"ŁZA"...
...Pieszczotliwie dotykają mojej twarzy, zaplatają sęki
palców w moje włosy, a ich śmierdzące gęby w leniwym tempie
zbliżają się, by podarować mi pocałunek śmierci.
Zamykam oczy i samotna łza bezsilności spływa do
powiększającej się kałuży krwi...
BEATA I ŁUKASZ
To był dzień jak każdy inny. Wstaliśmy razem z Łukaszem na
irytujący dźwięk porannego budzika, ucałowaliśmy się na
dzień dobry i zaczęliśmy szykować na pracy.
Nawet nie zauważyliśmy, że jest zbyt ciemno, jak na godzinę
7 rano.
Koszmar zaczął się natychmiast po wyjściu z domu...
Naszym oczom ukazał się widok rodem z jakiegoś tandetnego
horroru z lat 80-tych: płonące domostwa i samochody
rzucające oślepiającą i hipnotyzującą łunę na ciemne niebo.
Biegający w histerycznym tańcu paniki ludzie walili w drzwi
domów albo rzucali się do pierwszych lepszych samochodów.
Ludzie wpadając na siebie tratowali się wzajemnie, rzucali
do gardeł drąc się potępieńczo.
I krew... Wszędzie dominowała krwista czerwień: na białej
bluzeczce przebiegającej nastolatki, na stratowanym starszym
mężczyźnie, spora plama na chodniku, na zgubionym,
sponiewieranym tupeciku, na latarni, na drzwiach i oknach
sąsiednich domostw. Zanim to szaleństwo do nas dotarło
wycofaliśmy się do naszego mieszkania, żeby mieć chwilę na
ogarnięcie sytuacji.
Tymczasem znane nam reguły starego, dobrego CZASU przestały
obowiązywać.
W INNYM MIEJSCU:
Zacisnąwszy w pięść skaleczoną dłoń patrzał zafascynowany na
tajemnicze kształty, jakie tworzyła kapiąca rytmicznie krew,
nucąca zniewalające i magiczne KAP, KAP, KAP...
Obraz zahipnotyzował go i ukazał upokarzające obrazy z
przeszłości: powrót do domu, w którym zastaje żonę
uprawiającą akrobatykę najwyższych lotów z ich przystojnym i
bogatym sąsiadem; rozwód i utrata całego dorobku życia tylko
dlatego, że ten bogaty gnojek ma ojca, który jest najlepszym
adwokatem w mieście; utrata pracy, bo jego sucza była żona
poczarowała jego szefa; topniejące oszczędności i
konieczność przeprowadzenia się do motelu, w którym dzielił
łóżko z pchłami, karaluchami, pluskwami i Bóg wie, jakimi
jeszcze cholerstwami. A teraz jeszcze to: zbiry z gangu
Mścicieli,- u których zawalił jedną, jedyną robotę-
wgniatają jego twarz w cuchnące gówno; leży poobijany i
połamany na ziemi a ktoś oddaje na niego mocz...
DOSYĆ- przerwał korowód żałosnych myśli,- gdybym tylko miał
jakąś broń pokazałbym im, że nie jestem szmatą, którą można
sobie tyłki wycierać.
Wtem- jakby w odpowiedzi na jego myśli- ze sporej ilości
krwi ukształtował się pokaźny topór, który będąc w jego
zranionej dłoni wnikał swym nierealnym jestestwem w ciało.
Po jego zaszokowanej twarzy przemknął cień szaleństwa i
mistycznego zrozumienia.
Odczuł w sobie nieludzką potęgę, która wypływała z narzędzia
do jego wnętrza, po czym zmieszawszy się z krwią i dzikimi
myślami przetaczała z powrotem na ostrze. W amoku szaleństwa
zaczął ciąć, rąbać i szatkować.
Zakończywszy rzeź z zadowoleniem spojrzał na swe dzieło.
Położył obok zwłok topór i czekał, aż zemsta się wypełni.
Bez zaskoczenia przyjął do świadomości widok wstających,
częściowo rozczłonkowanych ciał, które ustawiały się przed
nim w równym rządku z tępym wyrazem na bezmyślnych mordach.
