Poniedziałek.
Halloween. Kinga miała wrażenie, że siedzi w pracy bez ustanku przez cały tydzień.
Każdy dzień wyglądał tak samo - pobudka, wyjście z psem na szybki spacer, czasami
jakieś liche śniadanie i biegiem do sklepu. Jej własnego, pierworodnego małego
przedsiębiorstwa, które miało być zwieńczeniem marzeń o pierwszym zarobionym
milionie. Brutalne zderzenie z rzeczywistością - wnętrzności pięknego snu o
sukcesie rozwleczone po asfalcie niezapłaconego czynszu i pustej domowej lodówki.
Zainwestowawszy całe swoje oszczędności, czekała na gospodarczy cud - a cuda się
nie zdarzają. Przynajmniej w życiu Kingi nie było na nie miejsca, a może po prostu to
nie był dobry czas na ich nadejście? Fakt był faktem, że poświęciła bardzo dużo,
niewiele otrzymując w zamian od swojego przedsięwzięcia. Ogromnym plusem było to, że
Kingowy pies miał zawsze pełną miskę - pracując w sklepie zoologicznym, dziewczyna
miała dostęp do najróżniejszych karm i przysmaków dla swojego ufaflunionego kumpla.
Starała się wybierać dla niego jedzenie tylko najwyższej jakości - z dużą
zawartością mięsa, witamin, chondroityny i glukozaminy, a niskim procentem tłuszczów
i węglowodanów. Oczywiście, bez barwników i konserwantów. Czasami sama sobie zadawała
pytanie, czy nie przesadza z wyborem najdroższych karm dla swojego labka, ale, widząc go
szczęśliwego i zdrowego, szybko usypiała nadpobudliwe wyrzuty sumienia. Chciała, by
każdy dbał o swojego czworonożnego przyjaciela równie gorliwie, jak ona. Niestety,
żarliwych wyznawców zdrowego żywienia dla zwierzaków trafiało się niewielu. No dobra
- nie było ich prawie wcale. Przynajmniej do sklepu Kingi zaglądali bardzo rzadko.
Siedząc w pracy nad gorącą, poranną kawą, myślała o tym, jak wygrać z
krwiożerczą sprzedażą internetową, rozgniatającą młodych przedsiębiorców takich,
jak Kinga, najmniejszym paluszkiem swoich kosmatych łap. Poległa. Jej ambitne plany,
dobre chęci, uskrzydlone pomysły i werwa do działania roztrzaskały się o bruk,
zachlapując bebechami wszystko
i wszystkich dookoła. Zadrżała, wizualizacja ta była nader realistyczna. Z
odrętwienia obudził ją podmuch zimnego i przepełnionego wilgocią wiatru. Dziwny
zapach rozniósł się po sklepie - jakby przez otwarte drzwi wraz z wichrem wpadł w
odwiedziny do Kingi bagienny odorek. Witaj, odorku, usiądź, może miętówkę? -
zażartowała w myślach. Ale mężczyzna, który wszedł do pomieszczenia wcale nie
wyglądał na skorego do żartów. Wstała więc od biurka i zmazawszy głupi uśmiech z
twarzy, zapytała, czy może jakoś pomóc (została bardzo dobrze wychowana przez rodziców,
ułożyli ją jak swoje ubrania - równo i kolorami). - Na pewno nie masz tego, co
zawsze kupuję w innym sklepie, ale dzisiaj mają zamknięte i, niestety, musiałem się
tu do ciebie przywlec. Daj mnie najtańszą karmę dla psa, jaką masz w tym burdelu. Pół
kilograma - charchnął słowami nieznajomy.
