Śmierć naszkicowana w rzeźni
Rok 1865 był dla Fabiana jednym z
tych naprawdę gorszych. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu w jego życiu zagościł
prawdziwy głód, dowiedział się, że jego brat po roku odsiadki w rosyjskim więzieniu
został w końcu stracony, a obrazy malarza skonfiskowane zostały przez zaborców.
Zastanawiał się gdzie teraz one są. Czy wiszą na ścianie jakiegoś urzędnika, czy
zostały spalone i nikt nigdy nie będzie mógł ich podziwiać. W roku 1865 było
naprawdę źle i tylko fakt, że nie zachorował jeszcze na gruźlicę wyznaczał mu
kierunek myślowy, iż zawsze może być jeszcze gorzej. Wszystko się miało zmienić
pewnego wietrznego października, kiedy do drzwi jego domu zapukała pewna niewiasta.
Wciąż pijany po całonocnym
użalaniu się nad sobą, z początku nie był pewien czy pukanie do drzwi to wytwór jego
spowitej alkoholem wyobraźni czy faktycznie ktoś po kilku dobrych miesiącach chciał
wejść do środka jego nędznej kawalerki. Na wypadek, podnosząc się z porozrywanego
fotela poszedł sprawdzić, kogo diabli niosą. Nie sądził by był to jakiś Rosjanin. W
końcu zabrali mu wszystko co miał a jego życie było dla nich zbyt nędzne by je
odbierać. Kiedy otworzył na progu zobaczył dziewczynę o niebagatelnej urodzie.
Długie, czarne kręcone włosy, śniada cera, duże zielone oczy. Przez chwilę
pomyślał, że to jedna z tych kobiet z prowincji, które chcą sobie dorobić pozując
dla niego. Niestety nikt jej nie powiedział, że Fabian nie ma czym zapłacić za
nagość, którą obdarowywano go jeszcze rok temu.
- Słucham – zapytał przepitym
sharatanym głosem
- Pan Wojciech Brzozowski?-
patrzyła na niego z lekkim obrzydzeniem i irytacją
- Obecnie Fabian Brzozowski, ale
faktycznie tak mnie ochrzczono – uśmiechnął się do niej, lecz ta wcale chyba nie
miała ochoty na żarty
- Mam dla pana pewną propozycję,
mogę wejść?-
- Zapraszam, ale niech się pani
nie przestraszy. Trochę tu brudno – weszła do środka i popatrzyła na porozrzucane
wszędzie śmiecie, kurz, plamy po farbach na dywanie. Fabian widząc jej pełną
dezaprobaty minę szybko powiedział
- Moja gosposia zachorowała a ja
jestem zbyt zajęty by myśleć o sprzątaniu – wyjaśnił a ona pokiwała ze
zrozumieniem głową i dodała
- Zapewne absorbuje pana ta
butelka na stoliku
Mężczyzna uśmiechnął się
głupawo, po czym podrapał po głowie, na której artystyczny nieład włosów był aż
za nadto widoczny. Po chwili zrzucił z krzeseł swoje nie prane od tygodni ubranie i
poprosił by usiadła
- A więc co panią sprowadza do
tej przystani artystów różnej maści? – Spytał siadając naprzeciwko niej
- Słyszałam, że jest pan dosyć
dobrym malarzem – zaczęła a on tylko wzruszył z udawaną skromnością ramionami –
Dlatego jest pan odpowiednim człowiekiem do pewnego zadania
- A można wiedzieć jakiego?-
zaciekawił się
- Czy słyszał pan może o takim
zgromadzeniu Obrońcy Matki Natury ?-
- Nie obiło mi się niestety o
uszy ale nazwa jest bardzo zmyślna – powiedział jednak ona zdawała się nie słyszeć
tych aroganckich docinków i mówiła dalej
- Tak więc
nasza grupa zajmuje się zwalczaniem wszelkich przejawów okrucieństwa wobec istot
żywych, chodzi mi tu o zwierzęta. Mimo że mamy ograniczone pole działania posiadamy
kontakty z wysoko postawionymi urzędnikami carskimi, którzy czasami skłonni są nam
pomóc.
- Świetnie. Wokoło nasi się
biją, o jaką taką wolność a wy ganiacie po urzędach i prosicie by skazano chłopa,
który kopnął w dupę swego kundla – kolejna ironiczna uwaga i tym razem nie
wyprowadziła pięknej brunetki z równowagi
- Niech pan myśli, co chce panie
Brzozowski, zapewne nie widział pan nigdy krzywdy i cierpienia bliźniego. Zwierzęta
czują tak samo jak ludzie jednak potrzeba odrobiny wrażliwości by o tym wiedzieć. A w
kraju jest już chyba za dużo tych bojówek walczących o jak to pan nazwał wolność
Fabian popatrzył na nią z ukosa
i po raz pierwszy od chwili spotkania znikł mu głupawy uśmieszek z twarzy
- Małe sprostowanie droga pani.
