OPOWIADANIE W KONKURSIE
KOSTNICA-PIWNICA
Iwona Grodzka
Niecodzienna
13 m. 66
„Jeśli się nie mylę,
najbardziej mnie martwi to, że krótkie życie,
które się starałem spędzić w miarę godnie
skończy się pod ziemi ciężkawym przykryciem
i nie ja określę w którym miejscu spocznę,
nie ja zdecyduję o dalszym pobycie
na tym świecie pięknym.”
„Cóż tak to się zdarza - on mi na to rzeknie –
że tych kilka dekad
jest tylko ułamkiem, cząstką kalendarza,
która wprost zależy od woli człowieka,
a reszta spoczywa już w rękach grabarza.”
Stefan Darda
I oto nadszedł dzień wielkich małych zwycięstw! Oto ja Nina
Trzaskoma opuszczam pieczarę smoka! Chociaż w sumie należałoby
powiedzieć smoczycy. Wiedźma jedna myślała, że będzie mogła mną rządzić.
Ale nie, jej niedoczekanie!
Sama nie wiem, jak dałam się wpakować w mieszkanie u teściów po ślubie.
Młódką nie jestem, więc powinnam mieć swój rozum, ale gdzie tam!
Musiałam wtedy jakoś za długo siedzieć na słońcu, bo nie inaczej. Na
samą myśl, że nabrałam się na te gadki o szczęśliwej przyszłości mojej i
lubego w jego rodzinnym domu, aż przechodzą mnie ciarki. Naiwności,
o jakaś ty mi wtedy była bliska!
Szczerze powiem, że myślałam, iż te wszystkie gadki, czy wówczas jeszcze
dla mnie legendy o złych teściowych są mocno przekoloryzowane. Pamiętam
doskonale, jak sama uśmiechałam się pod nosem słysząc opowiastki
koleżanek, jakie to one biedne i
nieszczęśliwe, bo teściowa ich „nie kocha”. Ta… Zupełnie, jakby
akceptacja tej starej raszpli byłaby mi osobiście do czegoś potrzebna.
Moim znajomym może tak, bo muszą się z matkami swoich
mężów kisić pod jednym dachem. Ale ja? Ja od dzisiaj nic już nie muszę.
Pominę szczegóły dotyczące wtrącania się szanownej Danuty
Trzaskomy chociażby w to, jak sprzątam, gotuję, czy układam
włosy. Ok, rozumiem, jestem w jej domu, na jej zasadach, się wie. I
generalnie założenie początkowe było takie, że mam być miła, grzeczna,
sympatyczna, bo przecież kochani rodzice chcą nam przepisać dom, w
zamian za opiekę na stare lata. Nawet w tamten czas, gdy wyraziłam
zgodę, żebyśmy się do teściów wprowadzili nie było dla mnie istotne, że
Danuta ma dopiero czterdzieści dwa lata i te stare lata to odległy
termin. W każdym razie jej się wydawało, że jak mamy z moim mężem po
dwadzieścia trzy wiosny to może nam nawet wybierać za przeproszeniem
kolor gaci, w których będziemy chodzić na co dzień. Nawet skłonna jestem
zrozumieć fakt, że niewiele mam do gadania, jeśli nie jestem u siebie,
jednak nie wydaje mi się, aby było to równoznaczne
z pozwoleniem na
ubezwłasnowolnienie mnie. I właśnie… tu się pojawiła dla mojej szanownej
teściowej kwestia nie do zdzierżenia. Bo, jak ja śmiem mieć własne
zdanie mieszkając w jej domu? No właśnie jak? A no tak, że z kolei moja
mamusia, zamieszkująca z tatusiem malutkie dwupokojowe
mieszkanie na Woli nauczyła swe dziecię, że o własne racje walczyć trza.
Zatem walczyłam. Jednak, jak to mówią wszystko ma swoje granice.
Ale może od początku. Ona mówiła jedno, ja grzecznie, że – mamusiu
nie, bo cos tam. Ja sobie coś tam w kącie działałam, czy układałam,
po czym szanowna pani zupełnie niczym pedantyczne tornado przekładała
MOJE rzeczy wedle własnego uznania. W porządku, zacisnęłam zęby,
grzecznie wytłumaczyłam, o co mam do niej halo, ale obraza majestatu
była niestety nieunikniona. Powiem tak, cierpliwa to ja naprawdę jestem
i nawet bym to pewnie wszystko znosiła latami łudząc się, że kobiecinie
się ze starości znudzi ta dyktatura. Niestety Danka po prostu ostatnio
przegięła zagłębiając się, aż za nadto w odmęty naszej małżeńskiej
szafy. Otóż biedaczka, zupełnie nieświadoma zagrożeń, bez odpowiedniego
szkolenia bhp dorwała się do, jak to ona określiła „rozpustnych rzeczy”
i wyrzuciła moje „porno-szmaty”. Nie oszczędziła również elektrycznego
„węża”, chociaż mimo całkiem młodego wieku nie miała pojęcia cóż to za
ustrojstwo. Nie była również świadoma tego, że to jej „malutki synek” mi
większość z tych drobiazgów sprezentował, ale to już przemilczałam.
No cóż… jak tylko zarejestrowałam brak inwentarza przed nocnymi
igraszkami, zażartowałam do Adama, że pewnie mamy w domu zębowe wróżki,
które brak towaru wymiennego pod poduszką zrekompensowały sobie takimi
fantami. Jednak, jako iż wróżki raczej nie istnieją, my nie mamy
sklerozy i nie przekładaliśmy tych gadżetów wiadomym było, że Danuta
maczała w tym palce. Wyleciałam zatem, jak z procy, mało nie wywijając
orła na zakręcie schodów i dopadłam do kuchni, gdzie smoczyca
rozwiązywała te swoje krzyżówki. Powiedziałam je, co myślę, ona nie była
mi dłużna. Tym sposobem, jeszcze tego samego wieczoru spakowaliśmy
niezbędne rzeczy i wyprowadziliśmy się do pobliskiego hostelu.
