Upadek
Mesjasza (Fall of the Messiah)
Most zabezpieczony był od strony wioski
wielką barierą przepasaną kilkoma drutami kolczastymi. Za fortyfikacją zaparkowane
były niemieckie ciężarówki z charakterystycznymi czerwono-czarnymi symbolami
naniesionymi na boczne drzwi. Tuż przed ostatnim nawiniętym drutem w milczeniu stało
dwóch żołnierzy Werhmachtu – pogrążeni w milczeniu palili papierosy obserwując
wszystko z oddali. Dwóch innych w ciężarówce gwałciło młodą Rosjankę.
Na
moście znajdowało się ogromne morze głów – było tam około dwóch tysięcy
rosyjskich wieśniaków. Do niedawna zamieszkiwali wsie oddalone o czterdzieści
kilometrów od granicy z Ukrainą. Teraz, gdy armie niemieckie cofały się przed
triumfalnym marszem potężnej Armii Czerwonej rozkaz Hitlera był potworny.
Rozkazuje się 14 pułkowi
zmechanizowanemu przebywającego w pobliżu ukraińskiej granicy pełną pacyfikację wsi
mieszczących się w obrębie od linii granicy do linii rzeki Łajka . Rozkaz należy
wykonać natychmiastowo.
Heinrich Kruger, Berlin
W celu
oszczędzenia amunicji dowódca czternastego pułku opracował plan wymordowania całej
ludności wykorzystując do tego stary most i płynącą pod nim rwącą rzekę.
Wieśniacy łączeni byli w pary, którym wiązano ręce i nogi. Następnie stawali na
wąskiej poręczy mostu, a niemiecki żołnierz-egzekutor zabijał jedną osobę z pary
strzałem w tył głowy. W ten sposób zabity spadał w dół ciągnąć ze sobą drugą
osobę… Prosto na dno lodowatego jeziora – do masowej mogiły na skalnym dnie rzeki…
- Zamknąć mordy rosyjskie psy! – krzyknął niemiecki oficer
popychając do przodu tłoczących się w każdą stronę wieśniaków.
Na
moście panował straszny hałas. Ludzie płakali i krzyczeli, pobożniejsi modlili się
do Boga przesadnie gestykulując, zdarzali się też tacy, którzy usiłowali uciekać.
Jednak wszyscy ci, którzy nagle zrywali się do szaleńczego biegu kończyli pod kulami
niemieckich olejarek. Brudni, obdarci ze swoich starych szat, sterroryzowani i przerażeni
zmierzali w stronę grupy żołnierzy Wermachtu, którzy wiązali i mordowali ich bez
skrupułów, niczym maszyny.
Ludzie bez sumienia. Ale w ich oczach był strach. Obowiązywał
ich rozkaz Hitlera… ale także wiara w Boga.
Niemiecki oficer otworzył serię ostrzegawczą w niebo.
Na
barierce stanęło starsze małżeństwo. Spojrzeli sobie w oczy i złączyli dłonie.
Potem żołnierz przystawił mężczyźnie do tyłu głowy Lugera i nacisnął na spust.
Kobieta krzyknęła, ale jej krzyk urwał się jak tylko martwe zwłoki męża
pociągnęły ją w dół. Rozległ się donośny plusk wody, a potem nastąpiła cisza.
W pierwszych rzędach ludności wybuchła panika… Większość
tłumiła ataki histerii.
- Do przodu ścierwo! Ruszać się!
Nagle
jeden z Rosjan znokautował niemieckiego oficera silnym uderzeniem. Pięść bardzo
precyzyjnie trafiła go w środek twarzy łamiąc mu nos. Niemiec zalał się krwią,
upadł na ziemię bełkocząc pod nosem niemieckie przekleństwa. Atak ten został
dostrzeżony.
Jeden z
żołnierzy ochraniający barierki ruszył truchtem odpędzając Stenem wieśniaków. Od
strony barierki mostu zerwało się dwóch kaprali – zmierzali prosto do rosłego
wieśniaka, który szamotał się z oszołomionym oficerem próbując wyrwać mu broń.
Wieśniacy ustawili się wokół walczących mężczyzn blokując dostęp. Osłaniali
swojego rodaka, ale żaden mu nie pomógł – Rosjanie widzieli szybko zmierzających
żołnierzy.
Mimo, iż część żołnierzy nadzorujących mord ludności opuściła swoje
posterunki egzekucje nie zostały wstrzymane.
