Rozpoczął
się kolejny szary dzień. Odys leniwie wstał i wyjrzał przez okno. Samochody poruszały
się w stały, uporządkowany sposób, mijając kolejne domy. Dziś było ich więcej niż
zwykle. O wiele więcej, niż być powinno. Chwycił swą drewnianą laskę, z uchwytem w
kształcie rozpościerającego swe skrzydła nietoperza i wolnym krokiem ruszył przed
siebie Schodził powoli na dół po skrzypiących schodach, myśląc o wydarzeniach które
mają nastąpić dzisiejszego dnia.
Cytrynowa
herbata smakowała gorzej niż zazwyczaj. Niezrażony tym faktem, sączył powoli napój
oglądając świat za oknem. Choć było to rzadkością w tym okresie, śnieg okrywał
pobliskie otoczenie nadając mu świąteczny nastrój.
-Uwielbiam
śnieg - mruknął pod nosem Odys, zbierając się do wyjścia ze swej posiadłości.
Choć
temperatura oscylowała w graniach zaledwie dwóch stopni poniżej zera, mężczyzna
opieszale zakładał na siebie kolejne części swej zimowej garderoby. Nie rozstał się
także z dziwną czapką, zakrywającą nie tylko włosy, lecz także cały tył jego
głowy. Takie nakrycie głowy z pewnością mogłoby dziwić postronnego przechodnia, lecz
mieszkańcy Bloraven przywykli do ekscentrycznego dziwaka mieszkającego na wzgórzu.
-Niech
ma swój świat - mówili - póki nie wyrządzą nam szkody.
Wysoki
dziwak opierając się wciąż o swą laskę, zaczął powoli zmierzać po starej
kamiennej drodze w stronę miasteczka, leżącego u stóp jego domostwa. Kilkusetletnie
drzewa w jego ogródku szumiały złowrogo, co jakiś czas odzywając się głosem
kruków, które postanowiły na nich zamieszkać.
Halloween już dawno nie było tak wesołe, jak tamtego
poranka. Odkąd siedem lat temu zakończyła się wojna, nic już nie było takie same.
Choć wciąż dla bezpieczeństwa panowała wieczorem godzina policyjna, na ulicach było
już znacznie spokojniej. Rany powoli się goiły, a nadzieja znów wracała do Bloraven.
Biegające i rozanielone dzieci, poprzebierane w kostiumy rodem z horrorów, napawały
serca mieszkańców błogim spokojem.
Zasapany
Odys dotarł na koniec ścieżki prowadzącej ze swojej posiadłości. Czerwone litery na
czarnym tle, umieszczone na metalowej tablicy, informowały go, iż wszedł na teren
miasteczka. Choć widział tą tablicę już setki razy, nigdy nie mógł odmówić sobie
przyjemności by po raz kolejny przeczytać napis na niej umieszczony. Pozwalało to choć
na chwilę zając błahostką umysł, który nie nawykł do odpoczynku.
Mężczyzna
szedł spokojnie ulicą, licząc każdy swój krok. Skręcał w kolejne uliczki, doskonale
znając drogę do swego celu. Od czasu do czasu odpowiadał na powitania miejscowych.
Uśmiechał się do rozochoconych dzieci, żądających cukierków, bądź też
grożących psikusem. Nie mogąc powstrzymać śmiechu, każde z nich otrzymywało lizaka,
których miał przy sobie całą torbę. Zdawał sobie sprawę, że bez przekupienia
dzieci, nie uda mu się spokojnie przejść przez miasteczko. Nie był jednak zgryźliwym
tetrykiem, którego by to męczyło, wprost przeciwnie, cieszył się z towarzystwa ludzi,
choćby i tak młodych
Gdy
dotarł wreszcie do starego, wysokiego drewnianego budynku zatrzymał się przed nim na
chwilę. Choć był już w podeszłym wieku, jego wzrok wciąż był znakomity. Dostrzegł
przez okno rodzinę, która uśmiechnięta spożywała wspólnie posiłek. Radośni
rodzice i dzieci, których halloweenowe stroje czekały na założenie. Przyjazne i pełne
miłości głosy roztopiły by każde serce, niczym słońce, które jeszcze tego samego
dnia miało stopić anielski puch. W niebieskim oku Odysa zakręciła się łezka,
natomiast te blado czerwone, zmieniło swą barwę na krwistą, Mężczyzna odwrócił
się na pięcie i ruszył w stronę, z której przybył. Drewniany dom stanął w
płomieniach.
Ogromny
żar, dym unoszący się nad domem oraz krzyki jego mieszkańców w ciągu kilku chwil
postawiły na nogi całe miasteczko. Wszyscy dorośli mieszkańcy rzucili się na pomoc
uwięzionej w ognistej pułapce rodzinie. Wiadra z lodowato zimną wodą wędrowały z
rąk do rąk, by w końcu z łoskotem zostać wylane na płonący budynek. Najbliższa
straż pożarna znajdowała się wiele kilometrów stąd, zresztą nikt nie zaryzykowałby
takiej podróży bez obstawy. Choć władze zapewniały, iż poza miastami jest znów
bezpiecznie, samochody wciąż służyły jedynie do transportu wewnętrznego. Całe
zaopatrzenie potrzebne dla miasta przybywało w opancerzonych konwojach, raz w ciągu
miesiąca. Jedyne czego nie brakowało mieszkańcom Bloraven była ta cholerna ropa. Ropa
o którą to wszystko poszło, a której teraz po znacznej depopulacji mieszkańców Ziemi
nikomu nie brakowało.
