KRONIKI ELLIE - John
Marsden
7 - tomowa seria "Jutro" zdobyła sobie serca czytelników na całym
świecie, w tym także i moje. Saga była bowiem pełna akcji, sensacji, z
dobrą dawką romansu i humoru, a czytanie jej wywoływało często skrajne
emocje.
"Jutro" doczekało się sequela w postaci "Kronik Ellie". Ta druga książka
została napisana 4 lata później i chociaż powiązana z pierwszą, ukazuje
całkowicie inną historię.
Od zakończenia wojny minęły 4 miesiące. Ellie Linton w tym czasie
zaczyna przyzwyczajać się do nowego, spokojnego życia z rodziną. Jej
sielankę przerywa strzelanina, do której dochodzi gdy dziewczyna jest z
dala od domu. Miejsce ma napad, w którym giną jej rodzice. Tym samym
zaczyna się walka o jej własny byt. Na Ellie spoczywa jednak kolejny
obowiązek. Chłopiec, którego rodzice dziewczyny adoptowali po wojnie:
Gavin. Jak potoczą się dalsze losy bohaterki?
Bardzo mocnym atutem w "Jutrze" była wszechobecna akcja. Tego samego
spodziewałam się więc w "Kronikach". Niestety mimo mocnego początku,
kolejne sto stron przybliżyło mi tylko nudne życie na farmie i opiekę
nad 11-letnim chłopcem.
Spodziewałam się także rozdzierającego serce romansu, który również miał
miejsce w poprzedniej serii. Tu zawiodłam się po raz drugi. Opis
zapowiadał ciekawe sceny z Lee i Ellie w roli głównej, okazał się jednak
dla mnie mylący, co działa na niekorzyść lektury.
Na szczęście powieść Johna Marsdena nie zawiera tylko licznych wad.
Wielkim plusem był spór Ellie z prawnikiem, który został rozwiązany po
mistrzowsku.
Niestety fabułę w tych dwóch powiązanych ze sobą seriach dzieli ogromna
przepaść.
W "Kronikach" spotykamy się z bohaterami poznanymi już wcześniej, ale
zawieramy także nowe znajomości.
Największą przemianę możemy dostrzec u Ellie, która to zmieniała się już
z każdym tomem "Jutra". Wtedy mimo słabszych dni i tragicznych zdarzeń
pozostawała silna i dynamiczna. Tym razem była prawie wypruta z emocji,
zniszczona przez życie. Jej poczucie humoru zniknęło zupełnie, a
zastąpiła je potrzeba opieki nad Gavinem.
Co do samego zainteresowanego, denerwował on swoim zachowaniem i
wiecznym oburzeniem. Zachowywał się jak rozpuszczone dziecko, chociaż
momentami miał przebłyski i pomagał dziewczynie opiekować się domem.
Pozostaje jeszcze kwestia Lee, Homera, Kevina i Fi, którzy razem z
główną bohaterką przeżyli wojnę.
Kevin nie pojawił się w ogóle, a pozostała trójka występowała tylko
epizodycznie. Ich w tej powieści brakowało najbardziej. Siły przyjaźni,
która ich łączyła, oraz ostrych kłótni czy zabawnych momentów.
Johna Marsdena bardzo chwaliłam za wyczucie do czytelnika. Pisarz
imponował mi swoim stylem, swoimi opowieściami zawierającymi mnóstwo
uczuć. Jednak w "Kronikach" przy języku napotkałam opór. Narratorka,
którą jest Ellie przechodzi tak wielką zmianę, że jej przygody nie
rozśmieszały mnie, a nawet się nimi nie przejmowałam. Brakowało mi tego
"wow", czym Marsden często mnie zachwycał.
Dlaczego wymieniłam prawie same błędy, mankamenty? Zawiodłam się. To co
przeżyłam w "Jutrze" zostanie ze mną na zawsze, a w "Kronikach" minęło
bezpowrotnie.
Nie podoba mi się sposób w jaki autor rozwiązał kilka sytuacji, nie
oczekuję również kolejnej części tak jak czekałam na tę.
Książka ta jednak nie jest beznadziejna. Jest na dobrym poziomie
czytelniczym, tylko ja spodziewałam się po niej o stokroć więcej.
Klaudia
„Kadzia Osuch |