Gdy koszmar powraca
Adam obiecał sobie
kiedyś, że już nigdy nie powróci do Cierniowic. Ale z obietnicami jest tak, że z
czasem tracą one swoją siłę, stają się nic nieznaczącymi słowami, o których
często się zapomina. Mimo iż ten zmęczony życiem mężczyzna o czarnych włosach
przyprószonych lekką siwizną, nie zapomniał o swoich przyrzeczeniach, nie miał
wyboru. Pogrzeb własnego ojca, z którym nie widział się kilkanaście lat zmusił go by
wreszcie postawił nogę na tej przeklętej ziemi. Mimo że minęło dobre dwadzieścia
lat on wciąż całym sercem nienawidził tego miasteczka. To tutaj doszło do gwałtownej
zmiany jego życia, przeobrażenia w nieprzespane noce, koszmary, depresje i wizyty w
klinikach psychiatrycznych. To tutaj zaczął się wielki marsz w stronę samozagłady,
kiedy już kilkakrotnie Adam Mroczek podcinał sobie żyły, rzucał się do rzeki,
wieszał na gałęzi. I zawsze ten złośliwy los nie pozwolił mu odejść, zawsze coś
powodowało, że nie skończył jak jego przyjaciele wtedy, kiedy i on powinien był
zejść z tego świata. Nienawidził Cierniowic a jeszcze bardziej nienawidził siebie. Za
to, że żył i za to, że tutaj powrócił. Choć przyjechał tylko na góra kilka dni
już czuł się źle, już czuł, że jedynym ratunkiem będzie wizyta w knajpie gdzie do
białego rana przesiedzi przy kuflu piwa rozmyślając i użalając się nad sobą.
Pogrzeb to bardzo
przygnębiająca uroczystość. Sam fakt rozpaczy bliskich jest gorszy aniżeli sama
śmierć. Adam patrząc na osuwającą się na ziemię matkę, podtrzymywaną przez niego
samego i jego siostrę znów poczuł się na tyle źle, że zapragnął być na miejscu
swojego ojca. Przynajmniej nie musiałby oglądać żalu i przerażającego smutku
wydzierającego się z twarzy tych, których wciąż tak kochał.
Kochał także i ją,
Małgorzatę, dziewczynę, z którą wiele lat temu wiązał swoją przyszłość.
Niestety po tragedii zobaczył ją raptem trzy razy, po czym uciekł z Cierniowic. Nie
wiedział, co się z nią działo, czy też wyjechała, czy została, a może jak on
próbowała targnąć się na własne życie tyle, że z udanym skutkiem. Teraz już znał
odpowiedź.
Małgorzata żyła, była
dzisiaj na pogrzebie jego ojca, wciąż piękna, powabna, o oczach pełnych inteligentnego
pociągającego blasku. Mimo iż na jej twarzy kroił się smutek dostrzegł jak patrzy na
niego z iskierką zaciekawienia, zadumy, może i nawet szczęścia. On też przelotnie
wyglądał czasem kątem oka by upoić się widokiem swojej pierwszej i ostatniej w życiu
dziewczyny. Nie spodziewał się, że właśnie tutaj, na cmentarzu gdzie chowano jego
tatę, odżyją te niezapomniane emocje, powodujące szybsze bicie serca. Poczuł lekki
wstyd i urazę do samego siebie jednak nie mógł powstrzymać reakcji własnego
organizmu. Gdyby mu się to udawało dzisiaj byłby szczęśliwym człowiekiem.
Po pogrzebie na chwilę
opuścił matkę, kroczącą razem z najbliższą rodziną w stronę domu, by porozmawiać
z Gosią. Ona czekała na niego przy jednym z nagrobków. Ciemnowłosa, delikatna, pełna
niespotykanego uroku. Niestety grób, przy którym stała Małgorzata, szybko spowodował,
że Adam przypomniał sobie, dlaczego dopiero dzisiaj widzi się ze swoją byłą
miłością. Zaczął się zastanawiać czy specjalnie spośród tylu nagrobków stanęła
właśnie przy tym
„Łukasz Sokolnik
1964-1983 – Zginął tragicznie Pokój jego duszy”
Te napisy, które
wzdrygnęły Adamem. Najgorsze było to, że takich grobów było na tym cmentarzu kilka.
Z zamyśleń zbudził go głos Małgosi
- Witaj Adam –
powiedziała z nutką zadowolenia, ale i zdenerwowania w głosie
- Cześć – spojrzał
na nią ze strachem w oczach. Bał się, co teraz powie
- Moje najszczersze
kondolencję – powiedziała od niechcenia. Widać, że bardziej zrobiła na niej
wrażenie jego obecność aniżeli czyjakolwiek śmierć
- Dziękuje -
odpowiedział
- Długo cię nie było
– uśmiechnęła się a potem przytuliła do niego. To całkowicie go zaskoczyło.
Poczuł miłe ciepło, jakiego było mu brak przez te kilkanaście lat
- Fakt, długo –
szepnął. Poczuł jak łamie mu się głos.
- Wiem, że zaraz musisz
iść, więc może byśmy się umówili na dzisiaj wieczór? -
- Nie ma sprawy –
- Będzie też Andrzej i
Romek – powiedziała a on dygnął i poczuł jak w brzuchu ostre szpikulce przebijają
wnętrzności. Nie wiedział, dlaczego to powiedziała. Czy sądziła, że ci dwaj są mu
na tyle bliscy, że z utęsknieniem czekał na spotkanie z nimi? Fakt, kiedyś byli jego
kolegami, fakt, oni też wyszli z masakry cało, ale dzisiaj ich twarze kojarzyły mu się
tylko i wyłącznie z tamtą nocą. Nocą pełną krzyków, pełną strachów, pełną
krwi. Nie czuł do nich żadnego sentymentu, zapomniał o tym, że oni też, tak jak on i
Małgosia nie dołączyli wtedy do pięciu trupów brutalnie zamordowanych przez Edwarda
Liszta. Dla niego tak naprawdę nie żyli.
Ustalili między sobą
godzinę i miejsce spotkania, po czym rozeszli się w przeciwnych kierunkach. On
dołączył do spowitej w żałobie matki, ona poszła zapalić znicze na grobach. Adam
domyślał się na czyich.
Wieczorem, kiedy w domu
skończyła się wreszcie stypa i cała rodzina rozjechała się po domach, Adam mógł
spokojnie się umyć, przebrać a potem żegnając się z matką i siostrą wyszedł.
Wiedział, że zapewne robi źle zostawiając je same, ale musiał tam iść. Nie
potrafił wytłumaczyć, dlaczego ale może właśnie na to czekał całe życie. Powrót
do źródła wspomnień. To mogło być dla niego zarazem zbawienne jak i tragiczne w
skutkach.
W dziesięć minut
doszedł do domu Małgosi. To tam miał się spotkać z przeszłością. Jego dawna
miłość stała w oknie i wypatrywała go a gdy się zjawił szybko wybiegła na
podwórze, otworzyła mu furtkę i zaprosiła do środka gdzie udali się do salonu.
Kiedy Adam wszedł i
zobaczył dwóch czterdziestoletnich mężczyzn jego serce na chwilę stanęło by zaraz
potem ruszyć i pędzić jak oszalałe po torze wyścigowym zwanym życiem.
