Namiestniczka.
Księga II
Dzieci pogranicza
Wiera Szkolnikowa
Rozdział 1
Ludzie starzeją się srebrem, a drzewa złotem, pomyślała Gladia Dario, grafini wdowa
Invanosu, zauważywszy pierwsze żółte nitki w przyblakłej zieleni brzóz. Klony na
razie zachowały jeszcze letnią barwę, ale pod koniec września także one poddadzą się
i wybuchną gwałtownym płomieniem. Grafini przebierała się do śniadania. Pokojówka z
trudem dopięła gorset na swojej pani, o wiele ciaśniej niż podpowiadałby to zdrowy
rozsądek: lady dawno już utraciła dziewiczy wdzięk, lecz nie pogodziła się ze stratą,
choć bezlitosne lustro - kat zamknięty w polerowanej ramie - nie pozostawiało wątpliwości.
Gladia poprawiła siateczkę na włosach, chowając siwiznę pod sznurami pereł, zanurzyła
zajęczą łapkę w pudrze, doprowadziła do porządku policzki, w skupieniu popatrzyła
na słoik z barwiczką, a potem odstawiła go na stolik, zapominając zakryć. Na zewnątrz
przekrzykiwały się służące, trzepotała skrzydłami spłoszona kaczka, która uciekła
z ptaszarni, skrzypiał kołowrót zwodzonego mostu.
Grafini zeszła na posiłek ostatnia. Jej syn, graf Elvin, siedział już u szczytu stołu,
z głową zwróconą w stronę okna znajdującego się w drugim końcu sali. W
pogranicznym Invanosie nawet w paradnych komnatach okna przypominały strzelnice. Słysząc
kroki matki, graf wstał, niezgrabnie odsuwając krzesło. Gladia podała mu rękę do
pocałowania, unosząc ją do samych jego ust. Już od ośmiu lat rozgrywała się ta sama
bolesna scena. Można się było pocieszać tylko tym, że syn nie dostrzega, jak krzywi
się jego żona, jak odwraca wzrok stryj Arno Dario, zarządzający hrabstwem w imieniu
krewniaka, jak wbija wzrok w talerz małżonka lorda Arno, czarnowłosa barbarzynka o
wyzywająco bujnym biuście. Na jej piersi zmieścił się bez trudu dziesięciorzędowy
naszyjnik ze złotych monet i jeszcze zostało miejsce dla tak modnych w tym roku
koronkowych falban.
Jedli w ciszy, którą zakłócał jedynie brzęk widelców. Służąca stojąca za krzesłem
grafa nakładała mu na talerz pieczyste, dolewała wina. Arno, odkaszlnąwszy, zaczął
rozmowę:
- Przyszedł list od Verda. Zaprasza na zaręczyny.
- Nie pojadę, stryju.
Lecz Arno nie zamierzał się łatwo poddać.
- Elvinie! Starnis jest naszym sąsiadem i przyjacielem, więc raz na parę lat można
się oderwać od. ekhm. spraw i go odwiedzić! Tym bardziej że wydają za mąż twoją
kuzynkę.
- Wiesz, ile mam kuzynów i kuzynek w całym imperium?
- Co za różnica! Mówisz, jakbyś innych krewnych odwiedzał każdego tygodnia!
Grafini Cleria z rozdrażnieniem odstawiła kubek na tacę. Wiedziała przecież, wiedziała!
Jej mąż znów odmówi wyjazdu w gości! Niebawem w ogóle przestaną ich zapraszać
nawet najbliżsi sąsiedzi! Viastro to taki sam dziki kraj jak Invanos, ale zawsze by to
była jakaś odmiana, bo nieszczęsna kobieta zaczynała się dusić w tych murach. Osiem
lat bez wyjazdu, tylko z sypialni do stołowego, ze stołowego do gościnnego, z gościnnego
do sypialni. Czy tak kiedyś wyobrażała sobie małżeństwo?
Osiem lat temu życie zdawało się przepiękną bajką. Ją, trzecią córkę lorda
Mirlana, nieposiadającą posagu dziewczynę z bagnistej prowincji, wybrał na żonę piękny
graf! I nic to, że wraz z nim została skazana na towarzystwo apodyktycznej matki męża,
a hrabstwo graniczyło z ziemiami barbarzyńców! W imperium było wszystkiego ośmiu grafów
i dwunastu książąt, więc jakie szanse miała dziewczyna wyjść tak korzystnie za mąż?