Niedawno dowiedziałem się, że Rosjanie, z którymi macie podobno taki świetny kontakt
rozstrzelali mi brata, potem przyszli do mnie podejrzewając, że ja, rodzina spiskowca
także mam coś na sumieniu. Nie mam, walka mnie nie interesuje, ale to nie przeszkadzało
im połamać mi żebra i skopać po twarzy. To jeszcze przeboleję, ale kilkanaście
obrazów, nad którymi spędziłem pół życia już nigdy nie zobaczyłem i chyba nie
zobaczę. Tak więc naprawdę wiem co to jest krzywda. Nie koniecznie fizyczna-
Zdawała się być, nieporuszona
jego opowieścią. Poczekała aż ochłonie i mówiła dalej
- Skończmy z użalaniem się i
przejdźmy do setna sprawy. Jestem tutaj bo chcę by pan zrobił szkice mordowanych
zwierząt w pewnej rosyjskiej rzeźni
- Słucham??? – wszystko
usłyszał jasno i wyraźnie jednak trudno było mu zrozumieć sens jej słów
- Nie wie pan co to są szkice?
Chcę mieć jasno na białym dowody że w rosyjskich rzeźniach w bestialski sposób
morduje się zwierzęta. Pan się tam dostanie i zrobi co pan
umie najlepiej-
Fabian pokiwał z niedowierzaniem
głową. Takiej dziwacznej propozycji jeszcze w życiu nie miał i nawet oferta spłacenia
jego długów przez pewnego konesera sztuki za pewną nieprzyzwoitą usługę,
kilkanaście miesięcy temu, nie była tak oryginalna jak to. Pederastę wygonił na zbity
pysk wymyślając wszystkie najgorsze epitety jakie znał. Ale tej damy nie mógł skląć
a co gorsze pogonić. Musiał wysłuchać jej do końca, nawet, jeśli jej potok słów
był najzwyczajniejszym farmazonem.
- Jak chce pani to mogę
namalować tę rzeźnie z głowy a świnie i krowy tak zmasakrować ołówkiem, że
rodzona matka ich nie pozna-
- Rozumiem, że takiego wielkiego
artystę trzymają się różne żarty, ale mógłby być pan na chwilkę poważny. Wiem,
że to nietypowa propozycja, ale są z tego duże korzyści. Mamy wielu sympatyzujących z
nami przyjaciół, bogatych przyjaciół, którzy są gotowi zapłacić panu każdą cenę
za wykonanie zadania. A rysowanie z wyobraźni nie chodzi w rachubę niestety. Chcemy być
uczciwi wobec siebie samych. A więc jak, zgadza się pan?-
Popatrzyła na niego takich
spojrzeniem jakby wiedziała że nie może odmówić. Ten jednak zaskoczył ją tak samo
jak ona go kilka minut temu
- Pod jednym warunkiem. Zgodzi
się dla mnie pani pozować do aktu
- Słucham? Pan oszalał ?!-
oburzyła się a ten wzruszył ramionami i powiedział
- Taka jest moja cena. Naturalnie
pieniądze też przyjmę, ale jako artysta pierwszej klasy muszę również dbać o moje
zmysły i dar boży. Dlatego pani mi będzie pozować do obrazu, kiedy już wykonam to
zadanie. Odmowa nie chodzi w grę chyba, że poszuka pani w tym mieście innego malarza-
Zacisnęła nerwowo usta a z jej
oczu wystrzeliły śmiercionośne ostrza, które nie trafiły jednak w pogodnego artystę.
- Dobrze. Niech i tak będzie.
Pokiwał z uznaniem głową, po
czym sięgnął po butelkę wódki. Ta jednak ręką dała do zrozumienia by to odłożył
- W najbliższym czasie ja albo
ktoś z moich przyjaciół skontaktuje się z panem i omówi jak dostanie się pan do
rzeźni. Liczę na owocną współpracę
- Vice Versa madame…właśnie
jak pani na imię?
- Katarzyna. Żegnam
Wyszła a on stał i zastanawiał
się, co zrobił. Gdyby ktoś z jego przyjaciół dowiedział się, że będzie malować
mięso na haku w rosyjskiej rzeźni, na miejscu umarłby w przypływie gwałtownych
napadów śmiechu. Jednak pieniądze były mu potrzebne jak nigdy, miał sporo długów a
jedzenia wciąż brakowało. A poza tym miał szansę uwiecznić na obrazie ciało tej
boskiej niewiasty i chyba to było najbardziej kuszące w tym wszystkim.
Przez następny cały tydzień
czekał na kogoś, kto powiadomi go, w jaki sposób ma dostać się do środka ubojni.