- Adaś …
To był Romek, Romek,
który kiedyś wyróżniał się tężyzną fizyczną a teraz wyglądał jak
najprawdziwszy niedźwiedź. Gruby, owłosiony, z twarzą poczerwieniałą od wódki.
Tylko staranny ubiór odróżniał go od zwykłego lumpa.
- Cześć Romek, cześć
Andrzej – przywitał się Adam i podszedł by uścisnąć im dłoń.
Andrzej wśród nich
trzech wyglądał najlepiej. Krótko ostrzyżone jasne włosy, zadbane ręce, eleganckie
okulary wskazujące na to, że na pewno nie jest robotnikiem fizycznym.
Usiadł naprzeciw nich i
nie wiedział, co powiedzieć. Na szczęście to oni zadawali pytania, a odpowiadać jest
dużo prościej. Opowiadał im o sobie, gdzie pracuje, gdzie mieszka, że jest sam, nie ma
żony ani dzieci. Potem oni odwzajemnili mu się tym samym. Andrzej był nauczycielem w
szkole podstawowej, uczył historii. Miał żonę i dwójkę dzieci, był szczęśliwym
człowiekiem. Trochę inaczej jak Romek. On został tak jak jego ojciec leśniczym. Kilka
lat temu ożenił się, ale żona odeszła od niego z jakimś mechanikiem z sąsiedniej
wioski. Widać, że od tego czasu jego problemy z alkoholem stawały się aż za nadto
wyraźne. Adama interesowało, co działo się z Małgosią. Okazało się, że zaraz po
tym jak on wyjechał z Cierniowic umarła jej matka a kilka lat później ojciec. Ona
znalazła pracę w miejscowej bibliotece. Nigdy nie wyszła za mąż. To szczególnie go
zabolało, bo zrozumiał, że to właśnie on był tym człowiekiem, z którym wiązała
plany na przyszłość. Niestety okazał się tchórzem i uciekł od przerastającej go
rzeczywistości. Miał nadzieje, że tego wieczoru ani ona ani ci dwaj mu tego nie
wypomną. Niestety poruszyli oni o wiele gorszy temat. Temat, który stał się lawiną
nadciągających wypadków.
- Czy dalej
rozpamiętujesz tamtą noc Adaś? – Spytał z pełną powagą Romek a on nie wiedział,
co powiedzieć. Kompletnie go zatkało, pot oblał jego czoło a nieprzyjemne gorąco
spowodowało, że zrobiło mu się słabo
- Czasami –
odpowiedział ze smutkiem w głosie
- My też – dodał
Andrzej i sięgnął po papierosy, którymi częstowała wszystkich Gosia. Wszyscy okazali
się być palaczami. Ale nie było w tym nic dziwnego
- Żyjąc w tym miejscu
nie sposób zapomnieć – powiedziała Małgorzata zaciągając się głęboko
papierosowym dymem
- Wierz mi, że żyjąc
gdzie indziej także – zripostował, bo miał wrażenie, że rozmowa potoczy się w
kierunku jego ucieczki. Tak się nie stało.
- Wiesz, że Liszt już
nie żyje? Został zamordowany przez współwięźnia
Liszt, Edward Liszt. To
przez tego człowieka jego życie legło w gruzach. Nienawidził go całym sercem, całą
duszą i kiedyś gotów był oddać się diabłu by ten pozwolił mu wymierzyć
sprawiedliwość. Niestety szatan był zbyt przebiegły i wiedział, że męki, jakie są
udziałem Adama, były cenniejsze aniżeli jego dusza. A Liszt skazany na dożywocie za
kilkanaście zabójstw mógł cieszyć się, że jest bezpieczny w swej brudnej
śmierdzącej celi. Mógł być dumny z tego, że w Cierniowicach obrósł w prawdziwą
legendę. Legendę o potworze, żywym źle czyhającym na zwykłych ludzi. A wszystko
zaczęło się od zniknięcia jednej z mieszkanek Cierniowic. Zanim milicja znalazła jej
ciało w lesie, w miasteczku zabito jeszcze pięć osób, w odstępie kilku miesięcy.
Zapanowała psychoza, ludzie bali się wychodzić w nocy z domu. A Liszt zabijał dalej do
czasu nocy, w której poćwiartował pięciu nastolatków oblewających zdane matury.
Zrobili sobie ognisko, nieświadomi zagrożenia, jakie czai się w ciemnościach. Tylko
cztery osoby zdołały wtedy wyjść cało a po kilku dniach milicja wreszcie wpadła na
trop psychopaty. Okazał się nim właśnie Edward Liszt, niepozorny pracownik miejscowej
rzeźni. O pseudonim dla niego nie było więc trudno. Rzeźnik stał się bohaterem
lokalnej prasy, był na ustach mieszkańców Cierniowic przez długie lata i po dzień
dzisiejszy swoi rodzice straszyli małe dzieci złym Rzeźnikiem.
- Adam … obudź się
Małgosia przerwała
rozmyślania Adama Mroczka. Ten spojrzał na nią zaskoczony, po czym przypomniał sobie
pytanie zadane przez Romana
- Tak, czytałem o tym w
gazetach
I wtedy całkowicie
niespodziewanie ci, którzy wydawali się być jego przyjaciółmi stali się jego
największymi wrogami
- Ale wiesz Adam że to
nie Liszt zabijał tamtej nocy? – Cierpki głos Andrzeja o mało nie zwalił go z
fotela. Całkowicie zaskoczony mężczyzna szukał jakichś słów, ale nie mógł nic z
siebie wykrztusić
- To nie Liszt, wiesz o
tym prawda?- Tym razem to Romek go zaatakował.
- Fakt, przyznał się
tylko do kilku zabójstw, ale kto mu bym tam wierzył – odparował Adam i poczuł
nieodparta pokusę ucieczki z tego domu
- To nie Liszt zabijał
tamtej nocy i ty o tym dobrze wiesz – Małgorzata szorstkim tonem pozbawiła go
wszelkiej odwagi do zrobienia czegokolwiek. Adam widział jak zrzucają swoje maski i
pokazują prawdziwe oblicze. Oblicze ludzi, którzy tak jak on zginęli wtedy razem,
poćwiartowani i rozszarpani przez bestię.
- Ale skąd ty to wiesz,
jak doszłaś do takich wniosków? – Atakowany zaczął wreszcie się bronić
- Dlaczego uciekłeś z
Cierniowic? Czy przypadkiem nie wiedziałeś więcej niż my? – Wzrok Romana, otępiały
przez pity latami alkohol teraz był parą błyszczących, śmiertelnie ostrych noży
- Dajcie spokój, co
sugerujecie?- Adam wreszcie zadał to pytanie. Spowodowało ono cisze, ale ciszę
śmiertelnie niebezpieczną, sugerującą nadejście burzy
- Ktoś z nas zabił
naszych przyjaciół – odparła wreszcie Małgorzata i to był cios, jakiego żaden
człowiek nie potrafił znieść
- Oszaleliście…ja
wychodzę – Adam wstał jednak barczysty Roman zagrodził mu drogę.
