Nekrofilia
... ( Nawet rzeczy płaczą...)
„Nekrofilia
(greckie nekros – martwy, philia – miłość), dewiacja seksualna
polegająca na podejmowaniu obcowania płciowego z osobą zmarłą. Przez prawo traktowana
jako zbezczeszczenie zwłok.”
Słownik
Encyklopedyczny Miłość i Seks
„Nawet rzeczy
płaczą i serca,
które ból
ludzki poruszy”
Wergiliusz
–
Nie boi się tak
Pani chodzić sama po lesie? – Wyszczerzył przyżółcone nikotyną zęby, wpatrując
się we mnie z miną gnuśnego skrzata.
Miał jakieś
pięćdziesiąt pięć może sześćdziesiąt lat. Siwe włosy misternie zaczesane na
bok tak by
zamaskować łysinę na głowie wyglądały w jasnych promieniach słońca przebijających
przez konary drzew jak tandetny tupecik. Na szyi przewieszoną miał brązową skórzaną
smycz. Czuć go było tanią wodą kolońską przez którą przebijał silny zapach
nikotyny i potu. Przyglądał mi się uważnie a nie usłyszawszy odpowiedzi kontynuował
swój wywód.
–
To niebezpieczne
miejsce dla samotnej kobiety.........w dodatku tak ładnej. – Znów się wyszczerzył,
łypiąc obleśnie.
–
Skąd Pan wie
że....... – Mój głos zawisł na moment w
powietrzu – ........... jestem SAMA??? –
Zawahał się chwilę, rozglądając się niepewnie. Gęstwina drzew i krzewów w około
mogła kryć w sobie niemal wszystko:......................... zgraje wyrostków z nożami.................... mordercę
maniaka............... stado wilkołaków................... – A Pan nie boi się tak
chodzić............. SAM po lesie?
Wczepiłam wzrok
w jego pokrytą zmarszczkami twarz. Dało się w niej wyczytać
niepewność
która z każdą sekundą coraz bardziej przeradzała się w panikę. W oczach miał
strach..............
–
Bingo.......
Bingo!!! – Niemalże krzyknął na psa który po chwili niczym wielki włochaty szczur
wynurzył się z sąsiednich zarośli, człapiąc leniwie w kierunku swojego pana.
–
Idziemy piesku,
idziemy.... – Popędzał go sam niemalże biegiem ruszając przed siebie. Co chwila
obracał przez ramie w moją stronę jakby
upewniając się że jeszcze tam jestem i nikt bądź nic za nim nie podąża............
Odprowadziłam go
wzrokiem aż zniknął mi z pola widzenia za zakrętem ścieżki.......... Pewnie nie
prędko się tu znowu pojawi...................
Las po deszczu
jest piękny. Delikatne promienie porannego słońca wyglądają migotliwie zza
liściastych koron drzew padając na lśniące od wilgoci podłoże. Podłoże pełne
traw, miękkich mchów, karłowatych porostów i życia................tego ukrytego,
niewidocznego, mikroskopijnego życia tak ruchliwego i gwarnego jak centrum wielkiego
miasta we wczesny, słoneczny poranek: setki insektów, tysiące owadów i miliony
drobnoustrojów wciąż przekształcającego tą tajemniczą krainę w nieskończonym
procesie budowy i ................niszczenia. Powietrze
jest jak chmura oparu unosząca się
nad ogromną kadzią pełną magicznego
naparu..............................aromat wonnych ziół, świeżych traw i mokrej ziemi.
Uwielbiam zatapiać się w ten świat, to inny świat.................... jego granicę wyznacza pas brązowo zielonych,
strzelistych drzew i krzewów, sąsiadujących ze betonowymi wieżowcami i domami , świat
pełen krętych ścieżek i zapomnianych dróg, świat taki jakim był tysiące lat temu
gdy ludzka świadomość pełna była
demonów, wiedźm i chochlików, świata w którym wszystko było prostsze, stabilniejsze,
łatwiejsze........................ świat który odszedł na zawsze.