Dopiero w następną środę, czyli po ośmiu dniach od wizyty Katarzyny, do jego
mieszkania zapukał kolejny wariat z Obrońców Matki Natury. Był to człowiek starszy,
wydawać się powinno, że poważny a jednak jego zachowanie całkowicie rozbroiło
malarza, który jeszcze długo po tym jak ten wyszedł, zrywał boki. Takich głupot,
takich poglądów, takich idei, chyba nikt jeszcze nie wymyślił. Teorie na temat
zwierząt, nawet szczurów i myszy, można było spisać i powiesić sobie na ścianie a
potem patrzeć na to i zaśmiewać się z tego jak czasem ludzie potrafią być głupi.
Nieważne jednak, co ma ktoś w głowie, ważne ile ci zapłaci. Fabian ustalił z
dziwakiem warunki finansowe i okazało się że wpłynie mu całkiem spora sumka. Sam jego
gość w prawie połowie pokrywał koszty jego honorarium, zresztą widać było po
ubiorze, że jest to klasa wyższa. A co do rzeźni, Fabian miał się tam dostać jako
nowy pracownik. Pracę zaczynał od listopada, więc miał jeszcze czas na radowanie się
jakże ciekawym, radosnym i wolnym zawodem artysty. Nigdy nie pracował fizycznie a żył
ze sprzedaży swoich obrazów i pamiątek rodzinnych zabranych z domu. Ostatnio
większość pieniędzy, jakie posiadał to były pożyczki u miejscowych Żydów tak wiec
długi rosły i rosły a on nie miał, z czego oddać. Praca rzeźnika była, więc
pewnego rodzaju wybawieniem, choć chluby nie przynosiła.
Październik minął szybko,
Fabian spędził ten ostatni wolny czas na malowaniu widoku miasta widzianego z okna
kawalerki oraz na chowaniu się przed pożyczkodawcami nachodzącymi go, co jakiś czas.
Kiedy rozpoczął się zimny listopad malarz po raz pierwszy udał się do nowej pracy.
Budynek rosyjskiej rzeźni stał
na uboczu miasta i był kolosalnych rozmiarów. Ściana boczna ciągnęła się na
długość około stu metrów i Fabian był pełen podziwu dla tych, którzy to wszystko
zbudowali. W środku jak się okazało nie było tyle wolnej przestrzeni jak to sobie
wyobrażał artysta. Rzeźnia podzielona była na kilka mniejszych segmentów. W pierwszym
wielki chlew gdzie dziesiątki świń wydawało męczące dla ucha chrumkanie i kwiki.
Drugi segment wyglądał jak wielka sala tortur. Zwisające haki, kotły, noże i tasaki.
Trzeci był magazynem gdzie wisiały wypatroszone ciała a czwarty służył do produkcji
lodu, którym schładzano mięso. Była jeszcze dobudówka gdzie mieściło się biuro
właściciela oraz pokój dla pracowników. Fabian od razu przypadł do gustu rzeźnikom,
którzy od pierwszej chwili, gdy go zobaczyli zaczęli się śmiać. Fakt, jego postura
wyglądała dosyć mizernie na tle barczystych chłopów, co dzień mocujących się ze
stukilogramowymi zwierzętami.
Otwartość i pogoda ducha malarza
szybko jednak przekonały do siebie tych, którym nie spodobał się nowy chłystek.