- Siadaj na dupie i
słuchaj. Przez dwadzieścia lat na ciebie czekaliśmy. Zaraz po tragedii, kiedy ciebie
już nie było, spotkaliśmy się w trójkę i obiecaliśmy, że kiedy tylko się tutaj
pojawisz wszystko sobie wyjaśnimy. Nie sądziłem, że zajmie to aż tyle, że na tak
długo uciekać będziesz od przeszłości. Nie powiem, ucieszyła mnie śmierć twego
ojca, bo wiedziałem, że zjawisz się w końcu w tym przeklętym miejscu. Nawet szczur ma
jakieś zasady. Dwadzieścia lat bezustannego czekania na ciebie Adam. Wyobrażasz to
sobie? I wszystko, dlatego że nie potrafiłeś sprostać rzeczywistości -
- Jesteście szaleni.
Myślałem, że ze mną jest coś nie tak, ale wy skrywacie w sobie prawdziwy obłęd!!!
– Wrzasnął a pchnięty na fotel z lękiem popatrzył na Małgorzatę, która nie
wykazywała żadnych pozytywnych uczuć wobec niego. Dał wciągnąć się w pułapkę,
zastawioną przez kobietę tak bardzo przez niego kochaną
- Obłędem jest
zarzynanie swoich kolegów i koleżanek – wtrącił się Andrzej – Liszt był
obłąkany i ktoś z nas także jest na tyle obłąkany, że to zrobił
- Na Boga, przestańcie!
Żyjecie w jakiejś paranoi! To Edward Liszt zabijał a nie ja …
Nagle uciął zdając
sobie sprawę z tego, co powiedział. Cała trójka popatrzyła na niego z satysfakcją.
- Ale my cię o nic nie
osądzamy Adasiu – uśmiechnął się Roman i zagasił w popielniczce swojego papierosa.
Widać było w jego ruchach poczucie zwycięstwa, olbrzymią ulgę, nieskrywaną radość.
- Chcemy tylko ustalić
jak było naprawdę – Małgorzata wydawała się łagodnieć. To nieco uspokoiło
siedzącego obok niej mężczyznę.
- Dlaczego nie zrobicie
tego bez mnie ? –
- No nie, ty dalej nie rozumiesz przyjacielu –
Andrzej patrzył na niego z politowaniem i mówił dalej – Taka jest zasada Ocalonych.
Nie możemy poznać prawdy dopóki nie zbierzemy się wszyscy razem –
- Ocalonych? Tak nazywa
się wasze stowarzyszenie?- Zapytał ironicznie
- Nie. Raczej Trzech
Ocalonych i Morderca – sprostowała była ukochana Mroczka a on zaczął się bać coraz
bardziej, choć już myślał, że to, co przeżywa jest apogeum tego strachu.
- Jezu Chryste, w co wy
gracie? Powinniście się leczyć! –
- Dobra, koniec zabawy.
Nie będziemy tak się droczyć Adaś. Ustalamy naszą grę – słowa Romana zaczęły
zamieniać się w straszydła krążące koło uszów nowo przybyłego członka klubu
Trzech Ocalonych i Mordercy. Już w tej chwili Adam Mroczek wiedział, że dzisiejszy
wieczór to kolejny gwałtowny zwrot w jego życiu. Najpierw rzeź jego przyjaciół
dwadzieścia lat temu, a teraz to.
- Jaką grę, o czym ty
mówisz?-
- Może ja wyjaśnię to
dokładnie. W sumie jestem pomysłodawcą – zaczęła mówić Małgorzata a jej wzrok
spoczął na zdezorientowanym, przerażonym Adamie – Otóż, jedynym sposobem na
poznanie prawdy jest śmierć.
Jej byłego chłopaka
zatkało jednak pozwolił jej dokończyć
- Nigdy nie dowiemy się
prawdy, jeżeli śmierć znowu się nie pojawi w naszym życiu. Nikt z naszej czwórki nie
przyzna się do winy, jedynym sposobem na poznanie prawdy jest powrót mordercy, który
dokończy swoje dzieło –
- Oszalałaś. Na
litość boską, co ci się stało? Jak można tak…
- Zamknij się –
przerwał mu Roman
- Tak wiec już wiesz,
dlaczego przez tyle czekaliśmy na ciebie Adasiu. Bez ciebie ta gra nie miałaby sensu-
mówiła dalej, z wielkim przekonaniem o tym, czego dotyczyły te słowa. A dotyczyły
rzeczy niepojętej, szalonej, opętanej ideą czystego zła – Zrozum nie możemy tak
dalej żyć. Albo poznamy prawdę albo do końca swoich dni nie zaznamy spokoju
- Ale skąd taka
pewność że to ktoś z nas? Boże, przecież Edward Liszt kłamał! To on zabił naszych
przyjaciół! – Adam miał jeszcze nadzieję, że przekona ich, co do słuszności
swoich racji. Nadzieja ta nikła jednak w oczach.
- Wiesz, co jest
najgorsze? Że nie wiemy czy faktycznie tak sądzisz czy tylko kłamiesz – powiedział
Andrzej
- Ty…
Adam rzucił się na
niego jednak przypominający posturą niedźwiedzia, Roman złapał go za ramiona i znowu
rzucił na fotel. Przerażony mężczyzna popatrzył na trójkę swoich dawnych znajomych.
Byli szaleni, to wiedział na pewno. A szaleństwo było czymś, przed czym zawsze
uciekał. Czasami był na krawędzi, ale zawsze udawało mu się wstać i iść dalej. Oni
za to, mieszkając w tym złym miejscu, nie sprostali samym sobie, przegrali z historią,
przed którą on się ukrył gdzieś z dala od Cierniowic.
- Grę uważam za
rozpoczętą. W ciągu najbliższych dni wszystko się wyjaśni- powiedziała Małgorzata
i wstała dając w ten sposób znak, że Adam może już opuścić jej dom
- Przecież mogę
wyjechać, nigdy mnie już nie zobaczycie – mówił drżącym prawie płaczliwym głosem
- Nie zrobisz tego.
Pamiętaj, że ktoś z nas będzie polował. Ofiarą może być także ona – Andrzej
wskazał palcem na blond włosą kobietę stojącą i patrzącą na nich trzech. Adam już
wiedział, że nie wyjedzie. Gdyby coś jej się stało z jego winy nigdy by sobie tego
nie darował.
Pozwolili mu wyjść.
Świeże powietrze sprawiło, że poczuł się znacznie lepiej. Wciąż w pamięci
rozgrywał sceny z tego domu. To, co się zdarzyło wydawało się być snem, ale snem z
tej najgorszej półki. Snem, z którego chcesz się obudzić, ale nie możesz a obrazy
wciąż nawiedzają twój umysł. Koszmar powracał.
Wrócił do siebie i
położył się na miękkim łóżku, w pokoju, który kiedyś do niego należał. Nie
przykładał specjalnej wagi do tego, że po tych dwudziestu latach znów leży w swojej
pościeli, między swoimi ścianami, zdawałoby się zapomnianymi przez jego poraniony
umysł. Rozmyślał o tym, co jest i co będzie. Tego, co było kiedyś nie rozgrzebywał.