Szłam wolno
szeroką drogą pełną gród czarnego, przyschniętego błota, mijałam lśniące w
słońcu kałuże migoczące w zagłębieniach nierównego, ziemistego podłoża. Nie
było powodu do pośpiechu. Koło małego drewnianego szałasu dla turystów (wieczornego
miejsca spotkań tutejszych entuzjastów ziela) skręciłam
w bok podążając wzdłuż skraju młodego sosnowego lasu zasadzonego tam zaledwie kilka
lat wcześniej. Ta ścieżka była bardzo rzadko uczęszczana, wiodła cały czas pod
górę skutecznie odstraszając większość spacerowiczów i rowerzystów. Na końcu
łączyła się z większą leśną drogą przecinającą las w poprzek i łączącą dwie
przeciwległe dzielnice miasta. Zimą była praktycznie nieprzejezdna, latem stanowiąc
raczej trasę rowerów – spacerową ale był początek sierpnia i przy odrobinie
wysiłku i odpowiednio wysokim zawieszeniu samochodu
dało się nią przejechać. Ruszyłam na północ. Po około dziesięciu minutach marszu
odbiłam w bok małą, krętą dróżką wijącą się między drzewami jak dżdżownica.
Stanęła przede mną metalowa zapora płotu. Przerdzewiała furtka tuż obok była
otwarta na oścież jakby zapraszając do wejścia...........
Cmentarz
tonął w ciepłych promieniach porannego słońca. Odbijały się na granitowych i
marmurowych pomnikach jak w taflach malutkich mrocznych jezior, głębokich i mętnych.
Tuż przy płocie stały ogromne grobowce z kamienia w kolorach jasnej szarości, brązu i
głębokiej czerni. Marmurowe tabliczki pełne imion, nazwisk i dat zdobiły ich gładkie
powierzchnię. Odnalazłam ten którego szukałam.................wrócę tu po
zmroku...............
Kawa miała jakiś
dziwny metaliczny posmak. W mieszkaniu było duszno, otworzyłam kolejne okno. Delikatny
powiew wypełnił wnętrze kuchni. Usiadłam przy stole. Kluczyki od samochodu, otulone w
skórzany pokrowiec leżały na blacie.........leżały i czekały. Wieczór zapadał
bardzo powoli leniwie i bez pośpiechu gasząc krwistoczerwoną tarczę słońca którego
promienie wciąż wpadały przez otwarte okno tworząc na kremowych kafelkach podłogi
przedziwną grę światła i cienia. Niebo stopniowo zaczynały zasnuwać szare chmury zwiastujące kolejny obfity deszcz.
Czas zatrzymał się w miejscu.......... wspomnienia............. wspomnienia............
wspomnienia........................
Czasem gdy
jesteśmy zagubieni, gdy oddalibyśmy wszystko tylko za to by poczuć czyjąś dłoń
ściskającą naszą własną a nie ma nikogo kto by na nas czekał, gdy łzy same
napływają do oczy a wewnątrz jest tylko chłód........... wtedy robimy te rzeczy,
próbując dać sobie choć te kilka chwil sztucznego szczęścia........to dziwne
rzeczy...........złe rzeczy...............rzeczy po których pozostaje tylko ból i
wstyd...........
Dyskoteka była
pełna dźwięku, dymu i świateł...............
–
Nie mogę od
ciebie oderwać oczu – Stał wpatrując się we mnie oczami pełnymi alkoholu.
–
Tak
działam......... na niektórych ludzi – Zachwiałam się lekko.
–
Masz ochotę na
coś do picia? – Miał ładny głos........... taki ciepły i miękki..............
Skinęłam
głową..............
DJ w błyszczącej
koszulce bez rękawków z zielonymi, lśniącymi od żelu włosami szalał za pulpitem,
przybierając dziwne pozy...............jakby był na haju. Parkiet był pełen ludzi.
Podrygiwali w rytm głośnej, pełnej hałasu muzyki jak drewniane kukiełki na sznurkach,
sterowne drżącą ręką pijanego lalkarza. Złapał mnie wpół, przyciągając ku
sobie. Poczułam w ustach jego język, smak nikotyny i piwa. Kolorowe błyski świateł
grały na ciałach tańczących, oślepiały oczy, przyćmiewały umysł..........
–
Jesteś taka
piękna............... – Ścisnął mi
pośladki obiema dłońmi. – Chodźmy stąd.........
proszę chodź0my........
Wszedł we mnie
na tylnym siedzeniu swojego samochodu, gdzieś na odludziu. Na
zewnątrz był
tylko mrok.....................deszcz i wiatr. Poruszał się szybko, boleśnie
zaciskając dłonie na moim ciele. Mówił coś, nie pamiętam słów..................
słyszałam jego szaleńczy oddech. Deszcz walił w karoserię z narastającą siłą.
