TWITTER BLOGGER SKULLATOR PLIKI COOKIES KANAŁ YOU TUBE | |
Michał Górzyna
POZYTYWKA
wrzesień 1913
Adaś patrzył na mamę, przytulającą do piersi Jasia. Roześmiany malec obejmował rączkami jej szyję. Narodziny braciszka sprawiły, że rodzice nie poświęcali Adasiowi już tyle samo uwagi co wcześniej. W sercu chłopca, obok uczucia żalu i smutku, zaczęły rodzić się wściekłość i nienawiść. Gwałtowne emocje stawały się coraz bardziej intensywne, narastały z każdym czułym gestem rodziców wobec niemowlaka. Tego wieczoru ktoś nagle zadzwonił do drzwi. Mama posadziła Jasia w łóżeczku i powiedziała: – Adasiu, popilnuj go chwileczkę, a ja zobaczę, kto do nas przyszedł. – Dobrze, mamusiu - odparł chłopiec. Gdy tylko mama wyszła z pokoju, nakręcił stojącą na podłodze pozytywkę. Jej melodia sprawiła, że Jaś zaczął radośnie podrygiwać. Adaś podszedł do dziecka. Chłopczyk wyciągnął rączki w jego kierunku. Adaś uśmiechnął się złowieszczo i wycedził: – Kocham cię. Chwycił poduszkę i przycisnął ją do twarzy brzdąca. Przyduszone dziecko zaczęło wierzgać nóżkami, trafiając Adasia w klatkę piersiową. Chłopiec zatoczył się i upadł, potykając o pozytywkę. Uderzył tyłem głowy o podłogę. Jaś wybuchnął przeraźliwym płaczem. Mama natychmiast pojawiła się w pokoju. Na posadzce leżał jej starszy syn. Można było pomyśleć, że zasnął wsłuchany w ckliwą melodię pozytywki, gdyby nie wielka kałuża krwi, która rozlewała się wokół jego głowy.
***
wrzesień 2013
Przytuleni spoglądali z werandy wiekowego domu na las mieniący się kolorami złotej, polskiej jesieni. Weronika była bardzo szczęśliwa. Niedawno skończyli studia i wiadomość o tym, że Grzesiek odziedziczył dom po jakiejś starej ciotce, z której istnienia nie zdawał sobie sprawy, była dla nich jak wygrana na loterii. Co prawda, dom wymagał remontu i trzeba było włożyć wiele pracy, żeby go doprowadzić do porządku, ale należał do nich i to było najważniejsze. Dodatkowo Grzesiowi udało się znaleźć w miarę dobrze płatną pracę w okolicy. Z pokoju usłyszeli cichy płacz dziecka. – Oho, Romuś się obudził, pewnie jest głodny - powiedziała Weronika. Weszli do domu. Kobieta wyjęła malca z kołyski. Zza okna dobiegł warkot silnika zbliżającego się samochodu. – No, chyba w końcu dowieźli resztę naszych rzeczy - zakomunikował Grzesiek. Z ciężarówki wysiedli dwaj mężczyźni w lekko przybrudzonych ubraniach roboczych. – Dobry. Gdzie to mamy wyładować?- zapytał starszy, około czterdziestoletni brunet. – Z tą komodą proszę na strych. – Się robi kierowniku - powiedział młodszy robotnik, łysy grubasek. Po dłuższej chwili, zziajani postawili stary mebel na strychu. – Marek, popatrz. Tam ktoś siedzi! - wrzasnął łysol. – Gdzie? – Tam pod oknem, na bujanym fotelu. – Chyba masz rację. Halo, przepraszam! Zero reakcji. Brunet ruszył ostrożnie, łysy kroczył tuż za nim, bezpiecznie schowany za plecami kolegi. – Ech, to przecież jakiś drewniany pajac!- zawyrokował Marek, gdy w końcu zbliżyli się do tajemniczej postaci. – Uff, ale się wystraszyłem, duży jest. – Hehe. Nie bój nic, Krzychu. To tylko zabawka dla dzieci. – Popatrz, ile tu staroci - zmienił temat grubasek. – Racja. Może jest tu coś wartościowego? – O, popatrz! To chyba antyk... - powiedział Krzysiek, podnosząc z podłogi zakurzoną pozytywkę, ozdobioną figurką roześmianego chłopca trzymającego rozłożoną parasolkę. Robotnik zaczął ją nakręcać. – Zostaw to, bo zepsujesz. – Eee, tam! Z wnętrza pozytywki popłynęły pierwsze dźwięki. Chłopiec tańczył, poruszając parasolką, w takt melodii. Nagle, mimo że muzyka nadal rozbrzmiewała, figurka zatrzymała się. Parasolka celowała w bruneta. Mężczyzna usłyszał za plecami jakieś szuranie. Odwrócił się i w tym momencie czyjaś ręka chwyciła go za gardło. Łysy nie wierzył własnym oczom! Jego kolegę dusił drewniany pajac, który jakimś cudem wstał z fotela. Dziko wrzeszcząc, rzucił się do ucieczki. Pędził jak w amoku po zdradliwych, wąskich schodach. Zaślepiony strachem, potknął się i runął w dół, prosto pod nogi Grześka. Głośny trzask łamanej kości i nienaturalnie wykręcona szyja nie pozostawiały złudzeń.
