Sen nocy
To była pochmurna, jesienna noc. Mniej,
więcej o 2225 wyszedłem
do pobliskiego supermarketu po piwo. Kiedy wpadają kumple na partyjkę pokera, zapas w
lodówce nadzwyczajnie szybko topnieje, ale mam nadzieję, że inwestycja okaże się
opłacalna. Na razie wygrywam, więc to na mnie wypadło, aby udać się na zakupy.
Myślą, że jak się przewietrzę to dobra passa przeminie. Nie doczekanie.
Sklep był jakieś dwieście metrów
od chaty, więc droga nie trwała długo. Pchnąłem szklane drzwi, wszedłem do środka,
wziąłem metalowy koszyk i skierowałem swe kroki w stronę części z alkoholem. Wybór,
choć dość szeroki, nie nastręczał większych problemów. Może dlatego, że
większość tutejszych artykułów to produkty dyskontowane, a piwo z takiej linii
produkcyjnej to beznadziejna ciecz, która tylko zniechęca do picia. Jednak jest także
Tyskie, które szybko znalazło się w koszyczku. Osiem butelek chyba starczy, więc
pozostał jeszcze wybór czegoś do żarcia.
Idąc do półek z jedzeniem kontem oka
dostrzegłem jakąś postać. O tej porze nie ma wielkiego ruchu, więc chciałem
zobaczyć, kto to jest, lecz gdy odwróciłem głowę było już za późno. Wzruszyłem
ramionami i poszedłem dalej. Tkwiłem przy półce i zastanawiałem się, jaki smak
chipsów wybrać, gdy obok mnie stanęła wysoka szatynka z lekko kręconymi,
sięgającymi do ramion włosami. Ubrana była w ciasne, czarne dżinsy i czarną bluzę,
na którą nałożona była niebieska koszulka.
- Gramy
w pokerka i skończył się nam prowiant, co? - bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Skąd
wiesz? - spytałem, całkiem zaskoczony trafnością jej słów. Zauważyłem jak
sięgała po puszkę z orzeszkami, którą szybko schowała do małego czerwono-czarnego
plecaczka.
- Po
prostu wiem - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- A
może robię imprezę, na zewnątrz mam samochód załadowany browarami i jedzeniem, a to
co mam w koszyku to resztki, których nie zdołałem zabrać.
- Kogo
próbujesz oszukać?.
- Faktycznie,
masz rację, przepraszam. - miała piękne ciało. Była szczupła, ale nie za chuda,
przez ubranie można było dostrzec zarys biustu, który wydawał się idealny. Jej biodra
i nogi doskonale komponowały się z resztą. Sprawiała wrażenie żywej rzeźby, dłuta
wielkiego mistrza. - Właściwie, co taka piękna kobieta, robi tutaj sama, o tak późnej
porze.
- Czekam
na ciebie.
- Co?
- Wierzysz
w przeznaczenie. W to, że wszystko co przeżywamy jest gdzieś zapisane, że ktoś zna
nasze życie lepiej niż my sami. Wie o tym, co się wydarzy i jakie przyniesie skutki. O
tym, co zrobimy w każdej sekundzie swojego istnienia?
- Nie.
- Dlaczego?
- Za
dużo zmiennych. Każdy ma wolną wolę i wybory, jakich dokonuje zależą tylko od niego.
Poza tym nie wierzę.
- W
co nie wierzysz?
- W
to, że gdzieś jest ktoś, kogo nazywają Bóg, Jahwe, Allach czy jeszcze inaczej i
posiada księgę z zapisanym naszym losem.
- A
w co wierzysz?
- Możemy
zmienić temat. Nie lubię rozmawiać o moich wierzeniach. - Rozmowa zaczynała toczyć
się w dziwnym kierunku, a ja nad nią nie panowałem, więc zmiana przedmiotu konwersacji
była dla mnie dogodna.
- Jasne.
- Nie powiedziałaś mi jeszcze jak masz na imię.
- Wiesz
co, muszę iść do ubikacji. - powiedziała i ruszyła w jej stronę.
No tak, przegrałem. Laska po prostu mnie
spławiła. Mimo wszystko stałem i odprowadzałem ją wzrokiem. Miałem wrażenie, że
skądś ją znam, że już kiedyś się spotkaliśmy, ale to było tylko złudzenie.
Przecież bym pamiętał, przynajmniej miąłem nadzieję, że bym pamiętał.
Otwierając drzwi odwróciła się i
spojrzała na mnie. W umyśle pojawiła się myśl, aby za nią pójść. Może chciała
tego, a ja podświadomie odbierałem jej przekaz, a może chciałem, aby tak było i sam
prowokowałem takie myślenie. Stałem i nie wiedziałem, co zrobić. Przecież nawet jej
nie znam, nie wiem jak się nazywa, skąd jest, ani kim jest.
Carpe diem - pomyślałem. W końcu życie
jest krótkie, a mocne wrażenia trzeba kolekcjonować. Położyłem koszyk na ziemi i
ruszyłem w stronę WC. Po drodze zabrałem z pułki z farmaceutykami paczkę prezerwatyw
Durex'a.
Otworzyłem białe drzwi i wszedłem do
małego pomieszczenia. Po lewej była ubikacja damska, a po prawej męska. Krótka chwila
zawahania i wszedłem do tej, do której zazwyczaj mężczyźni nie zaglądają. Stała
przed lustrem i poprawiała włosy. Gdy usłyszała dźwięk puszczanej klamki odwróciła
się powoli i spojrzała mi głęboko w oczy. Przez moment chciałem się wycofać, lecz
zobaczyłem uśmiech na jej twarzy.
