Błysk czerni
Kobieta jest jak świątynia. Możesz ją podziwiać, możesz
z niej pić, możesz ją wielbić, ale nigdy nie wolno jej bezcześcić. Chciałem by ona
była moją świątynią. Bym zawsze mógł znaleźć ukojenie w jej cieniu. By wszystko
co moje było jej, a co jej było moje. I tak było dopóki nie zginęła.
Pijani
kierowcy. Plugawe robactwo, panoszące się po wszystkich zakamarkach dróg. Siewcy
śmierci, pędzący całą mocą swych mechanicznych koni po czarnych wstęgach ulic, nie
bacząc na prędkość, czas, ani miejsce, zatrzymujący się na drzewach, słupach,
murach. Ci sami, którzy potrącają pieszych, rowerzystów, matki z dziećmi.
Ona
wyszła tylko po świeże bułki. Nie zdążyła nawet przejść dwóch przecznic. Ograniczenie do pięćdziesięciu nie
przeszkodziło debilowi na czerwonym świetle, wjechać na skrzyżowanie z prędkością
osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Nawet nie próbował hamować, nie było już
sensu. Jednak, przeżyła uderzenie. Brocząca krwią, przewieziona została szybko do
szpitala, gdzie dopiero po szesnastu godzinach rozpaczy, męki, bólu i nadludzkiego
cierpienia, zmarła.
Myślałem,
że nie będę mógł dalej żyć. Podciąłem sobie żyły. Zemdlałem. Obudziłem się w
szpitalu. Pielęgniarka powiedziała, że miałem wielkie szczęście. Sąsiad z góry
znalazł mnie w otwartej kabinie prysznicowej i zadzwonił po pogotowie. Jeszcze pół
godziny i mogli by mnie nie uratować.
Pieprzone trzydzieści minut, dzieliło mnie od szczęścia, którego już tak dawno nie
zaznałem.
Obserwacja
psychiatryczna nie byłaby taka zła, gdyby nie to żarcie i wszechobecne pigułki. Na
śniadanie niebieska, zielona, czerwona i pomarańczowa, na obiad żółta i fioletowa, na
kolację znowu żółta i fioletowa, plus niebieska i biała. Wszystkie kolory tęczy.
Napoleon kiedyś próbował je chować, ale wpadł i wyleciał na miesiąc do izolatki,
gdzie prochy podawali mu przez kroplówkę. Po tym okresie już nigdy nie był taki jak
przedtem. Ja na szczęście spędziłem w ośrodku tylko dwa miesiące.
Mimo
wszystko, śmierć nie zawsze musi dzielić. Ona wróciła. Najpierw w snach, potem w
coraz wyraźniejszych wspomnieniach, aż pewnej nocy stanęła obok mojego łóżka. Nawet
się nie przestraszyłem. Nadal ją kochałem i w jakiś sposób wiedziałem, że z jej
strony nic mi nie może grozić.
Schyliła
się i swymi zimnymi ustami, złożyła matczyny pocałunek na moim czole. Nadal była
piękna i pociągająca. Tyle, że teraz była martwa. Ale przecież stała przede mną.
Była nieskazitelna. Żadnych widocznych ran czy zadrapań po wypadku.
Przeszła
na drugą stronę łóżka i położyła się obok mnie. Wtedy znów usłyszałem jej
głos, dźwięki niosące ukojenie i niezwykłe przeświadczenie o realności chwili.
-
Nie pytaj czy jestem martwa, ani czy jestem żywa. Nie wiem.
Po prostu jestem. Nie pytaj także jak to jest możliwe bo sama nie mam pojęcia. Wiem
tylko, że czuję się jakbym była ponad czasem i przestrzenią. Ponad tym wszystkim co
do tej pory znałam. Ponad bólem, cierpieniem, radością, skruchą czy żalem. Jedyne co
zostało to miłość do ciebie.
Odwróciłem
do niej głowę i zobaczyłem jak leży z otwartymi oczyma wpatrzonymi we mnie. Wydało mi
się, że czuję ciężar ciszy zaległej w pokoju.
-
pamiętam każdą chwilę jaką spędziliśmy razem –
mówiła dalej – jaka jest twoja ulubiona potrawa, książka, film. Wszystko.
Usłyszałem
trzepot skrzydeł za lekko uchylonym od góry oknem. Potem rozległ się stukot pazurków
po metalowym, zewnętrznym parapecie. Odwróciłem głowę w tamtą stronę i zobaczyłem
czarnego ptaka.
-
Kruk – wyksztusiłem
-
Tak. To ten film uważałeś za ulubiony – powiedziała.
– Pamiętam jak oglądaliśmy go razem, setki razy. Twierdziłeś, że jest to dzieło o
wiecznej miłości. Że śmierć nie ma prawa rozdzielać ludzi, którzy się kochają.
Tak jak my. Jednak Pani Mroku plotąc pajęczynę zdarzeń patrzy na nasz świat tylko z
jednej strony. Nie zwraca uwagi na uczucia, życzenia czy chęci bądź pragnienia. Dla
niej jesteśmy tylko elementami układanki. Zwykłym ruchliwym mięsem, które należy
unieruchomić. Miłość to tylko słowo. Słowa nigdy nie potrafią odzwierciedlić
uczuć łączących ludzi. Tak jak nigdy nie ma czystych uczyć. Zawsze serwujemy sobie
koktajle emocjonalne.
Powoli,
znowu spojrzałem na nią.