Wszystkie
dzieci nie przybywające w domach, na sygnał alarmu usłyszanego z miejscowego ratusza,
zebrały się zgodnie z wielokrotnie powtarzanymi ćwiczeniami, na szkolnym boisku.
Przebywała z nimi Pani Clark, na którą to właśnie wypadł dyżur w ten słoneczny
sobotni dzień.
Nie
zaczepiany przez nikogo mężczyzna wspierający się o lasce, skierował swe kroki na
zachód. Widział zebrane na szkolnym boisku dzieci, które trwożnie zebrały się przy
nauczycielce. Choć wydawać by się mogło, iż będą rozrabiać i grymasić, były one
nad wyraz spokojne. Wiedziały, że nie przestrzeganie zasad to śmierć. Zbyt wiele osób
nie wróciło ze swych wypadów poza miasto, zbyt wiele cierpienia dotknęło
mieszkańców, by nie zdawać sobie sprawy, że przestrzeganie zasad oznacza życie.
-Witaj
Sabino! - niemal krzyknął mężczyzna, choć stał zaledwie parę metrów od kobiety
opiekującej się dziećmi - Czy wiesz co się stało? Stary już jestem i słuch mi nie
domaga!
Kobieta
podeszła do starszego mężczyzny najbliżej i starając się by nie usłyszały jej
dzieci odpowiedziała:
- Straszne
rzeczy padnie Odysie! - Dom Gibsów się pali! Wyraźnie stąd widać dym, czy nie. - nie
zdążyła dokończyć zdania, gdy srebrny sztylet wbił się prosto w serce, zadając jej
szybką i czystą śmierć.
Mężczyzna
chwycił kobietę w pół i delikatnie ułożył na trawie. Dzieci zajęte przyglądaniem
się czarnemu dymowi pędzącemu coraz wyżej ku niebu, nie zwróciły uwagi na dramat,
które miał miejsce zaraz obok nich.
-Drogie
dzieci! Pani Clark źle się poczuła! - rozpoczął swą wypowiedź mężczyzna. -
Chodźcie szybko ze mną, zanim pożar się rozprzestrzeni. Wasza nauczycielka poprosiła
mnie bym zaprowadził was do swojego domu na wzgórzu, gdzie za chwilę do nas dołączy!
Dzieci nie
namyślając się długo, podążyły w swej dziecięcej naiwności za Odysem, nie podejrzewając, iż cokolwiek mogłoby im się
tam stać. Zajęte rozmowami o swych kostiumach, słodyczach które udało im się
zdobyć, a także pożarze który trawił drewniane domostwo, nie zwróciły uwagi na
leżącą na boku nauczycielkę, której gorąca krew wsiąkała w spragnioną ziemię.
Odys
szedł niezwykle energicznym jak na jego wiek krokiem, nie potrzebując już swej laski.
Miał niewiele czasu, ludzie w miasteczku niedługo zorientują co się stało,
szczególnie, dzięki trupowi którego zostawił na środku boiska.
Nie trzeba
być szczególnie inteligentnym - pomyślał - żeby połączyć zniknięcie dzieci z
miejscowym dziwakiem. Zawsze winni są wtedy dziwacy.
Jednakże wkrótce nie będzie to miało już żadnego znaczenia.
Gdy w
końcu dotarli na miejsce, kazał dzieciom ustawić się pod posępnymi drzewami. Zrobiły
to niechętnie, bojąc się drzew, których kory przypominały zastygłe w krzyku ludzkie
twarze.
Jon zawsze
był bystrzejszy niż inne dzieci. Nigdy nie lubił Odysa, choć wszyscy uważali go za
nieszkodliwego, trochę zwariowanego staruszka. Miał talent do przeczuwania kłopotów,
który nie zawiódł go i tym razem. Chłopiec myślał jednak, iż złe przeczucia
odnoszą się do pożaru, nie natomiast do tego starca. W końcu cóż mógł im zrobić?
Zasłabnięcie Pani Clark było podejrzane, ale z drugiej strony odkąd pamiętał, była
słabego zdrowia. Popatrzył na zielonooką przyjaciółkę i chwycił ją za rękę.
Sansa odwzajemniła jego mocny uścisk. Wtedy się zaczęło.
Odys
płakał swym błękitnym okiem, podczas gdy składał modlitwę Hadesowi, poświęcając
dzieci które dobrowolnie przybyły na tą przeklętą ziemię. Wtem otworzyły się bramy
Hadesu. Korzenie wiekowych drzew wciągnęły dzieci pod ziemię, nie bacząc na ich
krzyki i rozpaczliwe wołania o pomoc. Kolorowe stroje wraz z ich właścicielami znikały
we wnętrzu domeny władcy podziemi, a Hades sycił się ich cierpieniem.
Odys
zdjął swe nakrycie twarzy, a wykrzywiona twarz wystająca z tyłu jego głowy znów się
odezwała:
- Dobra
robota Irytujący. Jeszcze tylko jedno zadanie.
-Nie! -
krzyknął bliski obłędu mężczyzna - Nie! Słyszysz?! To koniec! Nie wytrzymam ani
chwili dłużej! - wykrzykiwał dalej, by w końcu poderżnąć sobie gardło. Choć krew
wypływała obficie, mężczyzna nie umarł.
-Taka jest
cena nieśmiertelności której sobie zażyczyłeś Odyseuszu. Może jednak życzysz sobie
bym zwał Cię Draculą, o pierwszy?
Marcin
|