LUNATYCY - Stephen King's SLEEPWALKERS RECENZJA KOSTNICA
Stephen
King znany jest nam przede wszystkim jako autor powieści i opowiadań. Przyzwyczailiśmy
do ekranizacji jego bestsellerów, w sporej części niemal tak samo dobrych jak papierowe
pierwowzory. Zdarzało mu się jednak pisać gotowe scenariusze dla wytwórni filmowych.
Tak było w okolicach roku 1992, kiedy to powstali Lunatycy
(Sleepwalkers), tu jednak King aż tak się
nie popisał.
Pierwotnie
mieli być powieścią, wyszło ździebko inaczej ale to dalej stary, klasyczny King,
tylko w nieco gorszej, płytszej formie. Choć ma swoje lata, obraz jaki wraz z reżyserem
Mickiem Garrisem stworzył nasz pisarz, stanowi całkiem ciekawy punkt na mapie
kinematografii. Nie jest to arcydzieło, nie umywa się do Miasteczka Salem czy To!, ale ogląda się nawet przyjemnie. Bierzmy
też pod uwagę, że Lunatycy są produkcją
telewizyjną (jak większość ekranizacji powieści Kinga), a więc o niższym budżecie
i co za tym idzie, o mniejszym standardzie jakościowym. Teoretycznie, bo jednak wiele
zależy od umiejętności reżysera, rekwizytorni, oświetlenia itd..
Fabuła
- dość prosta i przewidywana, ale dziwnie pociągająca - rysuje się następująco:
Mary i Charter Brady - matka i syn - przemierzają razem Stany Zjednoczone. Nikt nie
wie kim są, ani skąd przybywają. Ich wędrówkę znaczą jednak ślady krwi.Zawsze,
gdy pojawiają się w kolejnym sennym miasteczku, zaczynają dziać się dziwne rzeczy.
Nikt nie może spać spokojnie.
Lunatycy
to
film dla tych, którzy cenią sobie ten specyficzny "kingowski" klimat. Fabuła, mimo
iż jest w większości do bólu schematyczna, a efekty specjalne nawet jak na lata 90-te
mogłyby być lepsze, przykuwa uwagę. Historia jaką przedstawia nam King nie jest też
jedyna w swoim rodzaju. Już wcześniej pojawiały się motywy podobnych istot
człekokształtnych. Jest tu jednak coś, co pozwala oglądać ten film bez większych
uprzedzeń. Czy to postać samego autora? Bo ja wiem. być może. Nie no żarty sobie
stroję... Przede wszystkim świetnie oddano tu klimat małych amerykańskich miasteczek,
ich hermetycznej, sobiepańskiej, parnej, leniwej atmosfery. W nich, obok spokojnych,
grubawych mieszkańców, nieświadomych nadchodzącego niebezpieczeństwa King snuje swoje
mroczne opowieści. Sam autor mieszka w średniej wielkości mieście (Bangor liczy ok.
150 tys. mieszkańców przy powierzchni 90 km2) w jednym z najmniej zaludnionych stanów
USA. To zrozumiałe, że rozmiłowany jest w małomiasteczkowej atmosferze.
Ale wracajmy do filmu. Lunatycy jak już wspominałem są pozycją
przeciętną, znośną, momentami nawet intrygującą. Ale czegoś tu zabrakło, jest to
co film "Kinga" musi mieć, ale równocześnie coś "nie gra". Poważną wadą są
efekty specjalne. Państwo Brady - którzy rzecz jasna nie są ludźmi - przybrawszy
swą prawdziwą postać wyglądają niezwykle odstręczająco. I to w negatywnym tego
słowa znaczeniu. Momenty niepełnej przemiany są skonstruowane dość efektownie,
natomiast finalny produkt jest miałki, by nie rzec tandetny.
Pojawiają
się też żenujące sytuacje, o które obecnie bardziej posadzilibyśmy twórców takich
gniotów jak Oszukać przeznaczenie czy nowych wersji Teksańskiej masakry.. Dziw bierze, że coś
takiego wyszło spod ręki "mistrza". Może miał zły dzień? Kto go tam wie. W sumie
każdy pisarz ma w swoim dorobku rzeczy lepsze i gorsze. King na szczęście wpadek
zaliczył niewiele. I niech tak pozostanie.
Reasumując.
Lunatycy to z całą pewnością horror klasy
B (z dużym brzuszkiem). Pomysł niezły, natomiast realizacja już nie do końca. Ma to
potencjał, ale wyczerpuje się on w późniejszych partiach filmu. Polecam ludziom o
słabszych nerwach, no i fanom pisarza z Bangor - tak dla dopełnienia kolekcji.
Miłego
seansu!
Tytuł:
Lunatycy - Sleepwalkers
Premiera: 1992 (Świat)
Reżyseria: Mick Garris
Scenariusz: Stephen King
Czas
trwania: 86 minut
Krzysztof
`Mormegil' Chmielewski |