Pamiętam, że dość agresywnie promowano tę produkcję. Plakaty
na przystankach, w kinach, spoty reklamowe w sieci… Mówiono,
że krwawy, porywający itd… Szczerze - guzik prawda.
Niedawno, w końcu, pięć lat po oficjalnej premierze,
Nocny pociąg z mięsem zatrzymał się na mojej stacji. Bez
większego zastanowienia, wsiadłem do niego licząc na to, że
zapowiedzi sprzed lat nie straciły na aktualności i pojadę w
podróż obfitującą w krew, flaki i strach. Myliłem się, i to
bardzo.
Film jest do bólu przewidywalny, wtórny i co najgorsze –
nudny. Brakuje mu charyzmy, napięcia, powabu, jaki mają
sobie „prawdziwe” horrory. Nie kusi, nie nęci, nie przyciąga
w żaden sposób. Prędzej odrzuca swoją banalnością.
Powiedziałbym, że wręcz obraża widza, który ma ochotę na
solidną porcję strachu, a dostaje obraz statyczny i wyprany
z emocji. Nie ma tu tego czegoś co sprawia, że na widok
ściekającej z noża krwi, nasza własna zastyga w żyłach.
Teraz lekki spojler, bo sam tytuł, aż tak dużo nie mówi. W
Nowym Yorku grasuje rzeźnik-psychopata (na co dzień pracuje
w rzeźni). Jeździ metrem i morduje ludzi wielkim tłuczkiem i
hakiem. Śledzi go fotograf, który za wszelką cenę stara się
zdobyć posadę w dobrym piśmie. Ale musi uchwycić to, jak
miasto „żyje”. A żyje nocą. Wplątuje się w nieciekawą
intrygę, która zakończy się… No, delikatnie mówiąc, pcha się
w paszczę lwa. I choć doskonale wie, co się stanie, gdy
wejdzie do pociągu za podejrzanym to… rozsądek na chwilę się
wyłącza. A resztę dopowiecie sobie sami
Rozczarowują też efekty specjalne. Groteskowe. Wyglądają jak
wyjęte z najnowszych części Resident Evil. Kicz w
czystej postaci. Biedne, sztuczne, krew i wypadające oczy
wyglądają jak w średniej jakości grze komputerowej
(przynajmniej w początkowych scenach). Ofiary padają bez
życia, ich twarze, po zderzeniu z bijakiem, odkształcają się
nienaturalnie. Nie żebym na co dzień widział takie sceny,
ale jednak to, co zobaczyłem, nie spełniło moich oczekiwań
estetycznych. Przekombinowane, przejaskrawione i zrobione
trochę na „odwal się”. Nie zauważyłem jednak, by był to
zabieg celowy.
Raz tylko twórcy filmu zwrócili moja uwagę – w chwili, gdy
pociąg się zatrzymał i weszli do niego… no właśnie. Tego nie
zdradzę. Ale to było bardziej zdziwienie niż miłe
zaskoczenie. Pomysł był tak niedorzeczny, tak nietrafiony,
nie trzymający się żadnej logiki, że aż ciężko próbować
tłumaczyć jego obecność. Na siłę może być atrakcyjny, ale
mnie się wydał zwyczajnie bez sensu.
Obraz Ryuhei Kitamury to horror klasy B. Zarówno jeśli
chodzi pomysł na fabułę, jak i jej realizację.
Niedopracowany. Brak napięcia, kiepskie efekty specjalne,
niemal zerowa inwencja twórcza reżysera sprawiają, że seans
daje się porównać z oglądaniem polskiego serialu. Nuży,
ziębi raczej niż grzeje.
To produkcja dla tych, którzy od filmu nie wymagają
absolutnie niczego poza brutalną, krwawą, nawet nie
realistyczną sieczką. Że też na takie coś znajduje się
sponsorów i wyciąga grube miliony dolarów. I tyle też
zarabia.
Nie polecam, mimo iż znam o wiele gorzej nakręcone filmy
(jak Mega Wąż, o którym już niedługo… wystrzegajcie
się tego filmu…). Nie polecam, bo to dowód na to, że kino
grozy powoli staje się jałowe (jak zeszłoroczny Sinister,
o którym też coś właśnie skrobię).
Mormegil
Tytuł: Nocny pociąg z mięsem
Reżyser: Ryuhei Kitamura
Scenariusz: Jeff Buhle
Produkcja: USA
premiera: 31 października 2008 (Polska) 19 lipca 2008 (świat)