Szczęście w nieszczęściu, bo mieliśmy farta i udało nam się w niedługim
czasie trafić dwupokojowe mieszkanko do wynajęcia od zaraz. Nawet cena w
miarę przystępna, także nic, tylko brać. Teściowa miała na dziś
zaplanowaną pielgrzymkę po specjalistach, więc z tej okazji udaliśmy się
odebrać resztę naszych rzeczy. Niestety daremnym byłoby załatwić to
w czasie jej obecności. Odkąd zabrałam jej synka z
domu, ciągle do niego wydzwaniała i płaczliwym głosem
namawiała do powrotu. Także już sobie wyobrażam, jakie dantejskie sceny
by się tu rozgrywały. Teść, który dobrym człowiekiem jest, namawiał nas
żebyśmy jeszcze przemyśleli sprawę, jednak byliśmy nieugięci. Domyślam
się, że zrobiła mu po powrocie niezły raban, jak zobaczyła, że
opróżniliśmy pokój. Wizja naszego prywatnego życia, była dla niej chyba
nie do zniesienia.
***
Do mieszkania zlokalizowanego w warszawskiej Choszczówce
dotarliśmy późnym popołudniem. Kamienica, w której się znajdowało,
wyglądała na grubo ponad stuletnią, mimo to sprawiała wrażenie stabilnej
konstrukcji. Stabilnej, jednak mrocznej. Położenie na skraju
niewielkiego lasku, jeszcze bardziej potęgowało ten efekt.
Dochodziła dwudziesta, mimo to było całkiem widno i ciepło. W sumie
pierwsze dni lipca często pozostają jasne dość długo. Pomyślałam, że
pewnie ściemni się za jakąś godzinę i dopiero wtedy odczujemy z
Adamem, jak tu jest mroczno. Starałam się nie opierać wyłącznie na
pierwszym wrażeniu, w końcu mieszkanie to tylko mieszkanie, a dwa
pokoiki z kuchnią i łazienką w przystępnej cenie, i
odległości od teściowej, to jak spełnienie marzeń. Chętnie
zamieszkałabym nawet w oborze, jeśli to miałoby mnie uwolnić od tego
szpiega w spódnicy.
Dziwne wydało mi się tylko to, że mimo sporego, choć prowizorycznego
parkingu przed budynkiem nie było innych samochodów za wyjątkiem naszego
renault. W sumie był poniedziałek, ludzie mogli jeszcze nie wrócić z
pracy, albo być na urlopie. Przecież sami z mężem
wzięliśmy w pracy parę dni wolnego ze względu na przeprowadzkę.
Ewentualnie też mieszkańcy mogli korzystać z innych środków transportu,
w końcu całkiem niedaleko biegły tory, i kursowały bezpośrednie pociągi
do centrum Warszawy.
Światła w oknach jeszcze się nie paliły, a przed budynkiem nikogo nie
było, więc wyglądał na całkiem opuszczony.
- I co sądzisz Kochana? – z zamyślenia wyrwał mnie Adam.
- Jest całkiem ok. Trochę tu ponuro, ale do pracy będzie blisko, a i
wreszcie mamy święty spokój.
- Proszę Cię nie zaczynaj! - na jego poważnej, jak na ten młody wiek
twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
- Co nie zaczynaj, nie zaczynaj? - skrzyżowałam ręce na piersi. – Twoja
mamusia dała nam nieźle do wiwatu przez ostatnie pół roku. Ty się ciesz,
że się skończyło na pyskówce, a nie na rękoczynach, bo byś nie miał co
zbierać! - wycedziłam przez zęby.
- Słuchaj, zdaję sobie sprawę, że moja mama to ciężki człowiek, ale
zrozum, to nadal kobieta, która mnie urodziła. – mówiąc to objął mnie
ramieniem.
- I właśnie tylko dlatego ma nadal wszystkie kłaki na głowie –
uśmiechnęłam się do niego z lekką nutką złośliwości, a on
tylko popatrzył na mnie z politowaniem. – Także temacik zamykamy,
bierzemy po jakimś pudle i idziemy zwiedzać nasze nowe włości.
- Dobrze, tylko musimy jeszcze odebrać klucze od sąsiadki z naprzeciwka
- Swoją drogą to dziwne, że właściciel się nie pofatygował, żeby
osobiście nam zaprezentować lokum. Może coś jest z nim nie halo i tez
fotki z netu to był tylko pic na wodę? – zapytałam, jakby sama siebie.
- Powiedział, żeby tylko przelać mu kasę zaraz, jak się rozpakujemy i
podłączymy z tymi wszystkimi laptopami, a on za jakiś czas nas odwiedzi,
żeby podpisać umowę. Podobno jakieś ważne sprawy wywiały go na jakiś
czas poza stolicę. – mówiąc to przycisnął mnie mocniej do siebie. -
Jeśli coś będzie nie tak, albo chcesz się wycofać w związku z
tymczasowym brakiem umowy najmu to zawsze możemy zawrócić do hostelu. –
uśmiechnął się z przekąsem.
- O nie kochany, zapomnij! – wyrwałam się z jego uścisku – Bierz te
pudło i idziemy po klucze do tej, jak jej tam?
- Sąsiadka nosi podobno nazwisko Namysłowska.
- No właśnie do Namysłowskiej!
Wzięliśmy po jednym z lżejszych kartonów, opatrzonych napisami
PRZYBORY TOALETOWE oraz CIUCHY i ruszyliśmy w stronę drzwi wejściowych
do tego przybytku niedoli. Dobrze, że były otwarte na oścież. Chociaż
myślę, że nawet gdyby były zamknięte, to nie na klucz, z racji braku
domofonu.
