STRAŻNICY VERIDIANU - KLUCZ t3 -
Marianne Curley
Nie
lubię pożegnań. Zawsze odstawiam je na później i przeciągam, jak tylko
się da. Podobnie wygląda sprawa, gdy kończę jakąś serię, która wyjątkowo
przypadła mi do gustu, a zapewne wielu z was wie, że nie tak łatwo
zadowolić mój wysublimowany gust. Dlatego kiedy zaczęłam czytać Klucz,
czyli ostatni tom Strażników Veridianu autorstwa Marianne Curley
trochę to przeciągałam. W każdym razie próbowałam, bo nie mogłam oderwać
się od tej lektury i byłam nią całkowicie pochłonięta. I pomimo tego, że
w porównaniu z poprzednimi częściami, ta wypadła ciut słabiej, to i tak
dalej mam do tego cyklu ogromny sentyment niemalejący nawet po
zakończeniu mojej przygody z tą pisarką. Przynajmniej na razie.
Klucz
opowiada dalsze losy członków Straży. Tym razem sprawa nabiera rozpędu.
Matt musi odkryć swoje magiczne talenty i w tym celu Lorian wysyła go do
innego świata, na spotkanie z jego przeznaczeniem. W tym samym czasie
zaczynają się dziać niepokojące rzeczy na Ziemi. Równowaga między
dobrem, a złem chwieje się i wszystko staje się wypaczone. Nic nie jest
takie jak było kiedyś. Wezwani zdają sobie sprawę, że za niedługo będą
musieli stoczyć ostateczny pojedynek. Wiedzą, że nie obędzie się bez
wojny i krwi. Rochelle – dziewczyna, która zdradziła Zakon Chaosu dla
drugiej strony, boi się, że część Proroctwa mówiąca o śmierci kogoś
zamieszanego w intrygę mówi o niej. Wszystko zaczyna być niestabilne,
wśród kolejnych podejrzanych o knucie z Lathenią zaczynają pojawiać się
osoby z Trybunału. Kto okaże się prawdziwym nieprzyjacielem? I czy kiedy
reszta się o tym dowie, nie będzie za późno?
Chyba jeszcze do mnie nie dotarło, że to koniec tej historii. Wszystko
potoczyło się tak szybko, że chyba nie zauważyłam, kiedy skończyłam
Klucz. Trochę trudno jest mi się otrząsnąć z wrażeń po tej lekturze,
jednak to chyba dobrze świadczy o książce, przynajmniej o jej
zakończeniu. I mimo, że darzę tą serię niewiarygodnym szacunkiem i
wielkim sentymentem, to niestety tym razem potrafiłam dostrzec błędy
popełnione przez autorkę. Nie zmienia to jednak faktu, że dla mnie to
nadal bardzo dobry cykl poruszający moją wyobraźnię, jak żaden inny.
Jedną z rzeczy, która zaczęła mnie mniej więcej po połowie denerwować
było otrzymywanie przez każdego z wybranych super–mocy. Rozumiem zasadę,
że każdy z domów musi dać członkowi jakiś dar, jednak np. w przypadku
Isabel w pierwszej części nie było to coś takiego, jak u Rochelle w tej,
kiedy to Trybunał niemal rywalizował między sobą o to, kto da jej lepszą
umiejętność. Podobnie było z kilkoma innymi postaciami, które również
zostały tak wyposażone. Na szczęście plusem jest, że większość z nich
nie zmieniła jakoś bardzo kanonu charakteru danej persony, tylko lekko
go zmodyfikowała.
W
tej części możemy znaleźć również dość rozbudowane wątki miłosne, które
jednak dalej posiadają swoistą delikatność, dzięki czemu Klucz
nie zmienił się w tanie romansidło. Sądzę, że autorka po prostu
próbowała wepchnąć do tej części jeszcze więcej emocji niż było w
poprzedniej i niestety przez to momentami przesadzała. – Mówiąc
eufemistycznie. Jeśli już jesteśmy przy kwestii uczuć poruszę kolejną
rzecz, niekoniecznie pasującą do tej historii. Chodzi mi dokładnie o
fakt ujawniania kolejnych tajemnic, które do tej pory były ukryte przed
światem i pod żadnym pozorem nikt nie mógł o nich wiedzieć. Obie są dość
podobne: kto jest ojcem Arkariana (na to poznaliśmy odpowiedź pod koniec
drugiego tomu, jednak dopiero teraz reszta bohaterów się o tym
dowiedziała) oraz Matta.
Mam
na uwadze szczególnie to, jak na to zareagowali. Nie przejęli się
zbytnio, że przez całe ich życie bliscy – w przypadku Matta oraz
Trybunał – chodzi o Arkariana, taili przed nimi prawdę. Dla każdego z
nas byłoby to dość dużym szokiem i dla innych członków Straży również
powinno być, jednak tak się nie stało. Kompletnie tego nie rozumiem i co
najmniej mnie ten fakt frustruje. Przez to Klucz zamieniał się
momentami w dość płytką historię, która nie była ciekawa.