Przeszłość mogła zranić jego duszę, i tak już umęczoną. Teraz w
niebezpieczeństwie znalazło się także jego ciało. Jego i Małgosi, chorej i opętanej
grozą minionych dni.
Kiedy zasnął powrócił
w noc. W tą noc jego materia ocalała jednak dusza została tam na leśnej polanie z
piątką zmasakrowanych ciał.
Ognisko płonęło żywym
pomarańczowym ogniem. Co raz któryś z chłopców podrzucał ścięte konary drzewek
rosnących nieopodal lasu. Z czasem ogień ten zaczął niknąć, gdzieś, bowiem
zapodziała się siekiera, z którą młodzieńcy chodzili by karczować pobliskie krzaki.
Po mocnym winie i kilu butelkach wódki nikomu nie chciało się użerać z twardymi
badylami. Adam siedział przytulony do Małgosi i patrzył na przegrywającego na gitarze
Janusza. Nagle sobie uświadomił, że tak naprawdę wie, co zaraz się przydarzy. Że
tutaj na trawie siedzi czterdziestoletni zmęczony mężczyzna a nie nastoletni
młodzieniec lubiący się dobrze zabawić zarówno z kolegami jak i swoją dziewczyną.
Chciał coś powiedzieć, ale melodia dobiegająca z szarpanych strun zagłuszała jego
słowa. Szarpnął ukochaną jednak ta jak zahipnotyzowana patrzyła na płaczącą
gitarę. Chciał uciekać jednak jego pośladki przykleiły się do ziemi. Nikt nie
widział jego paniki, wszyscy siedzieli i czekali na zbliżającą się śmierć. Dopiero
upiorny krzyk ich koleżanki wybiegającej z lasu spowodował, iż każdy zerwał się na
równe nogi.
Adam obudził się zlany
potem. Przez chwilę starał się zobaczyć gdzie się wszyscy podzieli jednak zaraz
uświadomił sobie, że to, co przed chwilą widział to zwykły sen. Ognisko nie gasło,
nikt nie grał na gitarze, przy jego boku nie siedziała Gośka. Był tylko ogarnięty
mrokiem pokój przytłaczający go ze wszystkich czterech stron. Adam Mroczek starał się
wrócić pamięcią do tego, co wydarzyło się zaraz po tym jak jedna z dziewczyn,
bodajże Iza przybiegła z lasu i z obłędem w oczach opowiadała, że jej brat bliźniak
nie żyje. Wszystkich ogarnęło przerażenie, ale co potem? Przez te wszystkie lata Adam
starał się wymazać z pamięci tą noc i po części mu się udało. Został tylko szok
i nieuleczalny strach, który dopadł go wtedy, dwadzieścia lat temu. Teraz Mroczek
żałował, że słabo pamięta upiorne chwile na polanie. Nie był pewien, ale na pewno
ktoś razem z nim pobiegł zobaczyć, co się stało z Hubertem, bratem Izy. Nie. Pobiegli
wszyscy prócz Izy. Prócz Izy i Małgosi. Gdy w końcu znaleźli w lesie ciało wszystko
się złamało, każdy pozbawiony został tego, co odróżniało ich od zwierząt. Nie
liczyła się już solidarność, współpraca, pomoc. Wszyscy dostali amoku,
niespotykanego szoku wywołanego widokiem głowy Huberta, rozłupanej siekierą na pół.
Rozbiegli się po lesie w jednym celu…żyć, żyć, żyć. Jak ranne zwierzęta nie
zwracali uwagi na nic prócz własnego strachu. Adam zawrócił na polanę. Mimo że był
w szoku pamiętał o swojej dziewczynie. Chciał by razem uciekali, znaleźli właściwą
drogę i dotarli do miasteczka gdzie wezwą milicję. Niestety, kiedy dobiegł do polany
zobaczył coś, co później spowodowało, iż starał się zniknąć z tego świata,
wieszając się lub podcinając żyły, kiedy było naprawdę źle. Zobaczył zmasakrowane
zwłoki dziewczyny, krew oświetlona bladym światłem księżyca i wygaszającymi
płomieniami ogniska była wszędzie. Otwarte głębokie rany, zwisające płaty mięsa.
Myślał, że to Małgosia, Boże, naprawdę myślał, że to ona, dlatego ten widok tak
zapadł mu w pamięć. Upadł na ziemię i nieprzytomny przeleżał tak do rana, do czasu,
kiedy stróże prawa nie znaleźli go zziębniętego, przerażonego, oszalałego. Dopiero
w szpitalu przekonał się, że jednak jego dziewczyna żyje a zwłoki, które znalazł na
polanie to jednak była Iza. Potem dowiedział się, że w lesie zginęło jeszcze trzy
osoby a cało udało się wyjść tylko Małgosi, Andrzejowi i Romanowi. Wkrótce złapano
winowajcę i oskarżono go o zamordowanie łącznie jedenastu osób. Ale do rzezi w lesie
nigdy się nie przyznał.
Adamem wstrząsnął
dreszcz. Starał się nie dopuszczać do siebie tych myśli jednak siłą woli zaczął
zastanawiać się czy jednak Liszt nie mówił prawdy? A więc na Boga, kto? Czy naprawdę
ktoś z nich? Czwórki Ocalałych? Trójki Ocalałych i Mordercy?
To nie mogło być
prawdą, to się nie zdarza. Po prostu nie dopuszcza się takiej możliwości. Jednak
myśl, że to ktoś z nich wciąż nie dawała mu spokoju. Zamknął oczy i znowu zrobił
retrospekcję. Tym razem zastanawiał się jak zginął Hubert. Jeżeli wykluczy się
Edwarda Liszta a weźmie pod uwagę Romana, Andrzeja no i …(nie to niemożliwe)
Małgosie to, jakim sposobem…
Hubert był szaleńczo
zakochany w jego dziewczynie, dlatego nie mógł znieść widoku Małgorzaty i Adama
razem. No i wtedy, podczas ogniska napił się za bardzo i zdenerwowany uciekł do lasu by
wszystko przemyśleć. Tak się przynajmniej Mroczkowi wydawało. No a potem, Małgosia
poszła go poszukać by z nim pogadać. To nieco go zdenerwowało, pamiętał dobrze, jak
siedział sam, z niewyraźną miną. I wtedy sobie przypomniał. Kiedy tak siedział
Andrzej i Romek rozeszli się by poszukać i sprowadzić z powrotem jego dziewczynę i
Huberta. Boże… a więc to mogło być prawdą. Adam otworzył szeroko oczy
spozierające przez straszną ciemność na sufit. Każdy z nich miał czas by dokonać
zbrodni, zostawić ciało Huberta w lesie i powrócić do grupy. Nawet Małgosia, nawet
ona…
Adam Mroczek rzadko tak
się bał jak teraz. To, co wydawało mu się z początku niemożliwe teraz stawało się
brudną, złą rzeczywistością. To tak jakby zagorzały ateista pod koniec życia
spotkał Boga, w którego nigdy nie wierzył, ba, którego zwalczał. Koszmar, w jakim
znalazł się Adam był tym z najgorszej półki. Był koszmarem, z którego nie można
się obudzić.
