„DAR”
Ja nie jestem potworem.
Jestem taki jak wy. Mam uczucia, nadzieje i obawy. Ja chcę
tylko zmienić świat na lepszy. Co w tym złego? Co złego w
tym, że pomagam krzywdzonym i poniżanym?
Wszystko to, co zrobiłem do tej pory uważam za słuszne.
Niczego nie żałuję.
Ja nie jestem potworem.
Posiadam dar. Zdolność, która pozwala mi
czytać w ludzkich myślach. Wystarczy, że stanę obok kogoś
lub tylko spojrzę na niego i poznaję jego najskrytsze
pragnienia i największe grzechy. Niczego nie możecie przede
mną ukryć. Niczego.
Mój talent ujawnił się gdy byłem w
podstawówce. Ilekroć byłem wzywany do tablicy odpowiedź na
pytanie znajdywałem w głowie nauczyciela. Uznano mnie nawet
za wybitnie uzdolnionego. Kazali mi napisać test na
inteligencję, ale oblałem go. Nie szukałem rozgłosu.
Z wiekiem mój dar stawał się coraz
silniejszy. Będąc w liceum potrafiłem z łatwością
rozszyfrować kogokolwiek tylko chciałem. Cudze myśli były
dla mnie niczym otwarta księga. Niestety w trakcie studiów
moja moc powoli zaczęła wymykać się spod mojej kontroli.
To co uważałem za prezent od losu stawało się
moim przekleństwem. Stałem się magnesem przyciągającym cudze
myśli. Obce głosy siłą wdzierały się do mojej głowy.
Najczarniejsze sekrety i najgłębiej schowane żądze
niejednokrotnie wtargnęły do mojego umysłu. Nie potrafiłem
się bronić przed nimi. To było potworne.
Rzuciłem studia i zacząłem unikać ludzi.
Znalazłem pracę jako nocny stróż w jednej z fabryk. Tylko
tam, otoczony maszynami mogłem odpocząć. Będąc tam
zapominałem o klątwie ciążącej nade mną. Tam byłem
bezpieczny.
Nigdy nie użyłem daru w celach prywatnych.
Sumienie mi na to nie pozwalało. Tak, wbrew temu co myślicie
ja mam sumienie. I ono mówi mi, że to co robię jest dobre.
Ja nie jestem obłąkany. Znam różnicę między
dobrem a złem, miłością a nienawiścią, dniem a nocą.
Swoje powołanie zrozumiałem dopiero wtedy gdy po raz
pierwszy uratowałem ludzkie życie. Tego wieczoru jak zawsze
szedłem do pracy odludnymi ulicami gdy usłyszałem krzyk.
Wołanie o pomoc dziewczyny będącej niedaleko mnie. Gdy
dotarłem na miejsce zobaczyłem nastoletnią blondynkę leżącą
na ziemi z rozdartą koszulą. Mężczyzna siedzący okrakiem na
niej nie zauważył mnie. Był zbyt zajęty rozpinaniem spodni
swojej ofiary. Najpierw poczułem myśli dziewczyny. Modliła
się. Błagała Boga o to by powstrzymał tego mężczyznę, by nie
pozwolił mu jej skrzywdzić. By pozwolił jej żyć. Zaraz potem
poczułem myśli oprawcy. Jego umysł, dusza i ciało były
przesiąknięte złem. Po gwałcie miał zamiar zabić niewinną
ofiarę, tak jak wiele innych przed nią. Nie miał żadnych
skrupułów. Żadnych.
Nie wierzę w przypadek. Ufam, że to Bóg
sprawił, że znalazłem się w tym miejscu i o tej porze bym ją
uratował. Za wszelką cenę.
Podniosłem metalowy drąg i z całej siły
uderzyłem mężczyznę w ramię. Napastnik przewrócił się z
jękiem, a ja przyłożyłem mu go w brzuch i głowę. Powoli
zaczęły mnie wypełniać emocje wszystkich dotychczasowych
ofiar gwałciciela. Ból i strach zamieniłem w gniew i stałem
się Aniołem Zemsty. Jeszcze nigdy nie czułem się tak …
dobrze.
