MROK
Właśnie kończyłem
czyścić swojego Desert Eagl'a, kiedy usłyszałem jakiś hałas. Po krótkim
zastanowieniu doszedłem do wniosku, że dźwięk dochodził ze strychu, więc oderwałem
się od mojej ulubionej czynności, w niecałe dziesięć sekund złożyłem broń,
załadowałem magazynek mieszczący osiem kul, poczym podniosłem dupsko z krzesła i
ruszyłem do schodów prowadzących na górę. Pistolet, który trzymałem w prawej ręce,
mimo iż nabyty na czarnym rynku, powodował, że czułem się bezpieczniej. Kiedyś nawet
starałem się o pozwolenie posiadania takiego środka obrony, ale z powodu nie
zamieszkiwania w miejscu o szczególnie niebezpiecznej okolicy oraz nie posiadania
majątku o szczególnej wartości, moje podanie zostało odrzucone. Cóż, jak widać nie
każdy może być Bogiem legalnie.
Po niecałej minucie dotarłem do
schodów na końcu, których znajdowały się drzwi. Gdy je otworzyłem zobaczyłem moje
stare, zagracone poddasze i wydawało się, że wszystko jest na swoim miejscu. Za oknem
słońce zaczęło znikać za horyzontem, więc zapaliłem światło. Spojrzałem czy
przypadkiem nikt się nie chowa za stojącym w kącie wysłużonym kredensem i już
miałem wracać, kiedy odniosłem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Uczucie to było
tak silne, że aż ciarki przebiegły mi po grzbiecie. Dłoń, w której trzymałem broń,
podniosłem powoli na wysokość ramienia, potem tylko szybki obrót i już celuję w
pustkę. Spojrzałem w lewo, potem w prawo i nic. Stałem tak przez chwilę zastanawiając
się, co zrobić, w końcu postanowiłem wrócić na dół. Podchodząc do drzwi, na
których od tej strony wisiało stare, nadpęknięte lustro, poczułem to samo, co
wcześniej. Zatrzymałem się, spojrzałem w zwierciadło i zobaczyłem jak z za kartonu
po telewizorze wygląda szczur. Cholera - zakląłem i powoli odwróciłem się w jego
stronę. Gryzoń nadal stał w tym samym miejscu i wlepiał we mnie swoje małe, czarne i
jakoś dziwnie świdrujące ślepia. Teraz mogłem przyjrzeć mu się dokładniej.
Zauważyłem, że nieco różni się od innych przedstawicieli kanałowego gatunku.
Odróżniał go od nich przede wszystkim puszysto zakończony, owłosiony ogon, oraz futro
na pysku, które nie było jednolite. Można było na nim dostrzec sieć małych, białych
kresek układających się w dziwny i bardzo skomplikowany wzór. Lecz mimo wszystko
szczur to szczur i należało go wyeliminować. Nie zastanawiając się długo nad
biologicznym fenomenem, jaki miałem przed sobą, powoli sięgnąłem po oparty o stary
balon do wina, kij hokejowy, który zdołałem zauważyć kątem oka. Nie odrywając
wzroku od stworzonka wziąłem lekki zamach i szybkim, płynnym ruchem trzasnąłem
żyjątko prosto w kręgosłup, który wygiął się pod
nienaturalnym kątem, poczym uderzyłem jeszcze raz w taki sposób, że krew i
wnętrzności rozprysły się na wszystkim, co znajdowało się w promieniu połowy metra.
Przez chwilę byłem dumny ze swojej
szybkości, lecz po chwili myśl o tym, że teraz będę musiał tu posprzątać
ściągnęła mnie na ziemię. Nacisnąłem klamkę, żeby zejść na dół po szczotkę i
miskę z wodą, ale ta nawet nie drgnęła. W tej chwili przypomniałem sobie o znajomym,
który zatrzasnął się kiedyś w piwnicy, a że jego rodzina wybrała się akurat w tym
czasie na wakacje, spędził tam sześć dni. Całe szczęście trzymał tam mały zapas,
średniej klasy francuskich win, którymi popijał niezwykle odżywczą celulozę z
ukrywanej przed żoną kolekcji pism pornograficznych.
