Prosto
z piekła – Alan Moore, Eddie Campbell
W PIEKLE WIEKU XIX
Gdyby zapytać przeciętnego człowieka, kto jego zdaniem jest
najsłynniejszym mordercą w historii, chyba każdy
odpowiedziałby, że Kuba Rozpruwacz. Ten nigdy nieschwytany
zbrodniarz, który według źródeł historycznych działał tylko
na jesieni roku 1888, zabijając pięć prostytutek (a
przynajmniej taki czas i taką ilość ofiar przypisuje mu się
bezsprzecznie) po dziś dzień rozpala wyobraźnię ludzi. Kim
był, co się kryło za jego motywami? Teorii jest mnóstwo,
konkretów niewiele. Moore jednak do tematu podszedł od
zupełnie innej strony. Owszem, dokonał ogromu pracy,
analizując dostępne materiały na temat Rozpruwacza, jednak
to nie tożsamość ni też pobudki znajdują się w sferze jego
głównych zainteresowań – odpowiedzi na obie te rzeczy
dostajemy już na początku albumu – a analiza ludzkiej
natury, władzy, okresu w jakim dzieje się akcja, a wreszcie
filozoficzna dysputa, którą snuje nam tak z samych kadrów,
jak i z przestrzeni pomiędzy nimi.
Jest rok 1888. Książe Albert, ze swym dość hulaszczym trybem
życia, wprowadza rodzinę królewską w zakłopotanie, kiedy
zapładnia zwykła sprzedawczynię, Annie Crook, którą także
poślubia. I może obyłoby się bez tragedii, gdyby nie
problemy przyjaciółek Annie, prostytutek, którym gang z Old
Nichol’s grozi śmiercią, jeśli nie uiszczą haraczu. W
efekcie postanawiają zdobyć potrzebną kwotę szantażując
przyjaciela księcia. Wieści docierają jednak do królowej
Wiktorii, która wydaje swojemu lekarzowi, Williamowi
Gullowi, jasny rozkaz – kobiety mają zostać uciszone. Gull
bez wahania podejmuje się powierzonego zadania, zaczynając
metodycznie uśmiercać zaangażowane w szantaż prostytutki i
zyskując wieczną sławę pod pseudonimem Kuba Rozpruwacz…
Sprawa najsłynniejszego mordercy w dziejach, choć wynikająca
z fascynacji Moore’a tematem i fascynację nadal budząca,
staje się tu rzeczą drugoplanową. Osią wokół której oscylują
tematy o wiele istotniejsze. Bo Moore poza próbą rozliczenia
z jedną z największych tajemnic kryminologii na pierwszym
planie przede wszystkim odwzorowuje z pieczołowitością
chorego na nerwicę natręctw dziewiętnastowieczny Londyn.
Londyn brudu, biedy, mgły, dymu i smrodu, gdzie niezbyt
przejmowano się okrzykiem „Mordują”, a deprawacja sięgała
każdego – od ulicznego rynsztoku, po wyżyny władzy. Pociąga
to za sobą naturalną konsekwencję w postaci ataku autora na
przedstawicieli kast rządzącej. Prawda i fakty to jednak
tylko jedna strona tej monety. Granica między fikcją i
rzeczywistością staje się płynna. W końcu tożsamości Kuby
nie znamy do dziś. a chwilę potem Moore wkracza na jeszcze
bardziej grząski grunt, który pochłonąłby niejednego twórcę.
Na szczęście w tym przypadku mamy do czynienia z szalonym
geniuszem, który z pełną premedytacją decyduje się
zinterpretować fakty i teorie na swój własny sposób.
I to ta część dzieła budzi najwięcej kontrowersji. Z jednej
strony mam wrażenie, że czysta relacja historyczna byłaby
bardziej właściwa, z drugiej to właśnie wkroczenie w rejony
fantastyki i horroru nadaje „Prosto z piekła” pikanterii i
mocy, jakiej nie miałaby ta powieść graficzna gdyby tylko i
wyłącznie bazowała na faktach.
Moore po pierwsze czyni z Gulla masona i fakt ten zmienia
wszystko. Fakty historyczne zdają się pasować jak ulał do
tej teorii, niektóre z nich Alan takimi czyni, ale czyni je
mimo wszystko w ścisłym oparciu o rzeczy, do których można
się rzeczywiście odnieść. Nuta mistycyzmu pociąga za sobą
kolejne, teoria czterech wymiarów, którą wówczas już znano,
brzmiąca fantastycznie, acz i fascynująco, staje się siłą
napędową albumu. Tajemnice historii czasów, w jakich żył
Kuba splatają się tu z przeszłością i przyszłością. Ataki
nożownika na kobiety, do których doszło na równo sto lat
przed mordami Kuby Rozpruwacza, jak echo dobijają się kiedy
dokładnie pół wieku po tragicznej jesieni 1888 roku atakuje
kolejny seryjny morderca. Powracające autentyczne nazwiska
splatają się w większy gobelin, kiedy Moore dodatkowo łączy
w całość opowieści o duchach czy dziwne wizje, jakie
dotykały ludzi pokroju Williama Blake’a. Ostatecznie robi
się z tego misterna układanka, pełna tak uwielbianych przez
Moore’a powracających raz po raz i przenikających się
motywów i wzmianek, która daleko wykracza poza wszystkie
łączące ją elementy, stając się wykładem z historii i
filozoficzną dysputą traktującą nie tylko o naturze zła.
