TWITTER BLOGGER SKULLATOR PLIKI COOKIES KANAŁ YOU TUBE KOSTNICA FACEBOOK | |||
OCZY
PEŁNE STRACHU - Jarosław Jakubowski
Było tutaj od
zawsze, jeszcze zanim my się pojawiliśmy. Zło.
Najpotężniejszy z żywiołów. Wszechobecne i nieogarnięte. wydawca ZYSK i S-KA RECENZJA Zbiory opowiadań czytam często i chętnie. Ich główną zaletą w mojej opinii jest mnogość historii przedstawionych w jednej książce, dzięki czemu mogę liczyć na mnogość wrażeń płynących z lektury. Choć częściej zdarza mi się sięgać po antologie spisane przez różnych autorów, to bywa, że w moje ręce wpada zbiór jednego autora. Lektura taka jest o tyle ciekawa, że daje możliwość poznania warsztatu pisarskiego twórcy w wielu jego różnych aspektach. Tak też było w przypadku „Oczu pełnych strachu”. „Oczy pełne strachu” to antologia trzydziestu jeden opowiadań, których wspólnym mianownikiem jest szeroko pojęty strach. Autor w swoich historiach przedstawia ów temat w różnorodny sposób, pokazując czytelnikom różne jego oblicza. Od dość powszechnej obawy przed samotnością i brakiem akceptacji, przez strach związany z wydarzeniami z przeszłości, po przerażenie związane z głęboko skrywanymi lękami. Człowiek, który nieustannie myśli o ucieczce, musi wreszcie spróbować uciec. Inaczej chowa się w swojej głowie i nie wychodzi z niej do końca. Muszę być szczera, że nie wszystkie opowiadania zawarte w zbiorze przypadły mi do gustu, ale taki jest właśnie ich urok: historie są zróżnicowane pod względem podejścia do tematu i jakości. W antologii moją uwagę najbardziej przykuły „Pozytywka”, „Wcielenie”, „Klątwa Emilii Uglicz”, „Doktor Malewicz”, „Zegar” oraz tytułowe „Oczy pełne strachu”. Pierwsze z wymienionych opowiadań, „Pozytywka”, to klasyczna historia o nawiedzonej zabawce. Mężczyzna pod wpływem impulsu kupuje aryston, mając nadzieję, że spodoba się on jego dzieciom. W krótkim odstępie czasu zabawka zaczyna coraz natarczywiej nawiedzać myśli mężczyzny, co prowadzi do tragicznych wydarzeń. „Wcielenie” to nietypowa historia o miłości. Jej głównym bohaterem jest nastoletni chłopak, który posiadł niezwykłą umiejętność „wnikania” w umysły innych osób. Ponieważ jego paranormalna zdolność mocno osłabia jego zdrowie, zostaje wysłany do sanatorium, gdzie poznaje miłość swojego życia, tajemniczą Annę Ewę... „Klątwa Emilii Uglicz” traktuje o dziewczynie, która po śmierci swojego psa, w chwili skrajnej rozpaczy przeklina cały świat. To opowiadanie łączące w sobie ogromne pokłady zarówno grozy, jak i smutku. „Doktor Malewicz” to z kolei historia z przesłaniem, według którego nie można odwracać się na cudzą krzywdę. Jeden z grupy przyjaciół zostaje niesłusznie ukarany za rzekomy atak na młodszego kolegę, a reszta odwraca się od niego plecami. Nie zdają sobie jednak sprawy, że ich zły uczynek do nich w przyszłości powróci jako zemsta za nielojalność. „Zegar”. Opowiadanie intrygujące i niejednoznaczne. Pewien mężczyzna zostaje, z nieznanego powodu, umieszczony w pomieszczeniu, które przypomina mu zakład zegarmistrzowski. Obok części leżących na stole znajduje kopertę, a w niej list z nakazem zmontowania zegara z elementów, które widzi na stole. Jego czas jest ograniczony, a jeśli nie zdąży, to zgodnie z tym, co zostało napisane