- No, a teraz idziemy w miasto chłopaki- powiedział z
okrutnym uśmieszkiem biorąc do rąk pokrwawiony topór z
piekieł.
BEATA
Nie widzę kompletnie nic, nawet własnej dłoni przed oczami.
Ciemność jest nieprzenikniona.
Wydaje mi się, że z nastaniem wszechogarniającej czerni
zatrzymał się czas, bo nie wiem ile to wszystko trwa.
Raptem oślepiło mnie palące światło, które powinno być
słońcem, ale przecież ono tak nie wygląda!
Powinno być żółte i piękne, zamiast lustrzanych odbić
sarkastycznie uśmiechniętych, z pełnym rynsztunkiem zębisk
klepsydr w dziwnych, opalizujących kolorach. Świat w tym
świetle bardzo dziwnie wygląda i wydaje szalenie niepokojące
odgłosy.
Nerwowo rozglądam się dookoła poszukując męża, ale jego nie
ma. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć, kiedy i w jaki
sposób się rozdzieliliśmy, ani dlaczego opuściliśmy
bezpieczne schronienie, jakie dawało nam nasze mieszkanie.
PO PROSTU NIE WIEM!
Gorączkowe rozmyślania przerywa jakiś dźwięk. Mój wzrok pada
na wolno sunące postacie- to dobrze, bo to oznacza, że nie
jestem tu sama. Idę w ich stronę, jednak instynkt krzyczy
przerażonym głosem, żebym zawróciła i wiała, gdzie pieprz
rośnie. Stanęłam, żeby zorientować się, o co mu chodzi i
zamieram bez ruchu, a krew odpływa mi z twarzy- TO JEST
NIEMOŻLIWE.
TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDĄ!
Idą w moją stronę niczym sparaliżowani lunatycy. Wylewają
się z ulicy.
Niezliczona armia żywych trupów sunie anemicznie potykając
się o własne nogi; rzucając się na wpadających nań
współtowarzyszy. Kakofonia ich wycia stawia dębem włosy na
całym ciele i doprowadza bębenki uszne do strajku.
Rozczłonkowani, wybebeszeni, czołgający się, cuchnący
niemiłosiernie idą w moim kierunku!
Nie mam żadnej broni (chociaż ta i tak na nic by się nie
przydała przy tej hordzie),
nie mam gdzie się ukryć, mogę jedynie biec i modlić się o
ratunek.
Dlaczego mam wrażenie, że cały krajobraz wraz ze mną płynie?
Dlaczego te uliczki są ruchome? Gdzie mam uciekać?
Wpadam zdyszana w jedyną, która wydaje się być normalną i
zanim mój mózg zażądał odwrotu, ona przekształciła się w
ślepy zaułek. Drżąc w skrajnej panice na szybko obliczam, że
powinno mi się jeszcze udać przemknąć z powrotem, zanim
odetną mi drogę ucieczki, ale JA BIEGNĘ W MIEJSCU NIE
POSUWAJĄC SIĘ NA ANI MILIMETR! Straciłam swoją jedyną
szansę. Chcę wykrzyczeć mój strach i przerażenie, ale głos
uwiązł mi w krtani. A moi prześladowcy z potępieńczym jękiem
zbliżają się coraz bliżej. Widzę już dokładnie zapadnięte
gałki oczne, z których sączy się lepka maź, która zresztą
pokrywa obrzydliwym, lepkim kokonem całe ciała. Ich smród
otula mnie całą i działa niczym najprzedniejszy otępiacz.
Nieprzytomnym wzrokiem gapię się na truchła, które już
wyciągają kościste łapy w moim kierunku.
Pieszczotliwie dotykają mojej twarzy, zaplatają sęki palców
w moje włosy, a ich śmierdzące gęby w leniwym tempie
zbliżają się, by podarować mi pocałunek śmierci.
Zamykam oczy i samotna łza bezsilności spływa do
powiększającej się kałuży krwi...
autorstwa Beata Smółkowskiej z Bytomia
|
|