Zacząłem zadawać ciosy na oślep. Głowa,
ręce, brzuch, plecy, nogi – nie było miejsca, w które bym
nie uderzył. Po kilku minutach usiadłem na ziemi dysząc z
wyczerpania. Cała ta wściekłość opuściła mnie niemal
błyskawicznie. Czerwony od krwi drąg odrzuciłem w pobliskie
krzaki i spojrzałem na gwałciciela. Twarz miał zmasakrowaną,
niemożliwą do rozpoznania, a wokół zwłok było pełno krwi.
Bijąc go w furii nawet nie zauważyłem kiedy przestał się
ruszać. Jego niedoszła ofiara uciekła zanim zdążyłem jej
wszystko wytłumaczyć. Może to i lepiej. Nie musiała na to
patrzeć.
Po powrocie do domu zadzwoniłem do szefa
wykręcając się chorobą. Przez słuchawkę telefonu poznałem
jego myśli. To co mówiłem prawie do niego nie docierało.
Tydzień wcześniej jego żona i córka zginęły w wypadku
samochodowym. Od tamtej pory pił bez przerwy. Staczał się
coraz niżej i niżej. Dwa dni później rzucił się pod pociąg.
Tej nocy nie zmrużyłem oka. Dopiero wtedy
dotarło do mnie kim jestem. To, że jestem wybrany. Spośród
miliardów ludzi Bóg wybrał właśnie mnie na swego pomocnika.
Bóg dał mi ten dar bym czynił dobro, bym pomagał ludziom.
Mam zbawić świat. To moje przeznaczenie. Jestem tego pewny.
Następnego dnia nazwaliście mnie mordercą,
krwiożerczą bestią nie potrafiącą żyć w cywilizowanym
społeczeństwie, maniakiem owładniętym żądzą zabijania.
Mężczyznę, którego zgładziłem określiliście jako niewinną
ofiarę. Wielokrotnego gwałciciela, sadystę i mordercę
potraktowaliście jak męczennika. A co z jego ofiarami? Co z
tymi wszystkimi kobietami, które bił do nieprzytomności,
katował, zhańbił a potem zabijał? Czy one dla was nic nie
znaczą? Czym jest jedno życie w porównaniu z trzydziestoma?
Głupcy! Dlaczego dostrzegacie tylko to, co
chcecie widzieć? Czy nie rozumiecie, że jestem po waszej
stronie? Mamy wspólny cel: zniszczyć zło, wysławić dobro i
pomagać uciśnionym.
Gdy już poznałem misję, z którą przyszedłem
na świat zrozumiałem, że nie mam chwili do stracenia. Tak
jak każdy prorok jestem niezrozumiany, z góry stoję na
straconej pozycji. Ale zanim uda się wam mnie powstrzymać
zdążę jeszcze pomóc kilku zbłąkanym duszom.
Skierowałem się w stronę centrum. Mijając
ludzi poznawałem ich myśli. Większość z nich była zajęta
błahymi sprawami, a u niektórych wyczułem zaczątki zła. Ale
ja szukałem kogoś gorszego. Demona pozbawionego ludzkich
uczuć, żyjącego niechęcią i odrazą do wszystkiego co piękne
i dobre. Szukałem ucieleśnienia zła.
Doszedłem do placu zabaw i zacząłem czytać
myśli dzieci. Były takie czyste, nieskażone otaczające je
światem, nieświadome wszechogarniającego je zła. Dla nich
jest jeszcze nadzieja. Nadzieja, że będą żyły w innym,
lepszym świecie pozbawionym cierpień, agresji i apatii.
Stałem tak podziwiając ich niewinność gdy
dostałem znak. On szedł ze wzrokiem wbitym w ziemię gdy
wpadł prosto na mnie. Rzucił niewyraźne przepraszam i
poszedł dalej nawet nie podnosząc głowy.
To było przeznaczenie. Jestem tego pewny. W
tym dziesięcioletnim chłopczyku o imieniu Gabriel wyczułem
paniczny strach. Strach przed domem, przed nocą, a przede
wszystkim przed jego ojczymem. Co wieczór pijany znęcał się
psychicznie i fizycznie nad swoim pasierbem. Czasami bił go
kablem, czasami przypalał papierosem, a czasami zamykał na
długie godziny w mrocznej piwnicy.