Kamienica miała cztery piętra, a nasze lokum znajdowało się na
ostatnim. Zignorowałam fakt, że trzeba się wdrapać na samą górę po
cholernie wąskich schodach. Olałam nawet to, że trzeba się będzie
wspinać ładnych parę razy, bo pudełeczek ze szpargałami to my sobie nie
poskąpiliśmy.
- Ciekawe, czemu nasze mieszkanie ma numer sześćdziesiąt sześć, skoro tu
są zaledwie cztery piętra i na każdym po dwa lokale? – zapytałam sama
siebie pod nosem, ale najwidoczniej dotarło to do uszu lubego.
- Myślę, że pani Namysłowska z chęcią nam to wytłumaczy, jeśli tylko
posiada takie informacje.
Myślałam, że te schody się nie skończą, ale wreszcie dotarliśmy do celu.
Adam mocno zapukał do starych dębowych drzwi przeżywających swoją
świetność chyba za czasów wujka Bieruta. Obok wisiała już przyrdzewiała
tabliczka, a w niej wykute było „ A. i J. Namysłowscy”. Poczekaliśmy
chwilę, nim usłyszeliśmy odgłos zbliżających się kroków, a zaraz potem
zgrzyt otwieranego od wewnątrz zamka. Bez skrępowania i zdecydowanym
ruchem otworzyła nam sympatycznie wyglądająca kobieta. Jej wiek mogłabym
ocenić na trochę pięćdziesiąt parę lat. Trzeba jej też było przyznać, że
mimo tego wieku była bardzo zadbana i wyglądała „świeżo” Uśmiechnęła się
promiennie na nasz widok.
- Witam. Zapewne państwo Trzaskoma? Jestem Aurelia Namysłowska. –
uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Wydawało mi się to nie naturalne, że
można, aż tak rozdziawić paszczękę. Ale, czego to dzisiaj stomatologia
nie zdziała.
- Tak, to my. Ja jestem Adam, a to Nina. – wskazał na mnie. -
Zajechaliśmy właśnie z żoną i chcieliśmy odebrać
klucze, które zostawił Lucjan Natasz.
- Ależ oczywiście, tylko skoczę po nie do kuchni. – zawahała się chwilę.
– A może państwo zechcecie wstąpić na filiżankę herbaty? – spojrzała po
nas obojgu.
- Mamy najbliższych parę dni wolnych, więc jeśli pani pozwoli chętnie
skorzystamy z zaproszenia, ale może jutro. -
uśmiechnęłam się tak ciepło i uprzejmie, jak tylko potrafię. W końcu
nie chciałam zrażać do siebie nowej sąsiadki. – Tak, jak wspominał mąż,
właśnie przyjechaliśmy i mamy sporo pudeł do wniesienia. Trochę nam się
z tym zejdzie, a i przecież rozpakować trzeba. – dodałam.
- Naturalnie, moje dziecko – przytaknęłam ze zrozumieniem, nadal z
kwitnącym uśmiechem na twarzy. – Szkoda, że mojego Jerzego nie ma, bo na
pewno chętnie, by Państwu pomógł. Widzą Państwo, mąż teraz niedawno na
emeryturę przeszedł i każdą wolną chwilę poświęca na łowienie ryb z
kolegami.
- Rozumiem. Proszę się nie martwić, młodzi z mężem jesteśmy, na pewno
szybko się z tym uwiniemy.
- Nie wątpię. Biegnę zatem po klucze. – odwróciła się sprawnym ruchem i
ruszyła w głąb mieszkania, by po chwili wręczyć nam dzwoniący pęk. – Te
dwa największe są do lokalu. – Wskazała palcem dwa klucze – a ten
malutki do piwnicy. Piwnica jest wspólna, jednak każde mieszkanie ma
przypisany swój, jakby schowek. Zresztą szybko się połapiecie moi
drodzy, wszystko jest tam podpisane. Tylko proszę uważajcie, bo ostatnio
wysiadła żarówka, a te nasze chłopy to mało obrotne i jakoś żaden się
nie kwapi, żeby wymienić. – zaśmiała się serdecznie, jakby opowiedziała
sobie jakiś dobry kawał. Grzecznie podziękowaliśmy
i wzięliśmy się za zwiedzanie, gdy Aurelia
zniknęła z pola widzenia.
Mieszkanie wyglądało dokładnie tak, jak na zdjęciach, a nawet lepiej. Od
wejścia po prawej łazienka ze spora wanną. Na wprost drzwi był jeden
pokój, który sąsiadował z kuchnią, a ta z kolei
w jednej linii z drugim, większym pokojem, który zamierzaliśmy
przeznaczyć na sypialnię. Korytarz, począwszy od wejścia układał się w
literę L. Trochę dziwny układ, jak na stare budownictwo, ale
siedemdziesiąt metrów kwadratowych i wysokie sufity przypominały o wieku
budynku. W każdym razie wszystko było czyściutkie, schludne i
odnowione, a co najważniejsze umeblowane.
- Misiek, my naprawdę będziemy za to płacili niecałe siedem stów razem z
opłatami? – zapytałam nie dowierzając.
- Nom. Nieźle nie? – spojrzał na mnie, chyba sam nie dowierzając w nasze
szczęście.
- Ten koleś, co to nam wynajął, chyba ma coś z głową! – zaśmiałam się. –
Wszystko nówka, przestrzeń, lokalizacja dobra i tylko tyle kasy, aż nie
wierzę!
- To uwierz, bo od dziś będziemy tu mieszkać. A, jak nam się spodoba i
będzie taka możliwość, to może pewno dnia wykupimy to mieszkanie. –
rozmarzył się. – Budynek sam w sobie jest stary, ale mieszkanie jest
niesamowite. Z dala od ulicy, w otoczeniu przyrody, więc świetnie
kwalifikuje się na miejsce do wychowywania dzieci i spędzenia reszty
życia. Jak sądzisz? – przyciągnął mnie do siebie i pocałował w czoło.
