Dzisiaj w kinie na sobotę film nagrodzony sześcioma Oscarami, w tym w
kategorii dla najlepszego filmu. Nakręcony na podstawie zapisków pisarza
towarzyszącego ekipie snajperów w Bagdadzie Marka Boala „The Hurt Locker”
przynosi obraz konfliktu w Iraku oraz trudnej i niebezpiecznej misji
przebywających tam saperów.
W czasie rozbrajania jednej z bomb ginie dowódca jednostki saperskiej na
jego miejsce zostaje przydzielony starszy sierżant sztabowy William James.
Żołnierz zdaje się być nieobliczalny. Naraża się na niebezpieczne sytuacje i
przyjmuję postawę jakby śmierć była mu obojętna. Jego postawa i decyzje
wzbudzają wiele kontrowersji. Członkowie oddziału zaczynają widzieć w nim
największe zagrożenie, obawiają się go bardziej niż wroga.
Wiodącym motywem filmu są relacje miedzy Jamesem a jego opiekunami. Przez 38
dni towarzyszymy bohaterom w misji, jesteśmy świadkami spektakularnych i
nad wyraz niebezpiecznych akcji i zadajemy sobie pytanie o sens wojny.
Główny bohater to człowiek, który mimo młodego wieku jest już bardzo
doświadczony. Na swoim koncie ma rozbrojonych przeszło osiemset min. Z
początku odbierałam go jako szalonego, ryzykanta, dla którego nie liczy się
życie, z czasem okazuje się jednak, że jest to profesjonalista w najwyższym
calu. Ale James ma także problemy. Znakomicie odnajduje się na polu walki,
jest doborowym żołnierzem, nie radzi sobie natomiast w relacjach
rodzinnych. Zabawa z synkiem go męczy, bo on jest uzależniony od
adrenaliny, wsiąkł w świat wojny, zatracił się i nie potrafi funkcjonować w
normalnym życiu.
„The Hurt Locker” to doskonale zrealizowany film. Stosunkowo niski jak na
tego typu produkcję budżet nie okazał się przeszkodą. Obraz jest nad wyraz
realistyczny. Momentami miałam wrażenie, że oglądam reportaż. Bezstronny
obraz pokazania konfliktu w Iraku
(reżyser nie opowiada się za jego słusznością, nie jest przeciwnikiem) i
przedstawienie wpływu wojny na ludzką psychikę sprawiają, że jest to jeden z
ciekawszych filmów wojennych, jakie widziałam.
Film jest także interesujący z tego względu, że nie jest hollywoodzką
superprodukcją. To nie obraz w stylu „Szeregowca Ryana”. Nie przyświecają mu
hasła „Bóg, honor, ojczyzna”, na wietrze nie trzepoce amerykańska flaga. Nie
ma patosu i zadęcia. Jest tylko surowy i prawdziwy obraz wojskowego życia.
„The Hurt Locker” nie wszystkim przypadnie do gustu. Niektórych może nużyć,
bowiem nie ma w nim spektakularnych, widowiskowych scen walki, herosów,
bohaterów i złych okrutnych wrogów. W obsadzie nie ma czołowych światowych
nazwisk. To film, w którym najmocniejszą stroną jest realizm. Na ekranie
film fabularny, ale autentyczny jak życie.