KOSTNICA TV FILMY I FILMIKIGALERIANOWOŚCI KSIAŻKOWEFRAGMENTYKINO - ZAPOWIEDZI, PREMIERY          nasz serwis EOPINIER.PL

patronaty.jpg (2614 bytes)
FILMLITERATURATEORIAGRYFORUMLINKI
RECENZJE FILMOWERECENZJE KSIĄŻEKWSPOŁPRACAOPOWIADANIAPUBLICYSTYKANAPISZ DO NASPROSTO Z PIECAZŁOTY KOŚCIEJ

KONKURS HALLOWEENKONKURS HALLOWEEN 2011

nadesłane opowiadania

opowiadanie bez korekty

 

 

Od autora:

 

Poniższe opowiadanie, którego fabuła ma miejsce w czasie Halloween nie jest typowym horrorem. Chciałem pokazać swoje indywidualne podejście do tematu, ale mam nadzieję, że mimo to przypadnie czytelnikom do gustu. Pisząc je inspirowałem się Pieśniami Serafinów Anne Rice, komiksami i filmem o Ghost Rider
oraz cyklem powieściowym Mroczna Wieża Stephena Kinga.

 

Konrad Staszewski: Na skraju świata

Święty był nad wyraz niespokojny. Wiedziałem, co to oznacza. To był kolejny dzień pracy, pracy, którą przekląłby zapewne nie jeden śmiertelnik i wolał prędzej trafić do piekła niż się nią parać, ale nie ja. Przez lata już się do niej przyzwyczaiłem. To był mój czyściec, moja pokuta i odkąd na swojej drodze, w jednym
z saloonów, spotkałem tajemniczego mężczyznę o błękitnych jak niebo oczach, nie pragnąłem już innego życia. Twierdził, że jest Archaniołem i przybył po to, żeby mnie nawrócić. Że mnie wybrał. Że nadchodzi dzień sądu i potrzebuje kogoś takiego jak ja. Patrzyłem na niego jak na pijaka. Potrzebuje mnie? Łowcę głów
i jednego z najszybszych rewolwerowców w tej części świata? Archanioł? Zareagowałem wtedy dość impulsywnie i bluźnierczo.

- Spieprzaj dziadu - powiedziałem i skierowałem się do szynku.

Nie pozbyłem się go jednak. Nie zdążyłem oprzeć się lepiącą się z brudu ladę, a zobaczyłem za nią, a właściwie nad nią unoszącego się w złocistej poświacie pijaka. Uznałem, że prażące słońce i cały dzień na słońcu w stepie nieźle dały mi się we znaki, tym bardziej że chyba nikt z obecnych w saloonie ludzi nie widział mojego domniemanego archanioła, bo patrzyli na mnie jak na wariata, a skoro jestem nadal tak dobrym rewolwerowcem, to nic się nie stanie, jeśli się nieco zabawię. Tu nikt mnie nie ruszy. Błyskawicznie wyjąłem colty i na nic się nie oglądając wystrzeliłem
w stronę anioła. Byłem pewien, że rozbiję szynk, ale on je złapał
i upuścił na podłogę. Uśmiechnął się widząc moje zdziwienie. Usłyszałem jakiś ruch i domyśliłem się kilku gości się ruszyło, żeby zamienić ze mną kilka słów.

- Właściciel posłał już po szeryfa. Choć zanim staniesz się jeźdźcem bez głowy.

Nagle znów znalazłem się w stepie. Stałem na wyżynie obok archanioła. Zaniemówiłem.

- Nadal mi nie wierzysz? - zapytał.

Pokiwałem tylko przecząco głową.

- Trudno - powiedział spokojnie. Miałem wrażenie, że zbytnio się tym nie przejął, jakby z góry znał moją odpowiedź.

Usłyszałem rżenie konia. Odwróciłem głowę i ujrzałem pięknego, młodego i silnego Araba. Przed chwilą go jeszcze nie było. Nie wiedziałem czy to fatamorgana, czy jakieś indiańskie sztuczki.

