Kto z nas nie lubi tygrysów? Słodkie kociaki, acz
niebezpieczne. Z reguły większość zna je z telewizji,
wypadów do ZOO, czy cyrku. Rzadko, kiedy są tak istotne,
jeśli chodzi o powieści. A przecież te cudowne zwierzęta
dorobiły się nawet własnej świątyni w Indiach – kraju, z
którego się prawdopodobnie wywodzą. Tak samo, jeśli chodzi o
symbolikę. W mitologii tygrys oznacza zarówno
nieśmiertelność, odwagę i piękno, jak i gniew, czy chciwość.
Tak szeroka gama znaczeń sama z siebie powinna naprowadzać
pisarzy do wykorzystywania tego w swoich powieściach.
Niestety do tej pory spotkałam się z tą piękna bestią
jedynie w bajkach dla dzieci. Szkoda, jak dla mnie? Wielka.
Do czasu, gdy nie natknęłam się na niesamowitą powieść pani
Collen Houck, pt. „Klątwa tygrysa”.
Już na dzień dobry rzuca mi się w oczy okładka. Wręcz
idealnie zgrane połączenie szarości, błękitów z
wyodrębnionymi srebrnymi wstawkami. Dzięki temu wszystkiemu
nie mogę wręcz oczu oderwać od sylwetki tygrysa wyłaniającej
się z cienia. Całości dopełniają szczegółowe wzory pasujące
mi pod tematykę indyjską. Póki, co jak dla mnie bomba.
Wszystko ze sobą gra i się komponuje.
„Klątwa tygrysa” opowiada historię Kelsey – na pozór zwykłej
nastolatki, której nie rozpieszcza los. Marzącej o lepszym
życiu. Pracującej w cyrku, lecz nie, jako akrobatka, czy
clown, a raczej, jako sprzątaczka i opiekunka białego
tygrysa. Pewnego dnia okazuje się, że zwierzak ma zostać
sprzedany i wywieziony do Indii, a dziewczyna ma mu
towarzyszyć, jako jego opiekunka. Od tej pory życie, Kelsey
ulega diametralnym zmianom – nic już nie będzie takie, jak
kiedyś, a w dodatku przygoda goni przygodę.
Patrząc na problematykę utworu, to muszę przyznać, ze
całkiem jej sporo. W powieści aż się roi od różnorakich
tajemnic, przygód, czy wątków romantycznych. Ale to i tak
nie wszystko. Jako główną problematykę mogłabym uznać nie
tyle poruszany wątek miłosny, co prawdziwa przyjaźń.
Wszystko tutaj wydaję się nad wyraz realne i prawdziwe. Może
to dzięki stylowi pisarskiemu autorki, a może dzięki
tajemniczej mitologii wplecionej w tło fabuły. W każdym
razie w trakcie czytania miałam nieodparte wrażenie, że
wszystko dzieje się naprawdę a ja jestem w centrum całej
fabuły. Autorka z wielką precyzją gra na uczuciach i
wyobrażeniach czytelnika, już nie mówiąc o szaleńczych i
różnorakich emocjach, które w trakcie czytania wręcz buzują
i zmieniają się, jak w kalejdoskopie.
Jeśli chodzi o bohaterów, to przyznaję, że niezbyt
przypasowała mi postać samej głównej bohaterki. Być może to
właśnie za jej sprawą moja ocena nie jest wybitna. Nie
pasowało mi w niej to, że była aż tak przeciętna. Zero
indywidualizmu i oryginalności. Typowa postać z powieści dla
nastolatek. Typowy wzór. Przez to niektóre sytuacje wydawały
mi się logiczne i mało zaskakujące, a nie powinny. Poza tym
chyba nie mam zastrzeżeń pod względem bohaterów, czy fabuły.
No może tylko tyle, że trochę zawiodłam się na zakończeniu,
bowiem liczyłam na zgoła inny finał. Może też nie tyle, co
finał, ale koniec pierwszej części.
Przyznaję, że z tą pozycją spędziłam sporo czasu. Nie,
dlatego, że mi się nie podobała, a dlatego, że musiałam
sobie ją dawkować. Znając mnie zapewne przeczytałabym ją
jednym tchem, a potem żałowała, że tak szybko ją skończyłam.
Dlatego też postanowiłam podzielić wszystko na takie małe
sesje z książką, by przy minimum wysiłku mieć maksimum
przyjemności z czytania. I teraz już wiem, że to był strzał
w dziesiątkę, bo że warto było się za nią zabrać, to jestem
tego pewna i wierzę, że jeszcze nie raz powrócę do tej
magicznej powieści.
Lilien