Najgorsze jest to, że ta ciemność zaczęła wsiąkać w duszę
Gabriela. Powoli stawał się taki jak jego ojczym. W ogrodzie
jego duszy obok kwitnących kwiatów zaczęły wyrastać trujące
chwasty. Ufność i wrodzone dobro były zastępowane przez
nienawiść. Jego dusza krzyczała o pomoc, a tylko ja ją
słyszałem. Tylko ja mogłem ją uratować. Nie mogłem pozwolić
by zło zawładnęło Gabrielem. Po prostu nie mogłem.
Wy znacie błędną wersję podaną przez media.
Taką, że w barbarzyński sposób zmasakrowałem cenionego
prawnika, przykładnego ojca i męża. Oskarżyliście mnie o
zabicie wspaniałego filantropa podziwianego za swą
dobroczynność i altruizm.
Ale to są kłamstwa, złudne pozory, maska pod
którą ten nikczemnik ukrywał swe prawdziwe, diabelskie
oblicze.
A teraz poznacie moją, prawdziwą wersję.
Wiedziałem, że aby uratować dusze chłopca
musiałem zabić tego łotra. Żywy nie pozwoliłby mu odejść.
Gabriel musiałby uciekać przez wiele lat, a przez cały czas
nękałaby go wizja ponownego spotkania. Co to za życie?
Musiałem zrobić to w jego domu, ponieważ na zewnątrz było
zbyt dużo ludzi. Łajdak mógłby zasłonić się cudzym
ciałem, a wtedy byłbym bezradny. Nie potrzebowałem żadnej
broni, ponieważ w myślach Gabriela wyczytałem, że trzymają
pistolet typu Smith & Weason w dolnej szufladzie komody.
Musiałem tylko wybrać odpowiedni moment i zabić tego
potwora. Wystarczy jeden lub dwa razy pociągnąć za spust i
po wszystkim. Nic trudnego.
W domu mieszkały trzy osoby: złoczyńca, jego
żona i Gabriel. Kobieta wyjechała w podróż służbową, a
chłopiec siedział w bibliotece bojąc się wrócić do własnego
domu. Miałem idealną okazję.
O godzinie 17:30 stanąłem przed jego
posiadłością. To miejsce wręcz emanowało złem. Atmosfera
wokół siedziby demona była przesycona nienawiścią i
okrucieństwem. Wszedłem do środka i cicho zamknąłem za sobą
drzwi. Większość domu była pogrążona w ciemności, ale miałem
w pamięci obrazy z głowy Gabriela. Perskie dywany, olejne
obrazy najznakomitszych malarzy i kosztowne umeblowanie.
Poprzez bogate wyposażenie ta bestia chciała upodobnić się
do was, zyskać wasz respekt. Stworzył iluzję człowieczeństwa
ale to wystarczyło byście go traktowali jako jednego z was,
jako członka jednej wielkiej rodziny. Tylko ja znałem jego
prawdziwe, skrywane oblicze. Tylko ja wiedziałem kim on
naprawdę jest. Tylko ja mogłem go powstrzymać.
Z bronią w ręku wszedłem do salonu, gdzie
oglądał telewizję. Był pijany, jak zawsze. Jego ciało wręcz
promieniowało nienawiścią i wewnętrzną destrukcją.
Gdy nadepnięta przeze mnie deska zaskrzypiała
odwrócił się zdziwiony, a potem zapytał kim jestem. W
czarnych niczym noc oczach płonął piekielny ogień, a w jego
zbrukanej duszy wyczułem strach. Strach przed śmiercią,
przed pokonaniem, przed ostatecznym upadkiem.
Gdy stałem naprzeciwko tego łotra zobaczyłem
wszystkie krzywdy jakie wyrządził Gabrielowi. Jakim potworem
trzeba być by tak znęcać się nad bezbronnym dzieckiem?