Niewiele większe, niż zostać namiestniczką.
Poznali się na balu w pałacu, narzeczony obiecał, że zimowe miesiące będą spędzać
przy dworze, a młodziutka namiestniczka Salome chciała widzieć przyszłą grafinię w
swojej świcie. Małżeństwo stało się głośne w stolicy, naczelny wódz Tavor był świadkiem
na ślubie krewniaczki, drogocenne podarunki nie mieściły się w szkatule, trzeba było
zamówić drugą. A największym podarunkiem był mąż - piękny tak, że na sam widok
jego twarzy młode frejliny dech traciły. Ujawnia się elficka krew, tak mówiły starsze
damy dworu, pamiętające jeszcze niebywale przystojnego młodzieńca z rodu Elotono, który
przyciągał ich spojrzenia dwadzieścia lat wcześniej.
Graf Elvin odziedziczył rysy po matce, urodzonej księżnej Kve-Erro, po ojcu dostał mu
się tylko słaby charakter oraz zamiłowanie do ksiąg. Przebywając w Suremie, spędzał
całe dni w pałacowej bibliotece i chętnie by w niej zostawał na noc, gdyby nieubłagany
Opiekun wieczorami go nie wyganiał. Czarująca Cleria sprawiła, że graf na pewien czas
zapomniał o zakurzonych stronicach i ciężkich woluminach, a ostatniego dnia wiosny roku
1308 została jego żoną.
Młoda para wyjechała do Invanosu, zamierzając przed zimą powrócić do stolicy.
Grafinię kusiły bale i rozrywki, a grafa biblioteka. Lecz ani Elvinowi, ani Clerii nie
udało się już opuścić własnego zamku. Latem hrabstwo nawiedziła czarna gorączka.
Choroba nie baczyła na urodzenie, bogactwo i urodę, zbierała żniwo bez wyboru. Ci, którzy
przeżyli, zostawali zeszpeceni strasznymi bliznami, ślepli, głuchli, cierpieli na bóle
serca, dusząc się i przeklinając boga życia za jego bezlitosne miłosierdzie. Grafowi
udało się, bo tylko oślepł, ale Cleria, choć szczęśliwie uniknęła choroby, została
żywcem pogrzebana w zamkowych murach z niewidomym mężem i znienawidzoną świekrą, która
nie potrafiła wybaczyć synowej, że nie podchodziła do męża, kiedy chorował.
Cleria przeklinała godzinę, w której zgodziła się zostać panią Invanosu. Młodej
kobiecie się zdawało, że bogowie z niej drwią, i nawet dzieci nie potrafiły
wyprowadzić jej ze stanu wiecznego niezadowolenia, zwłaszcza że Gladia nie dopuszczała
jej do drogocennych wnuków. Wszystkie te lata Cleria znosiła upokorzenia w milczeniu,
dając upust złości na służbie. Lecz każda cierpliwość ma swój kres. Dziś
wreszcie grafini nie wytrzymała.
-? A może by tak mój szlachetny małżonek choć na jeden dzień oderwał się od
ulubionych retort i pomyślał o kimś innym niż on sam?!
Graf, mimo że ślepy, nadal kupował księgi, z pomocą sekretarza korespondował z
uczonymi, robił jakieś doświadczenia, słowem - wiódł żywot godny kapłana
Ammerta, a nie wielkiego lorda. Arno zajmował się sprawami prowincji, prowadził
rokowania z barbarzyńcami, a z córką wodza przygranicznego plemienia ożenił się, żeby
zapobiec najazdom. Cieszył się, że krewniak znalazł sobie jakieś zajęcie. Grafini
wdowa sama by mogła myć naczynia służące do doświadczeń, żeby tylko syn był
zadowolony. Jedynie Cleria gniewała się, że jej małżonek wiedzie życie niegodne
szlachcica, ale do tej pory ukrywała niezadowolenie. Graf pojmował, że żona jest z nim
nieszczęśliwa, lecz dopóki Cleria milczała, mógł mieć nadzieję, że wszystko się
jakoś ułoży, a teraz, gdy napotkał jej otwarty sprzeciw, pogubił się.
- Clerio, nie mogę jechać.
- A to dlaczego? Przecież nie wsadzą pana na siodło, można wziąć lektykę albo
karetę! - Grafini naruszyła niepisane prawo o milczeniu na temat kalectwa męża. -
Nie do Suremu nas proszą, ale w sąsiedztwo. - Nazwę stolicy wypowiedziała z goryczą.