Stanisław Maroń, pracował w ubojni niemal od początku jej powstania. Fabian od razu
wiedział, że to on, ponad czterdziestoletni wąsaty mężczyzna o pogodnych,
błyszczących oczach będzie jego mentorem a zarazem dobrym, jeżeli nie najlepszym
kolegą. Maroń miał w sobie to coś, co malarz nazywał po prostu duszą. Był
inteligentny, elokwentny jednak jego największą zaletą była życiowa mądrość. Na
tle nieco prostackich i nieobytych pracowników rzeźni, Stanisław Maroń naprawdę się
wyróżniał a Fabian zawsze najbardziej cenił tych, którzy samym sposobem bycia
potrafili być zauważeni nawet, jeżeli tego mało chcieli. Tuż po siódmej, kiedy
artysta już skończył zwiedzać rzeźnię, dano sygnał, że czas zacząć pracę. Grono
rzeźników podzieliło się na mniejsze grupy i rozpoczęło codzienne zajęcie, które
jak się okaże za chwilę było dla uduchowionego malarza prawdziwym szokiem. Brzozowski
miał to szczęście, lub też nieszczęście, zależy jak na to spojrzeć, że trafił do
sali tortur. To tutaj w dzień w dzień mordowano dziesiątki świń i w sumie nikt się
nie zastanawiał, w jaki sposób ktoś pozbawia je życia. Fabian miał nadzieje, że to,
o czym mówili ci cali obrońcy natury okaże się zwykłą brednią a zwierzęta zabijane
są w sposób mało brutalny, tak by nie odczuwały cierpienia i bólu. Co z tego że
faktycznie tak było kiedy Fabian tego pamiętnego, zimnego listopada 1865 roku po raz
pierwszy został obryzgany krwią tryskającą z gardła zarzynanej świni. Najgorsze że zmuszono go by sam dokonał egzekucji
„No dawaj młody,coś taki
blady, musisz to mieć za sobą, weź raz mocno przejedź wzdłuż gardła tylko szybko
się cofnij bo czasami strasznie tryska”
Sparaliżowany, zdezorientowany,
chory, stał i patrzył z przerażeniem jak zwierze zwija się w przedśmiertelnej agonii,
widział jej oczy pełne bólu i żalu do niego. Fabian poczuł się tak słabo jak
jeszcze nigdy. Chciał mdleć, wymiotować i płakać. Przeraźliwy kwik świni wdzierał
mu się do głowy karząc, czym prędzej stąd uciekać. Wiedział jednak że musi się
wziąć w garść, zwyciężyć obłąkany strach wirujący wokół jego bladozielonych
oczu. Brudny od lepkiej krwi, z wielkim ostrym nożem do uśmiercania zwierząt,
wyglądał żałośnie, jak dziecko, które właśnie dostało karę. Fabian nie wiedział
jakby to się skończyło gdyby nie jego dobry duch, o dziwo brutalny morderca, skuteczny
i bezlitosny. Stanisław podszedł do oniemiałego malarza i położył rękę na jego
ramieniu.
- Wszystko w porządku? –
zapytał
- Nie bardzo – wyjąknął, po
czym opuścił nóż i przykucnął łapiąc głęboki oddech
- Przykro mi synu, że musiałeś
to zrobić, ale wcześniej czy później …
- Wiem …po prostu daj mi
chwilkę na ochłonięcie
- Zostaw gówniarza i chodź tu
pomóc – warknął jeden z rzeźników a Stanisław przyklęknął i szepnął po cichu
- Wbrew pozorom to nie jest takie
straszne. Przyzwyczaisz się-
I miał rację. Druga świnia,
której podrzynano gardło wydawała się mniej straszna, mniej krzyczała, mniej
błagała o łaskę. U trzeciej Fabian zobaczył ten sam strach, co u poprzednich, ale
zrozumiał, że takie jest jej przeznaczenie. Czwarta kwiliła najgłośniej ze
wszystkich, z oczu leciały jej łzy ale Fabian uznał że to jedynie wybryk jego
wyobraźni. Piątą zabił sam.
Stalowe ostrze wdzierające się
pod włoskowatą skórę, ślizgające się wzdłuż gardła, tnące po kolei miękkie
ciało, przerywające obieg krwi wylatującej z tętnicy dawało mu władzę. Fabian
poczuł, że to od niego zależy, kto dziś przetrwa a kto padnie martwy. Uniżenie, niemy
strach i błaganie czyniły z niego pana i władcę. Odbierał życie, jedno za drugim. To
były tylko nędzne, nic nie warte świnie, ich płacz z każdym następnym ciosem
wydawał mu się coraz bardziej denerwujący, coraz bardziej ich cierpienie sprawiało mu
radość. Kiedy wrzucał pół żywe zwierze do wrzątku w kotle potworny wrzask i
kwilenie o mało nie doprowadziły go do ekstazy. Najgorsze było to, że Fabian nie
zdawał sobie sprawy z tego, że tego dnia zmienił się. Dla niego okrucieństwo, krew i
śmierć istniały zawsze, choć tak naprawdę ich istotę poznał dopiero dzisiaj.
Około pierwszej rzeźnicy zrobili
sobie krótką przerwę. Wszyscy udali się do pokoju dla pracowników. Wszyscy prócz
Fabiana. Mimo iż dzisiaj ciężko pracował podnosząc martwe zakrwawione zwierzęta nie
zapomniał o swoim zadaniu. Z małej podręcznej torby wyjął kartkę białego papieru i
drewniany zaostrzony ołówek. Usiadł pod ścianą i zaczął szkicować. Jego sprawne oko co raz wychwytywało kolejne szczegóły Sali Śmierci jak
nazwał to miejsce. Najpierw rysik jeżdżąc po kartce stworzył kontury pomieszczenia. Z
czasem namazał to co widział w dalszym planie. Zakrwawione ściany, haki i szmaty do
wycierania czerwonej mazi. Potem ujął istotę. Istotę Sali Śmierci. Na małym pniaku
wielki rzeźnicki nóż, na ziemi kałuże krwi, których nikt nie starł, tasak a obok
niego kawałek świńskiego ucha. Rysik, co raz temperowany małą brzytwą delikatnie
nakreślał wszelkie kształty, wszelkie cienie i rysy. Fabian nie wiedział jak długo
rysował rzeźnię. Nie widział jak rzeźnicy, powracający z przerwy z zaciekawieniem
patrzą na rysunek. Był w transie, poza światem, poza ludźmi i poza sobą. Liczył się
tylko jego wzrok kierujący ruchami ołówka.