Poczułem jak ponownie wzbiera we mnie Boski Gniew. Tym razem
chciałem zakończyć moje zadanie jak najszybciej, więc
wycelowałem w głowę łajdaka i pociągnąłem za spust. Ale
zamiast huku wystrzału usłyszałem tylko cichy trzask pustej
komory. Ponownie nacisnąłem cyngiel, ale i tym razem bez
skutku.
Powinienem był to przewidzieć. Ten tchórz nie
miał tyle odwagi by trzymać naładowany pistolet we własnym
domu. Bał się, że żona lub pasierb mogliby go zabić.
W chwili gdy wyszło na jaw, że broń jest nie
nabita ten sadysta rzucił się na mnie. Wypity alkohol
spowolnił jego ruchy co dało mi szansę bym odparł jego atak.
Gdy był tuż przede mną pistoletem uderzyłem go prosto w
skroń. Upadł na szklany stolik na kawę miażdżąc go
całkowicie.
Miałem tylko kilka sekund na znalezienie
lepszej broni, a przeciwnik był znacznie większy i
silniejszy ode mnie. Przypomniałem sobie, że w poprzednim
pomieszczeniu widziałem duży rzeźnicki nóż. Gdy wszedłem do
kuchni leżał tam gdzie ostatnio, na stole obok patery ze
świeżymi owocami. Błyszcząc niesamowitym światłem zdawał się
czekać na mnie. Rękojeść pasowała idealnie do mojej dłoni,
jakby została zrobiona specjalnie dla mnie.
Gdy wróciłem do salonu łajdak był już na
nogach i z dziką wściekłością rzucił się na mnie. Furia
zaślepiła go tak bardzo, że nie zauważył noża. Łotr poczuł
go dopiero w chwili gdy jednym szybkim ruchem poderżnąłem mu
gardło. Gdy drżącymi rękami próbował zatamować krwawienie
ja zadałem mu kolejne ciosy. Jedno pchnięcie w wątrobę,
kolejne w nerkę.
Tym razem poczułem cały ból i przerażenie
jakiego doświadczył Gabriel. Moje ciało po raz kolejny
wypełnił Święty Gniew i zacząłem zadawać ciosy z większą
siłą i precyzją. Gdy upadł na podłogę krew tryskała z niego
niczym woda z fontanny, ale ja kontynuowałem moje krwawe
powołanie. Oprzytomniałem dopiero po zadaniu kilkudziesięciu
ciosów. Jego krew była wszędzie. Na podłodze, na meblach, na
moich rękach i ubraniu.
Na pewno zadajecie sobie pytanie czy nie żal mi osób, które
zabiłem. Odpowiedź brzmi NIE! To nie byli ludzie. To były
potwory, zakały ludzkości, czarne owce społeczeństwa. Oni
byli pozbawieni wszelkich uczuć: miłości, empatii i litości.
Jeżeli oni nie szanowali cudzego życia dlaczego ja miałbym
rozpaczać nad ich śmiercią?
Dlaczego jesteście tacy podli? Dlaczego
wszyscy jesteście przeciwko mnie? Przecież ja chciałem wam
pomóc. Zabiłem te nędzne istoty tylko dla was. Z czystego
miłosierdzia. Tak, ja jestem miłosierny. To uczucie nie jest
mi obce. Gdyby była w nich chociaż odrobina dobra, iskierka
nadziei na poprawę nie zabiłbym ich.
Czuję, że nadchodzi mój koniec. Wczoraj w
telewizji widziałem swoją podobiznę. To tylko kwestia czasu
kiedy policja wtargnie do mojego domu. Nie wiem ile
pozostało mi czasu. Dzień? Godzina?
Nie weźmiecie mnie żywego. Nie wytrzymałbym
ani minuty w więzieniu. Jest tam zbyt dużo zła. W chwili gdy
nie będę miał wyjścia wezmę nóż i wbiję go sobie w serce.
Teraz on leży obok mnie. Ostry, zimny i śmiercionośny.
Wkrótce poczuję jego chłód na własnej skórze. Wkrótce
zakończę nim swoje męki. Wkrótce.
Nie piszę tego listu by zyskać wasze
przebaczenie. Nie oczekuję również waszego zrozumienia.
