Recenzja książki: Stephen King " Ręka mistrza"
zwycięzka recenzja w
konkursie z patrontem 08.09.2010
Gdyby zapytać o Mistrza horroru w
papierowej formie niewątpliwie wielu ludzi przytoczy nazwisko Stephen King. Któż z nas
nie słyszał o tym pisarzu? Z całą pewnością jest to nazwisko dobrze znane niejednej
osobie, zwłaszcza lubującej się w czytaniu tak, jak jest ono za razem symboliczne w
swym brzmieniu. King - Król. Niewątpliwie król horroru, z powodzeniem budujący
napięcie swoimi licznymi opisami, stopniowo strona po stronie. Do tej pory nie spotkałam
się jeszcze z książką Kinga, która nie porwałaby mnie już od pierwszych stron i
"Ręka mistrza" również nie stanowi tutaj wyjątku.
Opowiada ona o człowieku - Edgarze
Freementale - który ulega wypadkowi na budowie. Od tej pory życie mężczyzny
diametralnie zmienia się na gorsze - na początku zmuszonym jest on przeżywać koszmarne
katusze, jakimi jest rehabilitacja, później zaś staje się obserwatorem rozpadu swojego
małżeństwa wskutek zaburzeń swej osobowości oraz emocjonalnego nieradzenia sobie z
rzeczywistością. Przełomem w tak pędzonym życiu okazuje się być wyjazd na Duma Key,
który zapoczątkowuje szereg dziwnych zdarzeń, mających coraz mniej wspólnego z
normalnym życiem.
Głównym wątkiem książki jest sztuka, a
dokładniej malarstwo, którego talent rozwija się u Edgara w nienaturalnie szybkim
tempie zaraz po przyjeździe na wyspę. O ile pierwsze strony książki są obrazem
ludzkiej osobowości ciężko doświadczonej przez życie, o tyle na kolejnych kartkach
znajduje się coraz więcej malowniczych obrazów, które fanom Kinga, ale też nie tylko
im, z pewnością przypadną do gustu. Książkę można podzielić zasadniczo na trzy
części. Pierwszą - dotyczącą wypadku, tego, co dzieje się z ludzką psychiką tuż
po nim oraz relacji między człowiekiem a najbliższymi, z którymi poszkodowany nie
potrafi komunikować się tak, jak tego pragnie. Drugą część stanowi barwny opis
wyspy, jej mieszkańców, tego jak nasz główny bohater powoli staje na nogi oraz jak
szybko rozwija się jego niewątpliwy talent graniczący wręcz z obsesją. Część druga
i trzecia w pewnym momencie zaczynają wzajemnie przenikać się poprzez dziwne sytuacje,
których stopniowo przybywa i które stają się coraz bardziej tajemnicze. Trzecia
część natomiast to już szereg takich nadnaturalnych zdarzeń, strony, które czytelnik
wręcz "połyka", by szybciej poznać zakończenie, a za razem to, co
"siedziało w głowie" pisarza podczas pisania tejże ponad
sześćset-stronicowej powieści.
Na uwagę zasługuje przemiana głównego
bohatera - to jak z wraka człowieka staje się on na powrót mężczyzną ceniącym takie
wartości jak miłość czy przyjaźń. Czytając, stajemy się obserwatorami początku
przyjaźni między nim a parą ludzi zamieszkujących Duma Key, których to przyjaźń
kwitnie w miarę, jak przybywa przeczytanych stron. Ponadto w Edgarze na nowo budzi się
miłość - zwłaszcza do młodszej z córek, która to miłość pomaga mu uporać się z
samym sobą, ze swoimi emocjami oraz lękami. Czytelnik z zaskoczeniem obserwuje również
inne uczucia, które pojawiają się stopniowo w malarzu - zaufanie, a nawet
wyrozumiałość względem żony, którą tuż po wypadku obwiniał za rozpad ich
małżeństwa. Tak niespodziewana przemiana głównego bohatera sprawia, iż czytelnik
obdarza zarówno jego jak i dzieło Kinga rosnącym zaufaniem oraz sympatią.
Czytając "Rękę mistrza"
odnieść można zupełnie racjonalne wrażenie, iż pisząc ową powieść, King nigdzie
się nie spieszył. Nie znajdziesz na jej stronach niedomówień, urwanych wątków.
Jeśli nawet jakiś wątek zanika, pojawia się już w chwilę później, w innym
rozdziale, w tak płynny sposób, iż nie odczujesz jakiegokolwiek zgrzytu, by móc go
kontynuować. Cała książka to misterna konstrukcja, w której opisy krajobrazu
przeplatają się z opisami poszczególnych bohaterów czy też tajemniczymi sytuacjami,
które coraz skuteczniej wciągają czytelnika w barwny świat fantazji. Czytając,
człowiek cały czas zastanawia się nad zakończeniem czytanej historii, na które to
jednak musi dość długo poczekać, jako iż zabawa autora w przysłowiowego "kotka
i myszkę" z czytelnikiem z całą pewnością jest tym, co bardzo on lubi. Nie ma
więc mowy o czytaniu w pośpiechu, ponieważ aby wydobyć na światło dzienne to, co w
tej książce najlepsze, należy się nią delektować w zaciszu własnego domu.
Oczywiście King, jak na dobrego pisarza przystało, porwie cię swoją historią nawet na
zatłoczonym dworcu centralnym, nie zmienia to jednak faktu, iż książką najlepiej
cieszyć się w samotności bądź przy bliskiej ci osobie.
Gdyby ktoś zapytał mnie, co mi się
najbardziej w "Ręce mistrza" nie podobało, byłoby to spowolnienie tempa akcji
w 2/3 książki, która choć nie jest zbyt wartka od samego początku, to jednak pod
koniec ulega jakiejś zmianie. Niektórym osobom może się również wydać dziwny świat
przedstawiony na ostatnich kartkach - nadnaturalny do tego stopnia, iż niektórym może
kojarzyć się z karykaturą baśni. Patrząc jednak na to z drugiej strony - taki opis
sprawia, iż książka z całą pewnością nie jest ani nudna, ani też nie stanowi
odbicia tylu innych powieści stojących na półkach całego świata.
Warto jeszcze wspomnieć, iż w swej
istocie książka ta skojarzyła mi się z inną pozycją Kinga - "Rose Madder",
w której przedstawiony świat jest równie barwny, co rozbudowany poprzez opisy
nasuwające na myśl przerażającą bajkę.
Sumując, "Ręka mistrza" to
książka, w której zarówno zwolennicy horroru jak i gatunku fantasy znajdą coś dla
siebie. Książkę polubią też ci, którzy lubią poznawać nowych ludzi oraz
zagłębiać się w ich portrecie psychologicznym. Z całą pewnością zaś nie jest to
książka dla osób nielubiących długich barwnych opisów oraz takich, które nie mają
czasu czy chęci na porządne zagłębienie się w długiej historii. Dla fanów Kinga -
pozycja obowiązkowa.
W skali od 1 do 6 w mojej ocenie książka
zyskuje mocną piątkę. Dlaczego nie szóstkę? Ponieważ King należy do moich
ulubionych autorów, oczekuję od niego tego, co najlepsze. Gdyby inny autor wydał takie
dzieło, niewątpliwie otrzymałby szóstkę, ale ponieważ King jest królem w tym, co
robi, zawsze może nas czymś jeszcze zaskoczyć. I ja na ten dzień czekam z
niecierpliwością.
27.10.2010.
Monika Staszewska
|