- choćby
i w tysiącu wcieleń...
- ...odnajdę
ciebie - mimowolnie dokończyłem.
Czyżby reinkarnacja. Czy to możliwe, że
kiedyś tam, w poprzednim wcieleniu już ją spotkałem. Może byliśmy razem, może się
kochaliśmy, a może nie. Jednak to w tej chwili nie miało znaczenia.
Podszedłem do niej i zacząłem całować.
Ona odwzajemniła moje działania i wkrótce czułem jak jej język, splata się z moim.
Czułem jak jej ciało przylega do mnie i ciepło, jakie od niej promieniowało, wzmaga
moje podniecenie. W miłosnym uścisku potoczyliśmy się do ostatniej kabiny. Tam
chaotycznym machnięciem ręki zamknąłem klapę, na której ona zaraz usiadła.
Ściągnąłem bluzkę wraz z koszulką i całując szyję, odpiąłem czerwony, koronkowy
biustonosz. Piersi miała foremne, zakończone brązowymi, twardymi teraz sutkami, wokół
których wędrował mój język. Całując jej brzuch, odpinałem guziki spodni, które
mimo, że obcisłe, dały się całkiem szybko ściągnąć, odsłaniając długie,
zgrabne nogi. Dostępu do tajemnej bramy, broniły tylko stringi, koloru stanika, lecz i
te, wkrótce wisiały na drzwiach. Powoli, przesuwając język po wewnętrznej stronie
uda, zbliżałem się do cipki. Widziałem, jak na wargach sromowych srebrzy się wilgotny
śluz i czułem, zapach jej soków. Delikatnie lizałem rozpaloną łechtaczkę.
Słyszałem jej ciężki oddech i każde stęknięcie. Ręce miała zaciśnięte na mojej
głowie i targając czuprynę, przyciskała do swego płonącego łona. Wzgórek,
porastał cienki pasek, brunatnych włosów. W końcu oderwała mą twarz od swego krocza
i zaczęła ściągać ze mnie ubranie. Bluzę rzuciła na podłogę, a spodnie opuściła
do kolan. Wziąwszy w dłonie mój nabrzmiały członek, zaczęła go delikatnie masować.
Wreszcie półleżąc, półsiedząc, delikatnie przyciągnęła do siebie. Wbiłem się w
nią delikatnym, wolnym ruchem, słyszałem jak cicho sapnęła. Pochwę miała mokrą,
ciasną i gorącą. Zacząłem wchodzić coraz szybciej. Jej nogi splatały się na moich
plecach powodując, że czułem płomień ud. Słyszałem jak jęczy, czułem zapach potu.
Rękoma objęła mnie za szyję. Podniosłem ją i trzymając za cudownie jędrne
pośladki, oparłem o ścianę. Odczuwałem każdy jej ruch, czułem oddech i całe
ciało. Gdy dochodziłem, zalała mnie fala gorąca i usłyszałem krzyk. To był jej
orgazm, który bezpośrednio doprowadził do mojego wytrysku.
Poczułem lekkie ukłucie w szyję i
uświadomiłem sobie, że nie założyłem prezerwatywy. Ugryzła mnie. Odchyliłem
głowę do tyłu i spojrzałem na nią pytająco. Zauważyłem jak z kącika ust spływa
jej strużka mojej krwi.
- przepraszam
taki nawyk - wyjaśniła - czasem, po spełnieniu nie panuję nad sobą i robię dziwne
rzeczy.
Opuściłem ją na podłogę,
podciągnąłem spodnie, podniosłem bluzę i wyszedłem z kabiny. Odkręciłem kran nad
zlewem i opłukałem twarz, szyję i tors, poczym zacząłem wycierać się papierowym
ręcznikiem.
Usłyszałem jak odkręciła kran obok.
Miała na sobie tylko spodnie, buty i biustonosz.
- nie
założyłem kondoma - powiedziałem
- wiem,
ale nie przejmuj się, jestem bezpłodna - rzekła, a mnie kamień spadł z serca.
Była jakaś inna. Jej oczy były dziwne,
jakieś takie dzikie, zwierzęce. Poruszała się sprężyście, na swój sposób
pięknie, lecz niepokojąco. Do środka wszedł jakiś koleś i stanął przy kranie obok
niej. Spojrzał na nią i usłyszałem jak zapytał czy nie chce się jeszcze popieprzyć.
Rzuciła się na niego. Pchnęła na
przeciwległą ścianę i wgryzła w szyję. Wmurowało mnie. Stałem i patrzyłem jak
zabija na moich oczach, obcego faceta, a ja nie mogę nic zrobić. Puściła, a ten powoli
osunął się na podłogę. Jej broda i dekolt umazane były krwią, lecz teraz zdawała
się spokojniejsza.
Powolnym krokiem szła w moją stronę.
Cofałem się, aż nie poczułem na plecach chłodu ściany, po której zsunąłem się na
podłogę. Siedziałem z podkurczonymi nogami i czekałem na nieuniknione. Stanęła
przede mną i wycierała się chusteczką. O kurwa - to jedyne słowa, jakie zdołałem
wypowiedzieć.
- Przepraszam,
że musiałeś to oglądać. Ten koleś był zły. Nie miał dzieci ani żony. Jego
rodzice umarli dwadzieścia lat temu i od tej pory jest sam. Siedział w więzieniu za
gwałt i morderstwo. Beznadziejny przypadek. Jednostka, której nie warto poddawać
resocjalizacji. Wyszedł na przepustkę i już miał zamiar okraść spożywczy. Nikt nie
będzie po nim płakał, a okolica stała się bezpieczniejsza.
