Stephen King - "ŁOWCA
SNÓW" Dreamcatcher
Od czasu do czasy,
jakiś sławny twórca, bierze się za temat, który jest swego rodzaju samobójstwem.
Chodzi mi o to, że podejmują się dawno zużytych tematów, myśląc, że stworzą coś
nowego i zazwyczaj nie dają rady. Powstaje potworek, składający się często z kilku
dobrych pomysłów, zatopionych i mało zauważalnych w utartych schematach. Czy S. King
podołał obcym atakującym ziemię? Nie ma co ukrywać i trzymać w niepewności. NIE.
Na pokrytej śniegiem Alasce rozbija się
statek obcych. Nieszczęśnicy udający bezradne, pokojowo nastawione sierotki, zabierają
się do kolonizacji błękitnej planety. Ale armia USA nie jest taka głupia i od razu
przystępuje do akcji, mającej zapobiec nieszczęściu. A ich głównym środkiem ma być
kwarantanna. A więc wszystkie zwierzątka i ludziki znajdujące się "pod
ochroną" próbują jakoś sobie poradzić w tej nadzwyczajnej sytuacji.
Tak się składa, że na wyizolowanym
terenie, w leśnym domku na jednej nóżce, mieszkała zła babaja..., nie sorry, to nie
ta bajka. Wróć. W leśnym domku są akurat czterej przyjaciele obdarowani pewnymi
darami. I tak, stają się obiektami zainteresowania czytelnika. Poznajemy ich problemy,
dzieciństwo, portrety psychologiczne i obserwujemy ich heroiczną walkę o przetrwanie.
O tym, że książkę czyta się dobrze nie
muszę chyba przekonywać. W końcu to King. Jednak jakoś nie wciąga. Ostatnio czytałem
"Cmętarz zwieżąt" tegoż autora i porównując te książki
"Łowca..." po prostu nie istnieje. Fakt, można znaleźć kilka ciekawych
pomysłów i rozwiązań, ale nie ratują one całości. Cóż, bardzo średnia pozycja,
jak również film na jej podstawie. Underluk |