***
– Panie Połaciński, proszę opowiedzieć jak do tego doszło?- polecił policjant. – Przywieźli mi meble i pomagali rozładować. Zanieśli na strych komodę i później jeden z nich spadł z wrzaskiem ze schodów, prosto pod moje nogi. Zacząłem wołać tego drugiego, ale nie odpowiadał. Zajrzałem więc na strych i on tam leżał. Martwy. Zadzwoniłem po was. Nie wiem, co tam się stało - relacjonował Połaciński. – Po wstępnych oględzinach mogę panu powiedzieć, nieoficjalnie, jak ja to widzę. Musieli się o coś pokłócić i ten młodszy w afekcie zamordował starszego, a jak do zabójcy dotarło co zrobił, to będąc prawdopodobnie pod wpływem szoku, uciekając na oślep, spadł ze schodów. Po sekcji można będzie powiedzieć coś więcej. Na razie zabieram jako dowód rzeczowy tę pozytywkę, bo znalazłem na niej zakrwawione odciski palców. Trzeba to zbadać. – Niech pan zabiera i tak muszę się pozbyć tych starych rupieci ze strychu. Zamierzam zrobić tam dodatkowy pokój. – Na razie proszę tam w ogóle nie wchodzić, to miejsce zbrodni!- nakazał policjant.
***
Komisarz Nowak wpatrywał się w leżący na biurku przedmiot. (powinien być przedmiot, nJeśli się nie mylę, to warte jest majątek - rozmyślał. - Ale co będzie, gdy Połaciński zorientuje się, jak wartościowa rzecz była w jego posiadaniu? Nie, to mało prawdopodobne. Facet pewnie myśli, że to zwykły szmelc. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby robotnicy pokłócili się o tę grającą zabawkę. Hmm, może to byli zwykli złodziejaszkowie, którzy pod przykrywką firmy przeprowadzkowej szukali potencjalnych ofiar. Policjant wybrał na komórce jakiś numer. – Dzień dobry, panie Mikołajski. Mam coś, co mogłoby pana zainteresować - powiedział policjant. – Cóż to takiego? – Zabytkowa pozytywka. Może być warta sporo kasy. – Zjawię się u pana w ciągu godziny. – Czekam. Mikołajski, miejscowy biznesmen, oprócz legalnej działalności zajmował się na boku różnymi szwindlami, między innymi handlem kradzionymi dziełami sztuki. Oczywiście żył w jak najlepszej komitywie z miejscowymi przedstawicielami władzy, szczodrze dokładając się do ich prywatnych oszczędności. Nowak rozłączył się. Jego wzrok spoczął na siedzącej na biurku pluszowej małpce, trzymającej w łapkach dwa perkusyjne talerze. Dostał ją kilka lat temu od córki. Niestety, od kiedy rozwiódł się, kontakt z dzieckiem się urwał. W oczach mężczyzny zakręciły się łzy. Nakręcił pozytywkę, podniósł małpkę i z rozrzewnieniem przytulił ją do twarzy. Nagle poczuł silne uderzenie w policzki. Otworzył oczy. Małpka wpatrywała się w niego nienawistnym spojrzeniem. Chciał ją odrzucić, ale silnie wczepiła się w koszulę i rytmicznie, coraz mocniej waliła talerzami w jego głowę. Policjant wrzeszcząc, upadł na podłogę.
