Południca
„ Południca
– U dawnych Słowian żeński duch pory południowej, objawia się w upalne dni koło
południa jako czarnowłosa kobieta z końskimi kopytami lub wirujący podmuch wiatru
(...) odcina głowy kosą, obcina członki.”
Leksykon
Bóstw
Żar
lał się z nieba. Złociste promienie słońca spływały na rozgrzaną ziemię z
bezchmurnego nieba jak ognisty deszcz. Delikatny, ledwowyczówalny wiaterek muskał
otaczające stację łany zboża nadając im kształt, ogromnego złocistego morza.
Panowała całkowita cisza, wszystkie ptaki i inne zwierzęta pozaszywały się w swoich
kryjówkach aby przeczekać do czasu kiedy to łaskawy mrok ześle na zmęczoną,
spękaną ziemię odrobinę życiodajnego chłodu. Czas zatrzymał się w miejscu.
Kobieta
i mężczyzna stali na spękanym ze starości skrawku betonowej nawierzchni,
sąsiadującej z torami. Ze szczelin w betonie tuż u ich stóp pięły się ku górze
niewielkie kępki zielono brązowej trawy. Cały teren otaczający malutki peron tonął w
falującym morzu zboża tak wysokiego że bez trudu mogłoby się w nim ukryć stojące
dziecko. W oddali majaczył zarys ciemnego, iglastego lasu. Na zachodzie wznosił się
niewielki pagórek porośnięty żółtawymi kępkami przerzedzonej trawy. U podnóża
peronu rozciągała się niewielka, pokryta brunatnym, ubitym piachem droga. Wiodła od
ciemnej ściany lasu wprost do peronu, później gwałtownie zakręcała ginąc gdzieś za
zboczem pagórka.
Mężczyzna
rozglądał się nerwowo, co chwila zerkając na elektroniczny, czarny zegarek z
wyświetlaczem okalający jego mocno opalony nadgarstek. W końcu nie wytrzymał i
zwrócił się do kobiety.
„
No i co o tym myślisz ? ”
Starał
się nadać brzmieniu swojego głosu jak najbardziej spokojny ton, jednak mimo jego
usilnych prób dało się w nim wyczuć panikę.
„
Może to nie tutaj.”
Odparła
równie niepewnie jego towarzyszka. Właśnie zbliżała się do blaszanej, tabliczki na
której kiedyś zapewne widniała nazwa stacji, obecnie pokrywa ją gruba warstwa brudno
miedzianej rdzy.
„
To niemożliwe. Konduktor mówił że to jedyna stacja na linii 60 kilometrów ”
Spojrzał
na kobietę, jakby szukając w niej oparcia nie usłyszawszy jednak nic znów skierował
wzrok ku wyświetlaczowi zegarka. Ten wskazywał 11:32, czekali więc tutaj już od ponad godziny.
„
Nie możesz do nich zadzwonić ?”
Głos
kobiety stawał się coraz bardziej nerwowy.
„
Oni nie mają telefonu.... zresztooo...” zająknął się patrząc na ekran komórki „
tutaj zupełnie nie ma zasięgu.”
„
Jak to nie mają telefonu ? ”
Tym
razem w jej głosie oprócz zdenerwowania dało się słyszeć gniew.
„
Więc jak do jasnej cholery się z nimi skontaktowałeś ?”
„
Ja.... On , to znaczy ten facet zadzwonił, ja najpierw do nich napisałem a on zadzwonił
żeby uzgodnić wszystkie szczegóły.”
Wziął
głęboki oddech.
„
Chyba dzwonił z poczty... czy coś takiego.”
„
Świetnie jesteśmy sami na jakimś pieprzonym zadupiu, nie znamy drogi, adresu, facet nie
ma telefonu, nic. Znasz przynajmniej jego nazwisko?”
„
Rekow..Rakow jakoś tak.”
„
Cudownie... niech to szlak.”