Następnego dnia Adam
mimo przykryć przeżyć z poprzedniego wieczora postanowił wrócić do domu swojej
byłej miłości. Musiał ją zobaczyć, musiał ostrzec, porozmawiać, musiał zrobić
cokolwiek. Niestety nie zastał jej, dom był zamknięty na cztery spusty, więc uznał,
że jest ona teraz w pracy. Biblioteka w Cierniowicach była tylko filią jednak
znajdowała się w przeznaczonym specjalnie dla potrzeb moli książkowych sporym
segmencie miejscowego domu kultury. Niestety
także i drzwi biblioteki pozostawały w zamknięciu, więc postanowił odwiedzić
Małgorzatę wieczorem. Wciąż odczuwał niewyjaśniony lęk, sam nie mógł określić,
jaki. Może przed dziewczyną, z którą kiedyś łączyły go piękne chwile, a teraz
całkowicie zmienioną przez tragedię z przed lat.
Adam wszedł na
dziedziniec, po czym udał się do frontowych drzwi. Zadzwonił trzy razy, więc potem
próbował je otworzyć jednak te wciąż były przekręcone na klucz. Podszedł do
jednego z okien i zaczął stukać w szybę jednak cały dom ogarnięty w mroku nie
odpowiadał na wezwanie. I dopiero wtedy tak naprawdę się przejął. Porażająco zimne
okłady lodu spoczęły w jego żołądku powodując mieszankę niestrawności i bólu,
poniżej podbrzusza.
A jeżeli coś jej się
stało? Pomyślał i zdecydował się na wejście do środka. Przypomniał sobie, że
kiedy jeszcze ze sobą chodzili a on u niej często przybywał, poznał trochę
architekturę tego budynku. Z tyłu domu znajdowały się kiedyś drzwi do piwnicy, nigdy
zresztą niezamykane. Przeszedł wzdłuż ściany bocznej i już po chwili znalazł się
przy nieoficjalnym wejściu do domostwa Małgosi. Żałował, że nie wziął ze sobą
latarki, przez chwile, bowiem musiał się namęczyć by wymacać klamkę. Gdy już ją
znalazł mocno pociągnął do siebie i dom stanął przed nim otworem. Powoli wszedł do
środka próbując sobie przypomnieć gdzie jest przełącznik światła. Okazuje się,
że z jego pamięcią nie było tak źle jak myślał, choć po drodze potknął się
bodajże trzy razy o jakieś rupiecie. Kiedy wreszcie żarówka zalśniła przeganiając
przygnębiające ciemności kamień spadł mu z serca. Teraz już wszystko miało pójść
z górki. Adam po schodach wyszedł na górę i po chwili znalazł się w mieszkaniu. Jego
żołądek znowu o mało nie eksplodował. Nie wiedział czy zacząć wołać Gośkę czy
też pójść jej szukać. Miał wielką nadzieję, że tylko śpi i zaraz zejdzie by się
z nim przywitać. Gdzieś w duchu pamiętał jednak, że jego wszystkie nadzieje zazwyczaj
okazywały się beznadziejną pustką. Dlatego zapalając światło w salonie wiedział
już, że musi sprostać samemu sobie i wyjść na górę. Do jej sypialni, w której tyle
razy baraszkowali podczas nieobecności jej rodziców. Adam uśmiechnął się
przywołując to wspomnienie jednak szybko powrócił do rzeczywistości, kiedy pod
naporem jego ciała zaczęły skrzypieć schody. Dom się zestarzał, tak jak i on się
zestarzał. Schody kiedyś nie skrzypiały, a on kiedyś się uśmiechał i cieszył
życiem. Zamierzchłe czasy.
Wyszedł na górę na
wąski korytarz jednak nie mógł sobie przypomnieć gdzie zapala się gustowne żyrandole
sprowadzone przez mamę Małgosi z Węgier. Mężczyzna bez chwili zastanowienia udał
się do pokoju, w którym kiedyś urzędowała jego ukochana. Stanął przed drzwiami. Po
chwili uchylił je lekko i wziął głęboki oddech.
Włączył światło,
które momentalnie zalało ogarnięte cieniami pomieszczenie. Łóżko było puste, nikogo
nie było w pokoju. Jednak śmiertelna cisza, jaka towarzyszyła Adamowi przy wejściu do
domu teraz była zakłócana przez dziwny dźwięk. Nastawił on ucho i starał się
wychwycić, co to było. Wreszcie się zorientował, że to spazmatyczny ciężki oddech
nieskutecznie tłumiony rękami. Wydobywał się on z meblościanki po drugiej stronie
sypialni. Adam powoli zbliżył się tam i trzęsącą ręką chwycił za uchwyt szafy.
Raz, dwa, trzy, pociągnął.
Z szafy wyskoczyła
postać, nóż w jej delikatnej dłoni błysnął przed oczami mężczyzny, który pod
naporem ciała napastnika legł na podłogę. W jego źrenicach odbiła się
rozwścieczona twarz kobiety a potem śmiertelna broń zmierzająca ku jego gardłu.
- Małgosiu …nie
- A więc to ty
sukinsynu! Ty zabijałeś !!! – wrzasnęła przekładając ostrze do jego gardła. On
zdezorientowany leżał i patrzył na nią a z jego oczu biło niepojęte przerażenie
- Na Boga, to nie tak
jak…
- A jak! Zakradasz się
tutaj i …
- Boże…wszedłem piwnicą bo cały dzień nie
dajesz znaku życia. Martwiłem cię o ciebie !
- Kłamiesz!!!
- Czy gdybym chciał cię zabić to czy nie
powinienem mieć chociażby jakiegoś maleńkiego nożyka? Nawet mniejszego niż twój –
mówił z trudem, bo ostrze napierało na jego krtań
Popatrzyła na niego
zdumiona i dopiero teraz wydawała się dostrzec, że nie trzyma nic w ręce. Przez
chwilę jeszcze trzymała go na ziemi, po czym wstała, rzuciła nóż na łóżko i
zakryła twarz dłońmi.
- Przepraszam cię Adam
– powiedziała i zaczęła płakać. On wstał i próbował ją przytulić, ale się
odsunęła. Przypomniał sobie, że to już nie była ta sama dziewczyna, jaką znał
przed laty. Teraz była owładnięta dziwną paranoją, całkowicie zawładnięta myślą
o nocy i o człowieku z siekierą, niszczącym jedno życie za drugim.
- Gdzie się
podziewałaś cały dzień? – Zapytał, kiedy ta już się uspokoiła i usiadła na
łóżku
- Kiedy wychodziłam do
pracy zauważyłam że ktoś mnie cały czas obserwuje. Szedł za mną w krok w krok
jednak nie mogłam dostrzec jego twarzy. Mimo że miałam wielką ochotę zobaczyć, kto
to, bałam się. Tak jak wtedy, gdy zginęli Hubert, Iza, Łukasz i reszta. W bibliotece,
kiedy porządkowałam książki ktoś wszedł do środka jednak, gdy wyszłam zobaczyć,
kto to, nikogo nie było. Uznałam, że to tylko moja wyobraźnia, więc wróciłam do
swojego zajęcia. Ale wtedy dostrzegłam, że ktoś czai się pomiędzy półkami. Nie
odpowiadał na moje wyzwanie, więc przerażona uciekłam, zamknęłam bibliotekę i
wróciłam do domu. Zamknęłam się, wzięłam ten nóż i zamknęłam w pokoju czekając
na mordercę. A gdy usłyszałam ciebie …
Adam przerwał jej
opowieść i zadał pytanie
- Wiem, co było dalej.