Stojąc tak i zastanawiając się, co
teraz, poczułem dziwny, niezmiernie lodowaty podmuch na szyi. Odwróciłem się i z
przerażeniem spostrzegłem, że resztki zabitego przed chwilą szczura jakby zaczęły
się roztapiać. Ciecz, jaka z nich powstała wsiąkała szybko w drewnianą podłogę
zabarwiając ją na ciemny, bliżej nieokreślony kolor. Plama coraz bardziej się
powiększała i brnęła w moją stronę. Nagle poczułem się jakiś niższy. Spojrzałem
w dół i osłupiałem. Zobaczyłem moje nogi wtopione do kolan w podłogę. Gdy
zdołałem się otrząsnąć, zrozumiałem, że proces wtapiania się mojego organizmu
trwa nadal. W panice zacząłem chwytać się wszystkiego, co miałem w zasięgu rąk,
jednak działania te byłe bezowocne. W końcu pociągnąłem za stary dywan, na którym
stała mała półka na książki, a na niej z kolei była umieszczona mała,
pamiętająca jeszcze czasy komunizmu, gaśnica przeciwpożarowa. Szarpnięcie
spowodowało, że spadła, odbiła się od dawno zapomnianej piłki do kosza i trafiła
mnie prosto w czoło. Potem była już tylko ciemność.
***
Obudziłem się ze strasznym bólem
głowy. Przez chwilę leżałem i zastanawiałem się gdzie mogą leżeć jakieś proszki
przeciwbólowe. W końcu usiadłem na łóżku i wysunąłem szufladę z szafki, na
której stała beżowa lampka nocna. Był tam Desert Egle na widok, którego przypomniał
mi się sen. Sen jak historia z powieści Mastertona.
Broń oraz stertę jakichś dawno
uregulowanych rachunków przesunąłem na bok i zacząłem wypatrywać małych, białych
tabletek, które wydawało mi się, że jeszcze niedawno tu były. Cóż, może to sobie
tylko uroiłem. Wstałem i poszedłem do
Łazienki. Była tam
kobieta, z którą zamierzałem związać resztę swojego nudnego życia. Akurat brała
prysznic. Podszedłem do zlewu, nad którym wisiało lustru, a za nim była szafka.
Otworzyłem ją i od razu zauważyłem cel moich poszukiwań. Stało tam małe,
mieszczące zaledwie dwadzieścia tabletek, pudełeczko.
Sięgnąłem po nie i wyciągnąłem dwie sztuki. Zamknąłem szafkę,
włożyłem pigułki do ust, nachyliłem się nad kranem, zaczerpnąłem trochę wody i
wszystko razem połknąłem. Podnosząc się spojrzałem w lustro, w którym przez nie
dosunięte drzwi od kabiny widziałem moją wybrankę. Patrzyłem na jej boskie ciało,
niesamowite piersi, zakończone ciągle muskanymi przez wodę, twardymi sutkami.
Obserwowałem jak krople wody spływają z jej pięknych, brunatnych włosów na biust,
potem na cudowny brzuszek gdzie niektóre wpadają do pępka poczym ponownie wypływają i
pędzą dalej w dół, do wzgórka łonowego gdzie zatrzymują się na chwilę na
delikatnym owłosieniu jakby chciały odpocząć przed drogą po jędrnych udach,
łydkach, aż dotrą do stóp i zbiorą się ponownie w strumień życiodajnej wody.
Teraz, jakby na moje życzenie, odwróciła się i mogłem podziwiać jej nagie plecy z
zarysowaną linią kręgosłupa, i niesamowite wręcz pośladki. Stojąc tam i patrząc na
nią doszedłem do wniosku, że jestem w posiadaniu czegoś, o czym nawet nie potrafiłem
marzyć. Piękno całego świata zamieszkało w moim domu, jadło ze mną posiłki,
oglądało telewizję, rozmawiało i kochało się. Czyż można chcieć czegoś więcej?
Nie można! Oczekiwanie od życia czegoś jeszcze, było pozbawione jakiegokolwiek sensu.
A jednak, to mi nie wystarczało. Co dziennie modliłem się, aby ta bogini nigdy nie
została wymazane z mojego życia, abym mógł każdego ranka budzić się i widzieć ją
u swego boku.