***
Mikołajski dłuższą chwilę pukał do drzwi mieszkania, ale nikt mu nie otwierał. Nacisnął klamkę i drzwi ustąpiły. – Panie Nowak! - krzyknął. Odpowiedziała mu cisza. Wszedł do środka. Zauważył wystające zza biurka nogi. - Pewnie pijany - pomyślał. – Komisarzu Nowak, baczność! - wrzasnął, doskakując do biurka. To, co zobaczył, sprawiło, że resztki włosów stanęły mu dęba na głowie. Nowak leżał na podłodze jak szmaciana lalka, a z jego zmiażdżonej czaszki wylewała się krew zmieszana z kawałkami mózgu. Jedna z gałek ocznych zwisała na nerwie obok małżowiny usznej, niczym groteskowy kolczyk. Mikołajski nerwowo rozglądał się po mieszkaniu w poszukiwaniu napastnika, ale oprócz niego i trupa w kawalerce nikogo nie było. – Spokojnie, spokojnie, weź się w garść! - krzyknął sam do siebie. Powoli odzyskiwał równowagę. Na biurku spostrzegł porozrzucane papiery. Pomiędzy nimi, znajdował się protokół przesłuchania jakichś Połacińskich i protokół zatrzymania jako dowodu rzeczowego. – Pewnie facet zorientował się, ile jest warta, przyszedł do Nowaka, który nie chciał mu jej oddać. Doszło do sprzeczki, w rezultacie której Połaciński zabił komisarza, po czym spanikowany uciekł, zostawiając obciążające go dowody - wydedukował handlarz – Mam cię! - warknął, uśmiechając się dziko.
***
Połacińscy siedząc przy kominku i popijając wino, przeglądali odnaleziony podczas porządkowania domu zakurzony album, w którym wklejone były różne stare artykuły z lokalnej prasy. – Ty, popatrz, to chyba zdjęcie naszego domu! - powiedziała Weronika, wskazując na pożółkły artykuł. – Rzeczywiście. Nie wiedziałem, że jest aż tak stary. To zdjęcie zrobiono w 1913 roku! - powiedział Grzesiek. Pod zdjęciem znajdował się wydrukowany grubą, czarną czcionką niepokojący tytuł: Rodzinna tragedya. – W tym domu zginęło dziecko! - szepnęła kobieta. – Przecież to wydarzyło się przed stu laty - uspokajał ją Grzesiek. W tym momencie usłyszeli osobliwą melodyjkę. Połacińska pisnęła wystraszona. Pod wersalką leżała pozytywka, którą niedawno zarekwirował komisarz Nowak. Melodia urwała się nagle ze zgrzytem mechanizmu. – Skąd to się tu wzięło? - zapytała kobieta. – Może policjant zapomniał ją zabrać? – Ale dlaczego sama grała? – Pewnie ma wbudowany jakiś mechanizm zegarowy, czy coś w tym stylu. Zaraz sprawdzę. – Lepiej jej nie dotykaj! Może to przez nią zabiło się to dziecko. Boję się! - zachlipała. – Jakie znowu dziecko? - zapytał mąż. – No to, o którym napisano w tym starym artykule. Potknęło się o pozytywkę i rozbiło sobie głowę. – Nie bądź śmieszna - powiedział Grzesiek, nakręcając zabawkę. W momencie, gdy rozległ się jej dźwięk, coś małego wyskoczyło spod szafy i zaczęło zbliżać się w kierunku kołyski. – Aaa, szczur, szczur! - krzyknęła Weronika. Połaciński podbiegł do intruza, próbując go zdeptać. Zwierzę błyskawicznie podskoczyło i wbiło się zębami w jego łydkę. Dopiero teraz chłopak zauważył, że to wcale nie był szczur, ale małpka, trzymająca w łapkach dwa talerze. Zszokowany, wrzeszcząc wierzgał nogą, próbując zrzucić napastnika. W pozytywce coś zgrzytnęło, melodia urwała się i w tym momencie zwierzę znieruchomiało, upadając na podłogę. Połaciński, kuśtykając złapał leżący obok kominka pogrzebacz i wepchnął nim małpkę do schowka na miotły, zatrzaskując czym prędzej drzwi. Dla pewności przekręcił dwukrotnie klucz. – Co to było? - zapiszczała Weronika, przyciskając kurczowo do piersi płaczące dziecko, które zdążyła wyjąć z kołyski. – Jakaś wściekła małpa. – Skąd tu się wzięła małpa? – Nie wiem. Może z jakiegoś cyrku uciekła albo zoo. – Ty krwawisz! – Ugryzła mnie cholera. Zaraz