Jeśli chodzi o minusy to by było na tyle. Teraz przyszedł czas na moje
zachwalanie tej książki. Wiedzieliście, że tak będzie! Zdaję sobie
sprawę z tego, że nawet, gdy niektóre rzeczy się skiepściły, ja nadal
potrafiłam dostrzec wiele dobrych aspektów tej książki, ponieważ – jak
już zdążyłam wspomnieć – uwielbiam tę historię. Sam fakt, że w jeden
dzień przeczytałam powieść liczącą sobie ponad 500 stron jest już
niezbitym dowodem na to, że autorka znowu opisała to wszystko w
niezwykle emocjonalny sposób i dała tej pozycji duszę.
Najbardziej urzekł mnie wątek Rochelle, która na przemian z Mattem była
w tej części narratorem. Kiedyś była ona prawą ręką Marduka –
sprzymierzeńca Lathenii, a teraz dołączyła do Straży. I pomimo tego, że
podobnie sytuacja wyglądała z Dillonem, to w jej stronę są zwrócone
zarzuty o spiskowanie z Zakonem Chaosu. Przez to dziewczyna czuje się
samotna i wyobcowana. Smuci ją również fakt, że Ethan – budzący jej
sympatię chłopak – coraz bardziej się od niej odsuwa. To najbardziej
urzekająca historia w Kluczu, ponieważ była najprawdziwsza i
została najlepiej opisana. Autorka tym razem się postarała i pokazała,
jak wielkie uczucia potrafi zawrzeć między stronami książki. Ta relacja
została najlepiej oddana i dzięki temu przykuwała największą uwagę,
dzięki czemu miało się wrażenie, że to nastolatka odgrywa tutaj główne
skrzypce, a nie brat Isabel. Nie powiem, że cieszyłam się z tego powodu,
ponieważ bardzo polubiłam tę postać i okazała się moją ulubioną, zaraz
po Arkarianie.
Klucz
to
opowieść o przygodzie, miłości, odwadze, podejmowaniu trudnych decyzji,
aż w końcu o śmierci. Bardzo trudno mi w słowach opisać, dlaczego ta
książka tak bardzo mnie poruszyła i czemu nigdy nie zapomnę jej
bohaterów. Może to dzięki niezwykłym miejscom pojawiającym się w niej.
Aż wstyd nie wspomnieć o Cytadeli, świecie podziemnym oraz innych
niezwykle fascynujących i czasami mrocznych rzeczach. Ta powieść nie
jest może uniwersalna i nie każdy będzie potrafił się w niej odnaleźć,
ale ktoś, kto tak jak ja, może się nazwać niepoprawnym marzycielem
zachwyci się tą historią. Zdaję sobie sprawę, że posiada ona kilka
kluczowych błędów, ale tak naprawdę, jeśli ktoś pokochał tę trylogię tak
mocno jak ja, to nie zwróci uwagi na to, że nie wszystko w niej zostało
dopięte na ostatni guzik.
Strażnicy Veridianu
byli dla mnie niesamowitą przygodą i ogromnym zaskoczeniem. Mimo, że
chwilami zawodziłam się na nich, to dalej trwali oni w moim sercu.
Kocham książki, które mają w sobie wiele sprzecznych emocji i pokazują
coś prawdziwego. Klucz jest dowodem na to, że nic nie jest takie,
jak na pierwszy rzut oka wygląda. Nigdy nie wolno nam oceniać kogoś w
kategoriach: dobry/zły, bo każdy z nas ma w sobie coś z obu tych cech.
Wiem, że książki tej autorki posiadają błędy, jednak – jak już
wspominałam miliony raz – dla mnie to nieważne. Dla mnie liczy się tylko
to, co sobą reprezentują i mi wystarcza to w stu procentach.
Tak
właśnie zakończyła się moja historia z tą trylogią, za którą będę
tęsknić. Wątpię, bym potrafiłam zapomnieć o Arkarianie, Rochelle, Isabel
czy innych postaciach. Zawsze pozostanie w mnie jakaś cząstka ich, która
będzie cierpliwie czekała, na kolejne powieści tej autorki. Bo głęboko
wierzę, że nie zakończy ona swojej kariery pisarskiej tak naprawdę w
przedbiegu, ponieważ posiada niewątpliwy talent doskonale udowodniony w
Strażnikach Veridianu. Dlatego przekonuję was do tego, byście
sięgnęli po te książki. Naprawdę uważam, że każdy fan fantastyki
znajdzie w niej coś dla siebie. Jestem tego dowodem i jeszcze raz Was
proszę, byście dali jej szansę.
Julie Wellings |
Autor: Marianne Curley
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 540
Data wydania: lipiec 2012
|
|