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk
dobiegający z kuchni. Poszedłem sprawdzić, co to było. Okazało się, że tylko
grzanki wyskoczyły z tostera. Wziąłem je, posmarowałem cieniutko masłem i
nałożyłem warstwę truskawkowego dżemu. Zaparzyłem dwie kawy i zacząłem
przygotowywać jajecznicę.
- cześć kochanie - powiedziała Weronika,
która w tej chwili weszła do kuchni, ubrana tylko w moją, sięgającą jej do połowy
ud, koszulkę. Podeszła i poczęstowała mnie gorącym pocałunkiem - daj ja to
dokończę - poczym wzięła patelnię i zaczęła mieszać jej zawartość.
Śniadanie zjedliśmy rozmawiając o
mało ważnych sprawach. Potem ona zaczęła sprzątać po posiłku, a ja zeszedłem do
piwnicy. Stał tam Fiat 126p, którego postanowiłem poddać lekkiemu tuningowi. Dziś
zamierzałem podkręcić trochę silnik, więc zabrałem się za jego demontowanie. Po
rozebraniu na czynniki pierwsze, odszukałem tłoki i zacząłem je szlifować. Wtem,
dobiegł mnie krzyk. Rzuciłem swoje zajęcie i zacząłem wbiegać na górę.
-co się dzieje? - zapytałem Weronikę, gdy tylko
ją odnalazłem
-tam - odpowiedziała, wskazując palcem na róg
pokoju, w którym stało małe włochate zwierzątko. Podszedłem bliżej i nagle zdałem
sobie sprawę, że gdzieś już takiego zwierza widziałem.
Sen. To jedno słowo wyłoniło się z
mojego umysłu i nagle wszystko stało się jasne. W tym momencie zacząłem panikować.
Pobiegłem do sypialni po broń i po powrocie w kierunku stworzenia wystrzeliłem cztery
pociski. Pociski, które niczym czterej jeźdźcy apokalipsy niszczyły wszystko, co
znalazło się na torze ich lotu. Dwa trafiły w futrzaka, a dwa w ścianę za nim.
Odwróciłem się do mej Pani i przytuliłem. Nagle doznałem uczucia jakbym spadał.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że wokół mnie nic nie ma. Całe otoczenie wypełniała
ciemność, ale mimo iż nie było żadnego
światła wszystko widziałem. No, jeżeli przyjmiemy, że tym wszystkim można nazwać
to, co miałem wokół siebie, a co wyglądało jak ściany ciemności. Dosłownie ściany
ciemności! Wyglądało to tak jakbym był zamknięty w jakimś pudełku, którego boki
poruszają się razem ze mną. To znaczy jeżeli ja zrobię krok w prawo to one też
robią krok w prawo.
Doszedłem do wniosku, że w tej
sytuacji będzie najlepiej jeżeli będę szedł cały czas w tę samą stroną, więc
ruszyłem przed siebie. Idąc zastanawiałem się gdzie jestem, jak tu trafiłem i o co w
ogóle w tym wszystkich chodzi. Nie znalazłem żadnej odpowiedzi. Po czasie, który nie
był chyba dłuższy niż pół godziny, i przejściu jakichś dwóch może trzech
kilometrów zobaczyłem małe światełko. Mniej więcej piętnaście minut minęło zanim
do niego dotarłem. Promyk brał się z nikąd albo przynajmniej ja nie mogłem dostrzec
jego źródła. W jego centrum poruszała się gromada stworzeń wyglądających tak samo
jak osobnik z mojego domu. Wyglądały jak wataha wilków pożerająca właśnie
upolowaną zdobycz. Zachowywały się jakby mnie tam w ogóle nie było. W pewnej chwili
zauważyłem, że coś się pokazało, coś co pochodziło z wewnątrz grupy. Gdy się
nieco zbliżyłem dostrzegłem, że była to ludzka ręka. Podszedłem jeszcze nieco
bliżej i stanąłem jak wryty. Na palcu serdecznym zauważyłem pierścionek, który był
identyczny jak ten, który dałem Weronice na zaręczyny. Zrobiło mi się niedobrze.