Arno zakaszlał, nierad, że zaczął tę rozmowę.
- Dobrze, skoro nie chcesz, to trudno. Pojadę sam, na granicy teraz spokój.
Gladia gniewnie spojrzała na synową, ale zmilczała, nie chcąc bardziej denerwować
syna. Elvin próbował naprawić sytuację:
- Clerio, może pani jechać ze stryjem. Graf Viastro chętnie was zobaczy.
Grafini wdowa zachłysnęła się winem. Trudno jej było sobie wyobrazić, że Verd
Starnis, którego wszyscy z nawyku nazywali grafem, chociaż utracił tytuł na rzecz syna
po nieudanym powstaniu przed dwudziestu laty, "chętnie" widziałby kogokolwiek
spokrewnionego z głównodowodzącym Tavorem, nawet jeśli nieszczęśliwym zbiegiem
okoliczności ten ktoś okazał się krewnym jego żony. Ale skąd lekkomyślna dziewucha
miałaby wiedzieć o takich niuansach? Nie wiadomo, czy pamięta chociaż imię
poprzedniej namiestniczki. A Elvin mówił dalej:
- Niestety, nie mogę was odprowadzić. Oczekuję gości. Pani Dalara zgodziła się
przyjechać do Invanosu i ocenić moje skromne osiągnięcia.
- Gości?! - W wysokim głosie grafini zaczęły pobrzmiewać tony charakterystyczne
dla przekupki.
- Dalara Płonąca Róża, elfka. Jej prace ocenia się wyżej od innych naukowych
traktatów, to zadziwiająca niewiasta! - Graf nie mógł widzieć, jak wargi jego żony
zacisnęły się w wąską kreskę, zupełnie pozbawiając urody jej młodą, świeżą
twarz.
- Chce pan, bym wyjechała dlatego, że oczekuje pan wizyty kobiety? To. To po prostu
niesłychane! - Grafini z łoskotem odsunęła krzesło od stołu i wybiegła z jadalni.
Arno aż gwizdnął cicho.
- Tak, krewniaku, umiesz ty postępować z kobietami! - W głosie lorda zadźwięczała
udawana zazdrość.
- Znów wszystko zrozumiała nie tak! Arno, niechże ona faktycznie pojedzie z tobą.
Dalara powinna się zjawić za dwa dni, a Cleria jest chyba mocno poirytowana. Nie chcę
skandalu.
- A ty co, naprawdę zaprosiłeś tutaj elfkę, żeby z nią czytać książeczki?
- Arno! - zawołał graf ze wzburzeniem.
- No dobrze, przekonam twoją żonę. Rzeczywiście, lepiej nie wyrządzać jej takiej
zniewagi! Elfka w domu i prowadzą z nią uczone rozmowy. - Arno z przyjemnością
opowiedziałby ze szczegółami krewniakowi, jak należy się zabawiać z elfkami, lecz
nie mógł przy grafini wdowie. Jego żona wprawdzie do tej pory jeszcze nie opanowała
zasad etykiety, ale lady Gladia zawsze potrafiła być zdecydowana.
Do obiadu na zamku udało się osiągnąć coś podobnego do spokoju: grafini zgodziła się
pojechać z lordem Dario i jego małżonką, wierząc - a może stwarzając pozory wiary
- w czysto naukowy charakter związku jej męża z elfką, i nawet przeprosiła za swój
brak opanowania.
Graf z ulgą wrócił do gabinetu, wezwał sekretarza i podyktował kilka listów. O
porannej rozmowie już zapomniał, znów i znów powtarzając sobie w myślach to, co
napisała Dalara. Czyżby naprawdę udało mu się wynaleźć środek na przeklętą
chorobę, od stuleci nawiedzającą całe prowincje, zabijającą i okaleczającą tysiące
ludzi, chorobę, która pozbawiła go wzroku? Wyobraził sobie świat wolny od czarnej gorączki.
A gdyby w podobny sposób zwalczyć także inne choroby, to największym kłopotem dla
ludzi stanie się zwykłe przeziębienie! Wielcy bogowie, czyżby jeden człowiek był w
stanie zmienić cały świat?!