Przepraszam czy to, co dzisiaj się wydarzyło jest na pewno prawdą? Czy na pewno nie
była to tylko twoja wyobraźnia?
- Oczywiście że nie!-
Oburzyła się
- A czy jest możliwe,
że da się wyjść z tej biblioteki, kiedy drzwi są zamknięte na klucz? Czy wewnątrz
jest zasuwa?
Miał nadzieję,
usłyszeć nie. I choć do tej pory nie za bardzo wierzył w to, co się dzieje, ta gra
zaczęła go wciągać. Teraz i on zapragnął poznać tego kogoś, kto zniszczył
dwadzieścia lat temu jego życie
- Nie. Nie ma żadnej
wewnętrznej zasuwy. Drzwi otwierają się tylko na klucz – odpowiedziała a jego serce
zabiło mocniej
- A jakaś inna droga
wyjścia?
- Jeszcze rok temu
faktycznie można było wejść i wyjść oknem, ale odkąd zakupiono komputery okna są
zakratowane. Nie sposób przez nie się przedrzeć – mówiła a w nim rosło trudne do
opanowania podniecenie
- Zatem morderca wciąż
jest w bibliotece. Siedzi tam i czeka aż ktoś go wypuści!
Spojrzała na niego
zdumiona, po czym klepnęła się po czole
- Boże, to takie proste.
Zamknęłam sukinsyna w bibliotece! – Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech, po czym
mocno przytuliła się do Adama, który znów poczuł się jak kiedyś, wtedy, gdy nie
był jeszcze chorym na depresję zgorzkniałym człowiekiem.
- Musimy wezwać
policję. Oni zrobią z nim porządek – stwierdził jednak ta szybko wybiła mu to z
głowy
- A kto nam uwierzy?
Przecież nie opowiemy im, że zamknęliśmy w bibliotece seryjnego mordercę
- Masz rację. Musimy
sami go złapać – rzekł – Ty tu zostaniesz a ja tam pójdę i się z nim rozprawię
–
- Żartujesz sobie, nigdy
w życiu nie przepuszczę takiej okazji. Zaraz wezmę klucze, dam ci jakiś nóż i
pójdziemy tam razem by wreszcie pozbyć się skurwiela
Popatrzył na nią i
wiedział, że jej słowa są jak najbardziej śmiertelnie poważnie. Po kilku minutach
wyruszyli w ciemną noc i krętymi ścieżkami Cierniowic udali się tam gdzie czekało na
nich ich wspólne przeznaczenie. Przeznaczenie zrodzone podczas jednej z tych niepozornych
wiosennych nocy dwadzieścia lat temu.
Minęło dziesięć minut
zanim dotarli do biblioteki. Dopiero, gdy stanęli przed wielkimi drewnianymi drzwiami
naprawdę zaczęli się bać. Piętrowy budynek napawał ich niepokojem, w zakratowanych
oknach pośród bijącej ciemności coś patrzyło na nich złowieszczym wzrokiem. Adam
zastanawiał się czy rzeczywiście prawdziwy morderca ukrywa się w środku i czeka aż
ktoś wejdzie i zostanie zasztyletowany lub porąbany na kawałki. Małgorzata wyjęła
klucz z torebki i włożyła go do zamka. Już miała przekręcać, gdy Adam położył
rękę na przegubie jej dłoni
- Zaczekaj, a jeżeli on
teraz stoi przy drzwiach?- Spytał a ona spojrzała na niego ze zdziwieniem
- No to jak planujesz tam
wejść, musimy zaryzykować- powiedziała. Adam głośno westchnął, po czym gestem
ręki kazał jej się cofnąć i sam przekręcił klucz. Metaliczny jęk zasuwki o mało
nie spowodował u niego spazmatycznego krzyku
- Ktoś ci powinien
naoliwić ten zamek – szepnął i otworzył szeroko drzwi patrząc w upiorny mrok
zapraszający ich do siebie
- Gdzie zapala się
światło? –
- Na korytarzu nie ma
światła, musimy wejść po ciemku –
Adam popatrzył w jej
oczy. Chodź pod słabym światłem latarni były słabo widoczne widział w jej
źrenicach odbicie własnej przestraszonej twarzy
- Zostań tu, ja sam
pójdę – rzekł, choć sam nie wierzył w to, co mówi. Tak naprawdę za nic w świecie
nie chciał wchodzić sam do miejsca gdzie być może ktoś dybał na jego życie.
- Chyba żartujesz,
wchodź, będę szła za tobą – pokazała mu kuchenny nóż, którym godzinę
wcześniej o mało nie poderżnęła mu gardła. Teraz ten nóż stanowił amulet ochronny
przeciw prawdziwemu mordercy. Adam westchnął, po czym wszedł do środka zatapiając
się w zdeformowanych cieniach, zdających się krzyczeć by stąd uciekał. W ręku
kurczowo ściskał rączkę tasaka, broni należącej do zestawu kuchennego Małgorzaty.
Powoli stawiając kroki
przesuwał się do przodu słysząc zarazem za plecami głośny oddech Gośki.
Podejrzewał, że ma problemy z płucami, być może od nałogowego palenia.
- Uważaj, teraz będą
kolejne drzwi, ale one raczej nie mają prawa być zamknięte
Adam nie wiedział przez
chwile, o co jej chodzi. Dopiero, gdy wpadł na owe nieszczęsne drzwi, jak się okazało
wyjęte prosto z westernowego saloonu, zorientował się, o czym mówiła
- Mówiłam uważaj –
szepnęła. Adamowi wydawało się nawet, że powiedziała to z uśmiechem. Uśmiechem,
jaki im towarzyszył przez kilkanaście miesięcy zanim nie wymordowano ich przyjaciół.
- Cóż za oryginalny
pomysł robienia z biblioteki dzikiego zachodu – powiedział cynicznie i zaczął po
omacku wychodzić na górę po schodach. Zajęło to chwilę zanim weszli na ostatni
podest. Zamiast drzwi w ścianie był łuk a z niego zwisały jakże banalne kolorowe
paski. Adam stwierdził, że gust jego byłej dziewczyny przez te wszystkie lata wyraźnie
się popsuł
Wszedł do środka i
choć nie chciał robić hałasu, paski, przez które przechodził momentalnie wywołały
szum, jakiego nie dało się nie usłyszeć. Morderca na pewno już był przygotowany.
Nagle podskoczył z
przerażeniem, gdy oślepiające światło zapłonęło we wszystkich lampach na ścianach
i suficie. Odwrócił się i popatrzył ze zdenerwowaniem na Małgosię, która nie
poinformowała go, że zamierza rozgonić ciemności za pomocą pstryczka znajdującego
się tuż przy wejściu.