- Tak kochanie, to dobre miejsce na spędzenie reszty życia.
***
Pierwsza noc w nowym mieszkaniu upłynęła nam bardzo spokojnie.
Szczerze nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak dobrze spałam. W jaskini
smoka niestety wyspać się nie było mi dane. To babsko nawet w niedzielę
o siódmej rano przypominało sobie o jakiś ważnych czynnościach, nie
cierpiących zwłoki, na przykład o odkurzaniu. Myślę jednak, ze tylko tak
gadała, a w głównej mierze chodziło jej po prostu o to, żeby nie było mi
za dobrze, i żebym nie gzdziła się z jej synem. Jak bym nie daj Boże
zaszła w ciąże, to przecież zmniejszyły by się szanse na rozpad naszego
małżeństwa. A ona przecież tak bardzo chciała mieć swojego małego synka
znowu dla siebie.
Wstaliśmy z mężem, ogarnęliśmy się trochę i przystąpiliśmy do
dalszego rozpakowywania. Wczoraj, co logiczne, nie udało nam się
wszystkiego powyjmować i poukładać.
Gdzieś przed południem od czynności oderwało nas pukanie do drzwi. Jak
się okazało była to sąsiadka z naprzeciwka, która postanowiła ponowić
swoje zaproszenie na herbatę. Zapowiedziałam, ze wpadniemy do niej z
mężem w okolicach piętnastej. Także przez kolejne trzy godziny mieliśmy
z Adamem czas na rozlokowanie pozostałych ciuchów. Adaś jeszcze nawet
zdążył zrobić przelew właścicielowi mieszkania. Dane do tego dostał
mailowo, co nie dziwiło i było wygodne. Samo załatwianie pozostałych
formalności z wynajęciem lokum przez telefon, nie powiem też było dla
nas ułatwieniem. Dziwne, bo dziwne, ale co to kogo? Może ten właściciel
to był, jakiś stary dziwak, który nie lubi kontaktów z ludźmi i na
skróty zawsze załatwiał tego typu sprawy. Zastanawiałam się, co to mogły
być za sprawy, że nie mógł osobiście nas przywitać. Ja bałabym się obcym
ludziom wynajmować mieszkanie. Przecież gdybyśmy okazali się, jakimiś
psychozami, albo brudasami, to co wtedy? Tak ładnie odnowione gniazdko
mógłby sobie spisać na straty, a my po paru dniach moglibyśmy się
ulotnić i nawet nie wiedziałby, gdzie nas szukać. Z drugiej strony może
po prostu po głosie wyczuł, że mój mąż to uczciwy facet i nie wywinie
żadnego numeru. Słyszałam o takich, co to potrafią drugą osobę świetnie
wyczuć już podczas pierwszej rozmowy telefonicznej.
No mniejsza o to, grunt, że mieszkanko było w tej
chwili nasze, a kto wie, czy tak, jak wspominał Adam nie udałoby się go
odkupić.
***
Do Aureli i jej męża zawitaliśmy punktualnie o piętnastej. Co tu się
dziwić, w końcu daleko nie było. Trochę się też może zagalopowałam, bo
mąż uroczej sąsiadki, mimo wyraźnego ulokowania jego inicjału na
tabliczce przed wejściem był nieobecny. Rzekomo znów wywiało go na ryby.
A ja myślałam, ze faceci z wodą postępują ostrożnie. Na tę myśl
zaśmiałam się w duchu.
Po wymianie krótkich uprzejmości kobieta zaprosiła nas do
środka i poprowadziła takim samym, jak u nas korytarzem do większego
pokoju. U niej w domu odgrywał on rolę salonu przez, co można było
wywnioskować, że mniejszy pokoik jest sypialnią starszej pary.
Salon był równie jasny, jak u nas, jednak przemieszczające się leniwie
słońce uciekało powoli w stronę zachodniej części kamienicy. To lokum
było równie zadbane, jak nasze. Nawet bym powiedziała, że remont
zakończył się niemal przed chwilą, bo wydawało mi się, że obok mojego
nosa przemyka co jakiś czas zapach farby. Tylko wystrój zdradzał, że
lokatorzy mieszkają tu już od dłuższego czasu. Meble miały pewnie tyle
lat, co kamienica, ale robiły imponujące wrażenie.
- Proszę siadajcie. – powiedziała sąsiadka wskazując ruchem ręki wielki
stół pod oknem. Jego nogi i te od krzeseł miały piękne zdobienia.
Przypuszczam, że to wszystko ręczna, fachowa robota. – mogę wam
zaproponować wspomnianą herbatkę, ewentualnie kawę, jakiś sok lub wodę.
- Ja poproszę herbatę. A Ty kochanie? – zwróciłam się do Adama, gdy ten
zdążył już usiąść przy stole.
- Ja również.
Kobieta przytaknęła oznajmiając nam, że za chwilkę wraca.
Rozglądaliśmy się przez moment, lustrując dokładnie każdą ze ścian i
półek przestronnego salonu. Już miałam dosiąść się do męża, kiedy na
komódce stojącej prostopadle do rzeczonego stołu zauważyłam szereg
rozmieszczonych fotografii, oprawionych w ślicznie zdobione drewniane
ramki.
Podeszłam bliżej, żeby im się przyjrzeć. Czułam na sobie wzrok Adama,
ale postanowiłam nie zwracać na niego uwagi, przecież nie robiłam nic
złego.
Zdjęcia ustawione były obok siebie, było ich osiem. Każde czarno-białe i
wszystkie przedstawiały tą samą parę młodych uśmiechniętych ludzi.