Dłońmi wczepiłam się w pokryte skórą wezgłowia przednich foteli. Czułam że za
chwilę skończy.............Jasna błyskawica przecięła niebo................. głuchy
odgłos grzmotu zatrząsł powietrzem...............a ja krzyknęłam opadając na niego
bezwładnie. Na zewnątrz rozpoczęła się burza...............
Słabe światła ulicznych
latarni przebłyskiwały w ciemnościach, zalewane strugami ogromnych kropli. Kiedy byłam
dzieckiem mówiono mi że deszcz to nic innego jak łzy aniołów, jeśli tak tamtej nocy
płakać musiał sam Bóg. Jechaliśmy w milczeniu mijając opustoszałe ulice a ja w
końcu odważyłam się spytać:
–
Co teraz
będzie...............? – Zacisnął dłonie na kierownicy, był zdenerwowany, czułam
to................
Dotknęłam
delikatnie jego ramienia. Odtrącił moją rękę.
–
Nic nie
będzie............ a co ma być? – Zdenerwowanie przeszło w irytację. – Odwiozę
cię do domu i dam trochę kasy.............. na zakupy.
Spojrzał na
mnie...............pamiętam ten wzrok, codziennie próbuje go zapomnieć..............
tylko ból i
wstyd.......
Stałam w deszczu ze
zwitkiem banknotów w dłoni. Odjechał.............. pochłonął go mrok i deszcz.
Mężczyzna z nikąd.................po nim przyszli następni. Mężczyźni bez imion i
twarzy, czułam ich w sobie w brudnych, dyskotekowych toaletach, na tylnych siedzeniach samochodów, w łóżkach
tanich podrzędnych hoteli.....................
Zbyt wielu ich
było by pamiętać ich gesty, zbyt wielu by pamiętać słowa .........................
Przychodzili i odchodzili...........................tylko ból i
wstyd.............................
Słońce już
dawno zgasło, pierwsze krople deszczu spadły z szarawych chmur na spękaną upałem
ziemię, zegar w przedpokoju wybił północ..................... już czas. Wzięłam
kluczyki z blatu...........................
–
Oddaj mi moją
lopatkę........... mamo!!! – Mała dziewczynka w jasnych kręconych włosach z piskiem
podbiegła do pucułowatej matrony w brzoskwiniowej, obszernej sukience bez rękawów. –
Mamo!!! .........Mamo!!............Lopatka!!! – Kwiliła piskliwie, zalewając się
łzami i wskazując palcem w kierunku piaskownicy w której pulchny chłopiec w
czerwonych, krótkich spodenkach wyraźnie ukrywał coś za plecami.
Koścista
blondynka z rybimi oczami energicznie podniosła się z drewnianej ławeczki.
–
Dawid oddaj jej
łopatkę!! – wyrwała mu z rąk żółty plastikowy przedmiot oddając go jego
wyraźnie zadowolonej właścicielce. – Jak ty się zachowujesz! Masz przecież swoje
zabawki!!! – po czym wyraźnie zmieszana zwróciła się potulnie do matrony. – Bardzo
przepraszam.................ja..........
–
Nic nie szkodzi.
– Przerwała jej tamta. – Z dzieciakami to już tak jest. – Zarechotała
dobrotliwie, wsuwając do tłustych ust kawałek złocisto pomarańczowej brzoskwini.
Potem
nastąpiła długa wymiana porad w której to starsza adeptka pouczała młodszą w
ciężkiej
sztuce wychowywania dzieci, co pewien czas przerywana szczebiotliwym śmiechem blondynki i
wtórującym jej tubalnym rechotem matrony.
Ścisnęłam torbę z zakupami i ruszyłam przez park. Nie
powinnam tędy chodzić, to źle na mnie działa...............
Siedziałam w śnieżnobiałym
gabinecie, na niemożliwie twardym krześle bez oparcia. Na prawo stał ogromnych
rozmiarów metalowy fotel ginekologiczny z którego kilka chwil wcześniej zwlekłam się
obolała. Przypominał rekwizyt z jednego z tych kiepskich jakościowo, nielegalnych
filmów pornograficznych, filmów pełnych przemocy, spermy i krwi...........
–
No tak,
niewątpliwie jest Pani w ciąży Panno............. – Lekarz zawahał się chwilę
szukając w karcie mojego nazwiska....... – Dziesiąty tydzień............ –
Przyglądał mi się uważnie jakby w oczekiwaniu na atak histerii.
–
Rozumiem. –
Odparłam spokojnie.
–
Ile ma pani lat?
– miał zimny, metaliczny głos.
–
31
–
Pracuje Pani?