- Nie
zabijaj mnie - wyjąkałem z przerażeniem.
- Co?
nie, spokojnie, tobie nic nie grozi. Jesteś dobrym człowiekiem, a zresztą, gdybym
chciała cię zabić zrobiłabym to wcześniej. Mogłeś się bardziej obawiać tego trupa
niż mnie. Ale teraz lepiej się zbieraj, muszę zająć się zacieraniem śladów. -
powiedziała rozglądając się dookoła.
Nie tracąc czasu wstałem i wybiegłem do
sklepu. Podniosłem koszyk i ruszyłem do kasy. Gdy kasjerka naliczała kwotę do
zapłaty, wykorzystując chwilę czasu rozejrzałem się po hali. Poza blondynką zajętą
wybijaniem cen na klawiaturze, nie było widać ani jednej żywej duszy. W końcu
uregulowałem rachunek, zapakowałem zakupy do torby z reklamą jakiegoś bezalkoholowego
piwa i wyszedłem.
Od tamtej nocy minęły dwa tygodnie, które
obfitowały w godziny spędzone na rozmyślaniu o tamtych wydarzeniach. W mojej głowie
rodziło się mnóstwo pytań, lecz brak odpowiedzi wpływał niekorzystnie na stan
równowagi psychicznej. Właściwie to cały czas wmawiałem sobie, że był to tylko sen
i pewnie bym w to uwierzył, ale w chacie byli kumple, którzy zobaczyli mnie
roztrzęsionego i ciągle o tym przypominali. Chcieli dowiedzieć się, co tak na mnie
wpłynęło, jednak nic im nie mówiłem. Nadal w to nie wierzyłem.
Aż do wieczoru, kiedy wróciłem z
treningu. Samochód zaparkowałem w podziemnym garażu i wjechałem windą na piąte
piętro, gdzie znajdowało się moje mieszkanie. Była może 2100 , na
dworze padał deszcz, a ja chciałem się trochę odświeżyć i przebrać, zanim
wyskoczę do baru. Włożyłem klucz do zamku i stwierdziłem, że drzwi są otwarte.
Czyżbym ich nie zamknął? Nie, to raczej nie możliwe. Nacisnąłem klamkę i powoli
wszedłem do środka i wiecie, co zobaczyłem? Dokładnie! To była ona.
Siedziała na fotelu. Prawą nogę miała
założoną na lewą, a w ręku trzymała szklaneczkę szkockiej z lodem. Ubrana była w
długą, sięgającą do kostek czarną suknię na ramiączkach, lecz tych nie było
widać, ponieważ przykrywała je żółta bluza z kapturem i kangurzą kieszenią. Już
zanim zapaliłem pokojową lampkę, wiedziałem z kim mam do czynienia. Wiedziałem, że
będzie to rozmowa, której nie uniknę i właściwie nie chciałem jaj unikać.
- Mam
nadzieję, że nie masz mi za złe samoobsługi?
- Ależ
skąd, czuj się jak u siebie, ale co właściwie tutaj robisz?
- Po
naszym ostatnim spotkaniu czułam się winna i pomyślałam, że przydałoby Ci się
jakieś wyjaśnienie.
- Dobra.
Kontynuuj.
- Jak
już zapewne zauważyłeś nie jestem normalną kobietą. Niektórzy mogliby nawet uznać,
że określenie kobieta to za wiele, uważaliby mnie za zwierzę i chcieli zabić. Nie
owijając w bawełnę. Jestem wampirem, ale wbrew temu, co pokazują filmy mam swoje
zasady. Jako Nosferatu mam pewne zdolności. Potrafię na przykład spojrzeć na
człowieka i wiem kim jest, co robi, poznać jego przeszłość. Tak było z tym facetem w
sklepie, a że byłam głodna to zrobiłam to, co zrobiłam. Jednak to również jest
oparte o pewne wzory. Nigdy nie atakuję ludzi dobrych, twórczych i mogących się
przydać. Jadam tylko margines społeczny. Osoby, które są pasożytami społeczeństwa,
nie mają rodzin i nie robią nic dla innych. W pewnym sensie oczyszczam miasto ze
śmieci.
- Cóż,
widzę, że nie tracisz czasu na mowę wstępną.
- Nie.
Sądziłam, że chcesz jak najszybciej uzyskać odpowiedzi na nurtujące cię pytania.
- Racja,
ale jeszcze nie powiedziałaś, czemu wtedy na mnie czekałaś.
- Wiesz,
kiedyś, właściwie to trzysta dwadzieścia siedem lat temu, odnalazłam swoją drugą połowę. Pewnie wszystko było by w
porządku, byśmy się ożenili, mieli gromadkę dzieci i żyli krótko i szczęśliwie,
ale pewnego, pochmurnego wieczoru wyszłam na miasto i zostałam zaatakowana przez bandę
oprychów. Pobili mnie, zgwałcili i obrabowali. Z pewnością umarłabym w rynsztoku,
gdyby nie pewien jegomość w długim czarnym płaszczu. Facet wziął mnie do swojego
pokoju i widząc, że straciłam dużo krwi postanowił przeprowadzić na drugą stronę.