Domyśliłam się, że to Aurelia i jej mąż z czasów, gdy byli jeszcze
młodzi. Jednak u dołu jednej z fotografii widniała napisana piórem data
dwudziesty maja, tysiąc dziewięćset drugi rok. Więc pewnie rodzice?
Dziadkowie?
-Herbatka moi drodzy. Zapraszam. – Namysłowska weszła żwawo do pokoju
dzierżąc w dłoniach srebrną tacę, a na niej dzbanuszek, trzy filiżanki z
porcelany i kryształową cukiernicę. – Nina dziecko widzę, że
zainteresowały Cię te stare fotografię, ale chodź tu siadaj szybciutko,
bo zaraz wrzątek nam wystygnie.
Posłusznie ruszyłam w stronę stołu i usiadłam obok męża. Sąsiadka zajęła
miejsce na wprost nas, jednoczenie odstawiając na środek tacę. Podała
nam filiżanki na ozdobnych spodeczkach i poczęła nalewać do nich
herbatę.
- Przyniosłam cukiernicę, bo nie wiem ile słodzicie. – przerwała w
pewnym momencie ciszę. – To opowiadajcie, jak wam się podoba mieszkanie?
- Przyznam szczerze, że zdjęcia, które oglądaliśmy przy ogłoszeniu nie
oddają zupełnie rzeczywistości. To mieszkanie jest niesamowite. – zaczął
Adam – Mieliśmy duże szczęście, że udało nam się je wynająć.
- O tak faktycznie, to mieszkanie jest urocze. – stwierdziła z uśmiechem
mieszając swoją herbatę. Spojrzeliśmy z lubym po sobie, zadając sobie
wzrokiem pytanie, skąd ona niby to wie? – Z racji, że mieszkam zaraz
obok pan Natasz często zostawiał mi do niego klucze. – oznajmiła, jakby
odczytując nasze wątpliwości. – Miałam tam zaglądać, dopóki nie znają
się nowi lokatorzy. Młodych ciągnie do miasta, więc długo nikt się nie
zgłaszał.
- Właśnie, a propos lokatorów, to oprócz pani nie widzieliśmy tu nikogo
innego. Czy tylko pani i mąż tu mieszkacie? – zagadnęłam starając się
nie wyjść na wścibską.
- Cóż moje droga, mój mąż, jak wiesz lubi łowić te swoje ryby. Wrócił
wczoraj późnym wieczorem, a dziś nad ranem już go nie było. Wiecie, jak
to jest, gdy ma ktoś da dużo wolnego czasu. Wówczas człowiek stara się,
jak najwięcej skorzystać na tym dla siebie. – uśmiechnęła się, a jej
zamyślony wzrok powędrował gdzieś za okno.
- No dobrze, a co z resztą osób? – dopytywał Adam – Nikt tu już nie
mieszka? Tak tu cicho.
- Oczywiście, że mieszka. Każde z pozostałych mieszkań ma swojego
lokatora. Tylko, jak sami wiecie moi mili jest lato, są wakacje, ale też
środek tygodnia, więc ludzie muszą chodzić do pracy. Choszczówka to
jeszcze Warszawa, ale trzeba czasami wstawać trochę wcześniej, żeby
zdążyć dotrzeć do miejsca zarobku.
- Faktycznie. – przytaknęłam.
- A, czy mogłaby nam Pani coś opowiedzieć o tych osobach? – mój mąż
postanowił dalej drążyć temat. – Wie pani, czy mają dzieci, czy są
młodzi, czego nie lubią i tym podobne. Nie chcielibyśmy na wstępie już
komuś podpaść. – uśmiechną się ciepło, a Aurelia obdarzyła go
spojrzeniem pełnym zrozumienia
- Proszę się nie martwić Adasiu, nikomu nie podpadniecie. – spojrzała na
niego. – Jestem więcej niż pewna, że wszyscy was tu polubią i
przywitają, jak swoich. A, co się tyczy pytań, to powiem tylko tyle, że
w większości to młodzi ludzie z małymi dziećmi. Podobnie, jak wy młodo
postanowili się pobrać i po swojemu zacząć nowe życie. Mieszkają tu już
parę lat. Zdążycie się jeszcze dobrze poznać.
- A skąd ten pomysł, że przyjechaliśmy tutaj zacząć życie od nowa? –
zapytałam, bo aż mnie coś w środku ścisnęło, jak o tym wspomniała.
- Nino kochanie, jak już pewnie zdążyłaś zauważyć w mniejszym pokoiku
jest okienko, z którego widok rozciąga się na
podwórze. Mamy taki sam układ pomieszczeń, więc i ja je mam. Było
otwarte, a że okolica cicha to dotarły do mnie strzępki waszej rozmowy o
osobie, przez którą się tu znaleźliście.
Na te słowa oboje z mężem tylko przytaknęliśmy twierdząco i zapadła
dłuższa niezręczna cisza, która postanowiłam przerwać.
- Czy na tamtych zdjęciach, na komódce to jesteście pani i pan Jerzy?
- Tak Nino. Zostały zrobione zaraz po naszym ślubie. Chyba tylko jedno w
jakiś rok po. Potem jakoś nie było okazji, żeby się fotografować. –
wzruszyła ramionami. – Herbata smakuje?
- Oczywiście, dziękujemy. – odpowiedziałam krótko, w głowie jedynie
analizując jej świeżo wypowiedziane słowa. Jeśli to były zdjęcia jej i
jej męża, i wygląda na nich na jakieś osiemnaście lat, to biorąc pod
uwagę zanotowaną na jednym z nich datę musiała by mieć teraz niecałe sto
trzydzieści lat! Ciekawe.