- Niesamowite –
Artysta przerwał. Popatrzył w
górę i zobaczył twarz Stanisława z fascynacją przyglądającemu się rysunkowi.
- Co ty tu robisz chłopcze?
Powinieneś malować portrety i je drogo sprzedawać. Ten rysunek jest naprawdę
niezwykły.
- Dziękuje – powiedział jednak
nie zdążył schować bloku, gdy podszedł kolejny rzeźnik i siłą zabrał mu kartkę.
Popatrzył z nieskrywaną zadumą na wierną kopie ubojni a potem zapytał.
- Ma racje młody. Nieźle byś na
tym zarobił –
- Faktycznie, ale wie pan jak
jest, w dzisiejszych czasach to jest bardzo trudne-
Rzeźnik nie zwracał uwagi na
uwagi malarza. Wciąż przypatrywał się kreskom tworzącym lustrzane odbicie Sali
Śmierci.
- Słuchaj, możesz namalować
jeszcze kilka takich? – Spytał a Fabianowi zaświeciły oczy. Czyżby zwierzyna sama
chciała wejść w jego sidła?
- No tak,…ale przecież praca i
…
- Daj sobie spokój chłopie na
razie z pracą. Zrobisz kilka rysunków, odpoczniesz – rzeźnik wciąż pchał się w
pułapkę a najlepsze było to, że malarz nawet nie musiał się o to specjalnie starać.
Prawdopodobnie to chęć zysku, chęć sprzedaży tych szkiców spowodowała, że
pracownik ubojni postępował tak głupio. No cóż, pieniądz nie zawsze przynosi
człowiekowi korzyści.
- No dobrze, zrobię te szkice,
ale musze mieć więcej czystego papieru i ołówków
- Czyli dzisiaj jeszcze pomocujesz
się ze świniami a jutro zaczynasz nową robotę – rzeźnik uśmiechnął się
szyderczo pokazując rząd pożółkłych zębów. Tylko Stanisław patrzył na niego bez
entuzjazmu, jakiś dziwnie zamyślony, jakby coś podejrzewał. Na szczęście do pomysłu
kolegi nie miał zastrzeżeń i rzeźnicy chwilę później powrócili do pracy.
Następnego dnia Fabian tak jak
obiecał przyniósł całą torbę papieru do rysowania i kilka ołówków. Zaczął od
samego rana. Usiadł pod ścianą, dokładnie w tym samym miejscu co wczoraj a następnie
bacznie obserwując to co dzieje się wokoło zaczął rysować. Najpierw zarys, potem to,
co widać dalej, następnie te same noże, te same haki i ta sama krew. No i wyeksponowani
rzeźnicy, mocujący się z wrzeszczącą świnią. Rozdzierający uszy kwik o mało nie
doprowadził malarza do szału. Z satysfakcją ujął na kartce jak jego koledzy
podrzynają knurowi gardło i choć jej nieruchome ciało już wrzucane było do kotła on
pieczołowicie nadal przerysowywał to, co widział przed kilkoma minutami. Wielkie
zakrwawione ostrze w jej szyi, ryj uniesiony do góry i błagający o pomoc.
Rzeźnicy byli zachwyceni kolejnym
rysunkiem Fabiana. Zachwyceni na tyle że z ochotą przystąpili do kolejnych egzekucji.
Coraz bardziej brutalnych, coraz bardziej krwiożerczych, pełnych sadyzmu i braku
jakichkolwiek przejawów emocji. A artysta w transie kreślił szkice coraz szybciej,
coraz szybciej nie zważając na pot spływający mu z czoła. Pod koniec dnia kiedy jego
ręka była opuchnięta on dalej siedział pod ścianą i rysował. Skończył dopiero,
gdy Stanisław złapał go za przegub dłoni.
- Już wystarczy synu –
Popatrzył na niego z lękiem w
oczach. Serce mu kołatało, w płucach brakowało powietrza, świat wirował z góry na
dół, w prawo i lewo.
- Jedno lepsze od drugiego ! –
krzyknął rozochocony rzeźnik przerzucający kolejne kartki.