-
To Kruk. Towarzyszy mi od kiedy powstałam. Nie wiem czy to
dobre słowo, ale mniej więcej oddaje sens tego co zaszło. Chociaż może nie
powstałam, a wróciłam. Przekroczyłam granicę tego świata i pogrążyłam się w
mroku. Przerażona brnęłam w niego coraz głębiej i głębiej, aż w końcu zobaczyłam
jakiś błysk. To było odbicie nadziei od jego lśniących piór. Chciałam podejść i
go dotknąć. Wtem usłyszałam szum milionów skrzydeł. To nadciągali jego pobratymcy.
W pewnym momencie poczułam na całym ciele delikatne muśnięcia piór, aż w końcu w
twarz uderzyło mnie świrze powietrze. Nawet sobie nie wyobrażasz jak zwykłe powietrze
może oszołomić. Zaczęłam spadać. Nie wiem jak długo to trwało, ale wystarczająco
żebym uzmysłowiła sobie, że w moim życiu liczyłeś się tylko ty. Dopiero jak coś
tracimy możemy zrozumieć, czy potrzebowaliśmy tego, czy tylko tak nam się wydawało.
Istniejąc, gromadzimy mnóstwo przedmiotów, z których moglibyśmy spokojnie
zrezygnować. Tak naprawdę w życiu liczy się niewiele. Doświadczenie, mądrość,
instynkt, miłość, równowaga. Uczucia, które pozwalają nam zdać sobie sprawę o tym,
że jesteśmy. Z nich płynie wszystko inne.
-
I co teraz? – niepewnie zapytałem.
-
Nie wiem. Myślę, że w moim powrocie jest jakiś cel.
Muszę coś zrobić by uzyskać zbawienie, oczyścić się, coś zmienić, czy cokolwiek.
Wszystko ma swój cel, tak samo jak wszystko ma swój koniec. Gdzieś na pewno jest
odpowiedź tylko muszę do niej dotrzeć.
-
Dobrze, że wróciłaś. Brakowało mi Ciebie. –
Powiedziałem patrząc jej głęboko w oczy. Nadal były cudownie niebieskie. Takie, że
chciało się w nich zanurzyć i już nigdy nie wypłynąć.
-
Mi Ciebie też, ale zastanawiam się czy to coś dało.
Przecież nie będzie już tak jak kiedyś. Ja jestem na pół martwa, a ty nie możesz
pokazywać się ze swoją zmarłą narzeczoną.
-
Mamy siebie i jak dawniej, nic już nie będzie nam potrzebne
– nie wiem czy sam wierzyłem w to co mówiłem, ale czułem, że jeżeli teraz ją
stracę to tym razem już na zawsze. Za wszelką cenę chciałem być przy niej i byłem
gotów zrobić wszystko by to osiągnąć.
-
Nie wiem, pomyślimy rano. – odwróciła się i próbowała
zasnąć.
Sam też
chciałem tak zrobić, lecz bałem się, że to sen. Że jeżeli się rano obudzę, jej
już nie będzie. Wstałem i poszedłem do łazienki. Wziąłem kubek, odkręciłem kurek
z zimną wodą i nalałem do pełna. Lodowaty dotyk spływał po moim przełyku zmywając
strach, zmęczenie, niepewność. Orzeźwiając umysł.
Brzytwę
zauważyłem kontem oka. Stara pamiątka po jeszcze starszym dziadku. Ta sama, której
już kiedyś użyłem, wtedy się nie udało, więc może teraz. Może dzięki temu stanę
się taki jak ona. Tacy sami na zawsze razem. Może to ja ją ściągnąłem swoją
tęsknotą, więc może dam radę ściągnąć ją z powrotem. Gdy będę po tamtej
stronie, ona jako półmartwa będzie łatwiej mogła się tam dostać. Razem w
zaświatach, będziemy mogli być po wieczność i już nigdy nie będę czuł się tak,
jak tej nocy.
Teraz
leżę oparty o ścianę, między umywalką, a sedesem. Czuję jak robi się chłodno. Z
każda chwilą zimno wdziera się do organizmu, zaznaczając swą obecność w każdej
komórce. Coraz słabiej widzę smugi krwi odcinające się czerwienią od
bladoniebieskich płytek. Wszystko powoli się rozmazuje. Chciałbym podnieść rękę,
ale nie mam już siły. Nic mnie nie obchodzi. Chwilami nawet nie wiem czemu to zrobiłem.
W pokoju
słyszę skrzypnięcie łóżka, a po chwili kroki zmierzające w mym kierunku. Otwierają
się drzwi. Widzę jak światło atakuje mrok sąsiedniego pomieszczenia. Nieustannie
trwająca wojna. Wszystko dzieje się w zwolnionym tempie.
W
drzwiach stanęła jakaś postać. Któż to może... być. Zmasakrowana twarz, porwane
ubranie, nie naturalnie przekrzywiona sylwetka. Kość promieniowa przebija ubranie i
kłuje swą bielą. Któż to może... być. O Pani, czyś ty jest Śmiercią? W
myślach zadaję pytania, gdyż nie mogę poruszyć ani ustami, ani nawet językiem. Czy
przyszłaś mnie zabrać gdzieś, gdzie będzie ciepło? Co się stało? Czemu przyszłaś
akurat po mnie?
Już nie
potrafię rozróżnić poszczególnych kształtów. Widzę tylko zróżnicowane
wielkością bryły, pomalowane różnymi odcieniami szarości. Nie potrafię nawet
utrzymać powiek, które samoistnie opadają. Powoli tonę w ciemności.
Co
mówisz? To nie tak? To nie powinno się wydarzyć? Popełniłem kolejny błąd? Ale w
ogóle, o co chodzi?
Tutaj
jest ciemno, pusto i zimno.
Tak,
teraz zaczynam sobie wszystko przypominać.
Czy ty
też tutaj byłaś?
Cisza,
niezwykła odpowiadać.
UNDERLUK |