Franz Kauffman wiązał właśnie
przestraszonego mężczyznę o jasnych, upaćkanych błotem włosach i zapłakaną
kobietę, której rozmiar brzucha świadczył o zaawansowanej ciąży. Gdy węzeł był
tak ciasny, że blokował dopływ krwi do dłoni i stóp para wspięła się po
podstawionej beczce na barierkę. Obydwoje płakali obserwując brudną, szaro-burą toń
wypełnioną ciałami ofiar bestialstwa III Rzeszy.
Chłopak nie wytrzymał napięcia i skoczył… Krzyk… Plusk wody.
Wysokość mostu
była dość znaczna – niefortunny upadek bardzo często oznaczał śmierć.
Mikołaj Bradniew
i Natasza Pietrowa Warjennikowa oraz jej nienarodzone dziecko (Piotr, jeśli urodziłby
się syn ; Marina, jeśli urodziłaby się córka) zginęli od samego upadku do wody.
Do oficera podszedł około trzydziestoletni
mężczyzna o szlachetnych rysach i przystojnej twarzy. Miał długie czarne włosy i
tegoż samego koloru brodę. Ubrany był w łachmany jak wszyscy mieszkańcy Łapczanek,
ale miał w sobie coś, co zadziwiło Kauffmana… Otoczony był grupą starszych ludzi,
którzy obserwowali go jak wiszące wszędzie w ZSRR obrazy Stalina – z szacunkiem i
uwielbieniem. A mężczyzna zachowywał spokój… Niczym człowiek spacerujący po parku.
Tkwiło w nim coś tajemniczego – już na pierwszy rzut oka Kauffman odniósł
wrażenie, że kojarzy skądś tą twarz i te niebieskie oczy. W końcu nigdy nie
zapominał twarzy.
- Następni! –
krzyknął nieczystym rosyjskim.
Do oficera
podszedł ów tajemniczy mężczyzna i niewielki, posiwiały starzec.
Człowiek ten spojrzał Niemcowi
głęboko w oczy i… uśmiechnął się przyjaźnie.
Franz spojrzał
na innego żołnierza Werhmachtu, lecz ten zajęty wiązaniem pary nie zauważył tego
dziwnego gestu.
Nagle Kauffman dostrzegł przedziwne
podobieństwo Rosjanina do pewnego wizerunku, jakie miał w zwyczaju całować przed snem
będąc dzieckiem. Mimo, iż mężczyzna pokryty był warstwą pyłu i brudu oraz z
różnych perspektyw na przemian Franz miał pewność, a zaraz potem wątpliwości, coś
podpowiadało mu, że ma rację.
Praktycznie niezauważalnie
przytaknął głową, jakby chciał potwierdzić podejrzenia Bawarczyka. Niemiec poczuł
jak strach ściska mu gardło i nakłada na jego ciało gęsią skórkę. Przez chwilę
był pewny, iż zemdleje – poczuł jak nogi nie utrzymują ciężaru ciała, a przed
oczyma pojawiły mu się czarne, wirujące okręgi.
- Nie możesz
zemdleć dupku! – wykrzykiwał w myślach. – Nie możesz tego zrobić na oczach
wszystkich przeklętych żołnierzy!
Przez chwilę stał w bezruchu
ignorując chaotycznie zachowujący się tłum i przyjazne spojrzenie człowieka, który
jak dwie krople wody wyglądem przypominał mu Jezusa Chrystusa. Kauffman w odliczał w
myślach, co pomogło mu pozostać przytomnym.
100…99…98…97…
Obrazy ponownie
odzyskały ostrość. Ponownie słyszał krzyki rozpaczy, modlitwy, groźby i prośby oraz
przerażający odgłos plusku wody.
Mesjasz nadal
wpatrywał się w niego. W Jego oczach nadal było ciepło, miłość i zrozumienie.
W tej chwili Franz Kauffman zrozumiał
już wszystko. Zrozumiał bezmiar okrucieństwa III Rzeszy, bezmiar zaślepienia i strachu
żołnierzy gotowych wypełnić każdy rozkaz psychopaty, który rozpętał największy
konflikt w historii. Konflikt, który pochłonął miliony ofiar - kobiet, mężczyzn,
dzieci…
Oficer ujrzał
obozy koncentracyjne, fronty wypełnione zwłokami zabitych żołnierzy. Ujrzał wojnę,
która przyniosła śmierć niewinnym, głód, który nękał ludność cywilną i
żołnierzy oraz zarazę, jaka wybuchała z powodu fatalnych warunków sanitarnych.