- Och moi drodzy, jaka ze mnie zapominalska! – Namysłowska po raz
kolejny wyrwała mnie z zamyślenia, zupełnie jakby robiła to codziennie i
zawodowo. – Jutro wieczorem przyjedzie pan Lucjan, żeby podpisać z wami
umowę. Bądźcie proszę w domu, to nie zajmie długo.
- Czemu nie uprzedził nas sam? – spytał Adam.
- To z mojej winy. Rozmawiałam z nim, kiedy on o tym wspomniał.
Zaoferowałam się, że sama wam powiem. Mam nadzieję, że nie macie nam
tego za złe?
- Absolutnie. – oznajmiłam. – Ale teraz musimy już uciekać do domu. Mamy
jeszcze parę spraw do załatwienia, a i nie wszystko zostało wyjęte z
kartonów. A jutro wieczorem będziemy na pewno. Dziękujęmy za gościnę.
***
Popołudnie i kolejna noc również upłynęły nam spokojnie. Na
próżno było nasłuchiwać sąsiadów. Ba! Żeby tylko sąsiadów. Tutaj nawet
much, komarów i psów nie było słychać. Chciałam ciszy to mam, nie ma to
tamto.
Wychodząc na niewielki balkonik próbowałam w ciemności dostrzec, chociaż
jedno zapalone światło. Na próżno. Nawet u sąsiadki i jej męża było
ciemno, jak w grobie.
Następnego dnia wstaliśmy coś koło trzynastej. Lubemu
poprzedniego wieczoru trochę zajęło odpisywanie na maile – tak, tak, o
dziwo był tutaj zasięg wifi – a potem nam już wspólnie trochę zajęło
„chrzczenie” nowego lokum. Miałam tylko cichą nadzieję, że nie byliśmy
za głośno.
Śniadanie udało nam się zjeść koło drugiej i w sumie zaraz potem
zaczęłam robić przymiarki do jakiejś szybkiej obiadokolacji, którą
mieliśmy skonsumować po podpisaniu umowy. Tego dnia postawiłam na
lasagne, na nic bardziej skomplikowanego nie miałam bowiem weny. Mąż
zakręcił się w międzyczasie przy rozstawianiu naszego sprzętu audio
i video, czy jak to się teraz nazywa. Nim się
zorientowaliśmy było już po osiemnastej. Szybko ogarnęłam kuchnię po
moim pichceniu, a małżonek raczył usunąć kable z pola widzenia. Jakby
właściciel wybił sobie zęby, potykając się o przedłużać to pewnie by i
nas na zbity pysk wywalił. Spociliśmy się trochę przy tym, to i trza się
było wykąpać. Tym sposobem za oknami zrobiło się już ciemno. Kurcze
nawet sama nie wiem kiedy.
- Jaki czas? – zapytałam Adama zapinając ostatni guzik koszuli z krótkim
rękawem.
- Już po dwudziestej pierwszej.
- Kurcze, coś późno. Myślisz, że jeszcze przyjdzie? - nie zdążył mi
odpowiedzieć, bo rozległo się pukanie do drzwi
Na progu staną wysoki, szczupły mężczyzna, o bladej cerze i
kościstych dłoniach. Ubrany był w czarne spodnie od garnituru, taki sam
krawat i marynarkę. Na tle tego wszystkiego wyróżniała się tylko krwisto
czerwona koszula i teczka pod pachą.
- Witam państwa. Nazywam się Lucjan Natasz, jestem właścicielem
mieszkania. – ukłonił się subtelnie, ale nie przekroczył progu.
- Dobry wieczór. Czekaliśmy na pana. Ja jestem Adam Trzaskoma, a to moja
żona Nina. – wskazał na mnie otwartą dłonią. – Wejdzie pan? Mieliśmy
podpisać umowę.
- Oczywiście podpiszemy umowę. W zasadzie już uważam ją za podpisaną. –
uśmiechną się delikatnie spoglądając na nas, jednak nadal nie wszedł do
środka. – Jednakże w ramach zadość uczynienia, że nie mogłem państwa
osobiście oprowadzić po mieszkaniu i samej kamienicy, przed zakończeniem
formalności chciałbym to zrobić teraz. Pozwolicie państwo?
- W zasadzie nie ma tutaj dużo do oglądania, chyba wszystko, co
najważniejsze zdążyliśmy obejrzeć wchodząc po schodach. – wtrąciłam się.
- Och tak, w rzeczy samej – zaczął właściciel – ale muszę państwu
wytłumaczyć jeszcze procedury związane z dbaniem o klatkę schodową,
poinstruować kiedy zamykać drzwi wejściowe, i w jaki sposób. Bo, który
to klucz pewnie zdążyliście się już zorientować.
- Tak, pani Aurelia wskazała nam dwa do domu i ten od piwnicy, więc
pewnie któryś z trzech pozostałych będzie do wejściówki na dole. –
przytakiwał głową Adam.
Pan Natasz przyjrzał mu się uważnie, również pokiwał głową na
znak, że zrozumiał. Chwilę się zastanowił zupełnie, jakby dobierał w
myślach kolejne argumenty przemawiające za tym, by oprowadzić nas po
kamienicy. Tak mi się przynajmniej wydawało, bo z jego białej jak śnieg
twarzy niewiele się dało wyczytać. Zajebista cera – przemknęło mi przez
myśl – normalnie syn młynarza, jak nic . Oczywiście przemilczałam tą
kąśliwą uwagę.
Po krótkim czasie gość przemówił.
- Dobrze, zatem ja Państwu pokażę tylko, jak się blokuje drzwi
wejściowe, a wcześniej, który schowek w piwnicy jest wasz. Udało mi się
chwilę temu wymienić żarówki na dole, także wszystko będzie doskonale
widoczne. – mówiąc to pokazał wszystkie swoje białe zęby.