–
Nie
–
No cóż,
wszystko wydaje się być w porządku........ – Spojrzał na mnie chytrze zza
okrągłych okularów w grubych, plastikowych oprawkach. Mógł mieć czterdzieści, może
pięćdziesiąt lat. – Myślę że Pani
i................ – Zrobił wymowną pauzę. – ............ojciec dziecka nie macie
się o co martwić.
–
On nie jest
zainteresowany. –.......... Zupełnie jakbym wiedziała kim on był.............
–
Ah tak........
rozumiem............. – Zmrużył oczy. Jego głos przeszedł niemalże w szept. – No
cóż, wie Pani przy odrobinie dobrej woli i........... – Znów wymowna pauza. – ...........pewnych środkach pewne że się tak
wyrażę......... komplikacje można szybko i bez kłopotu........... zneutralizować. –
Przypominał teraz wielkiego syczącego węża, węża w śnieżnobiałym, starannie
wyprasowanym kitlu. Wpatrywał się we mnie wyczekująco. – Wie Pani o czy
mówię................prawda?
–
Tak,
wiem............ – Uśmiechnął się na dźwięk moich słów.
–
Skoro tak to może uzgodnijmy....................
–
Tak, wiem......
– Przerwałam mu w pół słowa. – ......... co miał Pan na myśli ale.............
nie skorzystam. – Patrzył na mnie jakby nie rozumiejąc............... – Dziękuję Panu.............do widzenia.
Siedział za
biurkiem gdy wychodziłam z jego gabinetu, ze wzrokiem utkwionym w
podłodze, cały
czerwony na twarzy, w swoim śnieżnobiałym kitlu i okularach w grubych, plastikowych
oprawkach..............
On nie
rozumiał, nie mógł zrozumieć. Pierwszy raz miałam mieć coś swojego, coś na
własność, coś dla siebie, tylko dla siebie. Ono miało być moje, tylko
moje...............na zawsze. Miałam je pod sercem, w sobie, w moim wnętrzu......moje
maleństwo, moje kochanie..................moje dziecko. Chciałam je
mieć.............tak bardzo chciałam!!! Bo gdy nie ma się nic, zupełnie
nic................ gdy jest się nikim, gdy wraca się do pustego domu, pustego pokoju,
pustego łóżka...............gdy czeka się na telefon, który nigdy nie dzwoni,
wsłuchuje się w dzwonek przy drzwiach a on zawsze milczy.................. gdy je się
samemu śniadania i kolacje bez smaku................chleb, chleb, chleb.............i
dżem z truskawek jak krew .................gdy wpatrując się w lustro pije się
kolejną butelkę taniego wina z importu a łzy same napływają do
oczu................tak bardzo się wtedy chce, tak bardzo..............mieć to coś
swojego. Ja miałam mieć JĄ, tak bardzo chciałam żeby to była
dziewczynka...........mój aniołek, moja perełka, moja córeczka. Tak bardzo chciałam
JĄ mieć!!!
Świat tonął
pod warstwą białego, miękkiego puchu........... jak we śnie. Brałam go w ręce i
zafascynowana patrzałam jak pod wpływem ciepła moich dłoni zmienia się w mokre
kropelki wilgoci, jak wtedy kiedy byłam małą dziewczynką, gdy wszystko było takie
jasne i proste. Sklepowe wystawy pełne były migających
lampek, kolorowych ozdób i czekolady. Czułam w powietrzu zapach
świątecznych drzewek, jodeł i świerków. Weszłam na lśniącą od szronu ulicę a
samochód gwałtownie zahamował...................
Resztę
pamiętam jak przez mgłę: jazdę karetką, szpital wśród śniegów, lekarzy w białych
kitlach, pielęgniarki, jakieś głosy, zimno i ciemność..............
Narkoza,
sen.......................
Obudziłam
się a jej już nie było. Wyjęli ją ze mnie, zabrali............
Szczapowaty
lekarz z jasnymi włosami powiedział że mu przykro. Mówił wolno, starannie dobierając
słowa. Nie pamiętam wszystkiego co mówił. Na koniec ogłosił swój wyrok:
–
Nigdy nie
będzie następnych................
Nie było
pogrzebu. Płody które nie osiągną określonej masy nie są ludźmi. Spłonęła w
krematoryjnym
piecu w podziemiach szpitala razem ze stertami zużytych bandaży, przeterminowanych
leków i śmieci....................
A ja znowu nie
miałam nic....................
Przekręciłam klucz w zamku.