Żołnierze
Werhmachtu ruchem lufy „olejarki” kazali mężczyznom wejść na barierkę.
- Ja… -
Kauffman szepnął łamanym rosyjskim – Ja tylko wykonuje rozkazy.
Mesjasz spojrzał
na niego i odpowiedział:
- Nie martw się
synu. Tak czy inaczej wszyscy spotkamy się po drugiej stronie.
Właśnie w tej chwili śpieszący do
masywnego Rosjanina Niemcy rozstrzelali kilku ewidentnie blokujących przejście
wieśniaków. Kule przeszyły ich na wylot rozpryskując wokół krew. Gdzieś w oddali
usłyszeli grzmot, staruszka krzyknęła bezradnie wymachując rękami, a mały chłopiec
rozpłakał się histerycznie widząc wlepione w niebo, martwe oczy ojca. Po tym akcie
ludność wiejska bez oporów schodziła na bok przepuszczając siedmiu, może ośmiu
żołnierzy Werhmachtu.
Mesjasz spojrzał w niebo, które przybrało
granatowego koloru. Kolejny grzmot. Zbliżała się burza…
- Ojcze w Twoje
ręce powierzam Mego ducha. Ojcze w Twoje ręce… - wypowiedział po rosyjsku zamykając
oczy.
Stojący obok
starzec przeżegnał się po katolicku, a po trupio bladych policzkach spłynęły mu
łzy.
Jeden z żołnierzy uderzył Sergieja (bo
tak nazywał się ów potężny wieśniak) kolbą karabinu maszynowego, a ten upadł na
ziemię oszołomiony. Reszta przyjęła pozycję i była gotów rozstrzelać Rosjanina,
lecz powstrzymał ich głos znokautowanego oficera:
- Nie! Ja zajmę
się tym sowieckim skurwysynem…
Wytarł rękawem
krew z twarzy i wciąż klnąc w ojczystym języku zaczął kopać wieśniaka po twarzy i
głowie. Stracił nad sobą panowanie – zapomniał nawet o piekielnym bólu wewnątrz
nosa, kopał mężczyznę bardzo mocno nie zważając na jęki i okrzyki. Przestał po
około pięćdziesięciu uderzeniach, kiedy spostrzegł wielką plamę krwi otaczającą
głowę zmarłego. Zakatował go na śmierć – jedno z uderzeń złamało jego czaszkę.
- Pieprzone
rosyjskie ścierwo! Pospieszcie się z resztą – chciałbym wrócić do obozu jeszcze
przed burzą.
- Tak jest! –
odpowiedział któryś i skinął głową na innych, by powrócili na swoje stanowiska.
- Strzelamy do
dziada, czy do brudasa? – zapytał z uśmiechem jeden z żołnierzy wykonujących
egzekucje podchodząc z Lugerem do pary stojącej na barierce.
- Dziad od razu
utonie, a ten drugi może będzie walczył. Zastrzel starego – podpowiedział inny.
Kauffman obserwował Mesjasza niczym
zahipnotyzowany.
Ostatnie słowa na krzyżu przed śmiercią –
pomyślał hamując z trudem płacz. Czuł, że musi coś zrobić, by ratować tego
człowieka. Aby nie dopuścić do Jego egzekucji… Ale strach pozwalał mu tylko stać i
bezczynnie patrzeć.
Nie strzelajcie! Nie możecie! Wy nie Wiecie…
Oficer
zastrzelił staruszka, który natychmiast runął w dół ciągnąć za sobą Zbawcę.
Uderzenie było na tyle gwałtowne, że nadzieję Niemców na wspaniałe widowisko
walczącego o życie człowieka spełzły na niczym… Mężczyzna zginął od samego
upadku do wody.
Kim On jest…
- Nie! –
wrzasnął nagle powodując zdziwienie dawnych kolegów.
Poczuł się
wykończony i senny. Tym razem nie zdążył pomyśleć o odliczaniu tylko bezwładnie
opadł na most wciąż obserwując granatowe niebo. Zanim żołnierze zdołali do niego
podejść był już nieprzytomny.
Paragwaj, 14 czerwca 1946 roku.