Podniosłem trzymaną przez cały czas w prawej dłoni broń, wycelowałem i
pociągnąłem za niezwykle czuły cyngiel. Pistolet wypluł z siebie kulę, która
zdołała zabić dwa stworzonka, a resztę wypłoszyć.
Widziałem teraz prawie goły, ludzki
szkielet. Kręgi szyjne przepasane były złotym łańcuszkiem, na którym wisiał mały,
srebrny napis. W tym momencie zwymiotowałem. Padłem na kolana i zacząłem bić
pięściami w ziemię. Chciałem krzyczeć, ale głos zatrzymywał się w gardle i nijak
nie mogłem go z siebie wydusić. Spojrzałem jeszcze raz na wisiorek. WERONIKA. A więc
to nie była halucynacja. Poczułem jak z mojego organizmu odpływają wszystkie siły
witalne. Padłem na plecy i dopiero teraz z piersi wydarło się głośne, przerażające
NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE !!!.
Otworzyłem oczy i pierwsze co
zobaczyłem to armię sczuropodobnych, włochatych stworzeń chowających się gdzieś na
granicy bladego światła i ściany czerni. Poczułem chłód rękojeści Desert Eagl'a,
którego machinalnie podniosłem i wypaliłem. Tym razem dostały trzy, jednak reszta
ruszyła w moją stronę. Podniosłem się i rozejrzałem. Wybrałem miejsce, w którym
wydawało mi się że napastników jest najmniej i zacząłem w tym kierunku biec.
Uciekałem przed siebie nie oglądając się do tyłu. Nagle w coś walnąłem.
Na czole poczułem lekkie ciepło.
Zrozumiałem, że to krew wyciekająca z rozcięcia powstałego przy uderzeniu.
Wyciągnąłem ręce i zacząłem badać przestrzeń przed sobą. Okazało się, że jest
tam gładka ściana, tak czarna, że niczym nie odróżniająca się od ciemności
panującej dookoła. Odwróciłem się i wpatrywałem w mrok w oczekiwaniu ujrzenia
pogoni, no i ujrzałem. Moment zawahania i dotykając cały czas dłonią powierzchni, na
którą się natknąłem, pognałem w prawo w nadziei, że trafię na jej koniec.
Po chwili znowu w coś uderzyłem. Dotarło
do mnie, że w tym miejscu muszą łączyć się dwie ściany i że jestem w pułapce.
Ukucnąłem i
obserwowałem jak zbliża się biała, nie przekraczająca pół metra wysokości,
ruchliwa masa stworzeń, które niechybnie niosą śmierć. W między czasie policzyłem
ile mam jeszcze kul w magazynku. Cztery zużyte w domu, plus dwie przy trupie równa się
sześć, więc mam jeszcze dwie.
Kątem oka dostrzegłem błysk. Błysk
niczym odbicie światła na ostrzu mrocznej pani, która ukrywa się gdzieś tam, w
ciemności. Pani, która obserwuje mnie z ukrycia i cały czas przewiduje moje ruchy. Dla
niej to tylko gra, sposób na wypełnienie czymś czasu jaki ma do dyspozycji. Dla mnie
heroiczna walka o przetrwanie.
Wycelowałem i strzeliłem. Pudło.
Zacząłem mierzyć ponownie lecz zdałem sobie sprawę z mojego położenia i
bezsensowności zachowania. Przyłożyłem lufę do skroni. Delikatny, ledwo odczuwalny
chłód dodał mi otuchy. To chyba leprze wyjście niż czekanie na nieuniknione. Zawsze
mamy jakiś wybór. Ja go właśnie dokonałem.
Lekki skurcz mięśni odpowiedzialnych za
ruch palca wskazującego, wywołany niewielkim impulsem elektrycznym wysłanym przez mózg i po wszystkim. Koniec bólu,
cierpienia, uczucia pustki. Ostatnia myśl głosiła: w drugą stronę, trzeba było biec
w drugą stronę. Ale to, było tylko nawoływanie nie poddającej się świadomości.
Lecz czy tam było coś innego? Czy nie było tam
tego samego co tutaj? Pewnie nie, bo przecież zawsze jest jakaś ściana, której nie da
się ominąć, ani pokonać. Zawsze gdzieś czai się śmierć.
"Underluk"
|