Przemienił mnie w to, czym teraz jestem,
jednak, mimo iż uratował mi w ten sposób życie, myślę czasem, że było by lepiej
wtedy skonać. Jednak mój chłopak mnie nie odrzucił. Zaakceptował taką, jaką się stałam, lecz nie chciał
przejść na stronę mroku. Chyba powinnam uciec, zostawić go i dać szansę na normalne
życie. Powinnam, ale nie zrobiłam tego. Zostałam i obserwowałam jak czas zostawia na
nim swoje ślady, jak ryje jego twarz swymi pazurami, przygniata go swym ciężarem, aż
do momentu nadejścia pani ciemności, do momentu nadejścia śmierci, która dała mu
wytchnienie, uwolniła od męki istnienia i wszelkich trosk. Od tamtej pory jestem
samotna. Nauczyłam się wierzyć w reinkarnację i to z nią wiązałam swoje nadzieje i
jak widzę słusznie.
- Co
chcesz przez to powiedzieć?... - do tej pory siedziałem i słuchałem jej słów z
umiarkowaną uwagą. Zastanawiałem się czy oby na pewno jestem bezpieczny i czy to
możliwe, że zakochałem się w wampirzycy. Siedziałem i nie mogłem oderwać od niej
wzroku. Już w supermarkecie, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz wiedziałem, że coś
się stało. - ...że ja...
- Przecież
sam wiesz. Zasadnicze pytanie brzmi czy teraz chcesz przekroczyć granicę
śmiertelności, czy umrzeć ponownie. Możemy być razem na zawsze, aż do kresu świata,
lub osobno już za chwilę. Nie chcę znów patrzeć jak odchodzisz, więc jeśli się nie
zdecydujesz to trudno. Przyzwyczaiłam się do samotności i...
- Muszę
to przemyśleć - przerwałem jej w pół zdania, ale chyba i tak wiedziałem, co zrobię.
- To
nie jest reklama speców od marketingu zatrudnionych przez gigantów usług
telekomunikacyjnych, ale prawdziwe życie i teraz musisz dokonać wyboru jak będzie ono
wyglądało w przyszłości. - powiedziała i wychyliła szklankę z alkoholem do końca.
- Cóż,
może ci dolać - miałem nadzieję, że zyskam odrobinę czasu.
- Nie,
dziękuję. Jaka jest twoja decyzja?
- W
sumie i tak jestem samotny, a nieśmiertelność to całkiem interesująca opcja. W
dodatku będę mógł spędzić ją z tobą, więc czyń swą powinność, o pani.
- No,
to się nazywa męska decyzja.
Lokal wyglądał podobnie jak setki innych w
okolicy. Przyszedł tu, ponieważ chciał się napić i utopić swe smutki w alkoholu.
Idąc w stronę baru omiótł wzrokiem wnętrze. W najdalszym rogu stał stół bilardowy,
przy którym aktualnie stało trzech kolesi i cztery laski. Dalej przy ścianie było
kilka automatów i drzwi do ubikacji. Po prawej stało kilka stolików, przy których
siedziało kilka osób. Wnętrze, stylizowane na lata dziewięćdziesiąte dwudziestego
wieku, sprawiało całkiem miłe wrażenie. Usiadł przy ladzie i zamówił kufel piwa.
Barman podał zamówienie i wrócił do poprzedniej czynności. Po chwili obok usiadła
zgrabna blondynka i zaczęła rozmowę. Dyskutowali o pogodzie, codziennych sprawach i
innych podobnych bzdurach.
Teraz zamówił kolejny browar, wyciągnął
papierosa, włożył go do ust i zapalił. Zaciągnął się głęboko dymem i rozejrzał
w około. Otaczało go około dwudziestu trzech zaciekawionych twarzy, należących to
nieznanych mu person. Nawet nie wie jak do tego doszło. Rozmawiał z tą kobietą, która
nadal siedziała obok, o jakichś błahostkach, a teraz jest w środku historii i czuje,
że nie wyjdzie, jeżeli jej nie skończy.
- Jak
to możliwe, że tak szybko się zgodził? - zapytał gość w czarnej flanelowej koszuli
z baseboll'ówką, odwróconą daszkiem do tyłu.
- Cóż,
może czuł, że jest tą jedyną i nie chciał stracić szansy, a może wierzył w
reinkarnację i wiedział, że już kiedyś byli razem. Może to miłość zmusiła go do
tego kroku, a może brak czegoś, co mogło go zatrzymać.
- Dobrze,
dobrze, ale co było dalej - dopytywała kobieta w kremowym swetrze.
Przemiana była niezwykle interesującym
doznaniem. Podeszła do mnie i wgryzła się w szyję. Poczułem, że słabnę, przed
oczami latały czarne plamki, ciałem wstrząsały dreszcze i było mi strasznie zimno.
Gdy byłem bliski omdlenia, podniosła nóż ze stolika i przecięła sobie żyły w lewej
ręce, którą przybliżyła do moich ust. - Pij - wyszeptała, a ja zacząłem ssać jej
krew. Nagle poczułem jak moje naczynia wypełnia ciepła ciecz. Zrobiło się cieplej i
przyjemniej. Przestałem myśleć o tym, co będzie jutro.
Gdy doszedłem do siebie zaczęliśmy
zabawiać się swoim ciałem. Krótka gra wstępna i klasyczny numerek w pościeli. Co
ciekawe zmiana, "przynależności gatunkowej" nie wpływa na odczucia płynące
z uprawiania seksu.
Jeżeli ktoś myśli, że musiałem
zaopatrzyć się w trumnę i zatęchłą piwnicę, w której mógłbym ją umieścić to
jest w wielkim błędzie. Zaciągnąłem żaluzje i położyłem się obok kobiety, z
którą miałem i chciałem spędzić resztę życia. Po emocjonującym wieczorze nie
miałem problemów z zaśnięciem.