Kauffman zajął ostatnią ławkę w
prawym rzędzie. Ostatni raz spojrzał na niewielki, skromny ołtarz z brzydko
wyrzeźbionym w drewnie Jezusem na krzyżu. Od czasu zakończenia wojny rzadko zaglądał
do Kościoła. I wcale nie przeszkadzało mu, że w Santa Maria Torasa Kościół
chrześcijański znajdował się dwanaście kilometrów od jego domu. Bał się… Każdej
nocy powracał ten sam koszmar – a wszystko było niezwykle dokładne, szczegółowe i
przejrzyste. Barierka, spojrzenie, strzał i upadek.
Jakoś udało mu się przeżyć wojnę
i podobnie jak wielu zbrodniarzy wojennych uciec do Ameryki Południowej, gdzie
zamieszkał przyzwyczajając się do panującego tu tropikalnego klimatu. Będąc w
portugalskim porcie napisał długi i wyczerpujący list adresowany do kwatery głównej
Werhmachtu w Berlinie. Zdawał sobie sprawę, iż wtedy czekając na prom „Aqualis”
połączone siły aliantów zdobyły bazę i szczegółowo badały każdy kąt zbierając
dowody obciążające schwytanych dowódców niemieckich sił zbrojnych. W liście
umieścił osiemnaście nazwisk opisując ich rozkazy i dostarczając wskazówki na
odnalezienie dowodów przeciwko zbrodniarzom wojennym. Jak się później dowiedział od
właściciela kawiarni – Julio Gomesa, który posiadał odbiornik radiowy większość z
dawnych zwierzchników Kauffmana zasiadała w ławie oskarżonych podczas procesu w
Norymberdze. Ale mężczyzna zdawał sobie sprawę, że nie ucieknie od wspomnień i
swojej wiedzy.
Ksiądz przygotowywał się do
odprawienia mszy. Uśmiechnął się do Kauffmana, a ten odwzajemnił jego uśmiech
modląc się w duchu, aby zostawił go w spokoju. Ksiądz udał się do kancelarii.
Kauffman został sam.
Wyciągnął z kieszeni garnituru
Lugera, którego zachował od czasu służby w Werhmachcie. Zamierzał na oczach brzydko
wyrzeźbionej figury Jezusa popełnić samobójstwo. Miało ono uwolnić mężczyznę od
wspomnień i poczucia winy, które nawiedzało go, co noc przerażającymi koszmarami.
- Nadszedł czas
odkupienia win. – mruknął i przystawił sobie broń do skroni.
Zamknął oczy
powoli zaciskając wskazujący palec na spuście.
- Wszyscy
spotykamy się po drugiej stronie… - szepnął ktoś w oddali.
Kauffman o mało
nie spadł z ławki, szarpnął ciałem w tył niczym człowiek gwałtownie, brutalnie
zbudzony ze snu.
Kościół nadal był pusty. Rzędy
ławek, ołtarz, czerwony dywan po środku. Gdzieś w oddali słyszał dzwonki umieszczane
na karkach potężnych mułów, które przenosiły towary miejscowych handlarzy
zmierzających, co świt na bazar w Torasco – największego miasta w okolicy.
Nie był pewny czy usłyszał
głos naprawdę, czy też słyszał go tylko w swojej głowie. Ale i tak wiedział, co
robić. Odłożył Lugera do bocznej kieszeni i padł mimowolnie na kolana.
- Tak czy inaczej
wszyscy się spotkamy – spojrzał na ołtarz. – Po drugiej stronie…
W pierwszej chwili blask
porannego słońca oślepił go na, tyle, iż musiał zasłonić je ręką
przyzwyczajając wzrok do gwałtownej zmiany. Później ruszył wąską ścieżką do
Santa Maria Torasa, gdzie czekała na niego żona i trzymiesięczny syn.
OPIS:
Na pomysł ten wpadłem całkiem niedawno.
Historię tą napisałem w kilka dni, więc pracę szły bardzo sprawnie. Nie wiem, czy
III Rzesza stosowała takiego rodzaju egzekucję jednak pomysł taki wystąpił w filmie
„Wróg u bram”. Postanowiłem go użyć w historii opisującej koniec Mesjasza.
Zależało mi na ukazaniu bestialstwa żołnierzy Wermachtu, bezsilności rosyjskiej
ludności i rozpoznaniu przez Kauffmana (nawróconego grzesznika) Mesjasza pod postacią
rosyjskiego wieśniaka. Ciekawe czy ktoś zauważył, do czego doprowadziła wojna? Gdy
Kauffman rozmyśla o skutkach II wojny światowej wymienia Czterech Jeźdźców
Apokalipsy. |