Usiadła
na krawędzi peronu tuż przy pordzewiałej tablicy. Jej małe usta wykrzywiły się w
grymasie gniewu. Kobieta była bardzo szczupła, niemalże chuda, jej długie jasnorude
włosy, związane w koński ogon spływały po plecach jak lawina, sięgając niemalże
pasa. Ich ostry kolor gryzł się z jaskrawą czerwienią jej króciutkich szortów. Na
białej bawełnianej bluzeczce na ramiączkach zaczął osadzać się unoszący się nad
piaskową drogą pył. Obok leżał ogromny zielony plecak ze stelażem, wydawał się
zbyt ciężki jak na wątłe siły kobiety. W jej szarych oczach powoli zaczynały szklić
się łzy.
„Co
zrobimy jeśli się nie pojawi ?”
Spojrzała
na niego z wyrzutem. Mężczyzna milczał jakby udając że nie usłyszał pytania wodził
oczami po pęknięciach w betonowej nawierzchni u jego stóp.
„ Adam
do cholery mówię do ciebie!”
„ Nie
wiem do cholery.”
Był
teraz równie zdenerwowany jak ona.
„
Posłuchaj, mi też się to wszystko nie podoba, ale może coś się stało ... może się
spóźni.”
Mężczyzna na powrót utkwił wzrok w ziemi jakby tam
właśnie mógł znaleźć odpowiedz.
Stara, zielona
półciężarówka podskakiwała na nierównej piaszczystej nawierzchni wzbijając w
górę tumany jasnożółtego pyłu. Kierowca koło pięćdziesiątki w przybrudzonej
koszuli w kratę z podwiniętymi do łokci rękawami niecierpliwie naciskał pedał gazu
próbując zmusić zniszczony silnik do szybszej jazdy. Pot spływał mu z czoła ku szyi
znacząc wygnieciony kołnierzyk koszuli mokrymi plamkami.. Co chwila spoglądał z
niepokojem na tani zegarek okalający jego opalony nadgarstek. Niewielki krzyżyk z
plastyku imitującego bursztyn zwisał przy
przedniej szybie wirując w rytm ruchu samochodu. Nagle ściana zboża kilka metrów przed
pojazdem zafalowała i małe, futerkowe stworzenie przebiegło w poprzek drogi.
Mężczyzna gwałtownie zahamował. Silnik zgasł.
„KURWA!!!”
Niemalże wysyczał
przez zaciśnięte zęby. Oddychał ciężko, ocierając ręką pot z czoła. Przekręcił
kluczyk w stacyjce. Maszyna zawyła i zamarła. Zirytowany uderzył pięścią o
kierownicę.
„PIEPRZONY
ZAJĄC.............................PIERDOLONY, MAŁY SKURWYSYN!!!”
Pokryte rdzą
drzwi zaskrzypiały i mężczyzna niepewnie wysiadł z pojazdu. Rozglądał się czujnie wokoło jakby wypatrując w otaczających
drogę łanach zboża prześladowcy. Podniósł w górę maskę i odwrócił głowę
zrezygnowany. Woda w chłodnicy niemalże wrzała. Jego wzrok powędrował ku zegarkowi.
11.55. Słońce było w zenicie, powietrze niemal stało w miejscu, tak gęste że prawie
namacalne. Mężczyzna znów rozejrzał się niepewnie, w oczach miał strach. Z
bagażnika wyjął stalowy pręt i żłobiąc nim w suchym piasku pospiesznie obrysował okrąg wokół samochodu. Z kieszeni spodni wyjął przybrudzoną, czerwoną chustę i ciasno
obwiązał ją wokół szyi. Ze schowka w samochodzie wziął podręczny, sprężynowy
nożyk. Oparłszy się o maskę auta ułożył scyzoryk na ziemi przy stopach ostrzem do
zewnątrz kręgu. Stał i czekał. Zegarek wskazał 12.00. Zborze powoli zaczynało
falować.........
„Gdzie idziesz?”
Mężczyzna
niemalże podskoczył spostrzegłszy swoją towarzyszkę szybkim krokiem oddalającą się
w kierunku złocistej ściany pszenicy.
„ Za potrzebą.