- W porządku. – westchnął luby. - Nina kochanie załóż buty, pójdziemy
razem. W razie gdyby mnie nie było też będziesz wiedziała, co gdzie
jest. – spojrzał na mnie czule. – Tak na wszelki wypadek.
***
Pan Lucjan poprowadził nas, aż na sam dół stromymi schodami.
My musieliśmy uważać, żeby się nie poślizgnąć, dlatego też z czystym
sumieniem poręcz mogła nas oskarżyć o molestowanie, tak mocno się jej
trzymaliśmy. Zresztą jak sobie przypomnę, co to za cyrk był przy
złażeniu po pudła to dziwię się, że żadne z nas jeszcze nogi nie
złamało. Właściciel natomiast, jakby płynął w powietrzu. Pewnie miał już
spore doświadczenie w tej kwestii. Wyglądał na faceta po pięćdziesiątce,
także musiał się tu sporo nachodzić w te i nazad.
Minęliśmy w ciszy drzwi wejściowe i udaliśmy się za Nataszem w
położoną pod ziemią piwnicę. Muszę przyznać, że jak na tego typu
pomieszczenie, piwnica znajdowała się bardzo głęboko. Zastanawiałam się
po jaką cholerę budowali pod kamienicą podpiwniczenie, aż dwa piętra
niżej. Przemknęło mi przez myśl, ze może to pozostałości po jakiś
tunelach z okresu wojny, ale jakoś nie miałam ochoty już o to pytać.
Schody były tu bardziej strome, a barierka szybko się skończyła. Jej
miejsce zastąpiła ściana, która musiała teraz spełniać funkcję
wspierającą nas w doczłapaniu się na sam dół. Dobrze, że ktoś wmontował
w ściany kinkiety, przynajmniej było całkiem jasno. Po ciemku to ja bym
tutaj na pewno nie weszła. Chociaż te wszystkie pajęczyny i buchający z
głębi chłód, nie wydawały się mimo to bardziej przyjazne.
- Ciężko tu będzie wstawić rower. – powiedziałam do Adama.
- Coś pomyślimy z tymi rowerami. – skwitował i obdarzył mnie
nonszalanckim uśmiechem.
Schody wreszcie się skończyły, a my stanęliśmy na wprost przed jedną
wielką dziurą. Dostrzegłam włącznik światła za plecami Pana Natasza,
który stał już do nas twarzą.
- Drodzy państwo, nim zaczniemy to krótkie zwiedzanie przybliżę nieco
historię tego miejsca. – zrobił pałzę i zatarł dziwnie ręce.
Spojrzeliśmy z Adamem po sobie, ale żadne z nas nawet się nie odezwało.
– Przed państwem za chwilę rozciągnie się widok na pomieszczenie, które
w dzisiejszych czas dla większości nie ma większego znaczenia. Jednak w
tym przypadku, wydrążone tu korytarze kryją za sobą niecodzienną
tajemnicę. Legenda głosi, że ta piwnica została stworzona własnymi
rękami przez niejakiego Konrada Boliwickiego zaraz na początku
dziewiętnastego wieku. Boliwicki uważany był powszechnie za dziwaka
i samotnika, który potajemnie podpisał pakt z
diabłem. Skłoniła go to tego bowiem choroba jego szanownej małżonki
Telimeny, którą to Konrad kochał nade wszystko, i z którą chciał spędzić
całą wieczność. – zrobił kolejną pauzę, ale nie czekał, aż się
odezwiemy. Zresztą, co niby mieliśmy na to powiedzieć? A niech se
dziadek bajki opowiada. Jeśli jednak myślał, że nas tym postrasz i
będzie miał niezły ubaw, to się ciut pomylił, bo ja i luby do boidudków
nie należeliśmy. - Podania wspominają, że Boliwicki miał gromadzić dla
czarta dusze. Żeby je pozyskać polował na przyjezdnych i wabił do siebie
okolicznych mieszkańców, po czym zakopywał ich żywcem. Ta piwnica miała
stanowić, coś na wzór kostnicy, swego rodzaju przechowalni dla ciał, z
których powoli będą ulatniały się dusze. Więc moi mili, skoro wstęp mamy
już za sobą zapraszam do zwiedzania. – dokończył i jednym ruchem ręki
włączył światło.
- No wie pan, fajna historia. – skomentował mój mąż.- Ale naprawdę nas
straszyć nie trzeba. To chyba prędzej dzieciom powinno się takie
historyjki sprzedawać, co by tu nie bałaganiły – wskazał ruchem głowy
ciągnący się na kilkadziesiąt metrów korytarz, od którego odchodziły
dziesiątki drzwi. Jednak Pan Lucjan tylko się uśmiechnął i ruszył przed
siebie, nawet nie sprawdzając czy podążamy za nim. Zupełnie, jakby był
tego pewien.
- Co jest za tymi wszystkimi drzwiami? – zapytałam.
- Osiem z tych pomieszczeń należy do lokatorów mieszkań na górze, reszta
jest moja. Zaraz zaprezentuje pani, co mniej więcej znajduje się za
drzwiami. – odpowiedział, nawet na mnie nie zerkając.
- Wie pan, nie chciałabym być wścibska, ale strasznie dużo tych pokoi.
- Nie pani Nino, pani wcale nie jest wścibska. Przecież od wczoraj w
zasadzie jesteście pani z mężem mieszkańcami tej kamienicy.
To naturalne, że musicie to wiedzieć.
Po krótkim marszu, w końcu stanęliśmy przed wskazanym przez Natasza
pomieszczeniem. Z boku wisiała nawet tabliczka z naszym nazwiskiem.