- To Święty. Od tej chwili będzie twoim towarzyszem. Będziesz podróżował z miasteczka do miasteczka, z osady do osady
i niszczył dzieło Judasza, do chwili, dopóki nie spotkasz się z jego mocodawcą. Będziesz jadł i pił kiedy chcesz, tak jak Święty. A jeśli będziecie podróżować bez jadła i wody przez czas, w którym zwykli jeźdźcy przekroczyliby granicę między życiem a śmiercią nic wam się nie stanie. Będziecie wtedy syci. Tu masz swoje złote colty.

Podał mi broń, którą jeszcze przed chwilą trzymałem
w dłoniach.

- Na łęku siodła i na rękojeściach broni wygrawerowałem Judasz, żebyś nie zapomniał kogo ścigasz. Pierwsze zadanie czeka cię w Gallow Town, z którego cię zabrałem.

Po tych słowach rozpłynął się w powietrzu. Doleciał mnie głos:

- Mów mi Michael.

Broń i ogier pozostały realne. Dosiadłem go i pogalopowałem do miasteczka. Archanioł nie kłamał.

Od tego czasu przez dziesięć lat ścigałem Tego, który urwał się ze stryczka. Wszystkie miejsca, do których docierałem były podobne, a Judasz działał schematycznie. I zawsze działo się
w Halloween. Dzisiaj się jednak coś zmieniło. Nie wiem czy nieumarły poczuł mój oddech na szyi, czy rzeczywiście zbliża się apokalipsa, ale do miasteczka dotarłem przed zmierzchem. Gdy mijałem pozostałości kościoła i zdewastowane cmentarzysko Święty zarżał złowrogo i niecierpliwie, dając mi do zrozumienia to, co i tak już wiedziałem. Judasz tu był, ale już go nie ma. Zostali tylko wyznawcy. Niemniej jednak tak jak i w poprzednich przypadkach z pewnością zostawił im namiastkę swojej mocy. Zatrzymałem się jak zwykle w saloonie. Postanowiłem napić się wody ognistej i poczekać do wieczora. Siadłem przy oknie, przez które miałem dobry widok na część RtR Town. Nigdy nie słyszałem tej nazwy. Widocznie została zmieniona po wizycie Judasza. Szyldy
z nią były widoczne na każdym domu, oberży i burdelu,
a miasteczko było dość okazałe.

Nie wiedziałem jak go znaleźć, ale musiałem to zrobić. Potrzebowałem księdza. Tylko kaznodzieja, który przeszedł na Jego stronę mógł pozwolić na zniszczenie świątyni i mieć na tyle charyzmy, żeby zyskać dla Niego legion dusz.

RtR Town wolno się wyludniało. W saloonie także pozostałem sam. Wyszedłem na zewnątrz. Usłyszałem rżenie Świętego. W tym samym momencie niebo przecięła błyskawica, a grzmot sprawił, że niemalże ogłuchłem. Instynktownie sięgnąłem do kabur, ale straciłem grunt pod nogami. Ziemia się zatrzęsła i popękała, a z jej wnętrza zaczęła wydobywać się gorąca i paląca siarką para.

Czegoś takiego się nie spodziewałem. Spróbowałem podnieść się z ziemi i dosięgnąć coltów, ale ziemia ponownie się zatrzęsła.

- Pomogę Ci, Bracie. Musimy sobie pomagać w dniach ostatecznych.

Nie patrz mu w oczy - usłyszałem w swojej głowie, ale było już za późno. Utonąłem w głębokiej, bezdennej czerni. Nie widziałem białek. Wiedziałem co się dzieje, ale nie mogłem tego powstrzymać. Czerń zalewała moje oczy i serce. Bezwiednie wyciągnąłem ku niemu rękę. Nasze dłonie nie zdążyły się zetknąć. Mężczyzna poleciał w tył i z krzykiem runął w tworzącą się właśnie przepaść. Usłyszałem głos Świętego. Zerknąłem na rękojeści coltów. Judasz. I niebo w moim sercu ponownie zastąpiło piekło.
W duchu podziękowałem Arabowi.

Na skraju przepaści stał kaznodzieja, a jego owce skakały
w piekielne płomienie
.

 

Konrad Staszewski