TWITTER BLOGGER SKULLATOR PLIKI COOKIES KANAŁ YOU TUBE KOSTNICA FACEBOOK | |||
MONSTRUMOLOG. Badacz potworów - Rick Yancey Coś pomiędzy Mary Shelley i Stephenem Kingiem. Bogaty język, czarny humor i znakomicie zarysowani bohaterowie zapewniają fantastyczną lekturę. Senny koszmar w literackiej formie - VOYA
Rick Yancey
Literacki horror przywodzący na myśl powieści epoki wiktoriańskiej
Oto tajemnice, których dotrzymałem. Powierzono mi je, a ja nigdy nie zdradziłem pokładanego we mnie zaufania. Jednakowoż ten, który mi je powierzył, nie żyje już i to od ponad czterdziestu lat. Ten, dzięki któremu poznałem owe tajemnice… Ten, który mnie ocalił… I za którego sprawą ciąży nade mną klątwa. 15 stycznia 2014 roku nakładem Wydawnictwa Jaguar ukazał się pierwszy tom serii "Monstrumolog" znakomitego amerykańskiego pisarza Ricka Yanceya. "Badacz potworów" to osadzona w XIX wieku w fikcyjnym amerykańskim mieście opowieść o mistrzu (badaczu) i jego uczniu (sierocie). Rick Yancey jest pisarzem doświadczonym - do tej pory wydał kilkanaście powieści oraz pamiętnik, a jego twórczość przełożono na kilkadziesiąt języków. Był wielokrotnie nagradzany - "Niewiarygodne przygody Alfreda Kroppa" zostały wybrane przez ,,Publishers Weekly" najlepszą książką roku, a "Badacz potworów" otrzymał nagrodę Michaela L. Printza. Przez czytelników porównywany jest często do Stephena Kinga (którego czytał w wieku lat 20) i do H.P. Lovecrafta (którego nie czytał w ogóle). Kiedy w zeszłym roku ukazała się jego najnowsza powieść, "Piąta fala", niektórzy uznali, że jej autor pisze jak Cormac McCarthy i Orson Scott Card. „Cóż, zapewne prawie wszystko jest możliwe, jednak z pewnością pewne rzeczy są mnie prawdopodobne niż inne” Recenzja Czy potwory istnieją? Tak, w naszych głowach. Zwłaszcza, kiedy mamy zaledwie kilka lat, a szpara pod łóżkiem jest wystarczająco duża, by mogło się w niej zmieścić monstrum. Podobnego zdania jest Narrator, który w 2007 roku dostaje od dyrektora pewnego ośrodka tabun zapisanych pamiętników. Zeszyty należały do właśnie zmarłego Willa Henry’ego, mężczyznę, który aż do śmierci upierał się, iż urodził się w 1876 roku. Narrator jest niechętny, ale bierze zeszyty i po długim czasie wreszcie się nad nimi pochyla. I to właśnie stanowi treść tej książki – pierwsze trzy zeszyty pełne zapisków zmarłego, sięgające końca XIX wieku, kiedy to wówczas dwunastoletni, osierocony Will Henry był pod opieką Pellinore’a Warthropa, monstrumologa. Choć „opieka” to za duże słowo. Doktor, parający się doprawdy dziwaczną profesją, traktuje chłopca jako asystenta. I nic ponadto. Pamiętniki zaczynają się od dnia, w którym grabarz, mający (jako jeden z wielu) jakieś nielegalne układy z Warthropem, przywozi pewien pakunek. Grabarz wykopał coś na cmentarzu. Coś dziwnego. Odrażającego. Strasznego.
Doktorowi aż oczy zabłysły, kiedy spoczęły na tym, co było
ukryte w worku. I nie, nie chodziło wcale o zwłoki młodej
dziewczyny, ale o to, co ją… obejmowało. Bezgłowe monstrum o
humanoidalnych kształtach, jamie ustnej pełnej trójkątnych,
ostrych jak sztylety zębów i oczach na ramionach! Podniecony
doktor zabiera się do pracy – przeprowadza nekropsję,
spisuje dane… I nagle zaczyna się zastanawiać, skąd
Anthropophagus w ogóle znalazł się w Nowej Anglii. Odkrycie
prawdy nie tylko wyjawi tajemnice rodu doktora, ale zagrozi
bezpieczeństwu wszystkim mieszkańcom. Will Henry nie ma łatwego życia. Jego rodzice zginęli w tragicznych okolicznościach, a on sam został przyjęty pod dach doktora Warthropa. Doktor nie dość, że nie jest emocjonalnym człowiekiem, jak na naukowca przystało, ma jeszcze specyficzny sposób bycia. Nieczuły dla ludzi, niezwykle oddany swojej pracy, traktuje Willa Henry’ego jak chłopca na posyłki, co by nie powiedzieć – niewolnika. Przyjął sierotę tylko ze względu na jego ojca, który przez całe życie był mu oddanym pomocnikiem. Sam Warthrop kontynuuje dzieło własnego rodu, zajmując się tajemną dziedziną nauki. I, jak widać, ma sporo materiału do badań, skoro może z tego wyżyć… „Badacz potworów”, pierwszy tom serii „Monstrumolog” Ricka Yanceya, to opowieść dla młodzieży. Tej nieco starszej, rzecz jasna. Ale ja, prawie trzydziestolatka, bawiłam się przy niej przednio. Ta opowieść czyta się sama. Ten dość… oryginalny, nie powiem, pomysł (choć odrobinkę przypomina „Frankensteina”), naprawdę… się broni. Całkiem sprawnie obmyślona historia, w której nie ma luźnych końców. Zagadka istnienia potworów jest wiarygodnie przedstawiona, choć w takiej swoistej, baśniowej wręcz otoczce. Co już baśni nie przypomina to ilość makabry, krwi i niezwykle sugestywnych opisów rzezi, dzięki czemu można książce śmiało przypiąć łatkę „horror”. Język autora, stylizowany na nieco archaiczny (w końcu opowiada o wydarzeniach z XIX wieku), przypomina klasyczne opowieści o duchach. Soczyste opisy i duża dawka napięcia sprawiają, że historię czyta się z dreszczykiem, a cała fabuła jest tak zajmująca, że nie można się oderwać. Świetnie przedstawione rysy psychologiczne bohaterów, zwłaszcza ekscentrycznego Warthropa – całkowicie zamkniętego we własnym świecie naukowca – oraz śmiałe zwroty akcji, plus oczywiście cudownie realnie przedstawione potwory to nie lada gratka dla każdego, niezależnie od wieku. „Przecież użalanie się nad sobą to czysty egotyzm, najczystsza forma skupienia się na własnej osobie” Osobiście dałabym tę książkę do przeczytania piętnastolatkowi, gdyż jej treść nie zamyka się jedynie w grozie i potworach. Sporo tu – zdawałoby się trywialnych – prawd życiowych, rozważań na tematy egzystencjalne, rozterek nad moralnością i uczciwością. Sprytnie przemycone prawdy o podstawowych wartościach w życiu mogą stanowić doskonały element edukacyjny. Dodatkowo piękny, kwiecisty język natomiast zdecydowanie wzbogaca zasób słownictwa. Serdecznie polecam. Paulina Król
|
|
||
|