- Mogę spojrzeć ? – spytał
malarz i dostał owoc swojej pracy. Przeraził się ilością szkiców. Było ich
kilkanaście, każdy kolejny rysowany z coraz większą dokładnością. Dopiero teraz,
kiedy jego krew przestała wrzeć i pędzić po ciele z zawrotną szybkością, ujrzał co
malował przez cały dzień. Ludzi i ich ofiary, bezbronne głupie świnie, torturowane i
mordowane w najgorsze sposoby. Wpół żywe wrzucane do kotłów z wrzątkiem, dźgane
nożem po całym ciele, szarpane i bite, skąpane we własnej, tryskającej z rozdartych
ran krwi. Te szkice były naprawdę przerażające, ale zarazem go podniecały. Patrząc w
oczy świni, oczy, udało mu się je uchwycić w ostatnim rysunku, widział
najprawdziwszą ekstazę, ekstazę, jaką jest niewyobrażalne cierpienie i męki zadawane
istocie, która żyje i czuje. Jak zahipnotyzowany parzył w błagalne spojrzenie,
kierowane ku artyście kreślącemu ostatnie chwile jej marnego, nic nie wartego żywota.
- Muszę się napić – szepnął
a Stanisław słysząc to odparł
- Ja też
Obaj udali się do kawalerki
Fabiana, po drodze odwiedzili starego znajomego artysty, który w swoich zapasach miał
samogon i wina a dla specjalnych smakoszy nawet miód piwny. Po niedrogim zakupie,
wreszcie dotarli do nędznej dzielnicy miasta gdzie znajdowało się mieszkanie artysty.
Usiedli przy stole i bez zbędnych słów zaczęli się powoli i stopniowo upijać. Malarz
dalej rozmyślał o swoich szkicach a Stanisław mu się bacznie przypatrywał, najpierw
wyostrzonym, czujnym wzrokiem, potem nieco zamglonym i spowitym mgłą alkoholowych
oparów. Tego wieczora Fabian usłyszał z ust rzeźnika tylko jedno zdanie
- Mam nadzieję synu że twoja praca nie pójdzie na marne…
Kolejne dni były dla malarza
równie ciężkie. Od samego rana siedział skulony w kącie i wciąż rysował. Jego
ręka wyglądała jak zdeformowana, palce nabrzękły, najbardziej w miejscach gdzie
trzymał ołówek. Jednak nie zwracał uwagi na ból. Teraz był robotem, automatycznie, z
werwą przerzucającym na papier to co widzi. Kolejny dzień i
kolejne martwe świnie, kolejne okrucieństwa, kolejne tortury. Plik kartek rósł, rysik
znikał, zostawiając kształtne kreski na białym papierze.
Dwa tygodnie po pierwszym rysunku
jaki zrobił w rzeźni, nieoczekiwanie wszystko się zmieniło. Stanisław widząc
bladego, oblanego potem, drżącego mężczyznę skulonego pod ścianą nachylił się nad
nim.
A potem powiedział
- Już wystarczy –
To był znak, że czas opuścić
to miejsce.
Następnego dnia Fabian już nie
pojawił się w rzeźni. Wysłał za to list na adres wskazany przez tamtego cudaka,
który nawiedził go wtedy w jego kawalerce. Kiedy przyszedł położył się na swoim
starym rozwalonym tapczanie i wziął do ręki rysunki które przez tyle dni tak starannie
tworzył. W każdym była zawarta doza dziwnego szaleństwa, w każdym brutalni mordercy w
sadystyczny sposób odbierali życie. Wrażliwe oczy Fabiana dostrzegały szczegóły, z
jakich nie zdawał sobie sprawy, że w ogóle je namalował. Rozlewające się po
podłodze kałuże krwi, zdawać się mogło że płyną,
rozpaczliwe ruchy wyrywającej się świni, jakże żywej, jakże prawdziwej. Artysta nie
mógł oderwać oczu od starannych kresek przedstawiających najprawdziwszą rzeź.
Zapragnął znów tam wrócić, znów usiąść pod ścianą i rysować. Rysować
śmierć, najprawdziwszą, najbardziej złą.
W czawrtek do jego drzwi zapukała
Katarzyna. Znów przejmująco piękna, z tymi swoimi czarnymi lokami, śniadą, boską
twarzą. Fabian, mimo że nieco uśpiony, nieco zamyślony westchnął głęboko widząc
jej nieprzeciętne oblicze. Gestem ręki pokazał jej by weszła. Ta tak jak poprzednim
razem rozejrzała się po mieszkaniu, tak samo zaśmieconym, brudnym i nieuporządkowanym.
Malarz wyjął z biurka stos kartek i bez słowa dał je kobiecie. Ta zaczęła oglądać,
rysunek za rysunek i a jej oczy rozszerzały się coraz bardziej
- Niezwykłe, jak pan to wszystko
namalował ?
Ten tylko smutno się uśmiechał
i patrzył na jej zdumioną twarz. Kiedy skończyła wyjęła z niewielkiej torby stos
banknotów.