w liście „czas przestanie mieć dla niego znaczenie”... Na koniec zostawiłam opowiadanie „Oczy pełne strachu”. Jest to najdłuższa historia z przedstawionych w antologii, licząca sobie blisko siedemdziesiąt stron. Jej głównym bohaterem jest komisarz Chojna, najlepszy policjant w Bydgoszczy, który staje na czele specjalnej grupy dochodzeniowej, mającej za zadanie ustalenie tożsamości i ujęcie groźnego psychopaty. Jego ofiarami padli między innymi bogaty nastolatek, redaktor lokalnej gazety, rencista namiętnie oskarżający o całe zło na świecie swojego sąsiada oraz niespełniony pisarz. Jedyne, co ich łączy, to fakt, że psychopata dosłownie rozerwał ich na strzępy. Przed komisarzem najtrudniejsze śledztwo w życiu, w które mogą być wplątane siły nie z tego świata... Wy, tak zwani ludzie nowocześni, chowacie się w waszym cynizmie, bo myślicie, że to was uchroni przed odpowiedzialnością. Ale zapewniam pana, że każde, najdrobniejsze nawet zło, jakie popełniamy, nie znika, tylko odkłada się w nas na podobieństwo odpadów radioaktywnych, które w ostateczności mogą nas unicestwić. To, co podoba mi się w opowiadaniach Jakubowskiego to otwarte zakończenie w sporej ilości napisanych przez niego historii. Dzięki temu można pomyśleć o tym, jak dana opowieść mogłaby się zakończyć, gdyby jego bohaterowie postąpili inaczej. Albo ów finał sobie dopowiedzieć, gdy zamknięcie nie pozostaje definitywnie przedstawione. Ponadto autor sugeruje czytelnikowi chwilę zastanowienia zarówno nad kondycją moralną społeczeństwa, które choć oficjalnie odcina się od zła, twierdząc, że ono ich nie dotyczy, to jednocześnie obawia się jego konsekwencji. Antologia „Oczy pełne strachu” została napisana przystępnym, prostym językiem z typowo męską narracją, która unika rozległych opisowych fragmentów i skupia się na konkretach, takich jak dialogi i szybkie prowadzenie akcji. Długość opowiadań jest różna, od dwu-, trzystronicowych do obszernych historii, jak tytułowe „Oczy pełne strachu”. Dzięki takiemu zróżnicowaniu czytelnik zyskuje możliwość spokojnego czytania antologii, z chwilą na zastanowienie się nad tym, co przeczytał. A jest nad czym, jako że każdy z nas się czegoś boi. Pytanie tylko czy potrafimy nazwać nasz strach? * wszystkie cytaty pochodzą z recenzowanej książki Anka „Wiedźma” Chramęga, 02.07.2014
Fragment opowiadania Odsunięty ze zbioru Oczy pełne strachu Jestem bohaterem tego opowiadania. Mam imię, nazwisko, wiek i inne współrzędne, którymi można mnie określić. Gówno prawda. Nie można mnie określić, bo sam tego nie potrafię. Kiedy rano patrzę w lustro, widzę twarz jakiegoś człowieka; takie twarze widzę też w sklepie, w autobusie, odbijają się w szybach, zniekształcone przez ruch. Więc dobrze, nie wiemy, kim jestem, ale wiemy mniej więcej, co robię. Jestem... nieważne, to i tak nie ma wpływu na nasze opowiadanie. „Nasze” to złe słowo, ono jest „niczyje”, w każdym razie chciałbym, żeby takie było, żeby pochodziło od „nikogo”. Mój czas jest wypełniony zajęciami. Jestem zajętym człowiekiem. Zapracowanym. Nie zawsze tak było, ale życie zmusiło mnie do tego, żeby być zapracowanym. Może po prostu okazałem się zbyt słaby, żeby zapracowanym nie być. Odżywiam się w sposób umiarkowanie