Rozdział 2
Laer Aellin, książę Suersenu, Opiekun pałacowej biblioteki i wykładnia praw imperium,
we wszystkim naruszał tradycje: nigdy dotąd rządzący książę nie został Opiekunem i
nigdy wcześniej Opiekun nie ośmielał się mieć zdania innego, niż stanowiła wola
namiestniczki. Był też bardzo młody, miał zaledwie dwadzieścia siedem lat, a został
Opiekunem w wieku lat siedemnastu. W tym samym wieku, w jakim obrano Salome na
namiestniczkę po śmierci Enrissy Złotowłosej.
Nowa władczyni nie lubiła ksiąg, gdyż zbyt wiele zakurzonych traktatów musiała
przeczytać podczas nauki w szkole białych wiedźm, ale przywiązała się do Opiekuna.
Posiadał rzadki dla mężczyzn dar rozumienia, czasem Salome wydawało się nawet, że
Laer Aellin czyta w jej myślach. Umiał słuchać i umiał opowiadać, ładnie rysował,
jedną szybką kreską nadając wyraz szkicowi, grał na lutni i klawikordzie, zawsze
znajdował czas dla swojej pani.
Salome ceniła sobie jego przyjaźń. Od dziecka wiedząc, że zostanie namiestniczką, a
potem królową, cierpliwie znosiła prześmiechy rówieśniczek i uważne spojrzenia
dorosłych, pamiętając o swoim przeznaczeniu - przecież król wybrał właśnie ją
spośród rzeszy innych dziewczynek, przychodził do niej, choć niewidoczny dla ludzi.
Tym silniejsze było rozczarowanie.
Wstąpiwszy na tron, zrozumiała, że nie jest gotowa sprawować rządów. Ministrowie porównywali
ją z poprzedniczką, trzymającą imperium żelazną ręką, i wzruszali ramionami, kiedy
namiestniczka po trzy razy czytała raporty, próbując przeniknąć ciężki, oficjalny
styl. Wysoka Rada podejmowała postanowienia bez jej udziału, a kamienny posąg króla
nie śpieszył się, by ożyć i wziąć małżonkę w ramiona. Salome wciąż wierzyła,
że król powróci, jednak czuła się oszukana i osamotniona.
Kochali ją. Za dobroć i łagodność lud nazwał ją Jasną. Nie było dnia, aby do pałacu
nie przynoszono podarków dla jej wysokości: świeżych ryb od przekupek, bukietów od
kwiaciarek, woreczków przypraw korzennych od gildii kupieckiej. Lecz na dworze nikt poza
Opiekunem nie traktował namiestniczki poważnie. Minęło dziesięć lat, a ją wciąż
uważano za miłą, dobrą, łagodną, ale niestety, trochę głupawą dziewuszkę, na której
ramiona Wysoka Rada złożyła brzemię nie do udźwignięcia.
I tylko Laer cierpliwie objaśniał jej raporty ministrów, pomagał zorientować się w
doniesieniach z prowincji i zrozumieć skomplikowane rachunki podatkowe, a najważniejsze,
że ani gestem, ani nawet spojrzeniem nie okazywał niedowierzania, kiedy Salome mówiła
o powrocie króla.
Ale już od trzech lat namiestniczka znajdowała się między młotem a kowadłem. Laer
Aellin pokłócił się z magami i zasiadając w Wysokiej Radzie, głosował przeciw każdej
ich propozycji, a Salome nie odważyła się poprzeć przyjaciela i wystąpić przeciw
pani Ilanie. Przecież mistrzyni zakonu Aleon osobiście wychowywała dziewczynkę, kiedy
zabrano ją od rodziców, bo wyszło na jaw, że nieślubna córka generała Eire posiada
magiczną moc.
Laer stał przy oknie i przewracał stronice księgi, sprawiając wrażenie głęboko pogrążonego
w lekturze. Czekał na namiestniczkę, która po każdym posiedzeniu Wysokiej Rady z winą
wypisaną na twarzy odwiedzała go w bibliotece, czekając w milczeniu, aż Opiekun
ulituje się i rozpocznie rozmowę, zupełnie jakby nic się nie stało i jakby nie chował
urazy. Podejrzewała, że on w samej rzeczy nie gniewa się na nią. już się nie
gniewa.