- Wykonał pan to zadanie
znakomicie …
- Dziękuje
- A to pana zapłata
- Apropo zapłaty …
W strasznie zimną grudniową noc
roku 1865 Fabian Brzozowski po raz ostatni cierpiał na bezsenność. Leżał na łóżku,
otulony kocami, drżący i niewyspany. Rozmyślał o wypadkach ostatnich dni. Wypadkach,
których sam był winien.
Ci wariaci z Obrońców Matki
Natury zorganizowali wystawę jego prac i zaprosili ważne osobistości miasta. Byli
Rosjanie i polscy działacze, oczywiście tylko ci, którzy lizali dupę carowi. Stanęli
w galerii otoczeni dziesiątkami szkiców dręczonych zwierząt. Zwierząt, które, na co
dzień lądowały na ich talerzach. Podobno dwie kobiety widząc detale mordu zemdlały,
jeden z ambasadorów o mało nie zwymiotował, jeszcze trzeci w szale chciał poniszczyć
rysunki, może, dlatego że na kartkach rozpoznał własną rzeźnię i własnych
pracowników dręczących świnie. Fabian nie wierzył, że ktokolwiek zainteresuje się
tym jak zabijane są zwierzęta. Nie w czasach gdzie na każdym kroku giną ludzie
walczący o niepodległość. Przeliczył się. Jego rysunki wywołały popłoch w
mieście. Urzędnicy carscy rozpoczęli dochodzenie, ludzie, którym dane było zobaczyć
szkice na jakiś czas przestali jeść mięso, właściciele postanowili ukarać winnych
pracowników. Masowo zwolniono wszystkich Polaków, wyrzucono ich w samym środku zimy,
bez perspektyw i szansy na przeżycie. Oni i ich rodziny miały w te mroźne, polarne noce
mało szans i poczuł się winny bo wiedział że cześć z nich dozna większej krzywdy
aniżeli te zabijane świnie.
Leżał i patrzył w sufit. Jego
wyostrzone artystyczne zmysły dostrzegały barwne plamki, pachnące starą pleśnią,
zapewne pochodzącą z grzybiejących ścian. Plamki przesuwały się co chwilkę lecz
nagle znikły.
Drzwi wyleciały z zawiasów a
przerażony malarz zawinął się w kłębek czując obecność większej grupy ludzi. Po
chwili w mieszkaniu zapłonęła pochodnia. Fabian wreszcie dostrzegł, kim są jego
goście. Na czele stał Stanisław Maroń a za nim inni rzeźnicy, zdradzeni przez
młodego artystę. Ogień rzucał na ich twarze ciemnopomarańczowe odbicia, tworząc
wizerunki gniewnych demonów. Nie minęła chwila jak mocna pięść jednego z byłych
pracowników ubojni wylądowała na szczęce Fabiana pozbawiając go przytomności.
Rozrywający ból w prawym boku
pojawił się w chwili, kiedy malarz otwierał sklejone oczy. Otworzył usta i wrzasnął
tak głośno, że echo niosące się po ścianach poruszyło martwe mięso wiszące na
hakach. Teraz już wiedział gdzie jest. Nachylił głowę i zobaczył, że jego stopy nie
dotykają podłogi, na którą leje się gęsta krew. Potem idąc w górę za strumieniem
czerwonej cieczy spojrzał na swoje żebra.
Pod jednym z nich wbity był ciężki metalowy, przytwierdzony do łańcucha, hak
unoszący go kilkanaście centymetrów nad ziemią.
- Zdradziłeś nas synu –
odezwał się Stanisław. Fabian zaciskając zęby w spazmie bólu zobaczył że przed nim
stoi kilkunastu gniewnych ludzi. W ich rękach dojrzał noże i tasaki, służące do
zabijania świń
- Wiem – stęknął. Ból był
coraz potworniejszy, hak trzymający się pod jego żebrem coraz bardziej napierał na
kość.
- Dlaczego to zrobiłeś? W czym
my ci zawiniliśmy ? – pytał rzeźnik
- W niczym – odparł słabym
westchnieniem malarz. Opuszczały go siły, opuszczały nadzieje.
- Nie darujemy ci, wiesz o tym
prawda ?-
Fabian tylko skinął głową.
Nagle jeden z byłych pracowników ruszył na niego, gotowy metalowym ostrzem rozharatać
mu brzuch.
- Zaczekajcie …
błagam…zaczekajcie…dajcie mi spełnić ostatnie… życzenie
- Jakie – zapytał Stanisław
- Ostatni szkic – odpowiedział
- Oszalał !!! Co za głupiec!!!
Wariat!!! – dobiegły go głosy zza pleców Maronia. Ten jednak popatrzył głęboko w
zielone oczy artysty po czym skinął głową.