racjonalny. Przyznaję, mam pewną nadwagę, co musi być skutkiem siedzącego raczej trybu życia i niechęci do zajęć fizycznych. Chodzę na spacery, to i tak sporo. Mógłbym nie chodzić i też nikomu nic do tego. Ale chodzę i nawet znajduję w spacerach pewną przyjemność. Można patrzeć na jakieś ptaki, na rzekę, po której pływają albo na ludzi. Na ludzi najmniej i na samym końcu. Jak już nie ma ptaków albo rzeki. Pracuję sporo, zaczynam rano, kończę pod wieczór. Praca jest ważna w życiu człowieka. Nadaje mu sens, wagę i treść. Kiedy nie miałem pracy, zajmowałem się jej szukaniem i to też była praca wypełniająca niemal cały dzień. A odkąd mam pracę, to i ona ma mnie, więc jesteśmy nierozłączni. To znaczy do niedawna tak myślałem, bo od niedawna dzieje się coś dziwnego ze mną i z moją pracą. Mam jej coraz mniej. Mimo że spędzam w pracy tyle samo czasu, a może nawet trochę więcej niż zwykle, czuję, że nie pracuję tyle co zwykle, tyle co powinienem. Kiedy próbowałem temu zaradzić i prosiłem o dodatkowe, „ponadplanowe” zadania, szefowie patrzyli na mnie jak na wariata. Ale pracy dodatkowej nie dawali. Zaczęło mnie to gryźć i nawet poszedłem z tym „na górę”, choć zwykle tam nie chodzę, kiedy nie muszę. „Na górze” usłyszałem, żebym przestał psuć atmosferę, która jak dotąd była znakomita i taka ma pozostać. – Niech pan tylko nie myśli, że pana „odsuwamy” czy coś w tym rodzaju. Gdybyśmy chcieli pana odsunąć, pierwszy by się pan o tym dowiedział, panie kolego – powiedział Dyrektor. Sęk w tym, że ja czułem się „odsuwany”. Zauważyłem, że odkąd zwróciłem uwagę na „odsuwanie”, zacząłem dostawać zadania, jakie zwykle daje się nowicjuszom, zadania niewymagające wielkiego wysiłku umysłowego ani nawet fizycznego. – Pragnę pana zapewnić, że nadal chcę być potrzebny firmie – powiedziałem Dyrektorowi na odchodne, a on poklepał mnie po ramieniu. – Może to przepracowanie... Nie myślał pan o jakimś urlopie? – zapytał. Urlop! Przepracowanie! A więc jednak... Najwyraźniej chcieli się mnie pozbyć, tylko dlaczego w tak zawoalowanej formie? – Nie ma takiej potrzeby – odparłem najweselej, jak umiałem. – Jak pan chce... – skwitował naszą rozmowę Dyrektor i już więcej się mną nie zajmował, tylko wetknął swój zaczerwieniony nos w dokumenty. Wyszedłem z gabinetu blady i chory. Cały dzień myślałem o wrażeniu, jakie wywarła na Dyrektorze moja niespodziewana i burząca mu przecież misterny plan dnia wizyta. Nie powinienem dawać im najmniejszego powodu do podejrzeń, bo gotowi odsunąć mnie całkowicie. Przykładałem się najlepiej, jak tylko umiałem do powierzanych mi obowiązków, częstokroć proponując rozwiązania, które moim zdaniem wpłynęłyby korzystnie nie tylko na wydajność pracy, ale i na jakość naszych produktów. Moje propozycje wywoływały jednak konsternację, a czasem i irytację przełożonych. Dziwiło mnie to, ponieważ jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby aktywni i kreatywni pracownicy byli w naszym przedsiębiorstwie sekowani. Było to sprzeczne z maksymą naszego przedsiębiorstwa: „Dobro Klienta naszym dobrem”. Moje podejrzenia o sabotaż pod adresem kierownika działu nabierały konkretnych kształtów. Postanowiłem przeprowadzić eksperyment dowodowy: na próbę przestałem przykładać się do