Co mu wreszcie za różnica, czy Wysoka Rada pozwoli mistrzom opuszczać cechy i otwierać
nowe warsztaty? To interes burmistrza, aby zmienić prawo, gdyż bogatym mistrzom od dawna
już ciasno się zrobiło w ramach cechowych zasad i gotowi byli szczodrze wynagrodzić
tego, kto pomoże im wypłynąć na szerokie wody. Wódz naczelny też był za tym,
ponieważ chciał, aby w nowych pracowniach tkali płaszcze i kuli miecze za grosze. Jemu,
Laerowi Aellinowi, księciu Suersenu i Opiekunowi, nic do zamiarów kupców i nadziei
rzemieślników. A jednak popierał burmistrza i naczelnego wodza, gdyż nie miał zamiaru
ustępować magom nawet w małych sprawach.
Zbyt szybko przewrócił stronę i zaraz odłożył księgę na parapet - o mały włos
byłby naderwał kartę sporządzoną z nietrwałego materiału. Wolał pergamin, nie
obawiając się, że nazwą go staromodnym. Salome się spóźniała. Głęboko odetchnął,
uciszając ogarniający go znowu gniew. Wszystkie żale zostawił za sobą trzy lata temu,
kiedy był gotów cisnąć medalion Opiekuna pod nogi namiestniczki i wyjechać do swojego
księstwa, lecz gdy się nieco uspokoił, nie znalazł w sobie dość sił, aby rozstać
się z biblioteką. Księgi zatrzymały go w stolicy i teraz zajmował się tylko nimi,
chronił wiedzę, nie próbując więcej przekazywać jej innym.
Trzy lata temu młody Opiekun zwrócił się do Wysokiej Rady o pozwolenie otwarcia przy
pałacowej bibliotece pierwszej w imperium świeckiej szkoły, w której nauczano by pod
jednym dachem wszystkich gałęzi wiedzy. Rada kapłanów protestowała gwałtownie,
magowie poparli kapłanów, a namiestniczka nie ośmieliła się im sprzeciwić.
Trzeba było porzucić marzenia i od tej pory Laer, jak mu się zdawało, nauczył się
nie marzyć. Wtedy też przestały go nawiedzać sny, które miał od dzieciństwa:
czarodziejskie miasta z wysokimi szklanymi budynkami, zalane słonecznym światłem,
podobne do żuków urządzenia latające w powietrzu, bezkonne powozy, nieznane kraje.
Teraz sypiał bez snów. Lecz winy Salome w tym nie było. Nie potrafiła przemóc własnej
pokory, tak samo jak on nie umiał przezwyciężyć wrodzonego uporu.
Usłyszał, że ktoś otwiera drzwi, i szybko otworzył księgę, udając pogrążonego w
lekturze.
Salome stała w progu, milcząc, i czekała, aż Opiekun się odwróci. Zachodzące słońce
zabłysło trwożnym, krwawym blaskiem. Opiekun przewrócił stronicę i zamknął księgę.
Nigdy nie stosował zakładek, zawsze otwierając wolumin w dobrym miejscu, nawet jeśli
odłożył go przed rokiem.
- Wasza wysokość. - Odwrócił się powoli i skinął głową na powitanie. Teraz,
kiedy stał tyłem do okna, słoneczne światło purpurowym konturem obrysowało jego
szczupłą sylwetkę w białej koszuli, dodając czarnym włosom czerwonawego odcienia.
Salome westchnęła.
- Laerze, wystarczy już, dobrze?
Ze zdziwieniem podniósł brew; początek rozmowy zwiastował coś nowego. Może
namiestniczkę zmęczyło poczucie winy i postanowiła przerzucić ją na niego. No cóż,
on na pewno nie będzie się jej narzucał ze swoją wyrozumiałością. Jeśli jej wysokość
życzy sobie kłótni, któż mógłby się jej narażać odmową? Salome mówiła dalej:
- Przecież tobie wszystko jedno, jaka będzie ustawa cechowa! - Zarówno Opiekun, jak
i namiestniczka lekceważyli zasady etykiety, zwracając się do siebie na ty. -
Dlaczego to robisz? Żeby rozsierdzić mistrzów? Ale przecież się nie złoszczą, bo i
tak wygrywają zawsze! To zwyczajnie głupie! Śmieje się z ciebie cały pałac, a niedługo
śmiać się będą nawet na targu!
Laer wzruszył ramionami.
- Cóż za szczęście dla imperium, że w odróżnieniu od upartego Opiekuna ma mądrą
namiestniczkę, zawsze podejmującą przemyślane decyzje w imię wspólnego dobra. -
Podszedł do półek i odłożył księgę na miejsce.