Gdy się obudziłem, dochodziła szesnasta.
Odsłoniłem żaluzje i poczułem jak promienie słońca wcinają się w moje ciało
niczym ostre żyletki w żyły samobójcy. Szybko zaciągnąłem je z powrotem.
Racja, teraz jestem nosferatu i być może
był to ostatni raz, kiedy widziałem światło
słoneczne. Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie poczuję tego bólu. Teraz, jestem
dzieckiem nocy. Jestem tym, który zaszyty w ciemności obserwuje twoje kroki i zastanawia
się jak smakuje twoja krew. Jestem bratem cienia, który daje mi schronienie i otacza
opieką moją spragnioną duszę. Mą siostrą jest śmierć, chodząca za mną i
zbierająca me żniwo. Może dzisiaj, a może jutro będziesz stanowił mój posiłek.
Staniesz się trupem, gnijącym gdzieś w mroku zapuszczonej i zapomnianej przez Boga
ślepej uliczki. Podzielę się twym ścierwem ze szczurami, moimi nowymi przyjaciółmi.
Ja zabiorę tylko soki, one zajmą się resztą.
Usłyszałem szelest pościeli. Odwróciłem
się i zobaczyłem jak ma władczyni siada na łóżku i spogląda na mnie zaspanym
wzrokiem.
- Która
godzina - pyta, a jej jeszcze uśpiony głos, wypełnia swym dźwiękiem cały pokój.
- Szesnasta
dwadzieścia trzy - odpowiadam nie mogąc oderwać od niej wzroku.
- Wcześnie,
zbyt wcześnie - mówi, ale jakby do siebie - czemu już nie śpisz?
- To
dopiero pierwszy dzień mojego nowego życia. Jeszcze chyba nie przywykłem do roli
nocnego marka.
- Faktycznie,
potrzeba trochę czasu, aż ludzki mózg przesunie pewien przełącznik, który kieruje
twoim organizmem tak, jakby nic się nie stało. Za jakiś czas to się zmieni, wtedy
dzień stanie się nocą, a noc dniem. Mimo wszystko to jeszcze nie moja pora, więc
wybacz, ale spróbuję dogonić swoje sny. - Rzekła i kładąc się na prawym boku
zasnęła.
Stałem i patrzyłem jak Morfeusz bierze ją
w swoje ramiona. Wiedziałem, że dalsza linia mego życia nierozerwalnie łączy się z
jej szlakiem. Że jeżeli kiedyś ją
stracę, umrze również coś we mnie. Coś, czego mogę już nie odbudować.
Jack, bo taką miął ksywę, wiedział, że
teraz jego publika sama będzie stawiała mu piwa, aby usłyszeć dalszy ciąg opowieści.
Robił to nie pierwszy raz. Taki miał sposób na zaoszczędzenie kasy i spędzenie
trochę czasu z ludźmi.
Mimo, że nikt nie wierzył w wampiry ani
historie, jakie opowiadał, każdy chciał wysłuchać opowieści do końca. Lata praktyki sprawiły, że potrafił mówić o
rzeczach niemożliwych w taki sposób, jakby była to najświętsza prawda i co do
autentyczności zdarzeń nie było żadnych wątpliwości. Stał się nowożytnym
bajarzem, wciągającym słuchaczy w kreowany przez siebie świat, jak czarna dziura
pochłaniająca wszelką materię, która ma pecha znaleźć się w zasięgu jej
oddziaływań. Dla ludzi wychowanych na telewizji i komputerowej rozrywce było to nowe,
nieznane doznanie.
- Kurcze,
skończyły mi się fajki - stwierdził i spojrzał na barmana.
- Proszę,
na koszt firmy - powiedział i podał mu paczkę Mallboro.
- O,
dziękuję. Widzę, że moja historia zaciekawiła również pana. To dobrze, stare
opowieści zawierają stare prawdy, a te z kolei są nie zmienne i uważny słuchacz może
wyciągnąć z nich wnioski, które przydadzą się w codziennym życiu.
- Racja,
ale co dalej - wykrzyknął koleś we flanelowej koszuli w kratę.
Przez następne cztery godziny oglądałem
telewizję. W końcu poczułem na ramieniu dotyk.
- O,
nareszcie wstałaś.
- Miło,
że się cieszysz - odpowiedziała z uśmiechem.
- Wiesz,
to trochę dziwne, ale znamy się już jakiś czas, a ja nie wiem jak masz na imię.
- Tamara.
Tamara Iwanowicz.
- Tamara.
Ładnie.
- Widzę,
że chcesz jeszcze o coś zapytać. Śmiało, przecież cię nie ugryzę - powiedziała i
krótko się zaśmiała.
- Zastanawiam
się, czy wampir, który cię przemienił był pełnej krwi.
- Myślę,
że nie. Z tego, co wiem nie ma już pełnokrwistych i wtedy też chyba ich już nie
było.
- Co
się z nimi stało? - zapytałem, ale w tej samej chwili usłyszałem jakiś trzask przed
domem.
Podszedłem do okna i w świetle lampy
zobaczyłem, że na ulicy zaparkowała czarna furgonetka z białym krzyżem wyrysowanym na
dachu. Prawdopodobnie kierowca się gdzieś śpieszył, bo kosz leżał kilka metrów
dalej, a jego zawartość walała się na szerokości całego chodnika.
- Co
to było?
- Nie
wiem. Chodź zobacz, ale to chyba nic groźnego.