Czytelnik zaś, zagubiony czasami w tym labiryncie wątków i
postaci (niestety, ale odpowiedzialny za ilustracje
Campbell, choć wykonał genialną robotę, czasem psuje twarze
do granicy mylenia bohaterów), z fascynacją zaczyna bawić
się w detektywa, który łączyć ma porzucone tropy i
odnajdywać koneksje. W czym zresztą pomaga mu sam Moore,
który zamieszcza blisko 50 stron komentarza wyjaśniającego
skąd wziął dane wątki, dorzucającego ciekawostki
historyczne, ale też i zwracającego uwagę na wszystkie te
związki, których samemu chyba by się w pełni nie dostrzegło.
Rodzi się jednak pytanie czy owe komentarze czytać należy
zgodnie z postępem akcji „Prosto z piekła” czy może dopiero
potem – odpowiedź jest jedna: i tak i tak. Moore nie zdradza
w nich zbyt wiele, nie mniej czytanie ich w trakcie mogłoby
wiele zepsuć. Czytanie po jednak wydaje się po części
kiepskim pomysłem, jako że zwracają uwagę na konkretne,
łatwe do przeoczenia rzeczy. Moim zdaniem najlepiej
przeczytać je po raz pierwszy po głównej treści, a dopiero
przy ponownej (a nie wątpię, że taka nastąpi) lekturze
sięgać do nich w trackie. Wtedy dopiero przeszłość,
teraźniejszość i przyszłość staną się jednym i tym samym
tworem.
Drugi dodatek, tym razem komiksowy, to nie tyle epilog, ile
aftermath, że posłużę się angielskim słowem, pokazujące
konsekwencje zbrodni Rozpruwacza po dziś dzień. Jak film
dokumentalny zrobiony z perspektywy tej powieści graficznej,
domykający temat tam, gdzie główna oś nie mogła tego zrobić.
Jest jeszcze w komiksie tym jedna rzecz, którą chcę
poruszyć, ale zostawię ją na koniec. Teraz zaś powiem słów
kilka o grafice.
Poza wspomnianym wcześniej mankamentem, który czasami
sprawia, że postaci się mylą, cała reszta to po prostu
graficzne cudo. Campbell po mistrzowsku oddaje Londyn
tamtych czasów, odwzorowując go ze starych zdjęć, map i
ilustracji. Precyzję i mistrzostwo widać szczególnie w
przedstawieniu budynków i operowaniu światło-cieniem, a
sekwencje, w których kilkadziesiąt razy rysuje tą samą
perspektywę ulicy, gdzie zmienia się tylko tekst i układ
postaci to dla mnie istny geniusz! Genialne są też sceny
mordowania Mary Kelly, które przepełnia taka moc i takie
emocje, iż trudno jest nie zachwycić się nimi i nie wracać
do nich jeszcze nie raz.
Tłumaczenie także jest znakomite. Początkowo kilka rzeczy
jakby mi zgrzytało. Bo czemu nie „z piekła” tylko „prosto z
piekła”, no i po cholerę jacyś „Jubejczycy” a nie „Rzydzi”
(nie, nie popełniłem błędu), ale kiedy przeczytałem całość,
zrozumiałem i doceniłem ogrom pracy tłumaczy. Bo choć Moore
wykonał niemal niemożliwą robotę, gromadząc materiały do
tego dzieła, to polscy translatorzy także stanęli przed
wyzwaniem, z którego wyszli z tarczą. I choć czasem korekta
szwankuje, to błędów nie jest wiele, a dodając do tego
wspaniałe wydanie tej blisko 600-stronnicowej cegły (cena
jednak mogłaby być nieco niższa, ale nie narzekajmy, i tak
warto wydać każdą z żądanych złotówek na tę powieść
graficzną) otrzymujemy komiksową pozycję, którą przeczytać
powinien absolutnie każdy – nie tylko ludzie ceniący to
medium.
I jeszcze na koniec kwestia, którą poruszyć muszę, bo to
rzecz najbardziej rozpalająca czytelniczą wyobraźnię.
Przyczyna analiz fanów i dodatek, który nie pozwala o sobie
zapomnieć. To tylko jedna scena, jedna strona, a jaka siła
wymowy. Moore dodał coś od siebie, to nie fakt historyczny,
a jego własny akcent, ale nadający całości wielkiego smaku.
Jak każdy mam swoją teorię, co do jej sensu (tu przychylam
się do tego, co uważa większość czytelników) i znaczenia (tu
trudno doszukiwać się innego, ale i jego Wam nie zdradzę),
ale niczego nie mogę być pewny – i to jest najpiękniejsze.
Reasumując: przeczytajcie koniecznie. To bowiem komiks
niemal idealny. Dzieło, jakie nie zdarza się co dzień.
trudny, wymagający, nie do szybkiego pochłaniania,
smakowania bardziej, ale też i ze względu na wymiary i wagę,
wymagający fizycznie ;) Po prostu cudowny – o niebo lepszy
od średniego filmu, który bardzo luźno zainspirował. Taki,
do którego chce się wracać raz po raz i po każdej lekturze
wraz będzie się miało wrażenie, że nie wszystko w pełni
odkryło.
Michał P. Lipka,12.04.2016 |
|