FRAGMENT
Prolog
W Hollywood
nie zrobiliby tego lepiej.
Nowy
Jork, "The Irish Voice"
Strażnicy
zeznali policji, że zostali zaskoczeni przez napastników, którzy w jakiś sposób
obeszli wysokiej klasy system bezpieczeństwa. Nie potrafili powiedzieć, ilu było
bandytów. Wygląda to na jeden z największych napadów w historii Stanów
Zjednoczonych.
Pierwsza
strona "The New York Times"
Kiedy
spotkałem go później tego wieczora, uśmiechał się, wyciągając rękę, jakby witał
mnie po raz pierwszy od lat.
-
Ani
słowa w samochodzie
-
szepnąłem
z uśmiechem
przyklejonym do twarzy.
-
Mogą
być
w nim
pluskwy.
Jechaliśmy
Lake Avenue, w kierunku plaży, w całkowitym milczeniu.
Kiedy
dojechaliśmy na miejsce, zaparkowałem samochód za jakimiś wydmami i zająłem
się zbieraniem Budweiserów z tylnego siedzenia.
Niezbyt
daleko od nas pewna młoda parka siedziała na trawiastym zboczu, jedząc zatłuszczone
kanapki i przyglądając się ludziom zbierającym manatki i schodzącym
z plaży.
Był
już późny wieczór, ale nadal panował upał nie do zniesienia. Księżyc
o cielistym kolorze wisiał na ciemniejącym niebie jak wyłuskane jądro.
Świerszcze prowadziły towarzyską pogawędkę, a komary wgryzały się w moje
uszy, gdy patrzyłem na coraz spokojniejsze załamywanie się fal. Mewa unosiła się bez
wysiłku, umierając ze śmiechu. Później przypomniał mi się albatros w Ancient
Mariner. Dużo później przypomniała mi się mewa w Long Kesh.
Kiedy
byliśmy już poza zasięgiem głosu, przeszedłem do rzeczy.
-
Chciałbyś
zarobić poważną kasę?
-
Jak
poważną?
-
zapytał,
pociągając
z butelki
Budweisera i starannie dobierając słowa. Unikał jednoznacznej odpowiedzi.
-
Może
z milion
-
odparłem
nonszalancko, podnosząc
piwo do ust.
Budweiser
wpadł mu do tchawicy. Zakrztusił się i zacharczał.
-
Co
za kit mi wciskasz?
-
zapytał,
ocierając
piwo z brody.
-
To
nasz cel
-
powiedziałem,
klękając
na piasku. Zacząłem
rysować
na nim palcem. Nie minęło
dużo
czasu, a naszkicowałem
budynek z lotu
ptaka, składający
się
z prostokątów
i kwadratów.
Nie powiedziałem
nic więcej.
Nawet kiedy z wolna
nadeszły
fale, wymazując moją pracę, milczałem, czekając, aż rysunek zniknie.
-
Chodźmy
-
rzekłem
w końcu,
otrzepując
dżinsy
z piasku,
a tocząca
się
woda objęła
i ucałowała
piasek, by za chwilę
wycofać
się
jak uciekające
dziecko.
Powoli
szliśmy wzdłuż plaży, szepcząc sobie nawzajem do uszu niczym kochankowie na pierwszej
randce. Starsza pani przeszła obok ze swoim pieskiem, nie spuszczając z nas oczu.
Kręcąc
głową z obrzydzeniem, patrzyła za nami, jak znikaliśmy wśród wydm, jakby
podejrzewała sekretną schadzkę.
Kiedy
nadszedł właściwy czas, spojrzałem w tył na ten pełen wydarzeń dzień, zdając
sobie sprawę, że rzeczywiście wciskałem mu kit. Było to więcej niż milion.
O wiele więcej.
Nadszedł
czas pisania historii Ameryki, i to ja miałem zostać jej autorem.
|