”
„ On może zaraz
przyjechać. ”
„ Świetnie, więc
może zsikam się w majtki czekając na tym pieprzonym peronie kolejną godzinę!!!”
Niemalże
wysyczała w jego kierunku.
„ Nie wyżywaj
się na mnie, to nie moja wina do jasnej cholery!”
„ Jak zwykle. ”
Odwróciła się na
pięcie.
„ Lepiej zacznij
rozbijać namiot bo jak tak dalej pójdzie to cały swój zasrany urlop spędzisz siedząc
na tym wypizdowie i czekając na faceta którego nazwiska nawet nie znasz! ”
Mężczyzna cały
trząsł się ze złości
„ Musisz być
zawsze taką SUKĄ!!! ”
„ A co może mam
ci dać buziaka i pogłaskać po główce? ”
Ruszyła przed
siebie zostawiając swojego towarzysza na betonowej nawierzchni peronu, z białą ze
wściekłości twarzą i zaciśniętymi pięściami.
Wtopiła się w
zboże. Miękkie łany z łatwością uginały się pod delikatnym naciskiem jej dłoni.
Brnęła do przodu niemal na oślep. Jej wykrzywiona w grymasie twarz zdradzała jej
narastające zmęczenie. W końcu uznawszy że jest wystarczająco daleko stanęła. Upał
był niemalże nie do zniesienia. Kobieta na kuckach, z szortami obciągniętymi do kostek
chwiała się próbując utrzymać
równowagę na nierównym podłożu. Powietrze stało w miejscu. Nagle podskoczyła.
Podmuch wiatru musnął jej nogi. Coś było w zbożu. Poruszało się szybko, wprawiając
zastygłe w bezruchu łany w wibrację. Kobieta krzyknęła.
„ Kto tam jest ?!
”
Odruchowo
odskoczyła do tyłu potykając się i lądując na plecach. Miękka pszenica
zamortyzowała upadek. Słońce świeciło jej teraz prosto w twarz. Oślepiając ją
niemalże zupełnie, tak że dostrzec mogła tylko niewyraźny zarys stojącej nad nią
postaci. Biel ubrania i czerń włosów i jeszcze coś.................. lśniło w słońcu, srebrzysty ostry kształt
.................. kosa. Postać syknęła jakby ze wstrętem i uciekła dalej w zboże
zostawiając leżącą kobietę. Po chwili powietrze rozdarł krzyk, pobiegał ze strony
stacji.....................................
Zielona
półciężarówka wtoczyła się na sąsiadującą z torami drogę i gwałtownie
zahamowała. Kierowca wyskoczył z szoferki i pospiesznie podbiegł do klęczącej na
drodze kobiety. Twarz miała spuchniętą od płaczu.
„
Kobieta.......... z kosą, Adam...........”
Niemalże
bełkotała. Nad bezwładnym ciałem mężczyzny zaczęły już latać pierwsze, zwabione
rozkładem muchy . Jego głowa spoczywała kilka metrów dalej. Krew była wszędzie.
Szkarłatne kałuże zastygły na brązowym piachu drogi jak małe jeziorka. Kierowca
ukląkł przy kobiecie ściskając jej drżącą dłoń w swojej własnej.
„ Wiem.”
Jego wzrok padł na
jej króciutkie jasnoczerwone szorty.
„ Miała Pani
dużo szczęścia.”
Podniosła na niego
otępiałe oczy. Na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze ciemnogranatowe chmury.
Zasłoniły gorącą tarczę jasnożółtego słońca zwiastujące nadejście gwałtownej,
letniej burzy.
„
Środki do ochrony przed złem (...) szczególne właściwości jako apotropeje miały
przedmioty ostre lub kłujące (...) oraz częste używanie noża przy zabiegach
apotropeicznych. Duże znaczenie przypisywano też kręgom, którymi otaczano chroniony
obszar. Barwą apotropeiczną była czerwień.”
Mały Słownik Kultury Dawnych
Słowian
„ Południe, podobnie jak północ było porą
szczególnie niebezpieczną, gdyż demony miały
wówczas łatwiejszy dostęp do człowieka”
MAKOSZA
|