Mieszkanie tonęło w półmroku, papierowe rolety zazdrośnie broniły dostępu światłu
słonecznemu. Odsłoniłam jedną z nich i kaskady jasnego światła rozświetliły
wnętrze kuchni. Położyłam zakupy na stole tuż obok do połowy opróżnionej
filiżanki z czarną kawą. Poranek powoli przemieniał się we wczesne przedpołudnie
słoneczne, suche i upalne.....................
Cichutko
uchyliłam drzwi od pokoju. Adam był jeszcze w łóżku. Leżał w poprzek z odrzuconą na bok puchową kołdrą. W
bawełnianych, czerwonych bokserkach w misie wyglądał uroczo. Mimowolnie uśmiechnęłam
się do siebie. Na palcach podeszłam do krawędzi ogromnego mahoniowego łóżka i
delikatnie przysunęłam się do niego, kładąc mu rękę na biodrach. To jeszcze te
kilka skradzionych chwil zanim na dobre trzeba będzie wkroczyć w nowy dzień, dzień
pełen zgiełku, pośpiechu i zmęczenia......................wtuliłam się w niego
mocniej...................... był dla mnie wszystkim co miałam i kiedykolwiek chciałam
mieć.................na zawsze...................
Pamiętam
pierwszy raz kiedy go zobaczyłam. Słońce chyliło się już ku zachodowi zalewając
wszystko łuną krwistego, ciepłego
światła. Nadmorski bulwar tonął w jego promieniach. Szłam wolno, mijając drewniane
ławeczki pełne nieletnich amatorów piwa, zebranych w kilkunastoosobowe gwarne grupki.
On siedział okrakiem na kamiennym murku oddzielającym deptak spacerowy od brzegu morza.
Siedział i patrzył, co jakiś czas podnosząc do ust szklaną szyjkę butelki owiniętej
w szary, pognieciony papier. Wzrok miał wtopiony w morze, nieruchomy jak posąg zaklęty
w bezruchu. Nagle odwrócił głowę i jego oczy napotkały moje. Znieruchomiałam, w jego
oczach dostrzegłam zaskoczenie ale nie odwrócił wzroku. Odwróciłam się zmieszana i
szybko ruszyłam przed siebie. Po chwil usłyszałam za sobą jego głos.
–
Poczekaj.............
– biegł za mną z trudem łapiąc oddech.
Spojrzałam
przez ramie, stał za mną z wyrazem zmieszania na twarzy. Nie mógł mieć
więcej niż
dwadzieścia kilka lat. Ciemnobrązowe włosy w
nieładzie opadały mu na czoło, kontrastując z jasną karnacją skóry. Czarny, luźny
podkoszulek opadał na ciemnozielona, pełne
kieszeni spodnie sięgające nieco za linię kolan.
–
Czego chcesz?!
– Niemalże warknęłam, co chyba jeszcze bardziej go zmieszało.
–
Ja.................
– zawahał się chwilę w końcu zapytał – ......................
kim jesteś?
–
A kim ty
jesteś?! – Stał, co chwila przenosząc wzrok z mojej twarzy na kamienne podłoże
bulwaru, jakby tam znaleźć miał odpowiedz
Wykonałam
obrót, chcąc odejść.....................
–
Zaczekaj...........
– Głos mu zadrżał. – .................... nie odchodź. – Jego wzrok powędrował
ku butelkę w szarym papierze a potem ku
moją twarz. – Pomyślałem że może........................miałabyś ochotę.......
–
Zawsze pijesz z
kobietami dużo starszymi od siebie? – Przerwałam
mu. Uśmiechnął się zawstydzony.
–
Nie......................
– Znów się zawahał. – ......................... ostatnio raczej pijam samotnie.
Wyciągnął ku
mnie rękę, w pytającym geście.........................
Siedzieliśmy na
nagrzanym od słońca piasku plaży. Słońce do połowy skrywało się za
linią
horyzontu, grając na gładkiej powierzchni morza tysiącami różowożółtych promieni.
Nie pamiętam wszystkiego o czym mówiliśmy, to były setki rzeczy, setki tych małych
rzeczy bez znaczenia które wypełniają nasze życie każdego dnia: piosenkach
słyszanych w radiu, cenie płatków śniadaniowych, kolorach
tęczy...............................smaku truskawek, cynamonu i
kawy.......................... Jak dzieci ochlapywaliśmy się wodą stojąc po kostki w
ciepłym morzu, zbieraliśmy muszle, budowaliśmy zamki.................... śmiałam
się......................