Podeszła i spojrzała na dół. Jej wyraz
twarzy uległ natychmiastowej zmianie. Dostrzegłem, że coś ją zaniepokoiło. W tym
samym czasie usłyszałem odgłos kroków. Jakby ktoś biegł po schodach. - Uciekamy ! -
usłyszałem krzyk Tamary i poczułem, że ciągnie mnie za rękę. Pobiegliśmy do
sąsiedniego pokoju, gdzie otworzyła okno i wypchnęła mnie na schody przeciwpożarowe.
- Na dach - powiedziała, a ja zrobiłem jak kazała.
Wchodząc po metalowych stopniach,
usłyszałem trzask. Jakby ktoś wywarzył drzwi do mojego mieszkania. Gdy byłem na dachu
zorientowałem się, że mimo ciemności, widzę wszystko, co tutaj się znajduje. To
pewnie cecha, jaką nabyłem dzięki przemianie.
- Biegnij
za mną i rób to, co ja. Nie wahaj się, nie zatrzymuj i nie myśl tyle - powiedziała, a
ja zauważyłem w jej oczach strach.
- Dobra,
ale o co tutaj chodzi.
- Pytałeś,
co się stało z pełnokrwistymi. Oto odpowiedź, ale nie ma czasu na wyjaśnienia.
Biegnij.
I pobiegłem. Skakałem z dachu na dach,
przez takie odległości, że nawet nie wiedziałem, że jest to możliwe. Przemykałem
między kominami, antenami i innymi dziwnymi rzeczami z szybkością, o jakiej sprinterzy
nie mogą nawet marzyć. Byłem jak dzikie zwierze, jak koń uciekający przed hordą
wygłodniałych wilków. Uciekałem, chociaż nie wiedziałem przed czym. Ufałem swojej
kobiecie i instynktownie zacząłem wyczuwać zagrożenie.
Zanim się zatrzymaliśmy, przebiegliśmy
jakiś kilometr w pełnym pędzie, a ja nie czułem zmęczenia. Znajdowaliśmy się na
dachu jakiegoś bloku. Usiedliśmy, oparci o chłodną ścianę małej nadbudówki,
osłaniającej wejście z wewnątrz, w taki sposób, że gdyby ktoś szedł od strony, z
której przybiegliśmy nie miał szansy nas zauważyć.
- Domyślam
się, że ktoś nas goni. Możesz mi teraz wyjaśnić, kto i jaki ma to związek z
zagładą wampirów pełnej krwi? - zapytałem, sądząc, że jest to odpowiednia chwila
na wyjaśnienia.
- Słyszałeś
kiedyś o Zakonie Światłości?
- Nie,
chyba nie.
- Zakon
Światłości to organizacja tworzona przez ograniczonych debili i kretynów uważających
się za narzędzia w rękach Boga, który przy ich pomocy chce naprawić błąd, jaki
popełnił dawno temu, zsyłając na Kaina klątwę krwi. Mimowolnie obdarował go
wampiryzmem, a ten wykorzystując sytuację stworzył nowy gatunek istot. Bez niego nie
było by nas, ani wielu nam podobnym. Frajerzy, którzy nas gonią to chmara rządnych
masakry neandertalczyków, nie zwracających uwagi na uczucia swojej
"zwierzyny". Dla nich jesteśmy, źródłem wszelkiego zła. Ich ograniczony
umysł skupia się tylko na tym, jak nas
dopaść i unicestwić. Nie zwracają uwagi na to, że my też myślimy, potrafimy
odróżnić białe od czarnego, złe od dobrego i że mamy wolną wolę, którą kierujemy
się dokonując wyborów. Wsparci nieograniczonymi zasobami Kościoła, wyposażeni w
najnowszy sprzęt i broń, biegają po świecie i bezkarnie mordują przedstawicieli
naszego gatunku. Dzięki biskupom, papieżom i innym pedałom w sutannach, przez wieki są
nietykalni, bezkarni i stoją ponad prawem. Niewielu księży widzi prawdę. Nawet,
jeżeli któryś zauważy, że to nie jest dobre rozwiązanie, boi się wychylić.
Jesteśmy skazani na ucieczkę i ukrywanie się przed tymi bestiami, bo tak naprawdę to
oni są groźni, nie my.
- I
dopiero teraz mi o tym mówisz.
- Cóż,
wcześniej jakoś nie było okazji.
- Jest
coś jeszcze, o czym powinienem wiedzieć, a ty...
- Cicho,
posłuchaj - nagle mi przerwała.
Wiatr niósł swoją smutną pieśń po
betonowej dżungli. Dookoła było słychać odgłosy śpiącego w nieświadomości
miasta, które kiedyś było moim domem, a teraz stało się zupełnie obcym miejscem.
Wsłuchiwałem się w jego śpiew i zaczynałem rozróżniać poszczególne dźwięki.
W pewnym momencie moja uwaga skupiła się
na monotonnym stukocie. Zobaczyłem, że Tamara podchodzi do drabiny prowadzącej na
dół. Właśnie zamierzałem do niej podejść, lecz ona odwróciła się na pięcie i
zaczęła biec w drugą stronę. Gdy mnie mijała krzyknęła, że spadamy na dół.
Podbiegliśmy do krawędzi i spojrzałem na sąsiedni dach, gdzie dostrzegłem pięć
ciemnych sylwetek, uzbrojonych w karabinki wyposażone w laserowe celowniki, których
czerwony promień przecinał ciemność nocy, niczym ostrze kosy przecinające delikatną
konstrukcję źdźbła trawy.