- Dobrze. Będziesz miał swój
ostatni szkic
Stanisław wysłał jednego z
kolegów do pomieszczenia dla pracowników gdzie Fabian zostawił, gdy opuszczał
rzeźnie, kilka pustych kartek i ołówki. Po chwili mężczyzna był z powrotem.
Przekazał wszystko Maroniowi a ten podszedł do wiszącego na haku malarza i włożył mu
w dłoń papier, podkładkę i ołówek. Artysta spojrzał na grupę morderców.
Rozgniewane twarze a za nimi martwe świnie wiszące na hakach. Mimo iż metal wciąż go
uwierał i wyciskał z niego krew udało mu się unieść do góry kartkę i podkładkę.
Potem przystawił rysik do papieru i czekał. Gdy wpadł w przedśmiertelny trans,
zaczął rysować.
***
Andrzej Maroń miał nadzieje, że
prezes przyjmie go lada moment. Fakt, nie był żadnym biznesmenem czy urzędnikiem, ot
tak zwyczajnym sklepikarzem wiążącym koniec z końcem. Miał jednak coś, co czyniło
go w tym dniu stosunkowo ważnym człowiekiem, kto wie może nawet bogatym. Czekał już
bite dwie godziny jednak wcale się tym nie przejmował. W ręku ściskał mały pakunek,
cel jego wizyty u Bonaszewskiego.
Kiedy młoda blondwłosa
sekretarka powiedziała że prezes go zaprasza do biura, serce sklepikarza zabiło
mocniej. W końcu się doczekał.
Choć nogi z lekka drżały
zapukał a potem otworzył drzwi do gabinetu. W środku, w eleganckim skórzanym fotelu,
za biurkiem siedział mężczyzna w średnim wieku, w modnych okularach robionych na
zamówienie, w garniturze, na który Maronia nigdy nie będzie stać.
- Proszę siadać – powiedział
prezes wskazując miejsce. Mężczyzna nieśmiało usadowił się na krześle i zaczął
mówić
- Wiem że interesuje pana bardzo
twórczość tego malarza, jak mu tam ?
- Fabian Brzozowski – odparł
Bonaszewski. Sklepikarz skinął głową i przez chwilę stracił głos. Jego uwagę
przykuł wiszący na ścianie, przepiękny obraz nagiej kobiety. Leżała bokiem na starym
tapczanie, opierała się łokciem i śmiało patrzyła w jakiś nieistniejący punkt. Jej
piękne, czarne kręcone włosy opadały fałdami na jędrne piersi zakończone różowymi
sutkami. Lśniąca skóra niemalże raziła w oczy, na brzuchu dostrzegł krople potu.
Krągłe biodra i gładkie uda lekko rozchylone, powyżej ciemne włosy łonowe kroczące
w dół, wprost w największe tajemnice.
- Piękna prawda? – prezes
przerwał rozmyślania mężczyzny – To tez dzieło Brzozowskiego. Ostatni obraz tuż po tym jak zniknął
- Tak, tak. A więc mam coś, co
pana zainteresuje – zaczął Andrzej i położył na stole zawiniątko.
- Doprawdy? A co to takiego?
- Znalazłem to w starym domu
mojego przodka. Usłyszałem że jest pan wielkim sympatykiem tego malarza więc
postanowiłem że przyniosę to panu
Bonaszewski wziął do ręki
pakunek, po czym odwiązał sznurek i zaczął rozkładać papier, którym owinięto
zawartość. W końcu ujrzał to, co znalazł sklepikarz
- Jest trochę pobrudzony jakąś
mazią, nie wiem może to krew, ale niby skąd na takim rysunku miała by się wziąć
krew. Tam w prawym dolnym rogu jest podpis Brzozowskiego, mi się wydaje, że jest
oryginalny i…
Andrzej Maroń mówił dalej
jednak prezes Bonaszewski już go nie słuchał. Z fascynacją patrzył na rysunek na którym kilkunastu uzbrojonych w noże i tasaki mężczyzn
patrzyło na nieg z wielkim gniewem w oczach. Za ich plecami wisiał rząd martwych
świń, pomieszczenie to wydawało się być rzeźnią. Na pierwszym planie stał wysoki,
dobrze zbudowany mężczyzna a z jego twarzy płynęła mądrość i wiedza. Ale zarazem
największa nienawiść. Czekał na coś, tylko, na co? Prezes wyostrzył wzrok i
spojrzał w głąb jego nakreślonych starannie ołówkiem oczu. Niewątpliwe coś się w
nich odbijało, coś, na co mężczyzna patrzył z tak nienaturalną złością.
Postanowił, że gdy wróci do domu sprawdzi pod lupą, co odbija się w oczach tego
człowieka. Na dzień dzisiejszy wiedział jedno. To był najlepszy rysunek Fabiana
Brzozowskiego.
Koniec
Waydack |