obowiązków, zadania wykonywałem na chybcika i mało precyzyjnie, tak jednak, by nie wzbudzać zbytnich podejrzeń kierownika. Niestety, moje przypuszczenia potwierdziły się w całej rozciągłości. Odkąd przestałem się przykładać, nikt się mnie nie czepiał, miałem spokój jak u Pana Boga za piecem. Co było robić – jako pracownik lojalny i przedkładający dobro Firmy (i Klienta) nad dobre stosunki z kierownictwem, poinformowałem o mych spostrzeżeniach Dyrektora. Ten, kiedy mnie wysłuchał, zmarszczył poważnie brwi i spojrzał na mnie tak, jak się patrzy na wzorowego ucznia, któremu zdarzyła się przykra wpadka. – Panie kolego, czy pan to mówi poważnie, czy tylko sobie żartuje? W pana sytuacji byłoby lepiej, choć niedużo lepiej, gdyby jednak to był żart – powiedział, nie zmieniając marsowej miny. – Nie bardzo rozumiem – wycedziłem niepewnie. – Wszystko, co powiedziałem, to prawda. Inaczej by mnie tu nie było. Panie Dyrektorze... – Dobrze, to mi na razie wystarczy. Niech pan wraca do pracy – zakończył zimno Dyrektor, kładąc akcent na ostatnie słowo. Następnego dnia zostałem zwolniony. Bez podawania przyczyn, ale wiedziałem, że moje słowo ważyło mniej niż słowo kierownika. Wiedziałem też, że nie mogę liczyć na poparcie załogi, bandy leni i pijaków, całe dnie gadających o pierdołach, chlejących kawę i żrących fast foody, których zapach przyprawiał mnie o mdłości i nic nie dawały moje błagalne prośby, żeby odgrzewali je sobie poza godzinami pracy. Kłopoty w firmie sprawiły, że zaniedbywałem obowiązki domowe. Żona odsunęła się ode mnie, a dzieci traktowały jak wujka. W ogóle nie miałem u nich posłuchu. Czułem, jakbym znajdował się w innym wymiarze, „przesuniętym” o nieznaczny, a jednak znaczący wektor. Mówiono do mnie, ale dopiero po pewnej chwili tłumaczyłem to sobie na „mój” język. Ta dziwna przemiana nie męczyła mnie, nie drażniła. W tym „przesunięciu” było mi dobrze i lekko. O świecie „prawdziwym” przypominały mi zęby: psuły się, gniły, wypełniały usta bolącą miazgą. Postanowiłem na razie nie wtajemniczać żony w to, co się stało. W końcu jako profesjonalista powinienem sprawdzić się w innym miejscu, a o zmianie pracy mógłbym poinformować w ramach „niespodzianki” już po fakcie. Tak jak zwykle, co rano wychodziłem z domu ze śniadaniem w foliowym worku i jeździłem autobusem do miasta. Ale to, co się stało, nie dawało mi spokoju. Miałem żal do całego świata, chciałem więc, żeby świat odczuł, że popełnił co do mnie niewybaczalny błąd. Zamyślałem zemstę, ale niemal całą energię przeznaczałem na poszukiwanie nowej posady. Nie było z tym lekko, ale w końcu stanąłem na nogi. Znalazłem coś, może nie na tak korzystnych warunkach jak poprzednio, ale ważne, że nie byłem na dnie, odbiłem się od niego. Cały czas jednak nie mogłem zrozumieć tego, co mnie spotkało. Dlaczego ci wszyscy ludzie mnie od siebie odsunęli? Powiedziałem sobie, że nie będę już „wychylał się”, trzeba było przyjąć konsekwencje tego, co się stało. Tego odsunięcia. Tylko kiedy wstawał dzień i ulica zaczynała wypełniać się ruchem, ogarniał mnie lęk. Ogromny ciężar dławił, prawie miażdżył mi pierś, nie mogłem oddychać. Mimo to wstawałem i wyruszałem w bój, skazany na przegraną, ale czy pozostało mi coś innego? |
|
||
|