- Nikogo tu nie ma –
szepnął jednak ta kazała mu iść dalej. Dopiero, gdy wyszedł zza wielkiej tablicy
oblepionej dziecięcymi malunkami ujrzał ogrom biblioteki. Kilkadziesiąt półek z
książkami tworzącej dużo, dużo korytarzy. Zdumiał się, bo jeszcze dwadzieścia lat
temu ta biblioteka przypominała bardziej małą księgarnię aniżeli królestwo
książek. Powoli zszedł z trzech stopni oddzielających prawdziwą bibliotekę od
przedsionka i rozejrzał się dookoła. Tylko książki i drewniane półki
przewyższające Adama dobre trzydzieści centymetrów. Za nimi mógł kryć się
morderca.
Mężczyzna ruszył
powolnym krokiem, trzymając kurczowo tasak gotowy w każdej chwili do użycia. Szedł
głównym przejściem między korytarzami książek, co raz sprawdzając wolną
przestrzeń, jakie tworzyły półki stojące naprzeciwko siebie. Serce rozpędziło się
po torze i jak opętane robiło kolejne okrążenia nie chcąc się zatrzymać. Adam miał
świadomość, że gdzieś tu zaraz może wyskoczyć zabójca i nie dać mu najmniejszych
szans.
Obrócił się by
zobaczyć czy Gośka dotrzymuje mu kroku. Szła, z nożem ściskanym w podobny sposób,
jaki robił to jej były chłopak.
Doszli do końca prawego
skrzydła biblioteki. Teraz musieli zakręcić w lewo by przejść na drugą stronę
olbrzymiej auli. Adam zaniepokoił się, bo spowity półmrokiem tunel książek
wyglądał na idealną pułapkę dla tych, którzy zdecydowali się tędy przejść.
Jeszcze raz spojrzał na Małgorzatę, po czym ruszył przed siebie by stawić czoło
złu, jakie czekało gotowe lada chwila zaatakować. Stawiając małe kroki przesuwał
się, coraz bliżej, bliżej, bliżej wyjścia z wąskiego korytarzyka otoczonego
książkami.
I wtedy światło
zgasło.
Spowita mrokiem
biblioteka teraz stała się rzeźnią a Adam Mroczek i jego towarzyszka mięsem
powieszonym na haku. Wystarczyło je tylko rozpruć.
- Gośka!Odezwij się!!!
– Wrzasnął starając się nie spanikować i nie uciekać na oślep. Kiedy jednak jego
nawoływania nie uzyskiwały odpowiedzi odwrócił się i z tasakiem wycelowanym w
ciemność i ruszył by jak najszybciej uciec z tej mrocznej pułapki pełnej mniej lub
więcej obszernych tomów literatury światowej. Kiedy wyszedł z wąskiego przejścia
wydawało mu się że się uda. Że w końcu ucieknie. Ale nagle potknął się,
wyrżnął w ziemię, upuścił tasak, który znikł gdzieś w ciemnościach. Adam
planował wstać i nie zważając na nic dalej uciekać. Jednak tego, o co zahaczył nie
było wcześniej, gdy szedł tędy z Małgosią. Ręką sięgnął wprost w mrok macając
podłogę. Nie minęła sekunda, gdy wyczuł zimną skórę delikatnych dłoni
zwisających bezwładnie, kiedy próbował je podnieść.
- Nie…tylko nie ty… -
zajęczał i wstał. Jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności i mogły dostrzec zarysy
pozawijanego w nienaturalny sposób ciała. Morderca był gdzieś w pobliżu, bardzo
blisko. Niemalże słyszał jego oddech.
Ruszył przed siebie
myśląc by jak najszybciej zniknąć z biblioteki, z Cierniowic, z tego świata. Koszmar,
który nigdy nie umarł znowu się obudził, znowu go ścigał.
Gdy miał już wbiegać
po trzech stopniach do przedsionka usłyszał szmer dochodzący z lewego skrzydła sali,
ze skrzydła, do którego zmierzał wąskim tunelem książek, gdy zgasło światło. I
wtedy zacisnął zęby i pierwszy raz od dwudziestu lat postanowił, że nie będzie już
uciekał. Że tym razem to on będzie ścigał.
Ruszył zdecydowanie,
lecz ostrożnie i krocząc w gęstym czarnym mroku dochodził coraz bliżej źródła
szmeru. Musiał uważać by nie wpaść na żadną z półek i jej nie przewrócić.
Sztuka ta udała mu się perfekcyjnie. Adam bez problemów przedostał się przez labirynt
i doszedł do wyjścia. To stąd dobiegały go szmery.
- Wiem, że tu jesteś
skurwielu! No, co, dalej, atakuj- powiedział i stanął prężnie gotowy na rychłą
konfrontację z mordercą.
Zamiast tego szmer się
powiększył. Adam wiedział, że nie może się zbliżyć i sprawdzić, co to za
dźwięk. I tak zbyt bardzo się narażał przychodząc tutaj.
- Wyłaź tchórzu…
I dalej tylko szmer.
Nagle światło
zapłonęło a Adam w szoku patrzył na to, co miał przed sobą.
Andrzej ze zmasakrowaną
twarzą, związany i zakneblowany.
Romek leżący na
podłodze z poderżniętym gardłem, wokół pełno zakrzepłej krwi.
- Boże…
Przez chwile
dezorientacja i przerażenie spowodowały, że wszystkie fakty, cała otaczająca
rzeczywistość były tak pomieszane, że nie był w stanie ich uporządkować. Podszedł
do żywego Andrzeja i odkleił mu taśmę z ust. Ten popatrzył na niego z nienawiścią
- Mówiłem ci wtedy, że
to ta suka zabiła! Zawsze była nienormalna! – Wrzasnął a krew z jego ust ochlapała
ubranie Adama. Ten cofnął się śmiertelnie przerażony, załamany, spragniony snu.
- Andrzej …jak
- To ona!!! Kurwa!!! To
ona pozabijała naszych przyjaciół wtedy w lesie!!! Ty o tym wiedziałeś, ale
uciekłeś!!! Skurwysynu uciekłeś przed prawdą!!!
Adam stał i patrzył na
zmasakrowaną twarz Andrzeja, z której wydobywały się naznaczone czerwienią słowa.
- Nie…to nieprawda
- Jak to nie!!! Przez
twoje tchórzostwo ta wariatka uniknęła odpowiedzialności!!! Bałeś się komukolwiek
powiedzieć, co zrobiła! Jesteś jednym wielkim pierdolonym tchórzem
- Andrzej, Chryste Królu
Panie, przysięgam, że nic nie pamiętam!!! – Adam prawie płakał i nie widział jak
między półkami sunie się cień mordercy z nożem wzniesionym ku górze.
- No jasne, że nie
pamiętasz, bo przez te dwadzieścia lat brania psychotropów i wizyt u czubków końcu ci
się udało zapomnieć – Andrzej grzmiał i z nienawiścią patrzył na swojego dawnego
kolegę. Ten stał i starał się opanować by nie upaść i gorzko zapłakać nad samym
sobą. Wreszcie sobie przypomniał, dlaczego uciekł, z Cierniowic. Wreszcie wiedział,
przed kim uciekł, z Cierniowic.
