Czarownice, waleczny asystent profesora, przekleństwo pewnej rodziny i
tajemnicza maska pokuty – tak w skrócie można nakreślić film Maria Bavy
z 1960 roku.
Akcja filmu rozgrywa się około dziewiętnastego wieku.
Księżniczka Vajda staje przed sądem; jak głosi legenda – „za okultyzm,
satanizm i dopuszczanie do nekrofilii”. Wyrokiem najwyższym z możliwych
jest okrutna śmierć w tytułowej masce. Mija sto lat. Doktor Kruvajan
wspólnie ze swoim asystentem, Gorobeciem przemierza bagienne tereny
Mołdawii. Podczas postoju, trafiają na kryptę rodu Vajdów i
nieszczęśliwym trafem uwalniają więzionego demona. Duch księżniczki jest
żądny zemsty, szczególnie na potomkach rodziny, która niegdyś ją
wygnała...
Zjawiskowa baśń wraz z pięknym demonem, staje się sennym
koszmarem, z którego lepiej się obudzić. Włoski twórca świadomie czerpie
z niemieckiego ekspresjonizmu – czarno–biały obraz z silnymi kontrastami
czy ciemne zdjęcia plenerów. Świadczą o tym chociażby sceny z czarną
karocą, zamek przeklętego rodu w tle czy zmartwychwstanie sługi. To
właśnie, w czasie premiery zachwyciło zarówno krytyków, jak i przeraziło
widzów.
Był to zarazem pierwszy przypadek, kiedy Bava kręcąc film,
inspirował się innym dziełem; w przypadku „Maski szatana” – opowiadaniem
Mikołaja Gogola pod tytułem „Wij”. Dodatkowo reżyser wplótł
średniowieczne wierzenia związane z Czarną Niedzielą; podobno wtedy
czarownice i przeklęte osoby brały odwet nad swymi prześladowcami.
W podwójnej roli wystąpiła Barbara Steele, nazwana „królową
horroru” przez Andrzeja Kołodyńskiego w encyklopedii grozy – „Seans z
wampirem”. Wcieliła się zarówno w rolę przeklętej księżniczki Vajdy oraz
młodej pra–potomkini rodu, prześladowanej przez „babkę”. Zrobiła to z
iście królewską grą!
Niestety, dziś „Maskę szatana” ogląda się z przymrużeniem oka:
podczas różnych projekcji w kinach studyjnych, na maratonach filmowych
czy w szkołach filmowych. Młodzi widzowie, którzy wychowali się na fali
popularności serii „Piła” czy „Paranormal Activity”, mogą uznać ten film
za nudną i nieciekawą bajkę. Mam jednak nadzieję, że znajdą się chętni,
którzy zasiądą przed ekranem i zdecydują się zobaczyć Opus vitae
Bavy
Adrian Warwas