Wino które
piliśmy miało słodki, przyjemny posmak,
szybko uderzało do głowy. Pamiętam że powiedziałam mu o
wszystkim........................ o moim dziecku, o tych wszystkich mężczyznach, o tych
wszystkich samotnych wieczorach.................................tych wszystkich
PIERDOLONYCH latach................................. Łzy same napływały mi do oczy,
spływając po twarzy słonymi, mokrymi stróżkami. Objął mnie ramieniem i
przyciągnął ku sobie. Wczepiłam się w niego kryjąc twarz w zagłębieniach jego szyi.
–
Nie płacz
księżniczko.............już dobrze jestem przy tobie.
Słońce dawno
już zaszło. Ciepły letni wieczór ustąpił miejsca ciepłej, letniej nocy.
Odprowadził
mnie do domu.
–
Zobaczymy się
juto? – Gładził dłonią moje włosy.
–
Nie jestem dla
ciebie za............................ stara? – Uśmiechnął się na dźwięk moich
słów.
Wsunął ręce w
moje dłonie i przyciągnął mnie ku sobie. Widziałam jego oczy wpatrzone
wprost w
moje.........
–
Dlaczego
myślisz że to ma jakiekolwiek znaczenia?
–
Nie
wiem................... a nie ma? – Znów się uśmiechnął.
Pochylił się
nade mną. Delikatnym ruchem odgarnął mi włosy z twarzy. Poczułam jego
wargi
dotykające moich. Znów się uśmiechnął.
–
Jutro rano
zadzwonię................ – Wpatrywał się we mnie pytająco. – .............
...........będziesz czekała?
–
Będę....................
Nie
zadzwonił.................... Piłam trzy dni pod rząd, czwartego powlekłam się do
lasu. Z
butelką w
ręku, chwiejąc się i zataczając sunęłam leśnymi dróżkami. Sama nie wiem jak
dotarłam do bram cmentarza. Przed białym
budynkiem kaplicy stał karawan i dwóch ludzi w czerni. Stali i palili papierosy.
–
Taki młody,
rodzina jest zrozpaczona – Starszy z mężczyzn zaciągnął się papierosowym dymem.
–
Spodziewali się
tego. – Młodszy bawił się jasnożółtą, plastikową zapalniczką. – Wrodzona wada
serca, nie doczekał się na dawcę.
Podeszłam
bliżej, potykając się o granitowy nagrobek i lądując bezwładnie na ziemi.
Szklana butelka
pełna taniego wysokoprocentowego alkoholu roztrzaskała się przy zderzeniu z twardym
podłożem. Obaj mężczyźni spojrzeli na mnie zgorszeni.
–
Porządni ludzie
umierają........... a taka pijaczyna............. – Niemal wysyczał starszy, wymownie
spluwając na ziemię.
Nie wiem co mnie
wtedy napadło, może już wtedy wiedziałam. Niemal wtoczyłam się do
kaplicy,
mijając rzędy żałobników zbyt zaskoczonych by zareagować. Dopadłam do otwartego
wieka trumny....................... a on tam był, w eleganckim czarnym garniturze, z
zaczesanymi do tyłu włosami, z warstwą jasnego pudru na
twarzy................................ zimny, sztywny i
martwy...............................
Szóstego dnia
rozpoczęła się seria dzwonków do moich drzwi, potem walenia pięściami. Dziesiątego,
pod kamienicę podjechał radiowóz. Słyszałam przez drzwi wyraźnie rozhisteryzowany
głos mojej sąsiadki.
–
Niech Pan coś
zrobi do cholery, ten smród jest nie do zniesienia!!!
–
Ależ droga Pani
ja nie mogę................. nie mamy nakazu.
Czternastego
dnia wywarzyli drzwi łomem. Czterech policjantów w ciemnogranatowych
mundurach
wpadło do mieszkania. Pierwszy z nich który wszedł do sypialni niemalże wypadł stamtąd, gubiąc na przedpokoju własne wymiociny.
Starszy stopniem, po uchyleniu drzwi znieruchomiał, roztrzęsionym rękami podniósł do
ust krótkofalówkę.
–
Centrala.....CENTRALA!!!
– Głos mu drżał. – Przyślijcie tu dochodzeniówkę
..................SZYBKO..........!!!
Zabrali mi
go.............................. a ja znów nie miałam nic ..........................
tylko ból i
wstyd
............................
„Nie ma sztuki
bez strachu życia
albo strachu śmierci”
Jarosław Iwaszkiewicz
MAKOSZA |