zadzwonię po pogotowie i policję, niech oni się martwią, co z nią zrobić. Wyciągnął z kieszeni komórkę. – Nie tak szybko, panie Połaciński - usłyszał za plecami słowa wypowiedziane chropowatym głosem. Odwrócił się. Na środku pokoju stał nieznany mu mężczyzna, celując do jego żony i dziecka z pistoletu. Był wysoki i barczysty, ubrany w długą, czarną, skórzaną kurtkę. Weronika próbowała podbiec do męża. Bandzior chwycił ją za włosy i obalił na podłogę. Kobieta zaczęła głośno płakać. Grzesiek rzucił się w stronę napastnika. – Ani kroku, bo stracisz rodzinkę. A ty zamknij się, bo ci łeb rozwalę - warknął do Weroniki. – Czego od nasz chcesz, człowieku? - zapytał Grzesiek. – Ty dobrze wiesz czego. Gdzie pozytywka? - wychrypiał bandyta. – Ona jest przeklęta - krzyknęła zapłakana Weronika. – Przeklęta nie przeklęta, w każdym razie warta tyle, że dla jej odzyskania twój mężuś zatłukł Nowaka. – Nie mam z tym nic wspólnego, przysięgam – bronił się Połaciński. – To ta pozytywka, to ona to zrobiła! - wybełkotała Weronika. – Twoja stara to niezła wariatka - zakpił Mikołajski. No, dobra, gdzie TO jest? – Jest tutaj, nie rób nam krzywdy - powiedział Grzesiek wskazując na zasłoniętą przez wersalkę pozytywkę. – Przynieś - rozkazał Mikołajski. Zrezygnowany mężczyzna podniósł zabawkę i ruszył w kierunku bandyty. – Powoli, wystarczy, ani kroku dalej! Teraz postaw to i odsuń się - instruował gangster. Połaciński zrobił, co mu kazano. Nagle pozytywka ożyła, chłopiec z parasolką znów zaczął tańczyć w takt sielankowej melodii. – No i git- majonez, gra muzyka! Hmm, no i co ja mam teraz z wami zrobić? Mikołajski spoglądał złowieszczo na sterroryzowaną rodzinę. Oczy Weroniki zrobiły się okrągłe jak spodki. Bandzior zarechotał. – Nie bój si... Ktoś silnie uderzył go w nerkę. Upadł na podłogę, wijąc się z bólu. Zobaczył, że w jego kierunku zbliża się osobnik przebrany za pajaca. Zaczął macać podłogę w poszukiwaniu pistoletu. Napastnik był coraz bliżej. Bandycie udało się w końcu chwycić pistolet. Wystrzelił kilkakrotnie, trafiając pajaca w klatkę piersiową, z której oderwało się coś przypominającego drzazgi. Mimo to napastnik nadal sunął w jego kierunku, trzymając w dłoni kominkowy pogrzebacz. Bandzior władował ostatnie kule w głowę napastnika, ten jednak szedł dalej. Wbił z rozmachem pogrzebacz w gardło Mikołajskiego i ruszył ku Weronice, kurczowo obejmującej zapłakane niemowlę. Z ust kreatury wydobył się szyderczy szept: – Kocham cię braciszku. Grzesiek skoczył w stronę pajaca, potknął się o zwłoki Mikołajskiego i z impetem wpadł na złowieszczą kukłę, wtrącając ją do kominka. Płomienie błyskawicznie objęły ciało stwora z piekła rodem, który skrzeczał przeraźliwie, próbując wydostać się z pułapki. Grzesiek ciężkim krzesłem przygwoździł pajaca. W tej samej chwili Weronika złapała pistolet Mikołajskiego i wystrzeliła na oślep. Kula uderzyła w pozytywkę, oderwała od niej chłopczyka z parasolką. Melodia ucichła. Figurka z impetem wybiła okno i poszybowała w głąb skarpy znajdującej się za domem. Resztki pajaca znieruchomiały dopalając się z trzaskiem w kominku.
*** Słoneczny dzień sprawił, że wydarzenia z ubiegłej nocy, wydawały się tylko sennym koszmarem. Połacińscy stali przy starej, przeznaczonej do zasypania studni. Grzesiek trzymał w dłoniach małe zawiniątko. Po chwili wahania wrzucił je w ciemny, otoczony spękaną cembrowiną otwór. Spadając odbiło się od ściany i w tym momencie zaczęła się z niego wydobywać zniekształcona melodyjka. Na dnie błotnistego potoku ceramiczny chłopiec wycelował parasolkę w kierunku majaczącego na tle błękitnego nieba domu.
|
|
|