Właściciel wyjął z kieszeni klucz i obrócił go w zamku, pociągając
jednocześnie za klamkę. Pierwszy wszedł do środka i zapalił niewielkie
światełko nad framugą. Pokój był większy niż się spodziewałam. Tak mi
się przynajmniej wydaje, bo ta mała żaróweczka nie oświetliła
wszystkiego do końca. Gdy się rozejrzeliśmy, mogliśmy powiedzieć tylko
tyle, że nie było tam w zasadzie nic. Jakiś stół stojący pod ścianą po
prawej stronie, obok krzesło i para szpadli opartych o ścianę.
- Domyślam się, że na razie niewiele możecie moi kochani zobaczyć, ale
nie martwcie się. Zaraz zapalę drugie światło, także zapraszam wejdźcie
dalej, rozejrzycie się dokładnie. – poprosił zachęcająco, więc
zrobiliśmy, jak kazał. Zdążyliśmy go tylko minąć, jak dobiegł nas dźwięk
zamykanych drzwi i przekręcanego zamka.
- Przepraszam, ale co pan robi? – zapytał Adam, chowając mnie za siebie.
- Oj, proszę się tak zaraz nie denerwować. – Natasz wyszczerzył
nienaturalnie zęby – Chciałbym po prostu kogoś państwu przedstawić. –
zobaczyliśmy, jak zapala światło – Możecie się teraz odwrócić.
Kierowani jego słowami, jakby rozkazem momentalnie spojrzeliśmy za
siebie. To, co ukazało się naszym oczom było… było kurwa nie do
opisania! Przeszło czterdzieści par oczu o pustym spojrzeniu przyglądało
się nam teraz z uwagą. Były tu kobiety, mężczyźni, wszyscy w wieku
zbliżonym do naszego. Jednak tacy bladzi! Boże! I były tu dzieci… te
większe i te mniejsze. Nawet jedno niemowlę kołysało się w ramionach
posępnej postaci. Patrzyłeś na nich wszystkich i wiedziałeś, że to nie
są ludzie. To byli ludzie, ale dziś już nie są. Jedynie ten mężczyzna i
ona, jego towarzyszka… stali tak dumnie. Byli tacy prawdziwi, tacy żywi,
jak my. Ona w starodawnej sukni, wtulała się w niego i patrzyła na nas
wzrokiem, który nie zdradzał ani jednej jej myśli. On dzierżył w ręku
łopatę, a spod wąsów wydobywał się jego wymowny uśmiech.
- To, co panie Konradzie? Mogę panu już chyba pogratulować udanego
polowania? – nagle przemówił Natasz. Siedział teraz na krześle i bawił
się drugą łopatą, podrzucając ją delikatnie w górę.
- Tak szefie, genialnie to wyszło. – zarechotał mężczyzna, nie
wypuszczając z objęć milczącej towarzyszki. – Nie sądziłem, że
podciągnięcie tu Internetu i nauka obsługi komputera może być tak
przydatna. Jedno ogłoszono i mamy ptaszki w klatce – znów się zaśmiał. –
Nie to, co kiedyś, jak się trzeba było nachodzić. Teraz to wszystko jest
z dostawą do domu, jak w KFC.
- Konradzie kiedy ty zmądrzejesz?– nagle niewiadomo skąd wyłoniła się
Aurelia – Jednak ty Nino jesteś jeszcze głupsza, wiesz? Coś ty sobie
myślała? ! Że pozwolę takiej durnej dziwce chodzić po tym świecie?! To
przez taką, jak ty mój mąż mnie zostawił! – w jej oczach zapłonął żywy
ogień, a dłonie miała zaciśnięte w pieści. – Mówił, ze chodzi na ryby, a
on pieprzył ją na pobliskiej łące! Powiedział, że ja stara już mu nie
dam tego, czego by chciał! Powiedział, że się mną brzydzi! – wykrzyczała
– W takim razie nie mogłam, im dłużej stać na drodze i ułożyłam w pokoju
obok, tak jak zaraz i wy się ułożycie.
- Nie to są chyba, jakieś żarty! – wrzasnęłam. –Skończcie państwo proszę
ten bal przebierańców i nas stąd wypuśćcie!
- Moja żona ma racje, dosyć tej szopki! – Adam złapał mnie za rękę i
ruszyliśmy w stronę drzwi. Szarpał się trochę z klamką, ale ta ani
drgnęła.
- Nie ma co się wysilać, przecież zamknąłem. – powiedział drwiąco
właściciel, wciąż bawiąc się łopatą. Przywarliśmy plecami do drewna,
rozglądając się wokół. Szukaliśmy wyjścia z sytuacji. Niewidzące oczy
patrzyły na nas, a facet z wąsami tylko kręcił z niedowierzaniem głową.
- Dobra moi mili, nie będę tego przerabiał po raz enty. – odezwał się
wąsaty – Szefu wstęp zrobił, ładnie mnie i siebie przedstawił. Jak żeśta
tu przyleźli to teraz nie miejcie do kogokolwiek pretensji, o to, co się
dzieje. – odsunął od siebie kobietę w starodawnej sukni i
stanowczym ruchem wbił łopatę w ziemię. – Teraz, jak to przystało na
grzeczne dzieci zrobicie, co wam powiem. Bierzecie po łopacie i
zaczynacie kopać. Pan Adaś kopie dołek dla siebie, a panienka dla
siebie, zrozumiano? – wyciągnął łopatę z ziemi i podszedł, by odebrać
drugi szpadel od Natasza, po czym podszedł do nas i wręczył nam po
jednym. – Chcieliście zostać tu na zawsze i zostaniecie. Z nami wszystko
jest proste, a szefu lubi spełniać marzenia swoich duszyczek. Mały
szkopuł będzie tylko w kwestii posiadania dzieci. Jednak nie obawiajcie
się. Tu przecież są dzieci. Co prawda pociechy należą do innych naszych
duszyczek, ale od dziś ich dzieci będą waszymi dziećmi. I nie dygajcie
już tak, ja i Telimenka zakopiemy was szybko, co nie szefie?
|
|