Zostałem szarpnięty za rękę i poczułem,
że spadam. Gdy jest się nosferatu, uderzenie o ziemię, upadając z wysokości siódmego
piętra, wcale nie boli tak, jak można by się tego spodziewać. Cały czas poznawałem
nowe możliwości, mojego nowego organizmu. Ciekawe jak długo będę uczył się go
wykorzystywać.
Będąc na dole zaczęliśmy uciekać na
północ, jednak gdy czarna furgonetka zastawiła nam drogę, wbiegliśmy w wąską
uliczkę po prawej, która okazała się pułapką, gdyż na jej końcu czekał już na
nas komitet powitalny. Rzuciłem się w kierunku studzienki kanalizacyjnej. Szybko
podniosłem pokrywę i zawołałem towarzyszkę. Gdy widziałem, że biegnie w moją
stronę, zeskoczyłem do kanału. Ten był klasyczny. Wystarczająco wysoki abym mógł
się wyprostować. Po bokach były półki, po których można było swobodnie chodzić, a
między nimi płynął strumień ścieków szerokości, mniej więcej, dwóch metrów.
Dodatkowo strasznie tu śmierdziało.
Po chwili, coś przysłoniło światło
latarni, padające przez otwór. To była Tamara, ale jej skok był jakiś dziwny. Taki
desperacki i nienaturalny. Widziałem jak w locie, uderza głową o krawędź studzienki i
pada na betonową półkę. W jej ramieniu i plecach tkwiło kilka drewnianych kołków.
Automatycznie, przed oczami zobaczyłem wszystkie sekwencje zabijania wampirów, jakie
widziałem w obejrzanych horrorach. Boże, nie! Tylko nie to! Nie ona!
Ale to była ona, a jeden z kołków,
osinowych zapewne, tkwił prosto w jej sercu. Nagle odwróciła się na bok i
wyciągnęła w mym kierunku rękę. Uklęknąłem przy niej i chwyciłem w ramiona.
- Nie
przejmuj się, to musiało kiedyś nastąpić. Przecież wszystko się kończy -
powiedziała z grymasem bólu na twarzy.
- Ale
dlaczego akurat teraz. Przecież dopiero się odnaleźliśmy, a już musimy się
rozstawać. Jak ja mam dalej żyć bez ciebie - czułem straszny ból. Tak jakby ktoś
stał mi na klatce piersiowej, wielkim, skórzanym butem.
- Życie
jest brutalne - po jej policzku pociekła łza - ale nie należy się poddawać. Mimo
całego bólu, jaki ze sobą niesie, musimy pamiętać o tych chwilach, które dają
radość. Jest ich nie wiele, ale to one przynoszą nadzieję i pomagają przetrwać
ciężkie momenty. Żyj i pamiętaj o naszych wspólnie spędzonych chwilach -
zakaszlała, a z nosa pociekła jej stróżka krwi.
- Nie
odchodź, walcz, jakoś uda ci się pokonać śmierć, przecież jesteś nieśmiertelna.
- Dla
mnie nie ma już ratunku. To jest moje przeznaczenie i to jest koniec mojej drogi. Jednak
ty możesz się jeszcze uratować. Uciekaj i pamiętaj, że choćby w tysiącu wcieleń...
- znów zakaszlała.
- ...odnajdę
ciebie - dokończyłem.
Głowa opadła jej do tyłu, a z mojego
gardła wydarł się przeraźliwy krzyk. Siedziałem i ściskałem jej martwe ciało. W
oczach miałem łzy, a w umyśle zamęt. Zerwałem się i w amoku próbowałem wejść po
drabince na górę. Albo bym zginął, albo porozrywał na strzępy tych wszystkich
morderców na zewnątrz, jednak w połowie drogi pośliznąłem się na szczeblu i
spadłem prosto do lodowatego szamba.
Chłód i smród nieco mnie otrzeźwił.
Jeszcze raz spojrzałem na ciało. Łzy znowu cisnęły mi się do oczu, lecz tym razem
umysł zachował spokój. Z góry usłyszałem krzyki i zacząłem biec przed siebie. Nie
wiem jak długo to trwało, ani jaką drogę pokonałem. Wiem, że nie potrafiłbym
trafić z powrotem do miejsca, z którego uciekłem.
Zatrzymał się i rozejrzał po
słuchaczach. Był już stary. Lubił czasem wpadać do baru i opowiadać te historie.
Doszedł w tym do takiej wprawy, że potrafił mówić w pierwszej osobie. Tak, jakby
opowiadał o tym, co sam przeżył. Bawiły go reakcje publiki. Mimo wieku, głos miał
donośny i w pewnym sensie hipnotyczny. Spojrzał na zegarek i bez zbędnego
przedłużania kontynuował opowieść dalej.
Gdy wyszedłem na zewnątrz, okazało się,
że jestem za miastem. Kilkaset metrów dalej była oczyszczalnia ścieków, do której
prowadził kanał, jakim tutaj dotarłem. Niedaleko był mały las, a za nim wiejska,
opuszczona chata, w której postanowiłem się ukryć.
Żywiłem się krwią szczurów, bezdomnych
psów i kotów, ale przynajmniej było tam całkiem bezpiecznie. Bałem się wrócić do
miasta, ze względu na historię z tym całym Zakonem Światłości. Wiedziałem, że mnie
widzieli i na pewną urządzą polowanie. Miałem tylko nadzieję, że po jakimś czasie
sobie odpuszczą. Czas mijał mi na rozmyślaniu. W przygnębieniu myślałem nawet o
samobójstwie, lecz jej słowa "żyj i pamiętaj..." powstrzymywały mnie przed
tym czynem.
