NA WYSOKOŚCI,
tyt. oryginalny ALTITUDE, rok 2010
Film zaczyna się jak typowy horror dla nastolatków,
jakich ostatnio jest na pęczki. Mamy piątkę młodych i pięknych, którzy wybierają
się w podróż awionetką - główna bohaterka, Sara właśnie zdobyła licencję pilota.
Pech chciał, że podczas jej dziewiczego lotu dochodzi do awarii, która uniemożliwia
obniżenie lotu, a wręcz przeciwnie, powoduje ciągłe wznoszenie się maszyny. Na domiar
złego nasi bohaterowie wlatują w megachmurę i tracą
łączność z ziemią, komórki oczywiście też nie działają. Pozornie
wydaje się, że już nic gorszego nie może ich spotkać, no może jeszcze poza nimi
samymi. Jednak naszą piątkę czeka coś o wiele bardziej groźnego niż nadmiar
testosteronu, gdyż będzie to zjawisko nadprzyrodzone.
Tak mniej więcej rysuje się fabuła tego horrorku.
Przejdę więc do tego, co w filmie może się nie podobać - jest to jak najbardziej
subiektywna ocena miłośniczki horrorów z lat 80. i 90. Minusem są tu moim zdaniem do
bólu schematyczne postaci męskie, otóż mamy trzech panów, a każdy reprezentuje
skrajnie odmienną postawę: Bruce jest typem płaczliwym, tęsknie wzdychającym do Sary,
w tym gronie akceptowany i rozumiany jedynie przez żeńską część; Sal to typ
mięśniaka i choleryka, chorobliwie zazdrosny o dziewczynę; ostatni - Cory jest
muzykiem, to dość zrównoważony gość, który w tym gronie ma robić za ciacho.
Słabą stroną filmu jest też przewidywalność przyczyn całego tego zgiełku, ale
żeby nie zdradzić zbyt wiele tym, którzy filmu nie widzieli, nie mogę tego opisać,
mam jednak nadzieję, że ci, którzy film widzieli, wiedzą o co chodzi. Kolejne moje zastrzeżenie tyczy się końcówki,
ale jej też nie powinnam ujawniać, więc nie napiszę, co mi się w niej nie podobało.
Należałoby teraz wspomnieć o rzeczach miłych, czyli o
tym, co uważam w filmie za dobre. Przede wszystkim dużym plusem jest tu klaustrofobiczna
atmosfera i dawkowanie napięcia. Nastolatkowie są uwięzieni w ciasnym wnętrzu
awionetki, dookoła pustka, nawet nie ma gruntu pod nogami. Jak już pisałam, wszelka
łączność zamiera, mamy więc idealne warunki, by zgotować naszym bohaterom niezły
horror. Wydaje się, że jest nam serwowany typowy survival horror: próby naprawy
usterki, coraz bardziej nerwowe stosunki w grupie, poszukiwanie rozwiązań na wyjście z
opresji... I nagle widz dostaje cios w policzek, otóż okazuje się, że "tam
coś jest!". Nieznana istota zakłóci nastolatkom i tak już utrudniony i
niebezpieczny lot. W tym momencie otrzymujemy solidny horror z gęstą atmosferą i
nadnaturalnym stworem. Dostrzegam tu nawiązanie do jednej z nowelek klasycznej
"Strefy Mroku", w której to to znerwicowany pasażer samolotu dostrzega dziwną postać majstrującą przy
skrzydle. Zarówno w jednym, jak i w drugim filmie poczucie zagrożenia narasta, a potwór
jest coraz śmielszy, by ostatecznie ukazać się całej okazałości. Podobno wszystko,
co dobre szybko się kończy, ale nie w naszym filmie, dostrzegłam tam ze trzy momenty na
zakończenie filmu, każde byłoby moim zdaniem dobre,
ale reżyser wykorzystał dostępny materiał maksymalnie, co niekoniecznie musiało dać
najlepszy efekt.
Porównując "Na wysokości" do innych
współczesnych filmów grozy, to wypada on naprawdę dobrze, efekty komputerowe są
dozowane w stopniu umiarkowanym, nie są, jakby to ująć, nachalne (duży plus), nie ma
też hektolitrów krwi i flaków, a oczy cieszą nie zgrabne ciała, lecz budzący lęk
potwór. Film ten podoba mi się, ponieważ przypomina nieco stare dobre horrory, gdzie
napięcie jest stopniowane, a najlepsze zostawia się na koniec.
Dorota Wasiucionek |