Pomijając
niezwykle uprzejmy ton, którego użył mężczyzna, karma na wagę to jeden
z ulubionych tematów Kingi - kupuje się
duży, ciężki worek za równie ciężkie pieniądze, z myślą, by go sprzedać w
całości, a pewnego dnia przychodzi pani z yorkiem i chce koniecznie, by z nowego,
nieotwartego opakowania odsypać jej i szczurowi ubranemu
w kubraczek 10 dag tejże karmy. Gdyby akcja niniejszego opowiadania rozgrywała się
w kreskówce, Kinga wzięłaby pewnie gumowy młotek i zaczęłaby bić się nim po
głowie, wywracając na wszystkie strony oczami i merdając jęzorem. Zwariować było
łatwo. Jednakże, powaga realnego świata nie pozwoliła jej na tego typu wybryk,
zmełła więc
w zębach przekleństwo samo cisnące się na usta i miłym głosem zaproponowała kilka
karmowych alternatyw. Chciała skrupulatnie i profesjonalnie podejść do sprawy, wypytać
o ewentualne alergie, problemy pokarmowe, na jakim jedzeniu pies był poprzednio, jaka
jest jego rasa, waga i upodobania smakowe, natrafiła jednak na mur z niewiedzy,
dyletanctwa, obojętności i całkowitej amnezji. Nie wiem, nie pamiętam, co mnie to
obchodzi - takie odpowiedzi najczęściej można było usłyszeć z ust klientów. Zaś
pan, który stał przed nią, należał do wyjątkowo przy tym wszystkim gburowatych i
chamskich przypadków. Gdy, nie bez heroicznego wysiłku, udało się Kindze ustalić,
jaka karma będzie najlepsza dla psa nieznajomego, mężczyzna stwierdził, że 9 zł za
kilogram to dla niego stanowczo za dużo, bo on przecież nie ma francuskiego pieska z
salonu piękności tylko zwykłego, zapchlonego kundla, do jasnej cholery! Sterczy
zresztą tam przed drzwiami, to może se paniusia obejrzeć, co to za bydlę. Kinga,
otrząsnąwszy się
z powbijanych w nią jak igły słów, wyjrzała przez wystawę sklepową - zmarznięta,
mokra od śnieżnego deszczu kulka nieszczęścia przywiązana do drzewa. - Może pan
wprowadzić psa do sklepu, proszę go zawołać - zaproponowała dziewczyna. - Tutaj
na pewno będzie mu przyjemniej. Mężczyzna burknął coś pod nosem i kazał Kindze
pospieszyć się z tą "jebaną karmą". Dziewczyna podeszła do wagi i nasypała do
torebki najgorszy syf dla psów, jaki kiedykolwiek wyprodukowano. - Proszę, jest pięć
gram więcej, może zostać? - zapytała Kinga. - Ej, miało być pół kilo, nie? Chyba
nie mówiłem, że chcę o 5 deko więcej, hę? - żachnął się mężczyzna. Dziewczyna
odjęła zbędny ciężar w postaci kilku ziarenek karmy, zawiązała torebkę i podała
klientowi. Jej blada twarz była perfekcyjnie chłodna. Królowa śniegu, która zaraz
zrobi porządek z tym krnąbrnym dupkiem bez zęba na przedzie. Cierpienie zrodzi
cierpienie, zło zawsze wraca w trójnasób - powtarzała sobie w myślach niczym
mantrę. - Proszę pana, za panem stoją darmowe puszki dla psa, proszę sobie jedną
wziąć. Taki gratis dla miłych klientów. - uśmiechnęła się Kinia. Wąsacz, lekko
zdziwiony, ale jakże napalony na wszelkie gratisy, odwrócił się, bu sięgnąć po
prezent. - Paniusiu, ale tu nie ma żadnych... - nie zdołał jednak dokończyć zdania.
To jest
świat prawdziwy, tu nie ma gumowych młotków. Tu są prawdziwe, ciężkie narzędzia ze
stali i drewna - jedne z najstarszych i najprymitywniejszych przedmiotów używanych
przez człowieka. Równie prymitywny i atawistyczny był zew, który poczuła Kinga. Sama
nie wiedziała, skąd nagle znalazła w sobie tyle siły, by obalić dorosłego
mężczyznę... Zakrwawiona podłoga idealnie pasowała do
klimatu Halloween. Nawet za bardzo nie starała się doczyścić własnych
rąk czy ubrania z krwawych wzorków - Kinga była świetnie przebrana na tę okazję,
najlepiej od wielu, wielu lat. Gdyby tylko wchodzący od czasu do czasu do sklepu klienci
wiedzieli, jak prawdziwa była ta krwawa, halloweenowa maska...
Kinga
zabrała psiaka spod drzewa do środka. Wytarła go ręcznikiem, przytuliła, ułożyła
ciepły koc w rogu zaplecza, by pies mógł na nim odpocząć. Obejrzała jego łeb pełen
blizn, zaropiałe oko, szyję, w którą całkiem niedawno musiała bardzo mocno wbić
się kolczatka czy może jakiś drut, wystające żebra... Pomogła, na ile potrafiła.
Psiak był bardzo nieufny, Kinga nie znalazła w nim ani krzty radości. Lody przełamała
dopiero miska pełna świeżego, pożywnego mięsa. - Jedz, malutki, jedz. Najesz się,
jak jeszcze nigdy przedtem. Pan bardzo by się cieszył, że jest tak blisko ukochanego
zwierzaka. Niech nic się nie zmarnuje, a gnój zawsze pozostanie gnojem.
Irmina
Bendkowska
|