Po dwóch tygodniach wróciłem do miasta.
wyglądało na to, że wszystko jest jak przedtem. Długo chodziłem po oświetlonych
bladym światłem chodnikach i nigdzie nie było ani śladu obecności członków Zakonu.
W parku usiadłem na ławce i zacząłem
znowu rozmyślać o tamtej nocy. W pewnym momencie przysiadł się jakiś starzec.
- Czasem,
dobrze jest się z kimś podzielić swoim problemem. To przynosi ulgę. - powiedział.
- Czasem
rozdrapuje ranę i powoduje, że przyćmiony ból wraca z podwójną siłą -
zripostowałem.
- Tak,
ale niekiedy warto spróbować.
- Owszem,
ale niekiedy nie ma nikogo, kto chce słuchać.
- To
prawda - rzekł i posiedział jeszcze chwilę bez słowa, po czym wstał. - Najlepiej
słuchają nieznajomi - powiedział i powolnym krokiem zaczął odchodzić.
- A
Pan chce słuchać? - zapytałem, kiedy oddalił się już jakieś pięć metrów.
- Cóż,
jeżeli to przyniesie Panu ulgę.
I tak oto podzieliłem się moją historią
z człowiekiem, którego widziałem pierwszy raz w życiu. Godzinę przed świtem, każdy
z nas udał się w swoją stronę.
- I
co dalej? - zapytała kobieta, z którą rozmawiał na początku.
- Tu,
moja opowieść się kończy. Nie wiem, czy ktoś wie, co było dalej, ale zakończenie
każdy może dopowiedzieć swoje. Jeden może przypadkiem odkryje prawdę, inny się z
nią zupełnie minie, jednak dzięki temu powstaną dwie, alternatywne historie.
Wstał i wyszedł z baru pozostawiając
swoją publiczność w zadumie. Była to ciemna noc, pełna mroków i tajemnic. Spojrzał
na zegarek i delikatnie się uśmiechnął - czas wracać do pracy - wyszeptał i poszedł
w swoją stronę.
Do świtu pozostało pół godziny.
Siedział na dachu najwyższego budynku w mieście i czekając na ostatni wschód słońca
żałował, że nie ma żadnej rzeczy, która do niej należała. Cała pamięć, jaką po
sobie zostawiła, mieszkała w jego głowie. Wciąż widział jej uśmiechniętą twarz,
słyszał jej głos, czuł jej dotyk i zapach. Nadal nie mógł się pogodzić z jej
śmiercią. A przecież minęło tyle czasu. Czasu, który podobno leczy rany. Jednak te
rany nie chcą się zabliźnić. Ciągle dają o sobie znać, a każdy rok, miesiąc,
tydzień, dzień, godzina, minuta, każda sekunda dosypuje do nich soli.
Zmienił się. Ból spowodował, że umarł.
Życie wypłynęło z niego już dawno temu, a swoje istnienie, zawdzięcza tylko
umęczonemu mózgowi. Świat zrobił się szary, jakiś taki wyprany z kolorów i
jakichkolwiek uczuć. Nic nie robił na nim wrażenia. Już nie był wampirem, zabójczo
groźnym synem nocy, bratem śmierci, i pobratymcem cienia. Stał się żyjącym trupem,
bez żadnych ambicji, nadziei, uczuć.
Lecz dzisiaj postanowił to zmienić.
Dzisiaj jego los się odwróci, zacznie wszystko od nowa.
- jednak
postanowiłeś to zrobić - z zadumy wyrwał go głos, który kiedyś już słyszał.
Wstał i się odwrócił. Dwa metry dalej
stał pewien starzec. Gdzieś już go spotkał. Jego obecność była dla niego zupełnym
zaskoczeniem.
- To
ty?
- Tak.
- Ile
to już lat minęło, od kiedy się widzieliśmy? Dziesięć, jedenaście?
- Piętnaście.
- Ooo.
Piętnaście, to dużo czasu.
- Owszem.
- Wyglądasz
tak samo, jak wtedy na tej ławce w parku. W ogóle się nie zmieniłeś.
- Za
to ty wyglądasz okropnie. Widać, że twoje życie jest pełne smutku i rozpaczy.
- Kim
ty jesteś i co tutaj robisz?
- Czekam
na ciebie.
- Co?
- Przecież
zdecydowałeś, że dzisiaj umrzesz.
- Tak,
ale. Zaraz czy to znaczy, że jesteś... - chciał powiedzieć coś jeszcze, ale dźwięk
uwiązł mu w gardle.
- A
kogo się spodziewałeś? Zakapturzonej, rozkładającej się kobiety w czarnej szacie z
kosą w ręku. Naprawdę myślałeś, że jest to robota dla kobitek. Człowieku od
czasów Mistrza Polikarpa, świat poszedł na przód. Od zawsze faceci wszystko, co złe i
niemiłe zrzucali na kobiety, ale ruch feministek musiał wszystko spieprzyć. O patrz,
słońce wschodzi.
Odwrócił się i zobaczył jak pierwsze
promienie, wychylają się z za horyzontu. Już nie było odwrotu. Jego ciało powoli
zmieniało się w proch, który natychmiast porywał wiatr. Uśmiechnął się i
wykrzyknął - "choćby w tysiącu wcieleń, odnajdę ciebie", a echo tych
słów jeszcze długo odbijało się od ścian miejskiej dżungli.
UNDERLUK |