W 2002 roku swoją premierę miał film „Resident Evil”. Wtedy to, oparty na
serii popularnych gier komputerowych thriller science-fiction zbierał
pochlebne recenzje, dwudziestosiedmioletnia wówczas Milla Jovovich
zachwycała urodą i kondycją fizyczną a widzowie z przyjemnością oglądali
widowisko. Od tamtego czasu minęło dziesięć lat. I oto na ekranach polskich
kin gości „Resident Evil: Retrybucja”. Jest to już piąta odsłona znanej
serii. Czy film nadal zachwyca czy może jest wtórnym produktem, który nigdy
nie powinien powstać?
„Resident Evil: Retrybucja” rozpoczyna się streszczeniem poprzednich odsłon
filmu, zatem nie musimy znać wcześniejszych części by zrozumieć fabułę.
Wkraczamy w świat, w którym The Umbrella Corporation pracuje nad bronią
biologiczną a konsekwencje tych działań są dla ludzkości tragiczne.
I znowu na ekranie jatka, strzelanina, zombiaki i seksowna Milla Jovovich.
Hmmm... i tu pojawia się problem w ocenie filmu. Bo z jednej strony, zdaję
sobie sprawę, że „Resident Evil” swój sukces zawdzięcza widowiskowości,
akcji i scenom, w których krew leje się strumieniami, a trup ściele się
gęsto. Film nie pretenduje do nagrody w kategorii kino artystyczne czy
psychologiczne, więc nie spodziewam się po nim głębi i scen wywołujących
refleksje. Z drugiej jednak strony w filmie czegoś zabrakło.
Nieskomplikowana fabuła i znowu te same powtarzane schematy mnie osobiście
zaczynają już nużyć.
Nie mogę powiedzieć, że „Resident Evil: Retrybucja” jest beznadziejnym
filmem, który nigdy nie powinien powstać i który okazał się kompletnym
nieporozumieniem. Tak nie jest. Osobiście byłam pozytywnie zaskoczona, bo po
piątej odsłonie spodziewałam się kompletnej klapy. W tym przypadku twórcy
zadbali jednak, by widz nie wyszedł w połowie seansu, lecz uznał, że nie
jest źle jak na kolejną kontynuację. Tylko, że ja nie chcę patrzeć na film,
jak na produkt wtórny chcę świeżości i czegoś co mnie zaskoczy, wywoła
emocje W „Resident Evil: Reaktywacja” tego niestety nie ma. Wszystko, co w
filmie zaprezentowano już widziałam i znam. Te same wątki, ci sami
bohaterowie. Zaczyna wiać nudą.
W „Resident Evil: Retrybucja” zabrakło także wyrazistych bohaterów. Oprócz
Milli Jovovich tak naprawdę pozostałe postacie zdają się być tylko
statystami. Aktorzy nie pokazują kunsztu aktorskiego, bo w takich rolach
nie sposób go pokazać.
„Resident Evil: Retrybucja” - film, który nie wbija w fotel , ale który też
i nie wywołuje odruchów wymiotnych. Wielbiciele serii z pewnością obejrzą i
jeżeli dalej bawią ich te same schematy to będą zachwyceni. Dla mnie dzieło
Paula W.S. Andersona okazało się średnie. Obejrzałam i w sumie nie żałuję,
ale więcej do tego filmu nie wrócę.
Umbrella jest korporacją, która pod przykrywką firmy farmaceutycznej,
prowadzi badania nad tajną bronią biologiczną. Koncern na zasadzie prób i
błędów testuje wpływ mutacji na żywy organizm oraz procesy w nim zachodzące.
Wszystko przebiega zgodnie z planem do momentu, kiedy obiekt ich doświadczeń
ucieka, zostawiając po sobie zgliszcza laboratorium. Tak rozpoczyna się
seria filmów o Alice, kobiecie, która odważyła się przeciwstawić Umbrelli,
a za wyrządzone krzywdy chce odpłacić im pięknym za nadobne.
Początek Retrybucji jest nawiązaniem do poprzedniej części, pod
koniec której nasza bohaterka cudem uchodzi z życiem, po ataku na zajęty
przez nią lotniskowiec. W między czasie ziemia nadal opanowywana jest przez
wirus T, a ludzie w coraz większej liczbie zamieniają się w żarłoczne
zombie. Mimo szalejącej apokalipsy, Szefowie Umbrelii nie zaprzestają swoich
działań, chcąc w ten sposób wyeliminować największego wroga, czyli Alice.
Filmy z serii Resident Evil trzymały do tej pory zadowalający poziom,
ale niestety Retrybucja nieco od nich odstaje. Po entuzjastycznym
początku oraz ciekawie zapowiadającej się akcji, dochodzimy do momentu, w
którym nagle stwierdzamy: ale to już było. I słusznie, gdyż scenariusz
przebiega bardzo podobnie, jak w poprzednich częściach. Różni się zaledwie
tym, że Alice znajduje innych towarzyszy broni oraz przechodzi przez
wirtualnie światy, gdzie spotyka zdwojoną ilość potworów, z którymi już
kiedyś miała okazję walczyć.
Jak to bywa w kinie grozy, mamy tutaj masę efektów specjalnych, które
momentami cieszą oko, jednak powtarzające się schematy psują trochę ich
spektakularność. Nie mniej, akcja toczy się sprawnie, a sama Alice ponownie
nie poddaje się bez walki.
Trudno powiedzieć czy produkcja przypadnie do gustu wszystkim miłośnikom
serii. Zagorzali fani pewnie będą zachwyceni, jednak Ci którzy mieli
nadzieje na coś nowego, poczują się zawiedzeni.
Resident Evil: Retrybucja
to rozrywka w czystej postaci. Jest w nim prędkość, wymyślne stwory i
mnóstwo scen walki. Dla jednych będzie to aż tyle, dla innych tylko tyle,
ale czy motyw wirusa T udźwignie kolejną, zaplanowaną już część? Zaczynam w
to wątpić.