- Naigrawasz się ze mnie. Tak, nie jestem uczona, jak była Enrissa czy Salome Wielka,
ale ty przecież nie ze mną się spierasz! Mistrzowie są od nas o wiele starsi i mądrzejsi,
ochraniają imperium już od setek lat. Komu mam ufać, jeśli nie im?
- Od setek lat mistrzowie ochraniają, i owszem, ale tylko swoje interesy! - Laer sam
nie wiedział, dlaczego wdaje się w dyskusję. Wierność Salome względem białych wiedźm
była niewzruszona, więc tracił tylko czas.
- A co im niby za korzyść by przyniosło utrzymywanie dawnego cechowego prawa? To
rzecz burmistrza, aby je zmienić, a magowie są nieprzekupni!
Laer ze zdziwieniem popatrzył na jej wysokość. Może Salome Jasna nie była wcale tak
jasna, jak uważali jej naiwni poddani, skoro pojęła, iż mistrzowie zapłacili
burmistrzowi.
- Dobre pytanie, Salome - nazwał ją po imieniu, gasząc tym samym kłótnię na
samym początku. - Bardzo dobre pytanie. Zawsze należy wiedzieć, dla kogo wygodne jest
to czy tamto postanowienie. Razem pomyślmy, dlaczego mistrzowie tak bardzo chcą uniknąć
zmian w prawie cechowym, czemu tak bardzo nie chcą nowych warsztatów.
- Laerze, a co za różnica? Mówimy o tobie, nie o magach.
- Ale mnie to bardzo zaciekawiło - odparł Opiekun z udawaną dobrodusznością,
siadając na krawędzi stołu. - A zatem, Cart Darioński pisał pięćset lat temu, że
wszystkie czyny ludzi można wyjaśnić albo dążeniem do zyskania miłości, władzy i
bogactwa, albo obawą przed ich utratą. Magowie mają i bogactwo, i władzę, przy czym
czarowników ognia ludzie bali się i bać się będą, a białe wiedźmy kochają. A
zatem chodzi nie o zyskanie czegoś, ale o strach przed utratą. Zmiana zasad cechowych
nie wpłynie na stan posiadania magów, a i o miłości mowy być nie może. Zostaje zatem
władza. W jaki sposób zmiany mogłyby ograniczyć wpływy zakonów? - Laer spojrzał
wyczekująco na Salome, zupełnie jakby była w stanie pomóc mu znaleźć odpowiedź.
- Laerze! - Nie zamierzała bawić się w zagadki. Chciała zakończyć ten nieszczęsny
spór w Wysokiej Radzie przede wszystkim ze względu na samego Opiekuna. Nie wątpiła, że
mimo pozorów obojętności każde nowe niepowodzenie musi go boleć i tylko upór tak
znamienny dla rodu Aellinów nie pozwala mu pójść na ustępstwa.
Wydawało jej się, że znalazła wyjście. Trzeba dać Laerowi możliwość wycofania się
z honorem. Przecież nie odważy się przeciwstawić woli namiestniczki! Wprawdzie nigdy
do tej pory nie rozkazywała Opiekunowi, obawiając się zniweczyć ich przyjaźń, lecz
nie mogła spokojnie patrzeć, jak Laer Aellin staje się pośmiewiskiem dla całego
dworu, jak mistrzyni Ilana odprowadza go wyrozumiałym spojrzeniem, a na długiej twarzy
mistrza Ira pojawia się wyraz życzliwej cierpliwości, kiedy tylko zobaczył młodego
księcia Suersenu.
- Panie Opiekunie! Wszystko mi jedno, co kiedyś napisał wasz Cart. Chcę, abyście
wspomnieli na tradycje imperium, które jesteście zobowiązani chronić, i na następnych
posiedzeniach rady popierali mój punkt widzenia.
- Z radością, wasza wysokość. Zawsze jestem gotów was popierać. - Salome o mało
nie jęknęła, słysząc w głosie Laera znajomą, niebezpieczną uprzejmość. Zaraz
jednym zdaniem osadzi ją w miejscu. Już nieraz widziała, jak rozprawiał się z
nieostrożnymi dworzanami, którzy ośmielili się wchodzić z nim w spór. - Gdy tylko
wygłosicie na posiedzeniu Wysokiej Rady swoje zdanie - podkreślił słowo "swoje"
- natychmiast się z wami zgodzę. A teraz, jeśli pozwolicie, mam sporo pracy. - I
nie czekając na pozwolenie, wyszedł do drugiej sali, pozostawiając namiestniczkę sam
na sam z księgami. |