- Wiedzieliśmy z
Romkiem, że jest obłąkana, dlatego podpuściliśmy ją i spowodowaliśmy, że
wymyśliła ten swój plan Ostatecznej Zagłady. Tyle tylko że czekała na ciebie bo bez
ciebie ta gra nie mogła się zacząć. Nam szczerze mówiąc wisiało czy się zjawisz
czy nie. Ważne było by w końcu wpadła, by pokazała swoje prawdziwe oblicze. Dzięki
tobie wreszcie pokazała-
Adam tak słuchał i nie
wiedział, co powiedzieć. Całkowicie zapomniał, że za jego plecami skrada się
morderca.
- Przepraszam was, że
zawiodłem, naprawdę przepraszam
- Przestań skomleć i
mnie odwiąż – powiedział Andrzej
Nie zdążył.
- Z TYŁU!!! –
Wrzasnął
Adam odwrócił się
jednak nie na tyle szybko. Ostrze trafiło w ramię i przeszło na wylot.
Adam Mroczek wrzasnął i
zatoczył się. Zanim upadł morderczyni chwyciła za rękojeść wyciągając zimną
zakrwawioną stal z jego ciała. Dalej trzymała śmiercionośną broń w ręku.
- To już koniec skarbie.
Już raz mi uciekłeś, ale teraz się nie wywiniesz –
I wtedy z Adama
wyparowały wszystkie leki uspakajające, wszystkie wizyty u psychiatrów, hipnotyzerów,
szarlatanów. Blizny na nadgarstkach się zagoiły, ślady po sznurze na szyi znikły.
Wszystko sobie przypomniał.
W tą noc, kiedy razem z
resztą odkrył ciało Huberta i wrócił na polanę znalazł ciało zmasakrowanej Izy. A
wtedy jego najdroższa dziewczyna zaszła go od tyłu i próbowała zmiażdżyć jego
kręgosłup trzonem siekiery. W porę się zorientował i zrobił unik. Popatrzył na jej
spowitą w szaleństwie twarz i zaczął uciekać. A ona go goniła słuchając jak on,
żałośnie płacze i skomli. A kiedy się zorientował, że już jej nie ma, że znikła,
usiadł pod krzakiem i zaczął nasłuchiwać wrzasków swoich przyjaciół, zrąbywanych
siekiera przez osobę, którą tak bardzo kochał. Wtedy pękł i postanowił, że jeżeli
dożyje ranka już go tu nie będzie.
Małgorzatę spotkał
jeszcze trzy razy i za tym każdym razem ona próbowała go zaszlachtować jak świnię. A
kiedy w końcu złapali Liszta wiedziała, że nie będzie miała więcej alibi i nie
może dalej mordować. A on uciekł, choć jego przyjaciele, Andrzej i Romek starali się
przekonać go by opowiedział, co widział naprawdę. Nie chciał. Wolał umrzeć.
Nigdy nie wrócił do
Cierniowic aż do wczoraj. Wiedział, że tutaj wciąż czai się na niego niezrozumiałe
szalone zło. Zapomniał tylko, w kim ono siedzi.
-
Dlaczego to robisz na miłość boską – załkał a ona wybuchła szyderczym
śmiechem
- Wszyscy wiedzieli tylko
nie ty idioto! Zapytaj Andrzeja, on ci powie
Popatrzyła na
związanego, poranionego na twarzy mężczyznę obserwującego otępieniem bijącym z
oczu.
- No powiedz mu Andrzej,
dlaczego?
Ten skierował głowę na
Adama i zaczął mówić
- Nie wiedziałeś, że
twoja zwariowana kobieta pieprzy się po kryjomu z Hubertem. Nikt w sumie ci tego nie
chciał powiedzieć, choć wszyscy wiedzieli. W końcu zdecydował się na to sam Hubert i
gorzko tego pożałował. Podobnie jak i my wszyscy.
- Zabiłaś ich
wszystkich, dlatego że wiedzieli, że mnie zdradzasz?- Zapytał z nutką goryczy Adam
trzymający się za ramię, z którego tryskała krew.
- Ludzie mają różne
powody – odpowiedziała – Jedni zabijają dla pieniędzy inni z zemsty. Ja zabiłam,
bo się bałam
-
Czego się bałaś do kurwy nędzy!!!- Zagrzmiał
- Twojego wzroku. Bałam
się jak na mnie będziesz patrzył, gdy się dowiesz. Co sobie o mnie pomyślisz… To
chyba zadecydowało-
- Jezu Chryste, ona jest
kompletnie szalona – stwierdził sam sobie Adam. Andrzej ponuro wykrzywił poharatane
usta w ironicznym uśmiechu.
- I dlatego
postanowiłaś zabić ich wszystkich? Pięciu ludzi?!!
Małgorzata tylko się
smutno uśmiechnęła a na końcu powiedziała
- Tak wyszło
A potem jednym cięciem
przejechała po gardle zaskoczonego Andrzeja, który zaczął się krztusić własną
krwią. Adam patrzył przerażony jak jego kolega z lat młodości umiera drżąc i
miotając się w przedśmiertelnej agonii
- Widzisz drogi Adasiu.
Łatwo cię było zwabić w pułapkę. Jeszcze łatwiej tych dwóch idiotów. Od chwili,
kiedy wczoraj wyszedłeś z mojego domu oni mnie obserwowali, ale na tyle nieudolnie, że
szybko to zorientowałam. Byli nawet na tyle głupi, że próbowali mnie śledzić w mojej
własnej pracy. Najpierw Romek myślał, że uda mu się zostać niewidzialnym szpiegiem.
Gdy poderżnęłam mu gardło postanowiłam, że także i kochany Andrzejek zasługuje na
karę. Zaskoczyłam go w jego własnym samochodzie zaparkowanym nieopodal, zmusiłam by
poszedł ze mną do biblioteki a potem związałam i pobawiłam się jego przepięknym
wizerunkiem. To była kara za bezczelność. Gdy już było po wszystkim zamknęłam drzwi i udałam się do domu. Wiedziałam, że się tam
zjawisz prędzej czy później. Nie myliłam się
- Przestań ględzić i
dokończ, co zaczęłaś
Zaśmiała się
- Dokończ, co
zaczęłaś dwadzieścia lat temu
Małgorzata pokiwała
głową wyrażając swoje niedowierzanie
- Wciąż trudno mi
pojąc jak mogłeś to wszystko zapomnieć. Jestem pełna podziwu, że potrafiłeś
zamienić własną pamięć. Wczoraj na pogrzebie, gdy patrzyłeś na mnie kątem oka
zauważyłam, że nie patrzysz na mnie z lękiem. A gdy stanęliśmy na chwilę by
porozmawiać przekonałam się, że nic nie pamiętasz. Udało ci się pozbyć koszmarów
- Ale koszmar powrócił.
Ty nim jesteś - powiedział
Zarechotała okrutnie, po
czym nawet niewiadomo, kiedy zaczęła go dźgać nożem. Krew wytrysnęła spod rozdartej
skóry. Potem polała się przez nos i usta. Patrzył na nią przerażony czując jak
opuszcza go życie. Tak naprawdę nigdy nie pragnął umierać a teraz musiał się
pogodzić z własną zgubą. Gdy z jego ciała wciąż tryskała czerwona ciecz on już
nie żył. Serce pękło mu na pół. Nawet nie zdążył się przekonać czy z żalu czy
też strachu przed tym, co się dzieje, gdy koszmar powraca.
Waydack |