciom ustawić się pod posępnymi drzewami. Zrobiły to niechętnie, bojąc się drzew, których kory przypominały zastygłe w krzyku ludzkie twarze.

         Jon zawsze był bystrzejszy niż inne dzieci. Nigdy nie lubił Odysa, choć wszyscy uważali go za nieszkodliwego, trochę zwariowanego staruszka. Miał talent do przeczuwania kłopotów, który nie zawiódł go i tym razem. Chłopiec myślał jednak, iż złe przeczucia odnoszą się do pożaru, nie natomiast do tego starca. W końcu cóż mógł im zrobić? Zasłabnięcie Pani Clark było podejrzane, ale z drugiej strony odkąd pamiętał, była słabego zdrowia. Popatrzył na zielonooką przyjaciółkę i chwycił ją za rękę. Sansa odwzajemniła jego mocny uścisk. Wtedy się zaczęło.

         Odys płakał swym błękitnym okiem, podczas gdy składał modlitwę Hadesowi, poświęcając dzieci które dobrowolnie przybyły na tą przeklętą ziemię. Wtem otworzyły się bramy Hadesu. Korzenie wiekowych drzew wciągnęły dzieci pod ziemię, nie bacząc na ich krzyki i rozpaczliwe wołania o pomoc. Kolorowe stroje wraz z ich właścicielami znikały we wnętrzu domeny władcy podziemi, a Hades sycił się ich cierpieniem.

         Odys zdjął swe nakrycie twarzy, a wykrzywiona twarz wystająca z tyłu jego głowy znów się odezwała:

         - Dobra robota Irytujący. Jeszcze tylko jedno zadanie.

         -Nie! - krzyknął bliski obłędu mężczyzna - Nie! Słyszysz?! To koniec! Nie wytrzymam ani chwili dłużej! - wykrzykiwał dalej, by w końcu poderżnąć sobie gardło. Choć krew wypływała obficie, mężczyzna nie umarł.

         -Taka jest cena nieśmiertelności której sobie zażyczyłeś Odyseuszu. Może jednak życzysz sobie bym zwał Cię Draculą, o pierwszy?

 

Marcin