Pragnę tylko byście wiedzieli. Wiedzieli dlaczego popełniłem
te zbrodnie. Co mną kierowało gdy zabijałem te bestie.
W chwili gdy będziecie czytali ten list ja
prawdopodobnie będę już martwy, ale błagam was opublikujcie
go. Opublikujcie go by inni poznali prawdę, by dowiedzieli
się o moim darze, by wiedzieli, że nie byłem potworem.
Wszystko co zrobiłem, zrobiłem dla was. Tylko
wy byliście motywem moich działań. To dla was zabiłem te
plugawe istoty pozbawione etyki i moralności. Mordując ich
chciałem ulepszyć wasze ziemskie marne życie pełne egoizmu
i chciwości. Pamiętajcie o tym.
Ja nie byłem potworem.
Mężczyzna włożył list do zaadresowanej
koperty, narzucił na siebie płaszcz i wyszedł z mieszkania.
Pierwszą rzeczą jaką poczuł był zimny, jesienny wiatr. Wraz
z nim nadleciał potok ludzkich myśli. Mężczyzna opuścił
głowę i zacisnął zęby próbując uwolnić się od natarczywych
głosów. Gdy tylko zwalczał stare myśli ich miejsce zajmowała
dwukrotnie większa ilość nowych. Zrezygnowany mężczyzna
owinął się ciaśniej płaszczem i ruszył w kierunku poczty.
Po drodze ataki myśli mijanych ludzi stawały
się coraz silniejsze, intensywniejsze. W pewnej chwili
mężczyzna złapał się za głowę, a z oczu poleciały mu łzy.
Zaczął odczuwać niewyobrażalny ból zębów. Pewna kobieta
zapytała go czy nie potrzebuje pomocy, ale nie dostawszy
odpowiedzi wzruszyła ramionami i odeszła.
I nagle cały hałas ucichł. Znikły wszystkie
myśli, umilkły samochody, ptaki przestały śpiewać, a wiatr
stanął w miejscu. Zdezorientowany mężczyzna rozejrzał się
dokoła i wtedy ją dostrzegł. Kobieta w czerni przeszła obok
nawet nie zwracając na niego uwagi.
Czuł od niej zło. Jeszcze nigdy w życiu nie
spotkał kogoś równie złego. Ta kobieta była esencją zła.
Istotą niezdolną do poznania ludzkich uczuć, stworzoną do
niszczenia i zabijania. To był potwór którego szukał przez
całe swoje życie. Wiedział co musi zrobić. Nie miał wyboru.
Zaczął śledzić tę kobietę. Wszystko inne
przestało się liczyć, całą swą uwagę skupił na kobiecie
idącej kilka metrów przed nim. Prawą ręką dotknął zimnego
ostrza noża i zacisnął dłoń na rękojeści. Wiedział, że nie
może zabić jej w tym miejscu ponieważ było zbyt dużo ludzi i
mogliby mu przeszkodzić. Musiał zaczekać na dogodniejszą
okazję.
Mężczyzna był tak zaślepiony śledzeniem
kobiety, że nie zwracał uwagi na to gdzie idzie. Mijał obce
budynki i nieznane miejsca. Cały czas utrzymywał dystans
kilku metrów.
W pewnym momencie mężczyzna wszedł na ulicę
bez rozglądania się. Trzy sekundy później ciężarówka
rozpędzona do prędkości osiemdziesięciu kilometrów uderzyła
prosto w niego. Mężczyzna upadł kilkanaście metrów dalej ze
złamanym kręgosłupem i licznymi obrażeniami wewnętrznymi.
Wskutek upadku jego płaszcz otworzył się, a
list uniesiony silnym podmuchem wiatru wylądował w
pobliskiej rzece. Nóż wciąż trzymany w ręce przypadkowo wbił
się w jego żołądek.
Mężczyzna nie myślał jednak ani o liście, ani
o nożu. Tuż przed śmiercią pomyślał o kobiecie w czarnym
ubraniu stojącej w grupie ludzie otaczającej jego umierające
ciało. Lecz mężczyzna nie widział tych wszystkich osób.
Widział jedynie tę kobietę. Kobietę oraz zimny uśmiech na
jej twarzy.
Michał
Warwas
|